Inne strony

środa, 23 sierpnia 2017

Od Vane CD Gilbert

- Wolę zostać w domu... - szepnęłam, spuszczając delikatnie wzrok w stronę kubka.
Gilbert już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka telefonu. Zerknęłam kątem oka na wibrujący przedmiot, który leżał kilka metrów dalej. Dzwonił jakiś podpisany numer. Z daleka nie zdążyłam odczytać małych literek. Mężczyzna w momencie poderwał się z krzesła, aby odebrać połączenie. Również poszłam w jego ślady, lecz zamiast po telefon ruszyłam na górę się przebrać. Gilbert nawet nie zwrócił na mnie uwagi, więc przejście na pierwsze piętro nie zrobiło mi żadnego problemu. Przeszłam do sypialni, gdzie już czekał cały mój komplet. "Cholera... Będę musiała załatwić sobie nowe ciuchy, albo umknąć na chwilę do domu..." - mruknęłam w myślach, śledząc wzrokiem ubrania. Westchnęłam cicho, po czym wzięłam się za przyodzianie wszystkiego na siebie.
Nie minęło pięć minut, a ja z powrotem byłam na dole. Schodziłam ze schodów, bawiąc się malutkim guziczkiem na elemencie stroju, który nosiłam na ręce. Nawet nie zwróciłam uwagi na mężczyznę, który zagrodził mi drogę. O mały włos nie wpadłam prosto na niego.
- Muszę wyjść na parę godzin... - mruknął, chowając telefon do kieszeni. - Postaram się szybko wrócić - dodał, delikatnie unosząc mój policzek do góry.
Wlepiłam w niego swój wzrok. Nie chciałam tego robić... Ostatnio po prostu boję się patrzeć ludziom prosto w oczy. Czuję, że robię coś złego...
- Dobrze... - powiedziałam tym samym tonem, którym posługiwałam się podczas poprzedniej rozmowy. Cichym i zupełnie bezbarwnym tonem.
- Kocham cię... - uśmiechnął się, po czym delikatnie musnął moje usta.
- Zostań... - w momencie wtuliłam się w jego tors, - Będzie mi smutno... - uzupełniłam.
- To tylko parę godzin - pogłaskał mnie po głowie. - Wrócę zanim się zorientujesz - odsunęłam się na tyle, żeby wypuścić go z objęć swoich rąk.
Jedynie pstryknął mnie w nos, po czym udał się w stronę drzwi. Ubrał buty oraz płaszcz... Po chwili całkowicie zniknął z moich oczu. Znowu pojawił się ten sam, niemiły ból. Przeklęłam pod nosem... Mimo faktu, iż zdążyłam się do niego przyzwyczaić, z takim dyskomfortem nie chciało mi się niczego robić. Dosłownie walnęłam się na ziemię... Podłoga - tak zwana "BFF".
***
Dzwonek do drzwi. Wciąż leżałam na podłodze i nie miałam najmniejszej ochoty się z niej podnosić. Ostatecznie musiałam to zrobić - w końcu ten ktoś zdawał się dosłownie dobijać, a nie pukać. Otworzyłam drzwi, a przede mną stał... Rocket? Zmarszczyłam delikatnie brwi, skanując go swoim podejrzliwym wzrokiem. Ściągnął z ramienia, po czym rzucił przede mnie czarną torbę, chyba po brzegi wypakowaną moimi ciuchami.
- Stwierdziłem, że ci się przyda - wzruszył ramionami, umieszczając swoje obie łapy do kieszeni kombinezonu. - Poza tym, Kiba się o ciebie martwi. Aktualnie cię szuka - dodał, przechodząc przez próg. - Wiedziałem, że tu będziesz - powiedział jakby zadowolony z siebie.
Przykucnęłam naprzeciw niego, wciąż oczy mając szeroko otwarte. Pogłaskałam go delikatnie po głowie, uśmiechając się.
- Pewnie cię nie karmił - prychnęłam, jeszcze bardziej się szczerząc. 
- Nie jem z miski - skrzyżował ręce, delikatnie mrużąc oczy. - Poza tym potrafię zrobić sobie sam jedzenie - dodał, również się szczerząc. - W porównaniu do ciebie...
- Wypraszam sobie! - krzyknęłam w momencie, podnosząc się na równe nogi. - Dzisiaj zdołałam zrobić kanapki!
- Dla niego też zrobiłaś? - nawet na twarzy kogoś takiego jak on, mógł pojawić się lenny face. - Oj... Chyba już wiem co się święci - zaśmiał się pod nosem.
- Jezu... Czasami naprawdę mi ciebie szkoda... Nie możesz nawet... - chciałam w tym momencie rzucić odrobinę sprośny dowcip, lecz ostatecznie się powstrzymałam. Jedynie zagłuszony śmiech wydobył się z mojego gardła.
- Czyli Kibę mam wygonić z domu? - zauważyłam charakterystyczny błysk w jego oku.
- NIE! - krzyknęłam od razu. - Znaczy... W sumie... - zamyśliłam się na moment, a moją głowę przeszło kilka bardzo, ale to bardzo złych pomysłów. - Zadzwoń do niego i powiedz, że ze mną wszystko okay! 
- A później mam wrócić do domu, żeby wziął mnie za fraki i kazał gadać, trzymając nóż w ręce? - zaśmiał się głośno, drapiąc się po głowie. - Nie dzięki, wolę zamieszkać u Petera - prychnął.
- ZDRAJCA!!! - wydarłam się praktycznie na całe gardło. - Poza tym, on cię nie będzie chciał - odwróciłam się na pięcie, wciąż będąc widocznie naburmuszona. - Założył rodz- - przerwałam w momencie, a moją głowę znowu naszły myśli związane z macierzyństwem i rodziną. Przełknęłam nerwowo ślinę...
- Huhuhu... Zapowiada się ciekawie, bo z tego co widzę... Znowu coś ukrywasz! - przybrał wyśmiewczy ton. - Co? Powiedz mi jeszcze, że spodziewasz się dziecka! - kątem oka dostrzegłam, jak musi się podeprzeć o półkę, żeby czasami nie upaść i zacząć ryczeć ze śmiechu. 
- A gdyby to była prawda? - wydukałam, a mina mi zrzedła.
- Pfff... Dobrze, że n-nie... - zatrzymał się na moment, po czym w oka mgnieniu znalazł się przede mną. Wlepiłam bez słów wzrok w podłogę. Przeczesałam nerwowo włosy, delikatnie przygryzając dolną wargę. - Wiem, że nie miałaś osoby, która mogłaby cię nauczyć jak się zabezpieczać, ale serio?! 
- Zamknij się, okej?! - warknęłam, przysiadając na kanapie. 
- On jest ojcem...? - dopytał, na co ja jedynie delikatnie przytaknęłam głową. - Nosz kurde, dziewczyno...
***
Czekałam, znowu leżąc na ziemi. Rocket bawił się moim telefonem, którego "przez przypadek" rozbiłam. Nie dział ekran, czy coś tam... Prawdę mówiąc mogłabym to oddać pierwszemu, lepszemu informatykowi, lecz on niemalże rzucił się na zepsuty sprzęt. Naprawdę, czasami się zastanawiam, jakim cudem trafiłam właśnie w to miejsce...
- Nie leż na ziemi, bo się przeziębisz - prychnął szop, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
- Dlaczego każdy mówi to samo! - warknęłam zirytowana, śledząc wzrokiem swoje długie, chyba ponad metrowe włosy. - Nawet nie masz pojęcia ile rad daje mi podłoga! - dodałam, szczerząc się delikatnie. 
"Kiedy on wróci..." - powtarzałam cały czas w myślach, przyglądając się zegarkowi.

<Gilbercik? xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz