Spojrzałem na dwie hybrydy, które widocznie już od kilku minut wyczekiwały pod drzwiami. Podszedłem do nich, po czym delikatnie podrapałem je za uchem.
- No to idziemy - uśmiechnąłem się delikatnie, ścigając smycz z wieszaka. - Kochanie, idę z psami na spacer!
***
W pewnym momencie podczas - jak myślałem -"spokojnego" spaceru, oba psy zaczęły się w dziwny sposób wyrywać. Prześledziłem wzrokiem okolicę... W pobliżu żadnego kota lub wiewiórki.
- Hej, co się dzieje? - zapytałem bardziej siebie niż hybryd.
Dałem im iść w swoją stronę, sam krok krok zmierzając za śladami łap. Nie rozumiałem co mogło zwrócić ich uwagę, aż do takiego stopnia? Sytuacja się szybko wyjaśniła... W ciągu kilkunastu sekund zobaczyłem przed sobą jasnowłosą dziewczynę. Nie mogłem w to uwierzyć... Shadow? Bez słowa spuściłem hybrydy ze smyczy, a te w jednym momencie rzuciły się na nią.
- Uważajcie, bo zaraz wpadniecie do kałuży - uśmiechnąłem się delikatnie, podchodząc o krok bliżej.
Gdy Ashley i jej szczeniak odsunęły się kawałek do tyłu, wyciągnąłem dłoń w stronę dziewczyny, po czym pomogłem jej wstać. Nie przyjęła tego gestu z wielką chęcią - od razu wiedziałem, że to musi być ona.
- Cześć - przywitała się krótko, przy tym otrzepując się z kurzu.
- Dawno się nie widzieliśmy... - stwierdziłem pół-szeptem, delikatnie drapiąc się w okolicy szyi.
- Jak Ci się życie układa? - zapytała, skanując mnie swym wzrokiem.
- Po tym jak odeszłaś bez słowa...? - wiem, że zachowałem się w dosyć nie miły sposób, lecz chciałem poznać szczegóły jej nagłego zniknięcia. - Nawet dobrze.
- To fajnie - powiedziała krótko. - Przyszłam po hybrydy.
- Co? - skrzywiłem się, patrząc to na nią, to na zwierzaki. - Wiesz jak Ashley cierpiała gdy zniknęłaś? Nic nie jadła, nie chciała spać... Dopiero po kilku tygodniach stania bezczynnie pod drzwiami zrozumiała, że Cię nie ma i odpuściła. Teraz tak po prostu wracasz i myślisz, że... - zatrzymałem się. "Peter, za ostro" - powiedziałem sam do siebie, biorąc głęboki wdech. - Przepraszam, za ostro. Po prostu... Nie było nam łatwo - Ashely zwróciła na mnie swój wzrok. Uśmiechnąłem się delikatnie w jej stronę, żeby zapewnić, że wszystko jest dobrze. Pomachała delikatnie swym ogonem, po czym z powrotem przeniosła spojrzenie na Shadow. - W każdym razie... Niech Ci będzie, ale musisz dać mi się namówić na cherbatę w pobliskiej restauracji - szelmowski uśmieszek zawitał na mej twarzy.
<Shadow? B)>
sobota, 10 czerwca 2017
Od Shadow cd Petera
一 Zdążyłam się przyzwyczaić. 一 Mruknęłam. 一 Poza tym, nie jadam takich rzeczy.
Pod wpływem jego morderczego wzroku jednak一 niechętnie 一 podniosłam baton, kierując w stronę mężczyzny wiązankę przekleństw.
Zaraz potem dałam pić Ashley, a sama zmieniłam się w jeża i przycupnęłam między szczątkami traw. Ku mojemu zdziwieniu, Peter także zmienił się w swoją zwierzęcą formę.
一 Głupi wilkołak. 一 powiedziałam pod nosem.
一 Twój wilkołak. 一 odparł.
Wywróciłam oczami.
Pod wpływem jego morderczego wzroku jednak一 niechętnie 一 podniosłam baton, kierując w stronę mężczyzny wiązankę przekleństw.
Zaraz potem dałam pić Ashley, a sama zmieniłam się w jeża i przycupnęłam między szczątkami traw. Ku mojemu zdziwieniu, Peter także zmienił się w swoją zwierzęcą formę.
一 Głupi wilkołak. 一 powiedziałam pod nosem.
一 Twój wilkołak. 一 odparł.
Wywróciłam oczami.
*tajemnicze wydarzenia, o których wiem tylko ja i Vane, czyli time skip*
Chwyciłam rączkę walizki. Tęsknym wzrokiem spojrzałam na samolot. W ciągu tych dwóch lat zdążyłam pomieszkać w pół roku w Norwegii, drugie一 w Nowej Zelandii, a ostatni we Francji. Jakoś tak się złożyło...
Jak uciekałam wiedziałam, że kiedyś tu wrócę. Kiedyś. Po Ashley.
Krocząc po ruchliwej ulicy, zastanawiałam się, do którego klanu dołączyć. No i los sam postanowił zadecydować, bo dotarłam przypadkiem do bazy Desert Eagles.
*lul, nie chce mi się pisać*
Po jakimś... Tygodniu od mojego wrócenia do miasta, gdy szłam spokojnie ulicami, mijając witryny sklepowe, których oczojebne kolory mnie odstraszały, a zegary wybijały godzinę osiemnastą, przed moimi oczami nagle ukazała się znajoma mordka. Ashley. A za nią stał...
Nabrałam powietrza, gdy ujrzałam Petera.
< Peter? C: >
Shadow Reev Melody Lee Mayer dorasta!
"Najwięcej w nocy płaczą Ci, którym uśmiech nie schodzi z twarzy w dzień"
Imię i nazwisko: Shadow Reev Melody Lee Mayer. Ale toleruje samo Shadow, lub Scar.
Pseudonim:
Płeć: Kobieta
Wiek: 19 lat
Rasa: Jeż
Orientacja: Heteroseksualna
Zauroczenie: - Peter smuta :c
Klan: Desert Eagles
Stanowisko: Snajper
Żywioł: Światło&Natura
Moce:
¤Fotokineza - jest w stanie kontrolować światło. Włączna jest także fotokinetyczna niewidzialność, która umożliwia zakrzywianie światła, tak aby całość lub część ciała stała się niewidzialna. Nie jest jednak niezawodna, gdyż pył może ją zdemaskować. Moc działa tylko w dzień.
¤ Widzenie w trudnych warunkach- Melody posiada dar widzenia ( niestety, tylko częściowo- na podobnym stopniu co kot) na przykład w ciemności, przez mgłę lub opary. Potrzebuje tylko trochę światła.
¤ Chlorokineza - może tworzyć i kontrolować rośliny do różnych celów, w tym chwytania wrogów lub blokowania ataków. Działa tylko w dzień.
Umiejętności: Scar, tak jak za dziecka, porusza się cicho, zwinnie i niezauważalnie. Potrafi wślizgnąć się wszędzie. Wykształciła u siebie także zdolność, dzięki której z łatwością oblicza przykładowo, ile metrów dzieli ją od celu, czy pod jakim kątem nakierować broń, by zranić bardzo boleśnie.
Charakter: Wobec innych przeważnie jest oschła. Mężczyzn z trudem obdarza zaufaniem. Łatwo traci zimną krew, gdy coś wytrąci ją z równowagi lub przebiega nie po jej myśli. Potrafi ranić z premedytacją i często bywa zgryźliwa. To kobieta pewna siebie, stanowcza i zaradna. Nie lubi, gdy ktoś komentuje jej decyzje albo ocenia postępowanie. Jest bardzo samodzielna, chociaż zmienna i mało przewidywalna. Porażki mobilizują ją do dalszego działania. Wszystko planuje z najmniejszymi szczegółami. Shadow to istota fascynująca, otoczona aurą tajemniczości. Zdecydowanie zwabia ku sobie adoratorów, jednak nie reaguje na nich, bowiem nie jest zbyt ufna. Nie żali się, nie daje poznać po sobie, że ma zmartwienia. Nadrabia miną i obraca w żart niejeden problem ze swego życia.
Cechy charakterystyczne: Dziewczyna o smukłej, wręcz wychudzonej, sylwetce, oczach niczym burzowe chmury, mieniących się na barwy od ametystowego, przez szkarłatny, aż po sadzę i antracytowych, długich włosach, sprawiających, że jej cera zdaje się być jeszcze bardziej blada, niż w rzeczywistości. Na plecach ma kolorowy tatuaż w kształcie skrzydeł anioła z chińskim napisem, który w przetłumaczeniu oznacza " Wśród tandety lśniąc jak diament. Być zagadką, której nikt nie zdąży zgadnąć nim minie czas " , a na ramieniu wzorzysty, czarny pasek. Zawsze towarzyszą jej dwie hybrydy; Ashley i jej syn, Vér. Ich prawdziwy wygląd jest dość dziwny; oba mają mysią sierść, płaskie głowy, długie i wąskie uszy oraz ogony niczym gryfy. Rozróżnić można je tylko po krótkich, lecz ostrych, rogach; suczka posiada dwa, a jej dziecko tylko jeden.
Ciekawostki: -
Głos: link
Właściciel: Hiena
środa, 7 czerwca 2017
Od Vane CD Kiba
Wsiadając do samochodu, spojrzałam przelotnie na biały rachunek. Który dzisiaj jest... - skierowałam wzrok na lewy, dolny róg karteczki. 4 dzień, a on wciąż śpi... - westchnęłam cicho, zgniatając paragon w małą kulkę. Wyrzuciłam ją na siedzenie drugiego pasażera.
- No to wio... - mruknęłam, przekręcając czarny kluczyk w stacyjce.
- No to wio... - mruknęłam, przekręcając czarny kluczyk w stacyjce.
***
Wysiadłam z samochodu pod swym "nowym" domem. Nie chciało mi się parkować auta w garażu, więc od razu przeszłam do wypakowywania zakupów z bagażnika. Powoli wyciągnęłam ze środka dwie, na swój sposób ciężkie siatki. Zamknęłam klapę siłą woli, po czym stanęłam pod drzwiami. Kluczyki przyszykowałam już wcześniej, dzięki czemu otwarcie domu nie zrobiło mi zbyt dużych trudności. Weszłam do środka, a następnie nogą zamknęłam za sobą drzwi.
- Uhhh, hej - doszedł do mnie dosyć cichy głos, którego nie słyszałam od kilku dni.
Przeskanowałam postać wzrokiem. Może znowu mam halucynację? - zapytałam samą siebie w myślach. Zakupy, mimowolnie wypadły mi z rąk. Chłopak delikatnie uniósł jedną z brwi.
- Więęęęęc... Jak długo spałem? - wyszczerzył się głupio, przejeżdżając dłonią po okolicach karku.
Bez słowa rzuciłam mu się na szyję. Kilka małych kropelek łez, mimowolnie wypłynęło z mych oczu...
- Za długo... - wyszeptałam, czując jak obejmuje mnie swymi ramionami. Kątem oka spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie. - A tak dokładnie, to... Cztery dni, siedem godzin, trzy minuty i dwie sekundy - zaśmiałam się cicho.
- Liczyłaś? - wyczułam jego uśmiech.
- Dla Ciebie mogłabym nawet liczyć nanosekundy... - wtuliłam się w jego ciepły tors, wciąż szeroko się uśmiechając. Powiedzmy, że Vane już pogodziła się z tym, że będzie matką c:
- Chodź! - oznajmiłam jednoznacznie, chwytając go za rękę.
- Ej! Bo mi ją oderwiesz! - zaśmiał się. - Nie chcę być inwalidom do końca życia! - krzyknął, szybko przybierając "smutny" wyraz twarzy.
- Kibaaaa, no nie przesadzaj! Nie mam aż tyle siły! - prychnęłam, wciąż starając się w jakiś sposób przeciągnąć go o choćby milimetr.
- Spać mi się chce! - oznajmił, a z jego ust wciąż nie schodził uśmiech.
- W nocy się śpi! Poza tym, robiłeś tylko to przez ostatnie cztery dni! - westchnęłam, nie zaprzestając swoim próbom. - Chooodź!
- To spanie było męczące! - wydukał przez śmiech.
- To idę sama! - wystawiłam język na ułamek sekundy, podnosząc ręce do góry. - Nie to nie, łaski bez... - mruknęłam odwracając się do niego tyłem.
Zanim wykonałam pierwszy krok, od razu zauważyłam go obok siebie.
- Nie można było tak od razu? - zapytałam, spoglądając na niego kątem oka.
- Niech to pozostanie między nami... Po prostu uwielbiam się z tobą droczyć - uśmiechnął się złośliwie, podając mi swoją dłoń.
Wywróciłam oczami. Pociągnęłam go za sobą na górne piętro domu, gdzie znajdował się pewien pokój... Gdy dotarliśmy przed jego drzwi, zasłoniłam oczy chłopaka dłonią.
- Co tam jest...? - zapytał z nutką niepokoju w głosie.
- Nie bój się! - weszliśmy razem za próg pokoju.
Powoli zsunęłam swoją rękę z jego twarzy. Ukazał się przed nami niedokończony pokój dla dziecka. Z żółtym łóżeczkiem, które jakimś cudem udało mi się wygrzebać z piwnicy. Ściany były pomalowane na zielono, a cały pokój został zachowany w stylu "zoo". Dywan, komodę, półki, szafę oraz trawiastą płaszczyznę otaczały nalepki ze zwierzątkami. Nawet firanki zostały zachowane w tym samym stylu.
- Podoba się? - zapytałam chłopaka stojącego obok, delikatnie unosząc na niego wzrok.
<Kibaa? c: >
Od Kiby CD. Vane
Nie wiem, ile spałem. To wszystko wydawało się być wiecznością, ciągle spadałem w nicość. Nie czułem kończyn, czułem się tylko coraz bardziej słaby. Chciałem się poddać. Wystarczyły dwie sekundy i to wszystko po prostu by się skończyło. Mogłem przestać walczyć.
Ale tego nie zrobiłem. Musiałem walczyć. Nie chciałem zostawić Vane, nie teraz. Miałem jeszcze tyle rzeczy do zrobienia w życiu. Mam ledwo 25 lat, pół życia przed sobą.
Spadałem dalej, po prostu starając się nie zasypiać. Zacząłem zastanawiać się nad tym, jakim kretynem jestem. Albo raczej, byłem. Chciałem uciec dlatego, że Vane jest w ciąży... Ale ze mnie dupek.
Im dłużej myślałem, tym bardziej traciłem poczucie czasu, to całe "spadanie" zaczęło przyspieszać. O ile wcześniej miałem wrażenie, że nigdy nie przestanę lecieć, teraz czułem jakbym zaraz miał walnąć o ziemię. W końcu, to się stało. Obudziłem się w łóżku, gwałtownie podnosząc. Od razu tego pożałowałem, czując ból spowodowany przez ranę.
- Aaaargh! Kurw... - nie dokończyłem i mrużąc oczy rozejrzałem się po pokoju. Było południe, słońce wpadało do pokoju przez okna. Mój telefon leżał na stoliku obok łóżka. Podniosłem go i odblokowałem. 14:53. Westchnąłem i spróbowałem się podnieść. Nie było to łatwe ale w końcu się udało. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi i wyszedłem na korytarz. W domu było pusto. Ani śladu Vane albo choćby tego wkurzającego szopa. Zszedłem na dół i zacząłem szukać w kuchni czegoś do picia. Jak tylko znalazłem wodę od razu dorwałem się do butelki. Po chwili jednak wyplułem wszystko na podłogę.
- Uuugh! - zacząłem kaszleć. - Gazowana. Gh.
Rzuciłem zakręconą wodę na ziemię i oparłem łokciem o blat. Po chwili usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Ruszyłem w tamtą stronę, chciałem pobiec ale ból mi na to nie pozwalał. Zobaczyłem Vane, trzymającą dwie siatki z zakupami, zamykającą drzwi za sobą. Jeszcze mnie nie zauważyła, więc stwierdziłem, że zwrócę na siebie uwagę.
- Uhhh, hej - odezwałem się dość cicho. Dziewczyna od razu skupiła wzrok na mnie. Uniosłem brew patrząc, jak wypuszcza z rąk swoje zakupy.
- Więęęęęc... Jak długo spałem? - wyszczerzyłem się głupio, drapiąc ręką po karku.
<Vane? Krótkie, nie miałam pomysłu co napisać xd>
Ale tego nie zrobiłem. Musiałem walczyć. Nie chciałem zostawić Vane, nie teraz. Miałem jeszcze tyle rzeczy do zrobienia w życiu. Mam ledwo 25 lat, pół życia przed sobą.
Spadałem dalej, po prostu starając się nie zasypiać. Zacząłem zastanawiać się nad tym, jakim kretynem jestem. Albo raczej, byłem. Chciałem uciec dlatego, że Vane jest w ciąży... Ale ze mnie dupek.
Im dłużej myślałem, tym bardziej traciłem poczucie czasu, to całe "spadanie" zaczęło przyspieszać. O ile wcześniej miałem wrażenie, że nigdy nie przestanę lecieć, teraz czułem jakbym zaraz miał walnąć o ziemię. W końcu, to się stało. Obudziłem się w łóżku, gwałtownie podnosząc. Od razu tego pożałowałem, czując ból spowodowany przez ranę.
- Aaaargh! Kurw... - nie dokończyłem i mrużąc oczy rozejrzałem się po pokoju. Było południe, słońce wpadało do pokoju przez okna. Mój telefon leżał na stoliku obok łóżka. Podniosłem go i odblokowałem. 14:53. Westchnąłem i spróbowałem się podnieść. Nie było to łatwe ale w końcu się udało. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi i wyszedłem na korytarz. W domu było pusto. Ani śladu Vane albo choćby tego wkurzającego szopa. Zszedłem na dół i zacząłem szukać w kuchni czegoś do picia. Jak tylko znalazłem wodę od razu dorwałem się do butelki. Po chwili jednak wyplułem wszystko na podłogę.
- Uuugh! - zacząłem kaszleć. - Gazowana. Gh.
Rzuciłem zakręconą wodę na ziemię i oparłem łokciem o blat. Po chwili usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Ruszyłem w tamtą stronę, chciałem pobiec ale ból mi na to nie pozwalał. Zobaczyłem Vane, trzymającą dwie siatki z zakupami, zamykającą drzwi za sobą. Jeszcze mnie nie zauważyła, więc stwierdziłem, że zwrócę na siebie uwagę.
- Uhhh, hej - odezwałem się dość cicho. Dziewczyna od razu skupiła wzrok na mnie. Uniosłem brew patrząc, jak wypuszcza z rąk swoje zakupy.
- Więęęęęc... Jak długo spałem? - wyszczerzyłem się głupio, drapiąc ręką po karku.
<Vane? Krótkie, nie miałam pomysłu co napisać xd>
poniedziałek, 5 czerwca 2017
Od Petera CD Shadow
- Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę spędzać nocy bez dachu nad głową - zmieniłem szybko temat, podnosząc się. - Powinniśmy wyjść na główną drogę... Tak byłoby prościej... - mruknąłem bardziej do siebie, niż do dziewczyny.
- Ja tu zostaję - warknęła, zasłaniając swą twarz włosami. - Nigdzie się stąd nie ruszę...
- Wolisz, żebym Cię niósł? - spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- I tak nie uda nam się odnaleźć żadnego schronienia w promieniu kilku kilometrów! Lepiej zostać tutaj na noc, niż później błąkać się po lasach - wypowiedziała te słowa w podobny sposób co wcześniej - jakby miała pretensje do całego świata.
Przeskanowałem dokładnie każde jej słowo. W rzeczy samej, nasze poszukiwania mogłyby odnieść przeciwny skutek, niż bym oczekiwał... Przekląłem pod nosem, z powrotem przysiadając na ziemi. Z torby, która była przewieszona przez moje ramię, wyciągnąłem pół litrową butelkę z wodą. Tyle mi zostało...
- Masz - poturlałem ją w stronę dziewczyny, która powoli zaczęła wracać do swej normalnej formy.
- Nie będziesz pił? - zawisło nad mą głową, jej pytanie.
- Za dużo wypiłem w szpitalu... - mruknąłem pod nosem. - Daj trochę wody psu... O! I masz jeszcze batonika - rzuciłem w jej stronę opakowane.
- Sam to zjedz - wzruszyła ramionami.
- Przestań! - rzuciłem poważne spojrzenie w jej stronę. - Nie jadłaś nic normalnego od kilku tygodni! Przestań pieprzyć, że nie jesteś głodna... - mruknąłem.
<Shadow?>
- Ja tu zostaję - warknęła, zasłaniając swą twarz włosami. - Nigdzie się stąd nie ruszę...
- Wolisz, żebym Cię niósł? - spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- I tak nie uda nam się odnaleźć żadnego schronienia w promieniu kilku kilometrów! Lepiej zostać tutaj na noc, niż później błąkać się po lasach - wypowiedziała te słowa w podobny sposób co wcześniej - jakby miała pretensje do całego świata.
Przeskanowałem dokładnie każde jej słowo. W rzeczy samej, nasze poszukiwania mogłyby odnieść przeciwny skutek, niż bym oczekiwał... Przekląłem pod nosem, z powrotem przysiadając na ziemi. Z torby, która była przewieszona przez moje ramię, wyciągnąłem pół litrową butelkę z wodą. Tyle mi zostało...
- Masz - poturlałem ją w stronę dziewczyny, która powoli zaczęła wracać do swej normalnej formy.
- Nie będziesz pił? - zawisło nad mą głową, jej pytanie.
- Za dużo wypiłem w szpitalu... - mruknąłem pod nosem. - Daj trochę wody psu... O! I masz jeszcze batonika - rzuciłem w jej stronę opakowane.
- Sam to zjedz - wzruszyła ramionami.
- Przestań! - rzuciłem poważne spojrzenie w jej stronę. - Nie jadłaś nic normalnego od kilku tygodni! Przestań pieprzyć, że nie jesteś głodna... - mruknąłem.
<Shadow?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)