Inne strony

sobota, 16 września 2017

Od Ace'a "Szczęście"

- Nie wierzę ci – rzucił mój współpracownik. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i pokręciłem głową.
- To prawda. Jeżeli nie wierzyłeś w moje możliwości, proszę bardzo, chcesz to pójdź i zobacz. Albo zacznij oglądać wiadomości – wyszczerzyłem się głupawo. Posłał mi niezadowolone spojrzenie i zapalił papierosa.
- Głupi to ma szczęście, nie ma się czym chwalić. Zajebałeś jednego, tyle.
- Co się tak właściwie stało? – zapytał dotychczas milczący mężczyzna w rogu pokoju.
- Cóż – usiadłem w wygodniejszej pozycji. – Było tak…
*Flashback z dnia poprzedniego*
    Miałem misje zwiadowczą. Jeden z szeregowych był wtedy w parku, rozmawiałem z nim wcześniej rano. Wziąłem snajperkę, bo z lornetki ciężko się korzysta będąc zebrą a nie człowiekiem. Wracając, patrzyłem sobie przez celownik, siedząc na dachu. Nic ciekawego, miasto jak zawsze puste, jak w każdą niedziele. Wszyscy w kościołach albo w domach o tej godzinie. Dostałem listę podejrzanych osób, które przyszły wtedy na egzekucje tego przywódcy. Było kilka dziewczyn, parę facetów. Wielu z nich wyróżniało się z tłumu więc nie powinno to być nic trudnego zauważyć ich. Moim zadaniem było po prostu obserwować otoczenie, miało być pusto i ja miałem sprawdzać, czy faktycznie jest pusto. Jest styczeń, jest zimno, niewiele osób wychodzi. Dość logiczne, ale po masakrze w parku patrole zostały podwojone. No więc siedzę na tym dachu, rozglądam się, i widzę to:
    Idzie facet w średnim wieku, z kobietą za ramię. Idą po parku, dość daleko od miejsca w którym stałem. Dziewczyna białe włosy, chłopak czarne. No to przyglądam się i zdaje sobie sprawę z tego, że mam takich na liście. Odzywam się do tego chłopaka przez komunikator, że ich mam w parku. On mówi, że jest niedaleko i zaraz tam będzie. Miałem naboje przy sobie, w razie czego. Cel był strasznie daleko, no ale myślę sobie, dlaczego nie zaryzykować?
   Mówię wam, z tylu metrów, cel wielkości butelki pepsi i do tego się rusza. Celuje, myślę jeszcze przez chwilę… i strzelam. Trafiłem go idealnie, przykładam znowu oko do celownika i widzę jak się osuwa na ziemię. Od razu czerwono, a dziewczyna krzyczy. Podbiega do niej ten szeregowy co dzisiaj z nim miałem kontakt, i przywalił jej kijem baseballowym. Kuca przy niej i mówi do komunikatora, że nie żyją oboje.
*Wracamy do teraźniejszości*
- Tyle, że dziewczyny potem nikt nie znalazł. Leżał sam facet – skrzywiłem się i oparłem plecy o krzesło.
- No to pięknie żeście to zjebali – zaśmiał się mój towarzysz.
- Hej, to moja wina? Przecież byłem daleko, on mógł ją dobić. Poza tym…
Spojrzałem przez okno.

- To i tak nie moja robota było ich zabijać. Jak ktoś ją znajdzie, sam ją dobije, ja wracam do swojej roboty, chwila chwały nie trwa wiecznie nie? W końcu, ja po prostu miałem szczęście.

1 komentarz: