- Nie wierzę ci – rzucił mój współpracownik. Uśmiechnąłem
się lekko pod nosem i pokręciłem głową.
- To prawda. Jeżeli nie wierzyłeś w moje możliwości, proszę
bardzo, chcesz to pójdź i zobacz. Albo zacznij oglądać wiadomości –
wyszczerzyłem się głupawo. Posłał mi niezadowolone spojrzenie i zapalił
papierosa.
- Głupi to ma szczęście, nie ma się czym chwalić. Zajebałeś
jednego, tyle.
- Co się tak właściwie stało? – zapytał dotychczas milczący
mężczyzna w rogu pokoju.
- Cóż – usiadłem w wygodniejszej pozycji. – Było tak…
*Flashback z dnia poprzedniego*
Miałem misje zwiadowczą. Jeden z szeregowych
był wtedy w parku, rozmawiałem z nim wcześniej rano. Wziąłem snajperkę, bo z
lornetki ciężko się korzysta będąc zebrą a nie człowiekiem. Wracając, patrzyłem
sobie przez celownik, siedząc na dachu. Nic ciekawego, miasto jak zawsze puste,
jak w każdą niedziele. Wszyscy w kościołach albo w domach o tej godzinie.
Dostałem listę podejrzanych osób, które przyszły wtedy na egzekucje tego
przywódcy. Było kilka dziewczyn, parę facetów. Wielu z nich wyróżniało się z
tłumu więc nie powinno to być nic trudnego zauważyć ich. Moim zadaniem było po
prostu obserwować otoczenie, miało być pusto i ja miałem sprawdzać, czy
faktycznie jest pusto. Jest styczeń, jest zimno, niewiele osób wychodzi. Dość
logiczne, ale po masakrze w parku patrole zostały podwojone. No więc siedzę na
tym dachu, rozglądam się, i widzę to:
Idzie facet w
średnim wieku, z kobietą za ramię. Idą po parku, dość daleko od miejsca w
którym stałem. Dziewczyna białe włosy, chłopak czarne. No to przyglądam się i
zdaje sobie sprawę z tego, że mam takich na liście. Odzywam się do tego
chłopaka przez komunikator, że ich mam w parku. On mówi, że jest niedaleko i
zaraz tam będzie. Miałem naboje przy sobie, w razie czego. Cel był strasznie
daleko, no ale myślę sobie, dlaczego nie zaryzykować?
Mówię wam, z tylu
metrów, cel wielkości butelki pepsi i do tego się rusza. Celuje, myślę jeszcze
przez chwilę… i strzelam. Trafiłem go idealnie, przykładam znowu oko do
celownika i widzę jak się osuwa na ziemię. Od razu czerwono, a dziewczyna krzyczy.
Podbiega do niej ten szeregowy co dzisiaj z nim miałem kontakt, i przywalił jej
kijem baseballowym. Kuca przy niej i mówi do komunikatora, że nie żyją oboje.
*Wracamy do teraźniejszości*
- Tyle, że dziewczyny potem nikt nie znalazł. Leżał sam
facet – skrzywiłem się i oparłem plecy o krzesło.
- No to pięknie żeście to zjebali – zaśmiał się mój
towarzysz.
- Hej, to moja wina? Przecież byłem daleko, on mógł ją
dobić. Poza tym…
Spojrzałem przez okno.
- To i tak nie moja robota było ich zabijać. Jak ktoś ją
znajdzie, sam ją dobije, ja wracam do swojej roboty, chwila chwały nie trwa
wiecznie nie? W końcu, ja po prostu miałem szczęście.
Farciarz skubany
OdpowiedzUsuń