Wlepiłam spojrzenie w jedzenie, niemrawo skubiąc je widelcem.
Shawn zachowywał się co najmniej dziwnie. Corrinne za to była wyjątkowo wesoła, przytulając do siebie zupełnie nową zabawkę; przytulankę-hienę. Zwierzątko miało duże, błękitne oczy, przez co wyglądało naprawdę uroczo.
Niemal tak samo, jak hybrydy, krążące wokół stołu w oczekiwaniu na jakieś zaginione kawałki. Rzuciłam Ashley kawałek mięsa, a ta złapała go w locie.
– Moja dziewczyna! –wytarmosiłam jej łeb.
Usłyszałam rozbawione prychnięcie Petera. Zaraz potem rozległo się szurnięcie i krzesło odsunęło się od blatu. Spojrzałam pytająco na Shawna, który kierował się ku schodom, a gdy już na nich znikł, przeniosłam głowę w stronę męża. Corrinne chwilę jeszcze jadła, po czym również poszła na górę.
– O co mu mogło chodzić? – szepnęłam bardzo cicho, poddenerwowana bębniąc paznokciami o drewno.
– Nie wiem. – odezwał się, także zaopatrzony w odległy punkt który nawet nie istniał.
– Może miał jakieś schizy... Lub... – zaczęłam snuć nerwowo teorie.
Przez następne parę godzin nie ruszyliśmy się z miejsca, rozmyślając i próbując zrozumieć słowa syna. Tak nadeszła kolacja, a po niej- sen.
°°°
Ktoś mnie szturchał. Mruknęłam parę razy przekleństwa i przewróciłam się na drugi bok, nawet nie rozchylając powiek. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam... Przecież czytałam książkę przy biurku...
– Shadow, wstawaj! – dobiegł do mnie zdenerwowany głos.
– Za wcześnie, daj mi spokój...
– Shadow, ku**a! Ktoś jest w okolicy. Mam złe przeczucia...
– Zdaje ci się...
– To rządowe auta. Dużo rządowych aut.
W tym momencie zerwałam się jak opatrzona. Moje serce łopotało, niemal sprawiając ból.
Zostawiłam Petera, biegnąc do dzieci. Miałam nadzieję, że domyśli się, co ma łóżkach.
Okazało się, że oboje nie spali. Siedzieli w bezruchu na swoich łóżkach, a ich źrenice były rozszerzene. Prawdopodobnie zasnęli w ubraniach, bo mieli je na sobie. Chociaż raz wyszło to na dobre.
– Uciekajcie w lasek i nie oglądajcie się! – wyszeptałam, przytulając każde z nich.
Pokiwali głowami i choć widziałam s ich twarzach strach i niechęć do opuszczania nas, cichaczem wyszli z domu.
Zamknęłam za nimi drzwi, cicho modląc się, by zdążyli. Wróciłam do Petera.
– Jak daleko są? – zapytałam.
– Zdecydowanie za blisko.
Miał rację, bo już po chwili wywarzono drzwi.
Odliczałam sekundy.
– Kocham cię, wiesz? – pocałowałam go szybko.
– Wiem. Też cię kocham, Shadow.
Odetchnęłam cicho. Dzieci już powinny być bezpieczne...
– Peter... Zanim umrzemy, chcę, byś coś wiedział... – utkwiłam wzrok w wejściu.
– Co takiego?
– Wtedy... Kiedy Rite... – przełknęłam łzy – Słuchaj, walę prosto z mostu. Corrinne i Shawn mają starszego, przyrodniego brata.
Przemilczał to. Mogłam domyślać się, jak się czuje.
– Wtedy, kiedy się tak nagle pojawiłam... Uciekłam od Tehli'ego. Wybacz mi, proszę...
– - Nie ważne kim byłaś, ważne kim się stałaś... I właśnie dlatego cię kocham.
Przeładowałam broń, ramieniem wycierając policzek.
Lufa karabiu nakierowana została w stronę ludzi, którzy za sekundę mieli wyskoczyć.
Spust został pociągnięty.
Ale... Im nie chodziło, by nas zabić. Nie dało się ich zastrzelić, bo mieli cholerne kamizelki. W łby nie było nawet czasu.
Wystarczyły dwa, pierdolnięte strzały w naszą stronę, byśmy uderzyli plecami o podłogę.
Spod zmrużonych powiek widziałam, jak ciągną najbliższą mi osobę w obcą stronę. Nic fizycznie nie czułam. Nic, pustka. Nie mogłam drgnąć. Jednak mózg rejestrował psychiczny ból.
Jeszcze gdy byłam transportowana do furgonetki, widziałam płomienie ogarniające dom. Nasze schronienie, dotychczas bezpieczne.
Mruknęłam coś niezrozumiale, zapadając się w ciemność.
Ta była niespokojna i wzbudzająca strach, nie mogłam się z niej wyrwać.
***
Ludzie. Czy oni naprawdę tak nas nienawidzą? Czy chcą naszej śmierci aż tak, by tłumnie gromadzić się na tą publiczną egzekucję?
Dowiedziałam się właśnie, jak czuł się Kiba i Chu. Wystawieni na pośmiewisko. Jednak... Nikt się nie śmieje. Skandują, ale nie śmieją się.
Nikt też jakby nas nie żałuje. Nie widzę znajomych twarzy, lub nie chcę ich widzieć. Nie patrzę.
Wlepiam jedynie wzrok w gładkie kafle, które niedługo zabarwią się krwią. Nie słyszę, choć słowa docierają do mych uszu. Nie reaguję.
Kto nas zdradził? Nie wiemy. Być może w klanach mamy szpiegów.
Czy gdzieś jest przywódca klanu do którego należę? Może ma całkiem gdzieś kolejną śmierć.
Wysłuchałam tych ostatnich zdań, które wypowiadał ten baran, po czym ostatni raz uśmiechnęłam się do Petera.
Żegnaj. - szepnęłam w myślach, wiedząc, że mnie usłyszy.
< Peter? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz