Po raz pierwszy od kilku lat udało mi się zasnąć. Jakimś cudem, ponownie mogłam śnić i marzyć w głębi swojego umysłu. Przypomniałam sobie, jak to jest naginać zasady rzeczywistości i móc żyć jak Ci się tylko podoba... Wszystko było po twojej myśli, przez jeszcze nigdy dotąd nieokreślony czas... Szkoda, że te sny nie mogły się przenieść do rzeczywistości...
***
Otworzyłam powoli oczy, czując przy sobie coś ciepłego. Po chwili dostrzegłam kilka niebieskich kosmyków włosów, co w jednej chwili zmusiło mnie do szerszego otworzenia oczu. Kiba, obejmujący mnie w okolicy ramion? Przełknęłam nerwowo ślinę, przypominając co się wydarzyło dzisiaj w nocy. Zły humor momentalnie powrócił, a ja szybko przeniosłam się na przeciwległe krzesło.
- Być albo nie być, o to jest pytanie... - mruknęłam pod nosem, aby w jakikolwiek sposób samą siebie pocieszyć.
Cały dom wydawał się taki pusty. Dopiero teraz, gdy chociaż na chwilę się zatrzymałam, mogłam to dostrzec. Chyba ten cały "nowoczesny" styl przestał mi się podobać. Z resztą.. Mimo, iż w domu aktualnie były trzy osoby, dla mnie wciąż było pusto. Spojrzałam na szafkę, na której leżało kolorowe pudełeczko. Zawsze ciekawiło mnie, co ona w nim zostawiła... - przemknęło mi przez myśl, podczas powolnego zbliżania się w stronę komody. Wzięłam przedmiot do dłoni i powoli zsunęłam z niego ozdobny papier. Otworzyłam je, a w środku zobaczyłam kluczyki wraz z małą karteczką. Na kawałku papieru znajdowała się ulica i jakiś numer. Schowałam klucze do kieszeni kombinezonu.
- Vane? - zza kanapy wyłoniła się niebieska czupryna Kiby.
- Witam... - szepnęłam, nie spuszczając wzroku z kartki.
- Jak... Jak się spało? - zapytał, delikatnie drapiąc się po karku.
- Lepiej niż zazwyczaj - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Co tam masz? - zbliżył się w moją stronę.
Po chwili przystanął z mojej prawej strony, a ja wręczyłam mu karteczkę. Przeczytał pod nosem ciąg literek i cyferek, po czym oddał mi kawałek papieru.
- Kojarzę tą ulicę - przytaknął głową. - Co tam jest?
- Mam kluczyki do jakiegoś domu - powiedziałam krótko. - Te dwie rzeczy znalazłam w prezencie od mamy.. - ciszej wypowiedziałam ostatnie zdanie.
- Dobry plan, żeby oderwać się od rzeczywistości... Pobawimy się w odkrywców - uśmiechnął się smętnie.
Ciche skrzypnięcie schodów automatycznie przerwało naszą rozmowę. Zwróciłam wzrok w kierunku Rocket'a, który szedł w naszą stronę i małym, białym przedmiotem w łapce. Nie było czasu na jakikolwiek ruch, po prostu stałam. "Nie mów nic" - przekazałam wiadomość do chłopaka stojącego obok mnie. Ten tylko niewidocznie przytaknął głową.
- Co to jest? - zapytał Rocky, podnosząc do góry przedmiot.
- Test ciążowy - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Kto jest ojcem? - widziałam jak powstrzymuje mieszankę gniewu i smutku.
Albo to jest cisza przed burzą, albo...
- Gdy jest się pijanym, robi się wiele głupich rzeczy... - szepnęłam, czując jak myśl o macierzyństwie rozrywa mnie od środka.
- Zamorduję... - wyszeptał pod nosem, przybierając wrogi wyraz twarzy.
- Nie Rocket, nie zamordujesz - zaprzeczyłam jednoznacznie głową. - Musisz się z tym pogodzić, tak jak ja zrobiłam to dzisiaj w nocy - oznajmiłam nadzwyczaj pewna siebie jak na tą sytuację.
Futrzak przechylił pytająco głowę. Ja, tylko uśmiechnęłam się słabo i przytaknęłam sama sobie głową.
- Nie kłóćcie się już, okay? Sami widzicie jaka zaistniała sytuacja, więc... Pogódźcie się, czy coś tam... EH! - zatrzymałam się na chwilę. - Ogólnie, nie chcę widzieć jak jeden drugiemu podkłada nogi, czy...
- Tak, rozumiem - Rocket przytaknął głową.
- Zaraz... Ja się przesłyszałam, czy ty mi przyznałeś rację? - zaśmiałam się cicho, widząc uśmiech na pyszczku szopa.
- Zgoda? - uniósł on wzrok na Kibę.
- Zgoda - przytaknął niepewnie głową, zapewne wciąż nie rozumiejąc sensu moich wypowiedzi.
Cóż! Mogłabym to podsumować tylko tymi słowami: Witam w moim poj*banym życiu u boku chodzącego pluszaka!
- A mogę coś zrobić? - dostrzegłam lekki uśmiech na twarzy mężczyzny.
- Em... Okay?
Kiba przykucnął przy mym towarzyszu i delikatnie pogłaskał go po głowie. Z mojego gardła wydobył się cichy śmiech, podczas gdy szopowi uszy stanęły dęba. Mimo wszystko, nie opierał się, a najwidoczniej spodobało mu się to.
- Pomiziacie się w samochodzie, a teraz jedziemy - prychnęłam, podchodząc w stronę wieszaka.
- Ja prowadzę! - oznajmił jednoznacznie Kiba.
- I ja Ci na to pozwolę? - skierowałam wzrok prosto na jego dumną minę.
- Ja mam kluczyki - uśmiechnął się dumnie, wyciągając z kieszeni mały przedmiot.
- Ekhm... No dobra - wywróciłam oczami, zakładając buty.
***
- Rocket, a ile ja mam lat? - zapytałam siedzącego za nami towarzysza.
- Dwadzieścia jeden? Dlaczego pytasz?
- Upewniam się, czy to na pewno ty - prychnęłam podkulając nogi pod brodę.
Wpatrzona w morze, które dokładnie było widać z mostu...
- Ej, bo zabrudzisz mi samochód! - zganił mnie Kiba, kolejno przerzucając biegi.
- To nie jest twój samochód - odpowiedziałam szybko nie zmieniając swojej pozycji.
- Ale to ja mam kluczyki i ja nim kieruje - uśmiechnął się złośliwie. - Więc nogi na ziemię.
Pokręciłam przecząco głową, również uśmiechnięta. Może życie właśnie tak chciało? Chciało, żebym go spotkała i chciało, żebyśmy się tamtego dnia tak upili. Kto nad tym wszystkim włada?
- Tak właściwie, to po co my tam jedziemy? Co, jeżeli znajduje się tam jakaś pułapka i...
- Rocket. Znalazłam to w zakurzonym prezencie od mamy. Wątpię, czy chciałaby ona wpakować mnie w jakieś tarapaty - wyciągnęłam z kieszeni karteczkę i klucze.
- A co jeżeli to pudełko ktoś podmienił i przez to... Sam nie wiem... Zginiemy?!
- Nie wymyślaj...
- Jesteśmy! - przerwał nam głos Kiby.
Spojrzałam na kartkę, a następnie na panel w samochodzie. Wszystko wskazywało na to, że właśnie o tym miejscu mówiła wiadomość. Wyszliśmy z samochodu.
- To na pewno tutaj? - zapytałam, wpatrując się w ogromny, biały dom.
Ten budynek można było nazwać willą. Dwie, pokaźne kolumny znajdujące się przy wejściu oraz ogromny taras... Balkon, który mimo lat, które przeżył wciąż przepięknie się prezentował.
- Nie wierzę... - szepnęłam, podziwiając budowlę.
Nie zwracając na innych uwagi, podeszłam do drzwi. Włożyłam kluczyk do środka i powoli przechyliłam go w prawą stronę. O dziwo, pasował idealnie, chociaż delikatna rdza uniemożliwiła płynne otwarcie. Weszłam do środka... To był mój rodzinny dom, czy jak? W każdym razie, skąd moja matka miała do niego klucze?
- Tu jest pięknie...
<Kiba? :ooo XDD>