Inne strony

czwartek, 15 czerwca 2017

Od Vane CD Resney

Westchnęłam cicho, przyglądając się Resney wychodzącej za drzwi. Nic się nie zmieniła... Chociaż... Za czasów przyjaźni pomiędzy czwórką przywódców, wydała się być bardziej otwarta. Może w małym stopniu, lecz i tak dostrzegam różnicę...
- Gdzie mam to schować? - zapytał Rocket, podnosząc gotową broń z ziemi.
- Zostaw, to jest ciężkie. Taki mały osobnik jak ty, nie uniesie tego - szybko przykucnęłam przy nim, starając się wyrwać z jego łap Versen'a 21. Szop w jednym momencie odskoczył na bok.
- Vane, jesteś w ciąży i nie powinnaś się niepotrzebnie przemęczać. Mogłoby to zaszkodzić tobie lub dziecku - powiedział jednoznacznie. - Nie żeby mnie to obchodziło, czy coś...
- Hah! Szkoda, że tego nie nagrałam - uśmiechnęłam się delikatnie. - Puszczałabym Ci to przez cały dzień i całą noc... - rozmarzyłam się, przy tym wciąż myśląc o tym, co by było gdyby... - Mój mały Rocky ma uczucia - wyszczerzyłam się.
- Wypsnęło mi się - burknął, krzyżując obie łapy.
- Przeczytałeś książkę o macierzyństwie, czy jak? - wciąż nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. - Dziękuję, że się o mnie troszczysz - poczochrałam jego sierść w okolicy głowy.
Chyba tylko mnie pozwalał się głaskać. Z jednej strony był przydużym szopkiem, lecz w jednej z łap wciąż trzymał swój blaster. Dla mnie i tak jest najsłodszy na świecie... Chociaż... Gdy Kiba tworzy swoją minę zbitego pieska, wydaje się dorównywać Rocketowi.
- No dobrze... Możesz ją wziąć - powiedziałam, teatralnie tworząc smutną minę. - Lecz będzie mi jej tak brakować...
Chyba przez tą ciążę zaczyna mi solidnie (za przeproszeniem) odpier*alać. Zrezygnowany towarzysz ruszył na dół. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym bezwładnie rzuciłam się na kanapę. Poczułam przy tym nieprzyjemny ból w okolicach podbrzusza. Ile razy mam jeszcze wspominać, że nie chcę tego dziecka...?
***
Przyjrzałam się dokładnie Rensey i Hige przebranym w galowe stroje. Staliśmy właśnie pod moim domem, gdzie w samochodzie czekał ich kierowca. 
- Wyglądacie słodko razem - uśmiechnęłam się delikatnie, patrząc na obojga.
Spojrzeli po sobie. Widocznie niezręczne było dla nich zachowywanie się "jak para". No cóż... Muszą robić to zawodowo... Resney, co prawda chciała mnie zamordować wzrokiem, lecz zbyłam jej spojrzenie.
- Już jestem! - nawet nie zauważyłam jak pojawił się przy nas Rocket ze swym "sprzętem". - Zmodyfikowałem te cudeńka w taki sposób, żeby nasz sygnał nie mógł być przechwycony. Dodatkowo wtapiają się one w kolor skóry, dzięki czemu nie powinny zostać zauważone - wyciągnął w ich stronę torbę pełną "drobiazgów". - I nie, nie robię tego z własnej woli, ona mi kazała - wskazał na mnie jedną ze swoich łap. - Pom - zakasłał kilka razy. - ocy - ponownie zrobił to samo co wcześniej. 
"Parka" delikatnie się uśmiechnęła, natomiast ja dokładnie przeskanowałam go wzrokiem. 
- Nie dostaniesz dzisiaj jedzenia - zażartowałam.
- Ona więzi mnie w bunkrze pod domem! - teatralnie "wyszeptał" w ich stronę. - I tak nic nie jadłem od tygodnia! - zasłonił usta łapą, wciąż kontynuując swoje błaganie o pomoc. 
- Powodzenia - uśmiechnęłam się delikatnie w stronę członka i przywódcy klanu, z którym posiadaliśmy sojusz. - Będziemy w kontakcie - przybliżyłam się o krok w stronę Resney, po czym wyszeptałam jej do ucha: 
- Świetna sukienka... Nie wierzę, że mu się w niej nie podobasz... PS. To tylko przypuszczenia!
<Resney? c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz