Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich zdezorientowany Peter.
Zerkęłam na niego przez zaledwie chwilę, po czym wróciłam do wykonywanej dotychczas czynności, czyli spania.
— Co, gdzie, kiedy, jak? — usłyszałam serię pytań jakby przez mur.
— Nie wiesz, jak się na świecie pojawiają dzieci? — zażartowałam.
— Nie było mnie zaledwie parę godzin...
— Nie krzycz tak... Daj mi spać... — walnęłam głową w poduszkę.
— Przecież mówię normalnie. — fuknął pod nosem.
— Po prostu daj mi spokój. Zmęczona jestem. Dzieciaki są już przebadane przez lekarza i śpią. Chcę do nich dołączyć. — mruknęłam z twarzą w materiale.
— Jakie maleństwa... — usłyszałam po paru minutach.
— Bo to wcześniaki, baranie...
Uznałam, że teraz nie zasnę przez Petera, więc wstałam i powoli zbliżyłam się do łóżeczka.
— Mali Shawn i Corrinne, hm?
Przytaknęłam. Chłopiec otworzył na chwilę oczy, zrobił skwaszoną minę i już miał zacząć płakać, gdy ręka siostry objęła go. Uspokoił się i znowu zasnął.
— Są urocze, prawda? — uśmiechnęłam się.
— Tak... — szepnął, całując me czoło — Dobrze się spisałaś.
Miałam złe przeczucia co do przyszłości, jednak nie chciałam się nimi dzielić z towarzyszem.
Peter? Wyszło źle, ale jest c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz