- Nie mów mi, że zaczniesz zaraz rodzić...? - szop odezwał się, skanując wzrokiem Vane.
- Ty tępy pluszaku! - krzyknęła na Rocket'a, łapiąc się przy tym za brzuch.
Objąłem dziewczynę ramieniem i spojrzałem na futrzaka.
- Leć po klucze! - zwróciłem się do niego i wziąłem szybko białowłosą na ręce.
- Puszczaj! - walnęła mnie w głowę. - Postaw mnie na ziemi! - zaczęła wymachiwać nogami, co zignorowałem.
Wyszedłem przed dom i zbliżyłem się do samochodu, wciąż czekając na Rocket'a. Na szczęście szop szybko się zjawił i przekazał mi klucze, po czym ja szybko wpakowałem Vane do środka. Zająłem miejsce za kierownicą i zerknąłem na dziewczynę, którą pilnował siedzący obok niej pluszak. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem z piskiem opon, z podjazdu.
~~*~~
Lekarze od razu zawieźli Vane do jakiejś sali. Jako iż jestem ojcem dziecka, pozwolili mi pozostać z dziewczyną w pomieszczeniu, co w sumie mnie ucieszyło, gdyż nie dość, że będę przy narodzinach synka, to będę mógł pocieszyć w razie czego białowłosą. Widziałem jak tym wszystkim się denerwuje, a krążący wokół niej lekarze i pielęgniarki, wcale nie pomagali opanować sytuacji. Ująłem delikatnie jej dłoń i uśmiechnąłem się do niej łagodnie.
- Będzie dobrze... - szepnąłem łagodnie, kciukiem gładząc wierzch jej dłoni. - Jestem przy tobie...
Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się niemrawo, jej ręka lekko zadrżała, kiedy kobieta przyodziana w biały strój, wstrzyknęła jej coś w ramię.
Lada chwila mogła zacząć rodzić, a dalej była spięta, co nie było za bardzo dobre w tej sytuacji.
- Naprawdę nie masz o co się martwić... - pocałowałem ją czule w skroń. - Niedługo będzie już po wszystkim... Rozluźnij się i pomyśl o tym, że zaraz możesz już trzymać naszego synka na rękach.
Ścisnęła mocniej moją dłoń i skinęła delikatnie głową.
- Gilbert...? - oparła się wygodnie na szpitalnym fotelu, obserwując sufit. - Zostaniesz... Prawda...?
- Oczywiście, zostanę do samego końca... - pogładziłem ją po głowie, a zaraz po tym, dostała pierwszych skurczy.
Mijały godziny, które dłużyły się niemiłosiernie. Poród trwał długo, ale nie mogłem opisać swojej radości, kiedy usłyszałem płacz malucha, który rozległ się nagle w sali. Oniemiały wpatrywałem się w lekarza, który podawał noworodka, pielęgniarce, która następnie umyła go i owinęła w jakiś materiał.
Po chwili małe zawiniątko zostało podane Vane, która mimo, że była zmęczona i ledwo kontaktowała z rzeczywistością, ujęła w ramiona maluszka i uśmiechnęła się do niego promiennie. Mały cały czas płakał lecz gdy tylko poczuł bliskość swojej mamy, od razu się uspokoił. Uniosłem się z krzesełka, na którym przez cały czas siedziałem i spojrzałem na tą małą uroczą twarzyczkę.
- Cudowny... - szepnąłem rozczulony tym widokiem i nagle poczułem, jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy. - Boże... Jak ja się cieszę...
< Vane? Sorki, że taki krótki :P >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz