Inne strony

czwartek, 22 lutego 2018

Od Kevina CD Corrinne

Dlaczego znowu musi mi ona znikać z oczu... Szczególnie, w takiej sytuacji, gdy nawet nasze zdrowie wisi na cienkim włosku. Zawsze, nawet bezinteresownie dbała o dobro słabszych. Najlepszym przykładem jest Flurry, dla której gotów była poświęcić własne dobro. W troskach przewyższa mnie ponad wszystko. Nigdy nie zapomnę początków naszej trójki... Ach, stare dobre czasy. Niestety, po części minione, a jak się nie postaram, to zostaną całkowicie zniszczone. Z cichym westchnięciem rozejrzałem się po korytarzu. Pustka... Najwidoczniej wszyscy tłoczyli się na głównej sali. Szczerze, nie mam ochoty tam wracać. Jeszcze mi życie miłe. Nawet nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że Corri zdecydowała się tam zostać... Mam nadzieję, że pomyślała racjonalnie i - niestety - pod moją nieuwagą, wydostała się z głównego miejsca potyczek. Starałem się za wszelką cenę wsłuchać w rozprzestrzeniającą się wokół ciszę. Tylko w nasłuchiwaniu ratunek. Zlokalizowanie i próby teleportacji... Ach, ta kwestia cały czas sprzeczała się w moim umyśle. Jestem świadom, że wampiry mogą w każdej chwili przejąć pałac, przez co później... Jeśli... Za chwile mnie coś trafi, przez te okropne myśli związane z losem drogiej mi dziewczyny. Przynajmniej raz posłucham rady starszej osoby...
- Cóż. Ale jeśli będzie chciał mnie ostatecznie pochłonąć mrok... to tylko w samotności... - powiedziałem sam do siebie, przystając na moment. Rozejrzałem się. Takie błądzenie po korytarzach jest jedynie stratą czasu. Cennych chwil, decydujących o życiu o wiele młodszej osoby ode mnie. Czubkami palców, odsłoniłem przysłaniającą brak lewego oka grzywkę. Również ukrytą w lasce broń, zacisnąłem mocniej na rękojeści, podświadomie wydając polecenie swojemu łańcuchowi. Dam radę, jakoś zniosę ewentualne rozrywanie głowy, czy delikatny krwotok. Dawno minęły moje młodzieńcze lata... Gdy tylko ponownie dane mi było rozchylić powieki, centralnie przed sobą spostrzegłem charakterystyczną, tą samą suknię Corri z dzisiejszego wieczoru. Widok macek, jak i wampira tuż przy jej szyi, w ułamku sekundy wywołał u mnie mocny szok, który po kilku kolejnych, przemienił się w gniew. Nie czekając dłużej, w końcu ukazałem światu idealnie skrytą, broń białą, z impetem ruszając w stronę zagrożeń. W pierwszej kolejności, mocnym kopnięciem odrzuciłem krwiożercę, od niedoszłej ofiary, żeby zaraz później przeciąć wszystkie, naprawdę obrzydliwie wyglądające macki. Wystawały zarówno z podłogi, sufitu, jak i ścian... Dziadostwo... Rzucający się mężczyzna, niechętny do zaprzestania czynności, starał się podnieść. Cóż.  Uniemożliwiła mu to nagła strata jednej z górnych kończyn. Skurwysynowi się należy... 
Zanim się obejrzałem, dziewczyna, na powrót znalazła się blisko przy mnie. Opierała się o mój tors, widocznie osłabiona, jakby bliska omdleniu. Syknąłem pod nosem, spoglądając na mężczyznę, którego obumierająca kończyna leżała jakiś metr ode mnie. Chciałem gnoja dobić, lecz zajęłoby mi to za dużo czasu... Również widok morza krwi, jakoś mnie nie kręci. Objąłem jedną z rąk drobną istotkę, ledwo mogącą utrzymać się na własnych nogach. Szybko podniosłem ją na ręce, ignorując przyśpieszający oddech i delikatny ucisk w czaszce. Rozejrzałem się. Jesteśmy na piętrze z komnatami. Idealnie. Nie czekając, przyśpieszonym krokiem ruszyłem w stronę tej, która podobno była przydzielona mojej osobie. Nie możemy dłużej tu zostać, ryzyko jest zbyt wielkie. Bez słów, wparowałem do otwartego pokoju. Tak, to z pewnością był ten. Odetchnąłem z cichą ulgą. Nie czekając, zbliżyłem się do całkiem wygodnego łóżeczka, na które od razu ułożyłem przysypiającą dziewczynę. Dopiero wtedy, lekko z góry mogłem się jej dokładniej przyjrzeć. Zdecydowanie pobladła z twarzy, co jedynie podkreślały dwie, drobne dziurki w jej skórze. Pieprzone wampiry... Cholera, przez tą, nawet drobną ranę jesteśmy o stokroć bardziej narażeni na znalezienie. Delikatnie przyłożyłem dłoń do czoła Corri... Zimne. Chyba zaczynam panikować. Dorwałem szybko jeden z leżących na ziemi koców. Upewniony co do jej zabezpieczenia, szybko zabrałem się za prowizoryczną barykadę wejścia. Nie przystąpię do żadnej pomocy jej zdrowi, jeśli będę zmuszony udzierać się z nowymi gośćmi. Na tą porę, powinna wystarczyć szafa i fotel. I tak zaraz nas tu nie będzie. Nie mam zamiaru spędzić tu dłużej niż pięciu minut. Widocznie, to już pisana klęska pałacu. Wróciłem do dziewczyny, z zamoczonym w letniej wodzie ręcznikiem. Otwieranie innego wymiaru również trochę zajmie, więc wolę zaoszczędzić czas, pozbywając się przyciągającej wampiry, woni krwi. Mięciutkim materiałem, dokładnie, jak i delikatnie przemyłem całą szyję oraz twarz Corrinne. Nachylony, bez słów wykonywałem daną czynność, równie skupiony w nasłuchiwaniu zagrożenia. Przyłożyłem do miejsca rany wcześniej znaleziony, nieduży plaster. Jeszcze tylko chwila... Podszedłem do okna, chcąc wyrzucić za nie przesiąknięty niewielką ilością krwi materiał. Jesteśmy na piątym piętrze, więc... Zamarłem totalnie, dostrzegając zbliżające się niebezpiecznie pod ściany budynku stworzenia. Mam świadomość, że ich uwadze ciężko jest uciec. To tylko odejmowało mi czasu. Przekląłem pod nosem, wracając do ciężko oddychającej dziewczyny. Nie mam czasu. Czas. Czas. Cholerny zdrajca. Ująłem drobną osobę w ramiona, bez dłuższego czekania, ponownie przywołując do siebie ogromną, widmo-kreaturę. Przytuliłem mocniej do siebie odzianą w suknię najdroższą. Zacisnąłem zęby, gwałtownie padając na kolana, przez siłę w tym momencie dosłownie wbijającą mnie w ziemię. Dostrzegłem gwałtowne ruchy szafy i fotela. Jeszcze moment, a po nas. Szybciej. - warknąłem w myślach...
Wtem. Wszystko jakby ucichło. Cały dotychczasowy gmach, jak i odgłosy tłuczonego szkła, po prostu zniknęły. Coś mnie rozrywa od środka, lecz mimo to... Przeżyję wszystko, aby móc ochronić. Wstaję. Czuję, jak znowu o własnych siłach mogę ustać. Jesteśmy poza wszystkim. W niczym, a jednak pomiędzy. Pomiędzy, a jednak w niczym. Dom. Chcę znowu go ujrzeć. Tamten świat, który może całkowicie zmienić swoje barwy, gdy na powrót będę miał przy sobie. Upragniony spokój i cisza. Ale... Razem... Chcę w końcu odpocząć...
Rozchyliłem powieki. Czy w końcu jesteśmy bezpieczni? Liczba mnoga. Nie w moim stylu. Moje ręce... Błąd. Nie czuję jej. Nie widzę, nie słyszę. Wzrok utkwiony mój pozostał w martwy punkt. Moje ręce. 
- Corrinne?! - rozchyliłem usta. Moja zestresowana postawa przejęła władzę. Przyśpieszony oddech, szybsze bicie serca. Nie rozumiem. Świecie. Wszechświecie, Otchłani. Znowu nie potrafię pojąć. Nie wiem, dlaczego. Dlaczego ja nie wiem. Moje kolana ponownie zetknęły się z ziemią, a ręce mimowolnie opadły. Przymknąłem oczy... 
Znowu to wszystko widzę.
Czuję.
Czym jest rozpacz.
Czy to jest rozpacz?
Co to tęsknota.
Czy ja tęsknię?
Znowu czuję słabość. Niewolę, przytrzymującą mi ręce. Działanie, nie możliwe do zrealizowania... 
Skoro i ona odeszła, odchodzi też cząstka mnie...
...

Od Corrinne cd Kevin

– Wracajmy na dół. Jeszcze sobie niewiadomo co pomyślą. – Nie chciałam niszczyć chwili, ale byłam do tego zmuszona. Xerxes nie zdawał sobie sprawy, jakie byty aktualnie nawiedzają królestwo. A nietoperzy wokół robiło się coraz więcej. Gdyby zaatakowały nas tutaj, gdzie było nie tylko zagrożenie wypadnięcia za barierkę... Zrezygnowany jęknął. Jakby... Zawiedziony. Uśmiechnęłam się pocieszająco. 
– Może wcale nie będą się mylić? – uśmiechnął się szeroko. 
Emily, ty żywa ścierko od podłogi, jakbyście się zamienili rolami, nikt by nie zauważył.
– W każdym razie, chodź. – chwyciłam go za dłoń, sprowadzając przez pokój i korytarz. W krótkim czasie od przybycia na salę, rozbrzmiała melodia. Taniec towarzyski... Belgijka. Uśmiechnęłam się wesoło i zaciągnęłam Xercia w rządek par. Nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Szczególnie, gdy zorientował się, że następuje zmiana par. Ja jednak byłam zbyt zajęta powtarzaniem w myślach kroków; cztery w przód, potem w tył, znowu w przód, doskoczenie, odskoczenie, obrót na drugą stronę, gdzie wcześniej stał partner, doskok, odskok i zmiana do przodu, wracając na swoją stronę. Niby tak banalne, a jednak jest przy tym dość sporo śmiechu. Łatwo wpaść na czyjeś plecy lub wycofać samemu o ten krok za dużo. Im więcej osób, tym trudniej. He. Hehe. Hehehe. Po całym okrążeniu znów trafiłam na Xerxesa. Nie wydawał się zbyt... Zadowolony. Muzyka powoli cichła, a gdy już całkiem umilkła, rozbrzmiał brzdęk tłuczonej serii szkła. Skuliłam się, zatykając uszy. Za głośno... Boli... Blisko siebie wyczułam obecność nie tylko Xerxesa, ale także pewnego osobnika. Znałam już jego zapach. Wyprostowałam się, wyciągając broń. Chwyciłam Xerxesa za dłoń i odciągnęłam jak najbliżej drzwi. 
– Czujesz się na tyle dobrze, by móc się bronić? – Kiwnął głową. Jakoś w to nie wierzyłam, ale także domyśliłam się, że nie dałby się wygonić. – Jakby coś... Ratuj się, dobrze? 
Nie mogłam czekać na odpowiedź, ponieważ dostrzegłam parę wampirów otaczających dzieci. Nastoletnie kotołaki sobą osłaniały te mniejsze. Dostrzegłam Rosę i Geo wśród tych ochranianych. Skoczyłam w ich stronę, nagle stając wśród maluchów i wymierzając w najbliższego potwora. 
         W krótkim czasie, ubyło za dużo kotołaków. To chyba największy atak w ostatnim czasie, a trupy gdzieś znikają. Mimo to, wokół się roi od obu ras; na salę wciąż przychodzą nowe wampiry, a kotołaki przybyły z miasta, bowiem nie wszystkie chciały wcześniej przyjść na bal. Nie mogłam nigdzie dostrzec Xerxesa. W pewnym momencie zatrzymałam się zza drzwiami i przeskanowałam wzrokiem pomieszczenie. Nigdzie... Nigdzie go nie ma. Może uciekł. A może go dorw... Potrząsnęłam głową, ręką podpierając się o ścianę. Cholernie bolało mnie całe ciało. Nagle coś na wzór macek chwyciło mnie w pasie i nadgarstkach, na tyle mocno, że nie byłam w stanie nic w nich utrzymać. Czyjś język przejechał wzdłuż mojej szyi. Wzdrygnęłam się, czując dodatkowo niemiły uścisk w brzuchu. 
– Nie wzywasz nikogo na ratunek?... – szepnął. 
Jakoś tak nie mam kogo – pomyślałam, jednak nie odezwałam się, zajęta zaciskaniem zębów i próbami opanowania drżenia. Wbił kły w moją skórę, na co wygięłam się do tyłu.
Boję się...
Syknęłam, czując poruszające się macki i to, jak z mojego ciała ubywa krwi. Opuściłam bezwładnie ręce, zupełnie przestając się szarpać. Ospale wpatrywałam się w niewidoczny punkt. Sidła oplotły moje skrzydła, dość mocno je drażniąc. Coraz ciężej mi się oddychało. Z czasem nawet nje byłam świadoma.Momentalnie ktoś wyrwał mnie z uścisku, co  udało mi się zarejestrować. Wyczułam zapach Xerxesa, gdy inercyjnie na niego wpadłam, przylegając do jego klatki piersiowej. Zmrużyłam powieki. Zimno...

< Xerciu? C: >