Spojrzałem na kalendarz, który wisiał nad moim łóżkiem. Przeskanowałem wzrokiem rząd cyferek...
- Dzisiaj jest... - mruknąłem pod nosem, przeczesując swoją niebieską czuprynę dłonią. - URODZINY?! - wydarłem się.
- Shawn, czy mógłbyś się... - doszedł do mnie głos siostry, która najprawdopodobniej nie spała od kilkunastu minut.
Siedziała na swoim wózku ubrana w śnieżnobiałą sukienkę. Gdzieniegdzie posiadała ona niebieskie elementy...
- Ślicznie wyglądasz... - wyszeptałem, patrząc jej prosto w oczy.
- Ubieraj się... - mruknęła pod nosem, szybko odwracając ode mnie swoje spojrzenie.
Mozolnie wygrzebałem się spod pierzyny, po czym wcisnąłem swoje stopy w czerwone kapcie. Podszedłem do szafy...
- Gdzie jest mój szalik! - krzyknąłem przerażony, przyglądając się miejscu, gdzie powinna się znajdować moja ulubioną część garderoby.
- W praniu - burknęła będąca kilka metrów dalej dziewczyna.
- COOOO?! - wydarłem się niemalże na cały dom.
- Uspokój się! - dotarł do mnie głos siostry.
Był dosyć niewyraźny, ponieważ w ułamku kilku sekund znalazłem się w łazience. Rzeczywiście... W bębnie kręcił się dobrze znany mi materiał.
- Nie!!! - krzyknąłem, uderzając pięścią w szybę.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, za drzwiami usłyszałem wołanie mamy. Zebrałem się powoli z podłogi... "Ale on jeszcze nie był taki brudny" - mruknąłem w myślach. "Prałem go... Em... No... Prali go w sklepie! Na 100%".
***
- Wszystkiego najlepszego! - powiedzieli chórkiem rodzice, którzy najwidoczniej czekali na nas w kuchni.
Wraz z Corrinne staliśmy w wejściu do pokoju... Trzymałem jej wózek (a raczej opierałem się o niego łokciem, ale to zupełne inna kwestia...)
- Dlaczego mój szalik... - chciałem mówić dalej, lecz zatrzymało mnie mordujące spojrzenie siostry. Zapewne nie chciała, żeby rodzice musieli zajmować się teraz jakimś "głupim" szalikiem. Odpuściłem. Podjechałem wraz z Corrinne do małego stoliczka, na którym stało niebieskie ciasto.
- Pomyślcie życzenie - uśmiechnęła się w naszą stronę mama.
Spojrzałem na siostrę, której wzrok od kilkunastu sekund był wlepiony w kilka małych płomyczków. Patrzyła na nie jak zaczarowana. Chwyciłem ją za rękę.
- Na trzy? - uśmiechnąłem się delikatnie.
Spojrzała na mnie. Jej niebieskie oczy... Wyglądały w tym momencie jak dwa, blade jeziora... Zupełnie pozbawione życia i jakiegokolwiek szczęścia... Przytaknęła delikatnie głową.
- Raz...
- Dwa... - dodała.
- Trzy!
W tym samym momencie z naszych ust wypłynął lekki podmuch wiatru, który od razu zgasił świeczki. Tata wystrzelił konfetti, a mama zaczęła klaskać. Nadal nie byłem szczęśliwy... Nie potrafiłem się śmiać, u boku przyglądając się cierpieniu Corrinne.
- Wszystko okay? - zapytałem cicho.
Znowu spojrzała na mnie. Zacisnęła mocniej swoją rękę na mojej dłoni, po czym... Wstała... Jej oczom jakby od razu został przywrócony ten sam blask, który nie połyskiwał od kilku miesięcy...
- Ty! CHODZISZ! - wydarłem się praktycznie tak samo głośno, jak wtedy, gdy opłakiwałem swój szalik.
- Em... No... - wyszeptała coś pod nosem.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! To najlepszy prezent na urodziny! - krzyknąłem, przytulając się do niej.
<Corrinne? AWWWW C: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz