- Co ty dziewczyno wyprawiasz?
Jego głos widocznie zmienił się. Był cichy i delikatny...
- Vane... Co się dzieje? - zapytał, wciąż trzymając moją rękę
Delikatnie uniosłam głowę, zaprzestając wyrywaniu się. Mimo że moje oczy były pełne łez, uśmiechnęłam się szeroko.
- Nic takiego! - wzruszyłam ramionami.
- Mnie nie oszukasz... - powiedział cicho, puszczając mój nadgarstek. - Co się stało? - dodał.
- Punkt dwunasta w nocy. W tym samym parku co kilka miesięcy temu... - wyszeptałam, unosząc głowę delikatnie do góry. - Teraz idź, a tamtemu chłopakowi powiedz, że jesteś z klanu Sprint of Shining Star i dostarczałeś wiadomość od przywódcy - podniosłam się z krzesła na którym dotychczas siedziałam.
Podeszłam do ekspresu, wciąż połowę twarzy mając zasłoniętą lekko przyszarzałymi włosami. Wybrałam przycisk "Moja kawa".
- Idź już...
- Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać tu i teraz... - stwierdził, również podnosząc się z krzesła.
- A mi się wydaje, że już nie powinno cię tu być... - mruknęłam praktycznie niesłyszalnie, przecierając oczy dłonią. - Do zobaczenia... - za pomocą telekinezy otworzyłam przed nim drzwi.
- Vane... - podszedł bliżej...
- Proszę... Wyjdź...
Chciał coś powiedzieć. Dostrzegłam ten charakterystyczny ruch ust. Lecz ostatecznie się powstrzymał się i posłusznie opuścił pokój. Westchnęłam cicho, biorąc do rąk kubek z rozgrzewającą cieczą. Wzięłam łyka, po czym odłożyłam go na wolne miejsce obok komputera.
Nie minęła minuta, a w moim pokoju znalazł się zielonooki. Z początku tylko przyglądał się, jak stoję mając wlepiony wzrok w rany i blizny na nadgarstkach.
- Tylko oblałam się kawą... - powiedziałam, odwracając się w jego stronę.
- Nie chcesz już jechać do domu...? - zapytał, podchodząc.
- Dam radę... - poprawiłam grzywkę. - Idę sprawdzić, czy Rocket pozabijał już wszystkich pracowników - cień uśmiechu pojawił się na moment na mojej twarzy.
***
Wieczór. Siedziałam przy stole, sącząc herbatę z kubka. Przyglądałam się ekranowi telefonu... Zdjęcia. Zarówno te stare, jak i te, które zrobiłam całkiem niedawno...
- Tłumaczę ci ty niespełna rozumu człowieku, że nie naprawisz tego grata! - kłótnia Rocketa i Kiby. Standard. Ciekawe o co tym razem...
- Zamknij się... - warknął rozzłoszczony głos chłopaka.
Podniosłam się z krzesła, po czym powolnym krokiem zbliżyłam się do dwóch, kłócących się panienek. Wyrwałam im przedmiot spod nosa. Przeskanowałam wzrokiem najwidoczniej zepsuty telefon. Odsunęłam go od siebie. Drugą ręką wykonałam w powietrzu kilka gestów, dzięki czemu telefon jakby zaczął cofać się w czasie, aż do stanu, gdy był jak nowy.
- Jak ty...
- Nie wiem. Ojciec tak zawsze robił, gdy chciał przywrócić jakieś przedmioty do poprzedniego stanu - wzruszyłam ramionami. - Poza tym jest już późno i obydwoje powinniście spać... - uśmiechnęłam się złośliwie, odkładając urządzenie na stół.
- Ty również - sprostował chłopak.
- Haha... - wywróciłam oczami. - Ja muszę podjechać do bazy. Zostawiłam w swoim biurze dokumenty, które muszę mieć uzupełnione na jutro - wywinęłam się szybko, pierwszą lepszą gadką pt. "Dlaczego wychodzę z domu". - Jeżeli tak strasznie nie chce wam się spać, to zróbcie coś pożytecznego w domu. Pranie i prasowanie ubrań, oczekuje was! - podeszłam do wieszaka, z którego ściągnęłam czarny płaszcz.
Jak na złość, na dworze zaczął padać deszcz. Wzięłam torebkę, żeby w następnej kolejności zniknąć za drzwiami. Truchtem zbliżyłam się do samochodu, który na całe nieszczęście stał na podjeździe. "Znowu nie chciało ci się wjechać do garażu..." - mruknął głos w mojej głowie.
***
Zaparkowałam na parkingu, który został wybudowany tuż obok parku. Zamknęłam kluczykami samochód, a następnie z miejsca ruszyłam na punkt spotkania.
- Parasolki też nie chce ci się brać? - prychnęłam, czując kolejne krople deszczu na swoich włosach.
W zaledwie dziesięć minut udało mi się dojść na miejsce. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu znajomej twarzy... Aż w końcu wyłoniła się ona z mroku. Stałam sztywno w świetle lampy, nie wiedząc co powiedzieć... Od czego zacząć...
- Więc słucham... - przybrał postawę w stylu "rozzłoszczonego rodzica, który czeka na wytłumaczenia od swojego dziecka". Właśnie, dziecka.
Wciąż ze spuszczoną w dół głową, zaczęłam:
- Byłam w ciąży - powiedziałam prosto z mostu. Wymalowane zdziwienie pojawiło się na twarzy mężczyzny. - Tak, B Y Ł A M - przeliterowałam dla pewności, aby ta wiadomość dotarła do niego. - Nie wiem czy wiesz, ale wybuchła bitwa. Tak, przez tą cholerną wojnę, którą JA wywołałam, zginęło dziecko. Bezbronna duszyczka odeszła z tego świata, bo Vane zachciało się pogodzić wszystkich. Zabiłam ją... - czułam jak łzy nabierają mi się do oczu. - Jej malutkie ciało, obroniło mnie, przed pewną śmiercią poprzez wystrzał kulki z pistoletu...
Znowu cisza. Tym razem cieszyłam się, że zamiast jakichkolwiek słów mężczyzny, pojawiła się właśnie ona. Wpatrywałam się w ziemię, już zupełnie nie zwracając uwagi na deszcz. Kolejne minuty, gdy staliśmy przed sobą, nie wypowiadając ani słowa. Chyba właśnie ona była w tej chwili taka kluczowa... Czas, na przetworzenie tych myśli.
- Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego... - wyszeptałam, odsłaniając swoje przepełnione łzami, czerwone oczy.
<Gilbercik? Nooo, dawaj ten dramat B)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz