Inne strony

czwartek, 9 lutego 2017

Od Vane

Jak zwykle siedziałam przy laptopie, trzymając w ręku herbatę z mlekiem. Wpatrzona w ciągi zdań, które dokładnie opisywały straty drukarni, którą ostatnio spaliłam wraz z Tsume. Uśmiechając się pod nosem, przewijałam artykuł strzałką w dół.
- Nie myślałam, że będzie o tym tak głośno - wzięłam kolejny łyk napoju.

Kiedy w kubku nie zostało nic, postanowiłam wreszcie wyjść z domu. Przebrałam się w swój czarny strój, po czym zasłoniłam usta chustą i włożyłam kaptur. (Zdjęcie) Trzymając jedną ze swych strzelb, która była przewieszona przez ramię, zeszłam na dół.
- Wycho... - uniosłam wzrok na salon. - Rocket, gdzie jesteś? - zapytałam, ściągając zasłonę z ust.
- Idę z tobą - uśmiechnął się, dumnie wychodząc z łazienki.
- A ktoś prosił Cię o zdanie? - uniosłam brwi, widząc jego pewność siebie.
- Nie - jego szczęście się powiększyło.
- Podejrzanie wyglądam w tym stroju, a co dopiero w towarzystwie zmodyfikowanego genetycznie szopa pracza - prychnęłam. - Zostajesz w domu.
- I tak będę szedł za tobą. Czuję, że po tej akcji większość łowców nagród ma na Ciebie chrapkę. Przyda Ci się dodatkowa eskorta - z przekonaniem kiwał głową.
"Dobra Vane, analiza sytuacji.. Normalnie się tak nie zachowuje... No właśnie!" - przykucnęłam naprzeciw.
- A mi się wydaje, że po prostu jesteś pijany - uśmiechnęłam się złośliwie.
- Ja pijany? Pfff. - skrzyżował ręce. - Oczywiście, że nie! - prychnął.
- A dałbyś uciąć sobie głowę? - wyprostowałam się.
- I tak pójdę za tobą - wciąż drążył temat, nie ustępując.
- To idź - wzruszyłam ramionami. - Ale jak Cie policja złapie...
- Uciekłem już z 23 galaktycznych więzień! Nie ośmieszaj mnie!
- Oh... Chyba właśnie to robię - uśmiechnęłam się, wychodząc wraz z nim z domu.
Poprawiłam swoją chustę, przy tym rozglądając się po okolicy. Na szczęście, żadnych ludzi.
- Mogę Cię w każdym momencie przebrać za dziecko i włożyć do wózka. Jest jeden w piwnicy - zniżyłam wzrok w jego stronę.
- Nie podoba mi się ten pomysł - zaprzeczył jednoznacznie. - Już wolę robić za psa - zaśmiał się, poprawiając broń, przewieszoną przez plecy.
- Ty to wziąłeś ze sobą!? - zdziwiona, szybko przyśpieszyłam, dzięki czemu już po chwili stałam przed nim.
- Ty masz przy sobie dwa razy większą snajperkę - prychnął, uśmiechając się dumnie.
Westchnęłam, wracając do wcześniejszej pozycji.
- Wyglądamy jak mordercy... - wyszeptałam.
- A czasami nimi nie jesteśmy? - dotarły do mnie jego kolejne słowa.
- No w sumie - mimowolnie się zaśmiałam.
Szliśmy dalej, wsłuchując się w głuchą ciszę. Miałam dziwne przeczucie, że ktoś... Tu jest... Na chwilę zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła. Wyraźnie to czuję...
- Vane, idziesz? - zapytał, stojący kilka metrów dalej Rocket.
- Yhm, zaraz... - szepnęłam zamyślona.
Słysząc kroki na dróżce po drugiej stronie krzaków od razu, przeniosłam się za pomocą swej mocy za żywopłot. Właścicielem odgłosów był mężczyzna o czarnej, nieco podchodzącej pod granat czuprynie. Stał, a raczej szedł tyłem do mnie. "Teraz będę musiała go zabić" - westchnęłam, wyciągając jeden z pistoletów. Szykując się do strzału, mocno zdziwiłam się gdy to on, zaatakował pierwszy. Wyciągnął broń, jednym, zręcznym ruchem i skierował ją prosto na mnie.
- Kim jesteś? - zapytał nadzwyczaj spokojnym tonem, jak na tą sytuację.
Uniosłam tylko ręce i przyglądałam się mu swymi czerwonymi ślepiami. Przeskanowałam wzrokiem przedmiot, który trzymał w ręce. Tak... To pistolet, który każdy członek klanu otrzymuje "na wszelki wypadek".
- Jak mnie zabijesz, Tsume się dowie - ostrzegłam, uśmiechając się pod zakryciem.
- Nie jesteś człowiekiem? - uniósł brwi, wciąż trzymając pistolet skierowany na mnie.
- Coś pomiędzy - wzruszyłam ramionami, powoli opuszczając ręce. - Przywódca z klanu Guardians of The Galaxy - przedstawiłam się.
- Zostaw ją - warknął dobrze znany mi głos Rocket'a.
Stał za nowo poznanym mężczyzną, przytrzymując broń w linii prostej. Jego, wyraźnie wściekła mina, świadczyła tylko o jednym - zaraz strzeli. Chłopak, odwrócił się w stronę szopa i skierował na niego swoją broń.
- Nie strzelisz - prychnął mężczyzna, zapewne rozbawiony zachowaniem mojego kompana.
- A zakład? - widząc, jak wciska spust, szybko wyciągnęłam dłoń, jednym ruchem zatrzymując pocisk w miejscu.
- Rocket, oszalałeś?! - krzyknęłam, stając pomiędzy nimi.
- Jak to osz.. Nic Ci nie jest? - zapytał, w jednym momencie zmieniając swój styl rozmowy.
- Rocket, lepiej będzie jeśli pójdziesz do domu - warknęłam, zaciskając pięści.
Akurat on, był osobnikiem, który dobrze wiedział jak odreagowuję na gniew.
- Przepraszam - mruknął, wywracając oczami.
Obydwoje schowali swe bronie. Rocket, najwyraźniej wciąż lekko zdenerwowany, odszedł w stronę domu. "Nie denerwuj się tak" - powiedziałam do niego przez myśli.
Widząc jak znika za rogiem, zwróciłam się do mężczyzny.
- Jeszcze raz przepraszam za niego. Potrafi być strasznie wybuchowy.
<Gilbert?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz