- Musimy od razu przejść do ataku. Rocket przygotował dla nas ładunek, który da radę spalić tą budę bez najmniejszych komplikacji - dodał Peter stojący obok mnie. - Podłoży o Kiba wraz z Kane tuż przy barku.
Spojrzałam kątem oka na brata. Ten tylko delikatnie się uśmiechnął i wzruszył ramionami.
- Jakieś pytania? - zapytałam na koniec.
- O której zaczynamy - zgłosił się jeden z członków klanu.
- Zaraz podjedzie po nas pojazd wraz z kierowcą. Tymczasem... Możecie udać się do magazynu po broń - pokiwałam głową, zgodnie z tym co powiedziałam.
***Piętnaście minut później***
Tą akcję planowałam od kilku dobrych tygodni. Dzień w dzień, śledziłam właściciela baru, żeby ustalić odpowiednią datę ataku. Gość, nie zapłacił mi za broń, więc jednocześnie stał się moim celem.
- Założyć chusty - skierowałam polecenie w stronę ludzi, którzy siedzieli z tyłu.
Wyszliśmy z samochodu, po czym od razu skierowaliśmy się w stronę baru z broniami uniesionymi w górze. Z początku wystrzeliłam tylko jeden pocisk, lecz w późniejszym czasie poleciały kolejne. Dostaliśmy się do środka bez żadnych przeszkód. Ja, prowadziłam grupę A, a Peter grupę B.
- Rocket, podaj mi tą bombę - szepnęłam, w stronę szopa, który stał tuż obok mnie.
Szybko wyciągnął z plecaka rozbudowane urządzenie i podał mi je do rąk.
- Wystarczy wcisnąć ten przycisk - wskazał na czerwony guziczek.
- Hyhm, nie spodziewałabym się - prychnęłam, przekazując przedmiot Kane. - Wiecie do robić - spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
Ta tylko przytaknęła głową i wraz z Kibą udała się w miejsce podłożenia ładunku. Trzeba było czekać na odpowiedni sygnał. Szczerze mówiąc, mogłam zrobić to sama, ale wolałam powierzyć to zadanie komuś innemu. Przynajmniej będę miała na kogo się drzeć, jeżeli coś nie wyjdzie...
- Jesteśmy na stanowisku - rozbrzmiał cichy głos w mojej krótkofalówce.
- Zaraz..
- Chwila, a ile czasu mamy na ucieczkę? - przerwał mi męski głos.
Skierowałam wzrok na Rocket'a.
- Ile czasu? - powtórzyłam.
- Ekhm... Nie podawałaś szczegółów dotyczących budowy bomby... - mruknął, krzyżując łapki.
- Bożżże.... - warknęłam, strzelając facepalm'a. - Czy dasz radę to przerobić np.: TERAZ? - ścisnęłam mocniej urządzenie.
- Dam radę - przytaknął głową.
Podniosłam się z pozycji kucającej, po czym rozejrzałam się dookoła.
- Peter, akcja się trochę opóźni. Ktoś źle zaprogramował bombę - mruknęłam, patrząc na wyraźnie obojętną minę szopa.
Zapięłam krótkofalówkę na pasku i biegiem ruszyłam wraz z Rocket'em w stronę "miejsca wybuchu".
Po kilkunastu minutach udało nam się znaleźć dwójkę towarzyszy. Stali, jakby nigdy nic pijąc CocaColę z lodem...
- Serio? - mruknęłam, odbierając Kibie urządzenie. - Nie uczono Cię w szkole, że wystarczy zmienić układ kabli...
Poszperałam trochę w środku, po czym oddałam mu urządzenie. Wywróciłam oczami i oddaliłam się kawałek dalej, jakby nigdy nic.
- Dziesięć sekund?! - krzyknął, przerażony odrzucając bombę.
- A co? Nie wystarczy Ci tyle czasu? - prychnęłam, odbiegając.
Głośny huk, już po chwili rozbrzmiał w moich uszach. Wszędzie był pył, a mocny wybuch wzburzył podłogę. Krzesła i stoliki wylądowały na drugim końcu baru.
- Pirotechnikę zostaw mi! Ja mam o wiele bardziej wyczulony słuch niż ty! - krzyknął Rocket, trzymając mnie za płaszcz.
- Spokoojnie - prychnęłam.
- Słyszysz to? - przerwał mi szybko, odwracając głowę w lewą stronę.
- Jakby... Skomlanie? - ruszyłam za nim w stronę dźwięku.
- Psa, albo czegoś w tym typie...
Przeskakiwałam pomiędzy poszczególnymi elementami czegoś, co jeszcze kilka minut temu było stołem. Słysząc ten sam dźwięk co wcześniej, tylko pod sobą. Zatrzymałam się. Pod stołem leżała jasnowłosa nastolatka...
- Myślę, że nie jest ona zwykłym człowiekiem.. - szepnęłam, kucając obok niej.
Wyczuwałam wyraźny puls. Ten cały "pies", prawie mnie ugryzł przy wykonywaniu szybkiego badania, lecz na szczęście nie skończyło się na żadnej ranie.
- Peter, mamy problem - oznajmiłam.
W tym samym momencie, na dworze rozbrzmiały syreny karetki i policji. Spojrzałam to na dziewczynę, to na okna w których migały czerwono-niebieskie światła.
- Wrócę po nią - oznajmiłam do zwierzęcia, które stało przy nas.
***
"Kolejny zamach zorganizowany przez zbuntowanych... Kilkanaście osób nie żyje... Jedna osoba wyszła cało... W śpiączce..."
Przeczytałam w myślach, przyglądając się szybce telefonu. Miałam nadzieję, że nie będzie ona kolejnym zdrajcom i da się namówić na dołączenie do klanu... Widząc jak otwiera oczy, wsadziłam telefon z powrotem do kieszeni. Psy (czy cokolwiek to było) zaczęły wesoło merdać swymi ogonami.
- To ty... - mruknęła.
Nie zwlekałam. Obudziła się, czyli była to odpowiednia pora na ucieczkę.
- Trzeba Cię stąd zabrać - odpięłam kolejne urządzenia, które stabilizowały jej stan życiowy i mierzyły tętno.
- Ej, kim ty w ogóle jesteś? - fuknęła, wyraźnie niezadowolona.
- Kimś takim jak ty - odpowiedziałam szybko, robiąc jej miejsce na wstanie. - Nie mamy czasu na zbędne rozmowy. Musimy Cię stąd wyrwać - otworzyłam okno.
- Wyrwać w liczbie mnogiej?
- Czepiasz... - zaczęłam, lecz szybko się powstrzymałam. - Tak, ja i moi kumple.
- Aha... - szepnęła pod nosem, najwyraźniej nie za bardzo rejestrując co się dzieje.
- Peter, jesteśmy gotowe - uniosłam krótkofalówkę.
- Przyjąłem... Za pięć sekund włączamy alarm - dostałam odpowiedź w krótkim czasie.
- Stań przy drzwiach.
Dziewczyna, jak i jej zwierzęta wciąż nie za bardzo wiedzieli o co chodzi. W końcu... Jakaś wariatka próbuje je uprowadzić ze szpitala... No w sumie, nie dziwię się im.
- Wytłumaczę wam wszystko, gdy znajdziemy się w bazie... OKay? - zapytałam ze znużeniem w głosie.
- No... Dobra - dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła.
Gdy rozbrzmiał alarm, cały szpital zaczął się ewakuować z powodu... Nas? Nie, to złe określenie. Później wcisnę im kit, że to było takie, Ekhm.. ĆWICZENIA.
- Idź za mną - oznajmiłam, otwierając drzwi.
Na holu, panowało straszne zamieszanie. Chyba tylko ja zachowałam opanowany wyraz twarzy. Zwinnymi ruchami omijałyśmy ludzi, którzy uciekali w stronę schodów. Tymczasem ja i nowo poznana dziewczyna, udałyśmy się do windy. Wiedziałam, że w niej, będą przewozić ludzi poważniej chorych, więc na logikę - powinna być ona pusta.
Wcisnęłam jeden z przycisków umieszczonych na panelu. Już po chwili drzwi się otworzyły.
- Wskakuj - oznajmiłam, wchodząc do środka.
Nie zwracając uwagi na dziewczynę, zaczęłam majstrować przy kablach.
- No Rocket, co mam zrobić - zapytałam krótkofalówki umieszczonej na biodrze.
- Musisz przeciąć zielony kabel. Bez niego, drzwi się nie otworzą - usłyszałam znajomy głos.
- A jak mam później wyjść? - fuknęłam, trzymając scyzoryk w zębach.
Otworzyłam panel w którym znajdowała się całą masa przeróżnych kabli i urządzeń. "Raj dla niego..." - prychnęłam, szukając zielonego koloru.
- Jednorazowe zwarcie wystarczy, żeby otworzyć drzwi.
- No spoko... - mruknęłam pod nosem, przeszukując pęki.
Czerwony, żółty, zielony... Zaraz, zielony! Przytrzymałam kabel jedną ręką, a drugą wyciągnęłam ostre narzędzie z ust. Szybkim ruchem przecięłam go.
- Otwierać! - krzyknął wyraźnie przerażony, kobiecy głos.
- Przepraszam, ale coś się zacięło! -odpowiedziałam, starając się zachować jak najbardziej rozpaczliwy głos.
Winda jechała dalej w dół. Po drodze, zaliczyliśmy kilka podobnych sytuacji. Ci ludzie nie znają się na żartach?
Gdy byłyśmy już na dole, połączyłam kable ze sobą. Drzwi w sekundzie się otworzyły.
- Podjedźcie - wydałam polecenie w stronę urządzenia.
Wybiegłyśmy ze środka, zwinnymi ruchami omijając lekarzy i pielęgniarki. Owe "psy" dziewczyny, też jakoś dawały radę. Będąc przy drzwiach, nie zwlekałam. Szybko je otworzyłam.
- To ten - wskazałam na pojazd, który podjeżdżał w naszą stronę. - Skaczemy na trzy.
- CO!? - krzyknęła przerażona.
- Nie ma czasu na zatrzymywanie się - wskazałam wzrokiem na ochronę, która już zmierzała w naszą stronę.
<Shadow? xD Nie mam weny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz