sobota, 12 sierpnia 2017

Od Vane CD Gilbert

Zaniemówiłam. Nigdy nie spodziewałabym się po tak spokojnej osobie jak on czegoś tak okropnego... Stracił rodzinę... Gdyby to samo spotkało mnie, zapewne w ciągu najbliższych kilku godzin skoczyłabym z mostu.
- Nie wiem co powiedzieć... - szepnęłam, opuszczając delikatnie głowę. - Przykro mi... - dodałam po kilku sekundach.
- Lecz nie poddałem się i... Żyję dalej... - westchnął, delikatnie się uśmiechając. - Ty też nie powinnaś się załamywać - w tym samym momencie przenieśliśmy na siebie swoje spojrzenia.
Lekko się zarumieniłam... W ułamku sekundy odwróciłam się od niego.
- Już ci lepiej? - zapytał.
Kątem oka dostrzegłam jak się szczerzy. Poderwałam się z kanapy niemalże od razu.
- Poniekąd... - ponownie przetarłam oczy, poprawiając kolejno każdy z elementów swojego ubrania.
Zrobiłam kilka kroków w stronę komody, z której uprzednio mężczyzna wyciągnął fotografię. Przeskanowałam wzrokiem przedmioty, które zostały umieszczone na jej szczycie. Niemalże od razu w oczy rzuciła mi się butelka o kolorowej etykiecie. Posiadała chyba dobrze znany każdemu na świecie trunek - alkohol. Zbliżyłam się jeszcze o krok, po czym uniosłam przedmiot do góry. Spojrzałam na skład... Spora ilość procentów...
- Och, czyżby to dobrze znana na całym świecie Jinro soju? - uśmiechnęłam się pod nosem, śledząc wzrokiem dalszą część karteczki.
- Podobno alkohol nie jest dobrym doradcą, ale... - zawiesił na moment głos, również postępując podobnie jak ja przed chwilą.
Gdy już zatrzymał się obok, kontynuował:
- Chyba nie powinien się zmarnować.., Stoi tutaj od dłuższego czasu - odebrał mi butelkę.
Przysiadłam z powrotem na kanapie, podczas gdy Gilbert wyciągał szklanki i otwierał tą jak to określają "słodką wódkę". Bez słów śledziłam każdy jego ruch wzrokiem. Postawił przede mną nieduży kieliszek trunku.
- Za jutrzejszy dzień... - uśmiechnęłam się delikatnie, poprawiając grzywkę.
- Za jutrzejszy dzień - przytaknął głową, podnosząc szklankę wraz z jej zawartością.
Przyjrzałam się przeźroczystej wódce... Przybliżyłam ją sobie do ust. Charakterystyczna woń... Wypiłam wszystko, aż do dna.
- Rzeczywiście... Słodkie, tak jak mówią - przytaknęłam głową, a mój uśmiech zdecydowanie się poszerzył.
***Kilka shotów później...***
Wszystko jest takie piękne... Pewnie była to wina tego całego Jinro soju, który w połowie składa się z czystego alkoholu. Nasze rozmowy szły w najlepsze, bez żadnych zahamowań. Smutek z mojej twarzy zniknął już dawno, pozostały tylko lekko zaczerwienione oczy. Wszystko szło za daleko... Zdecydowanie ZA daleko...
- Naprawdę... Czasami mam ich wszystkich dość! - podniosłam się z kanapy. - Starałam się za wszelką cenę dojść do porozumienia, a oni odstawili taki cyrk! - westchnęłam, kręcąc się w miejscu. 
- Po co marnować czas na takich jak oni! - również podniósł się. - Chrzanić wszystko! Najlepiej wyjechać w Bieszczady! - zaśmiał się, stojąc naprzeciwko mnie.
- Mam jedno pytanie... - mruknęłam, uśmiechając się pod nosem.
- Słucham jaśnie panią! - ukłonił się teatralnie, szczerząc się od ucha do ucha.
- Czy to co teraz robimy nie jest karalne? Upijasz dziecko! - przybliżyłam się o krok, w tym momencie stojąc zaledwie kilka centymetrów od niego.
- Z tego co słyszałem nie jesteś już dzieckiem... - uniósł mój podbródek do góry, tym samym nakierowując moją twarz prosto na swoją. Byłam zmuszona spojrzeć mu prosto w oczy.
- Tylko rozwydrzoną nastolatką - poczochrałam ręką jego ciemne włosy. - A ty jesteś zwykłym staruszkiem - przechyliłam delikatnie głowę, nadal mając na ustach banana.
- Twierdzisz, że jestem... - nie dokończył.
Nie zdążył. Stanęłam na palcach, zanurzając swoje usta w jego... Uchwycił mnie w tali, przy tym delikatnie przeczesując moje włosy swoją dłonią. Zawiesiłam obie ręce na jego szyi... W końcu po chwili oderwaliśmy się od siebie, nabierając powietrza...
- Pedofil... - szepnęłam,
- Widocznie bardzo lubisz tego pedofila... - uśmiechnął się szeroko.
( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)
Otworzyłam oczy. Rozejrzałam się po pokoju... Gdzie ja... Serce mi na moment stanęło, gdy przypomniałam sobie co wydarzyło się zeszłej nocy. Spojrzałam w bok. Nie, to nie był sen... Cholera!
Zerwałam się z łóżka, szybko podnosząc ubrania, które były porozwalane po całej podłodze. Cały czas przy tym przeklinałam pod nosem. "Miałam wrócić po godzinie..." - przyjrzałam się oknu. Był ranek. 
- Jak ja teraz komukolwiek spojrzę w oczy... - wyszeptałam, naciągając swoje pończochy.
Przetarłam oczy obiema dłońmi... Osunęłam się na ścianie, przysiadając na ziemi tuż obok łóżka. Podniosłam z ziemi swój telefon... Dwadzieścia nieodebranych połączeń.
<Gilbercik? c:>

Od Gilberta CD Vane

Drgnąłem słysząc słowa dziewczyny. To wszystko przypominało mi o czymś ważnym...O czymś, czego nie chcę pamiętać. Dobrze znałem to uczucia, które aktualnie odczuwała Vane. Nie są mi one obce... Poczucie winy... Żal do samego siebie... Załamanie i można by było jeszcze długo wymieniać. Te wszystkie uczucia mogą wykończyć człowieka i zniszczyć go psychicznie. Ja się jednak nie dałem i w porę wyszedłem z tego gówna.
- Słuchaj Vane... - Wziąłem głęboki wdech, jak miałem ją niby pocieszyć? - Dobrze wiem przez co teraz przechodzisz... - Położyłem dłoń na jej ramieniu. - To nie jest miejsce na takie rozmowy... Przyjechałaś samochodem, prawda?
Skinęła lekko głową, a ja objąłem ją delikatnie w pasie, po czym ruszyłem z nią w stronę parkingu. Przejąłem od niej kluczyki, bo w takim stanie to chyba za daleko by nie ujechała i zająłem miejsce za kółkiem. Zapiąłem pasy i wsadziłem kluczyk do stacyjki.
- Pojedziemy do mnie, dobrze? - Zerknąłem na nią pytająco, wyjeżdżając na główną drogę.
Nic nie odpowiedziała, więc uznałem to za "tak". Reszta drogi minęła nam w ciszy i żadno z nas nie odezwało się nawet słowem, co mi jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Po jakimś czasie w końcu zaparkowałem pod domem i oddałem kluczyki dziewczynie, po czym wyszedłem z auta. Vane podążyła za mną powolnie, dalej mając w oczach łzy.
- Proszę... - Otworzyłem jej drzwi i poczekałem aż wejdzie. - Chcesz coś do picia? - Zagadnąłem, odkładając jej i zarazem swój płaszcz na wieszak.
- Nie dzięki... - Podreptała do salonu i od razu usiadła na kanapie zaciskając usta w wąską kreskę.
- Jeśli chcesz płakać to płacz... - Szepnąłem do niej łagodnie i pogłaskałem ją po głowie. - Nie ma czego się wstydzić...
Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami i po chwili zauważyłem na jej zaczerwienionych policzkach pierwsze łzy. Usiadłem obok niej i przytuliłem czule do siebie.
- To moja wina... - Zaszlochała, płacząc jak małe dziecko.
- Cii... Spokojnie... To nie twoja wina... - Gładziłem spokojnie jej ramię, chcąc dodać jej trochę otuchy.
Nie wiem ile tak siedzieliśmy, ale kiedy w końcu Vane się uspokoiła, odsunąłem się od niej nieznacznie.
- Posłuchaj... Nie jesteś z tym sama... Masz Rocket'a i Kibę... - Zacząłem spokojnie do niej przemawiać.
- Skąd wiesz o Kibie? - Spojrzała na mnie zaskoczona, na co ja uśmiechnąłem się delikatnie i starłem ostatnie łzy z jej policzków.
- Przeprowadziłem po południu małe śledztwo... - Przyznałem po chwili. - A wracając do tematu, to możesz też liczyć na mnie. Bardzo dobrze wiem co czujesz i wiem, że nie jest ci z tym wszystkim łatwo, ale nie możesz się wiecznie obwiniać... To nie zwróci życia dziecku...
- Skąd wiesz co czuję? Straciłeś kogoś? - Spojrzała na mnie tym smutnym wzrokiem.
- Eh... - Podniosłem się z kanapy. - Kiedy miałem siedemnaście lat, poznałem cudowną dziewczynę. Dwa lata później pobraliśmy się, a rok później na świat przyszedł nasz syn. - Podszedłem do niewielkiej komody i zacząłem grzebać w jednej z szuflad.
Po chwili pokazałem Vane fotografię przedstawiającą moją już byłą żonę i sześcioletniego synka.
- To wszystko stało się pięć lat temu... - Przegryzłem wargę. - Wracałem z pracy i pojechałem od razu odebrać moją rodzinkę ze spaceru w parku... Wiesz chciałem im zrobić niespodziankę i zabrać później na lody... Jednak nie wiedzieliśmy, że już w tamtym okresie czasu rządowe pieski śledziły nas... A szczególnie moją żonę i syna... Rząd zlecił zabicie ich... Zostali zastrzeleni na moich oczach, a jedyne co potrafiłem wtedy zrobić to patrzeć jak ponoszą śmierć na miejscu.... - Zakończyłem swoją opowieść i spojrzałem na Vane, ciekaw jej reakcji.

<Vane? Dramacik... :3 >

Od Vane CD Gilbert

Cisza. Z jednej strony kochałam ją ponad wszystko, lecz z drugiej potrafiłam ją wyzywać od najgorszych suk. W tym przypadku korzystając z niej, zajęłam się wycieraniem szarego materiału chusteczką. W tej chwili nie miałam przy sobie lepszego przedmiotu, dzięki któremu mogłabym oczyścić element stroju. Niespodziewanie dostrzegłam ruch mężczyzny. Uchwycił mój nadgarstek jednym, zwinnym ruchem. Cholera! Za wszelką cenę starałam się wyrwać... Niestety moje starania szybko poszły na marne. Zasłoniłam oczy włosami... Teraz nie będę potrafiła spojrzeć mu prosto w twarz przez najbliższy czas... Zmarszczył brwi, przy tym przyglądając się moim oczom, które mimowolnie zostały spowite przez łzy.
- Co ty dziewczyno wyprawiasz?
Jego głos widocznie zmienił się. Był cichy i delikatny...
- Vane... Co się dzieje? - zapytał, wciąż trzymając moją rękę
Delikatnie uniosłam głowę, zaprzestając wyrywaniu się. Mimo że moje oczy były pełne łez, uśmiechnęłam się szeroko.
- Nic takiego! - wzruszyłam ramionami.
- Mnie nie oszukasz... - powiedział cicho, puszczając mój nadgarstek. - Co się stało? - dodał.
- Punkt dwunasta w nocy. W tym samym parku co kilka miesięcy temu... - wyszeptałam, unosząc głowę delikatnie do góry. - Teraz idź, a tamtemu chłopakowi powiedz, że jesteś z klanu Sprint of Shining Star i dostarczałeś wiadomość od przywódcy - podniosłam się z krzesła na którym dotychczas siedziałam.
Podeszłam do ekspresu, wciąż połowę twarzy mając zasłoniętą lekko przyszarzałymi włosami. Wybrałam przycisk "Moja kawa".
- Idź już...
- Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać tu i teraz... - stwierdził, również podnosząc się z krzesła.
- A mi się wydaje, że już nie powinno cię tu być... - mruknęłam praktycznie niesłyszalnie, przecierając oczy dłonią. - Do zobaczenia... - za pomocą telekinezy otworzyłam przed nim drzwi.
- Vane... - podszedł bliżej...
- Proszę... Wyjdź...
Chciał coś powiedzieć. Dostrzegłam ten charakterystyczny ruch ust. Lecz ostatecznie się powstrzymał się i posłusznie opuścił pokój. Westchnęłam cicho, biorąc do rąk kubek z rozgrzewającą cieczą. Wzięłam łyka, po czym odłożyłam go na wolne miejsce obok komputera.
Nie minęła minuta, a w moim pokoju znalazł się zielonooki. Z początku tylko przyglądał się, jak stoję mając wlepiony wzrok w rany i blizny na nadgarstkach.
- Tylko oblałam się kawą... - powiedziałam, odwracając się w jego stronę.
- Nie chcesz już jechać do domu...? - zapytał, podchodząc.
- Dam radę... - poprawiłam grzywkę. - Idę sprawdzić, czy Rocket pozabijał już wszystkich pracowników - cień uśmiechu pojawił się na moment na mojej twarzy.
***
Wieczór. Siedziałam przy stole, sącząc herbatę z kubka. Przyglądałam się ekranowi telefonu... Zdjęcia. Zarówno te stare, jak i te, które zrobiłam całkiem niedawno...
- Tłumaczę ci ty niespełna rozumu człowieku, że nie naprawisz tego grata! - kłótnia Rocketa i Kiby. Standard. Ciekawe o co tym razem...
- Zamknij się... - warknął rozzłoszczony głos chłopaka.
Podniosłam się z krzesła, po czym powolnym krokiem zbliżyłam się do dwóch, kłócących się panienek. Wyrwałam im przedmiot spod nosa. Przeskanowałam wzrokiem najwidoczniej zepsuty telefon. Odsunęłam go od siebie. Drugą ręką wykonałam w powietrzu kilka gestów, dzięki czemu telefon jakby zaczął cofać się w czasie, aż do stanu, gdy był jak nowy. 
- Jak ty...
- Nie wiem. Ojciec tak zawsze robił, gdy chciał przywrócić jakieś przedmioty do poprzedniego stanu - wzruszyłam ramionami. - Poza tym jest już późno i obydwoje powinniście spać... - uśmiechnęłam się złośliwie, odkładając urządzenie na stół.
- Ty również - sprostował chłopak.
- Haha... - wywróciłam oczami. - Ja muszę podjechać do bazy. Zostawiłam w swoim biurze dokumenty, które muszę mieć uzupełnione na jutro - wywinęłam się szybko, pierwszą lepszą gadką pt. "Dlaczego wychodzę z domu". - Jeżeli tak strasznie nie chce wam się spać, to zróbcie coś pożytecznego w domu. Pranie i prasowanie ubrań, oczekuje was! - podeszłam do wieszaka, z którego ściągnęłam czarny płaszcz. 
Jak na złość, na dworze zaczął padać deszcz. Wzięłam torebkę, żeby w następnej kolejności zniknąć za drzwiami. Truchtem zbliżyłam się do samochodu, który na całe nieszczęście stał na podjeździe. "Znowu nie chciało ci się wjechać do garażu..." - mruknął głos w mojej głowie.
***
Zaparkowałam na parkingu, który został wybudowany tuż obok parku. Zamknęłam kluczykami samochód, a następnie z miejsca ruszyłam na punkt spotkania. 
- Parasolki też nie chce ci się brać? - prychnęłam, czując kolejne krople deszczu na swoich włosach. 
W zaledwie dziesięć minut udało mi się dojść na miejsce. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu znajomej twarzy...  Aż w końcu wyłoniła się ona z mroku. Stałam sztywno w świetle lampy, nie wiedząc co powiedzieć... Od czego zacząć...
- Więc słucham... - przybrał postawę w stylu "rozzłoszczonego rodzica, który czeka na wytłumaczenia od swojego dziecka". Właśnie, dziecka.
Wciąż ze spuszczoną w dół głową, zaczęłam:
- Byłam w ciąży - powiedziałam prosto z mostu. Wymalowane zdziwienie pojawiło się na twarzy mężczyzny. - Tak, B Y Ł A M - przeliterowałam dla pewności, aby ta wiadomość dotarła do niego. - Nie wiem czy wiesz, ale wybuchła bitwa. Tak, przez tą cholerną wojnę, którą JA wywołałam, zginęło dziecko. Bezbronna duszyczka odeszła z tego świata, bo Vane zachciało się pogodzić wszystkich. Zabiłam ją... - czułam jak łzy nabierają mi się do oczu. - Jej malutkie ciało, obroniło mnie, przed pewną śmiercią poprzez wystrzał kulki z pistoletu...
Znowu cisza. Tym razem cieszyłam się, że zamiast jakichkolwiek słów mężczyzny, pojawiła się właśnie ona. Wpatrywałam się w ziemię, już zupełnie nie zwracając uwagi na deszcz. Kolejne minuty, gdy staliśmy przed sobą, nie wypowiadając ani słowa. Chyba właśnie ona była w tej chwili taka kluczowa... Czas, na przetworzenie tych myśli.
- Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego... - wyszeptałam, odsłaniając swoje przepełnione łzami, czerwone oczy.
<Gilbercik? Nooo, dawaj ten dramat B)>

Od Vane "Targnąć się na własne życie" cz. 1

Wyjrzałam za okno... Kiba właśnie wsiadał do swojego samochodu. Jechał na zakupy. 
Tak, tak, wiem. Mogłam to zrobić sama i wreszcie ruszyć się z domu, lecz... Nie chciałam oglądać świata. Przez moją głupotę zginęło dziecko, a ja sama o mało nie otarłam się o śmierć. Jak się okazało, mała N mogłaby już w tej chwili leżeć w łóżeczku na dole. Ta cholerna wojna pozbawiła ją życia... Zamknęłam się w domu. Nie wychodzę z niego od kilkunastu dni i na razie - nie mam takiego zamiaru.
***
Przetarłam dłonią oczy... Chyba już nigdy nie zasnę. Może to i lepiej - przynajmniej nie będą mnie męczyć koszmary. Podniosłam się na łokciach. "Dzień zły" - mruknęłam do siebie w myślach, cicho ziewając. Już miałam zamiar się podnieść, gdy nagle... Chwyciła mnie czyjaś dłoń... Taa... To była jego ręka.
- Wyspałaś się? - wyszeptał w moją stronę niebieskowłosy.
Dobre pytanie... Niestety, już wcześniej sobie na nie odpowiedziałam.
- Dawałbyś radę spać na moim miejscu? - westchnęłam cicho, nawet nie mając odwagi patrzeć mu w oczy.
Podniosłam się z łóżka... Boże, jak ja nienawidzę poranków. Po całej nieprzespanej nocy, trzeba wstać i iść do pracy. Zeszłam po schodach na dół. Przy stole czekał chyba równie niewyspany szop.
- Dzień dobry... - mruknął na powitanie, przeżywając w pyszczku jakieś jedzenie.
- Idziesz dzisiaj ze mną? - zapytałam, zasiadając przed nim na drugim krańcu stołu.
- Nie mam zamiaru znowu cały dzień gnić w domu. Zdecydowanie bardziej podoba mi się wizja darcia się na ludzi, którzy źle składają pistolety - uśmiechnął się pod nosem.
- Rocket, obudź się... W zeszłym tygodniu  otwarta została fabryka... - westchnęłam, delikatnie unosząc swoje kąciki ust.
- To... Ale ktoś tam musi pracować! - odpowiedział niemal od razu. - Więc...
- Tak, tak... Będziesz mógł się na nich dreć, za wszystko co robią... - sięgnęłam ręką po jabłko, które leżało w koszyczku na stole.
Ugryzłam mały kęs... Zgniłe w środku!
- Boże! Czy faceci naprawdę nie potrafią robić zakupów?! - warknęłam, celnie rzucając nadgryzionym owocem w stronę kosza. - Nie mam najmniejszej ochoty pokazywać się na mieście, lecz w przeciwnym wypadku wszyscy pozdychamy z głodu - podniosłam się z krzesła.
Wróciłam na górne piętro. Już chciałam chwytać za klamkę od łazienki, gdy nagle wyczułam tą samą dłoń na swoim nadgarstku. Przeskanowałam chłopaka wzrokiem. Nie wydusiłam z siebie ani słowa, Kiba od razu przyciągnął mnie do siebie.
- Nie mam ochoty... - szepnęłam pod nosem, starając się wyrwać.
Uniósł rękę, po czym nakierował mój wzrok na siebie. Byłam zmuszona wpatrywać się prosto w jego żółte oczy.
- Jeżeli nie masz siły, nie idź... Zrobię wszystko za ciebie, a ty sobie odpocznij...
- Kiba, nie. Za długo siedziałam w domu... Muszę w końcu... - nie zdążyłam dokończyć, wpił się w moje usta.
Niemal od razu usłyszałam po swojej lewej stronie głośny śmiech szopa. Oderwaliśmy się od siebie, zmierzając zwierzaka zabójczym wzrokiem.
- Zazdrosny? - chłopak stojący obok, wyszczerzył się szeroko.
Korzystając z jego nieuwagi, wytrwałam się i delikatnym truchtem zbliżyłam się do miejsca za krzesłem, na którym siedział pluszak. Uśmiechnęłam się złośliwie w stronę Kiby, przy tym gładząc sierść na czaszce zwierzaka. Oparłam się o krzesło jedną z rąk.
- Zazdrosny? - uniosłam delikatnie brwi.
Za dobrze się zgadali. Mieszkanie z dwoma facetami pod jednym dachem jest naprawdę chore... Gdy trzeba, zajmują się mną jak dzieckiem, zakazują wielu rzeczy i mówią co mam robić w danej chwili. Tak stało się właśnie w tej chwili - zgodnie stwierdzili, że mam zostać w domu, podczas gdy oni załatwią wszystko. Wręcz zajebiście...
- I tak ktoś musi zrobić zakupy... - mruknęłam pod nosem, zamykając za sobą drzwi.
Rozglądnęłam się po salonie, który był połączony z kuchnią... Wzięłam krótki wdech. Przeniosłam wzrok na swoje z lekka pokołtunione, białe włosy. "Zaniedbujesz się, Vane..." - mruknęłam do siebie w myślach.
***
Stałam w samej bieliźnie przed dużym lustrem. Na moim brzuchu dostrzec można było same blizny. Jedna po postrzale, druga po usunięciu dziecka i trzecia... Utworzyła się ona po tym całym procesie kurczenia wszystkich narządów w moim ciele. Podczas ciąży dziecko musiało mieć trochę miejsca... Przetarłam łzy napływające mi do oczu. To moja wina... Podeszłam do szafy, po czym wybrałam jeden z biało-czarnych kąpletów.
Photo
Przyznam, lubiłam ten "outfit". Rozczesałam swoje długie włosy. Nie należało to do najmilszych czynności, lecz zdaję sobie świadomość, że nikt za mnie tego nie zrobi. Tym razem we włosy wpięłam dwie, czarne wstążki. Idealne pasowały do całości. Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze... Nie chciałam zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, więc do wszystkiego dodałam jasno-brązowe soczewki. Tylko one dawały radę zakryć mój prawdziwy kolor włosów. Z szafki kilka metrów dalej dorwałam telefon, który niemalże od razu wylądował w kieszeni, ukrytej pośród falbanek czarnej spódnicy w kratkę. Weszłam do prywatnej łazienki przydzielonej tylko do tego pokoju. Wyciągnęłam z szafki swoją kosmetyczkę w czarno-białe paski. "Przydałoby się kilka poprawek na mojej widocznie zmęczonej twarzy, żeby nie straszyć przechodniów" - mruknęłam do siebie, biorąc korektor i kilka innych kosmetyków do rąk.
Po niespełna piętnastu minutach zeszłam na dół, prawie gotowa do wyjścia. Z ukrytej półki przy drzwiach wyjściowych wyciągnęłam portfel i klucze od domu. Wylądowały w tym samym miejscu co telefon.  Ubrałam buty, po czym wyszłam na zewnątrz... Powiew delikatnie chłodnego powietrza od razu otulił całe moje ciało. Włosy delikatnie zaczęły falować na wietrze, podobnie jak większość elementów mojego ubrania. Drzwi zamknęły się, dzięki mechanizmowi, który umożliwiał samozatrzaśnięcie. Przeszłam do samochodu, który... W bardzo zły sposób prezentował się przed wjazdem do garażu. Został ubrudzony przez dobrze znane, latające mi zwierząta.
- No i teraz samochód trzeba myć - powiedziałam do siebie pod nosem, zasiadając za siedzeniem kierowcy.
Wycofałam maszynę do tyłu, żeby następnie z rozbiegiem ruszyć przez pustą ulicę. Ludzie o tej godzinie dawno są w pracy, co się dziwić...
Zajechałam na strzeżony parking. Miałam tam wykupioną licencję, więc bez przeszkód ominęłam strażnika, który za swoim stolikiem pił kawę. Wymieniliśmy się spojrzeniami, tak, on też był on jednym z odmieńców.
- Jak tam? - zapytał, jak zwykle skanując mnie wzrokiem.
Bardzo chciałam odpowiedzieć "źle", nie kłamać, lecz ostatecznie z moich ust wypłynęło ciche:
- Wszystko dobrze... - zganiłam samą siebie w myślach. - A u ciebie? - dodałam do całości krótkie pytanie.
- Ach... Jakoś leci! Osiem godzin na służbie za jakieś marne grosze... No cóż, trzeba jakoś przetrwać - uśmiechnął się delikatnie, wstając z plastikowego krzesła.
- No... Jakoś trzeba przetrwać... - przytaknęłam głową, odwzajemniając mały gest.
- Miłego dnia i... Do zobaczenia - otworzył przede mną szlaban.
Nie odpowiedziałam, tylko przeszłam dalej - w stronę chodnika, na którym ludzi było od groma. Parking znajdował się bardzo blisko galerii, co zdecydowanie ułatwiło mi dojście do niej.
***
- Co na obiad... - mruknęłam pod nosem, ciągnąc za sobą koszyk z małymi kółkami.
Przeskanowałam wzrokiem półkę z przyprawami i gotowymi mixami... Ostatecznie zdecydowałam się na makaron z sosem i kurczakiem. Wrzuciłam saszetkę do plastikowego pojemnika.
- Makaron, 300 g piersi z kurczaka... - rozejrzałam się, po czym wybrałam kierunek, w który miałam się wybrać.
Nie mam pojęcia co... Jakaś siła zaciągnęła mnie do tamtego działu z rzeczami do higieny, chociaż żadne z takowych nie były mi potrzebne. Przeskanowałam wzrokiem produkty, które zostały równo poukładane na półce. W oczy rzucił mi się jeden przedmiot - żyletki. Takie, którymi niegdyś mężczyźni golili swoje brody... Lecz jak wiadomo, coraz częściej nastolatkowie sięgają po nie, aby ulżyć w swoich cierpieniach. Na początku tylko przyglądałam się przedmiotowi, po czym w końcu wyciągnęłam w jego stronę rękę. Kolorowa etykietka dobrze znanej całemu światu marki, każdemu rzuciłaby się w oczy... Wrzuciłam pudełeczko do koszyka, po czym odjechałam w stronę kasy. Wszystko było gotowe.
***
- Grat! - krzyknęłam w stronę piekarnika, którego za nic w świecie nie potrafiłam uruchomić.
Zdecydowanie za dużo było na nim przycisków. Każdy służył do czegoś innego. "Pewnie muszę wcisnąć dwa na raz..." - naszła mnie myśl. Zmrużyłam oczy, wybierając czerwony guzik. Po chwili przekręciłam jeden z wihajstrów i... Nareszcie! Płyta zaczęła się nagrzewać.
Lubiłam gotować, pod warunkiem, że gdzieś obok mnie była puszczona muzyka. Dopóki nie zostaną spełnione te warunki - naczyń się nie chwycę.
Całość była gotowa po niespełna godzinie. Zadowolona z siebie spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie. "Za pół godziny powinni być..." - mruknęłam w myślach, przy okazji obmywając ręce wodą. Przysiadłam na kanapie, gdzie leżała reszta zakupów. W oczy ponownie rzuciło mi się to samo pudełko... Otworzyłam je, a ze środka wyłoniła się mała, metalowa żyletka. Obróciłam ją w palcach, po czym podniosłam się i weszłam do łazienki. Przybliżyłam się do umywalki... Ręce zaczęły mi się trząść.
- Zabiłaś dziecko... - szepnęłam do siebie.
Mimowolnie łzy przypłynęły mi do oczu... Pierwsza kreska... Nie czuję bólu.. Kilka kolejnych, cholera, szczypie... Przyglądałam się krwi, która małym strumyczkiem spływała w głąb odpływu w zlewie.
- Ty wtedy prosiłaś o spotkanie... Przez ciebie wybuchła wojna... - wyszeptałam, policzki mając całe we łzach - Wszystko co robisz... Nic ci nie wychodzi! - wykrzyczałam do swojej osoby w lustrze.
Wypuściłam przedmiot z dłoni... Moja ręka była cała we krwi... Przeklęłam pod nosem, drugą ręką umożliwiając wodzie opłukanie umywalki.
- VANE! WRÓCIŁEM! - wydarł się głos zza drzwi
- Powinieneś powiedzieć "wróciliśmy" - dodał Rocket.
"DLACZEGO TAK WCZEŚNIE?!" - warknęłam pod nosem. Nie miałam pojęcia co robić. Spanikowałam. Drzwi zostawiłam uchylone, więc łatwo można było się domyślić gdzie jestem. Jeszcze bardziej zostały uchylone przez rękę chłopaka...
- Vane...? - spojrzał na mnie z widocznym nie dowierzaniem.

<C.D.N>

Od Gilberta CD Vane

Eh... Wojna... Nie kręci mnie to ani nie chcę się w to wszystko mieszać. Ciekawe co tam słychać u Vane. W sumie kontakt się nam urwał, co mnie trochę zdziwiło, jednak nie przejmowałem się tym jakoś. Ten świat i tak jest mały. Gdzie nie pójdziesz, widzisz znajome twarze.
 - Słuchasz mnie? - Znajomy kelner nachylił się w moja stronę.
Zaskoczony spojrzałem na niego i od razu zauważyłem jego błękitne oczy, które uważnie mnie obserwowały. Muszę przyznać, że chłopak jest nawet przystojny...
- Tak, tak... Możesz powtórzyć...? - Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, ignorując jego głośne westchnięcie.
- Dzisiaj dostajesz tylko adres... - Zwrócił się do mnie półszeptem.
- Jak to? Nie ma w zleceniu podanego nazwiska? Nic? Zupełnie?
Skinął delikatnie głową i podał mi małą karteczkę.
- Okej... - Schowałem dane do kieszeni i zerknąłem jeszcze na chłopaka. - Jesteś wolny wieczorem?
Nagle oberwałem metalową tacką w głowę i syknąłem cicho z bólu.
- Do roboty staruchu... - Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Aleś ty brutalny... - Mruknąłem, masując obolałe miejsce na czubku mojej głowy.
Młody kelner po chwili zniknął za ladą, a ja zacząłem się zbierać do wyjścia.

~~*~~

Sprawdziłem jeszcze raz, czy aby na pewno trafiłem pod odpowiedni adres i po chwili wszedłem do dość dużego biurowca. Gdy tylko postawiłem stopę w wielkim holu, zacząłem zaciekawiony się rozglądać na każdą możliwą stronę. Westchnąłem cicho, widząc ile kamer upchano w jednym miejscu...
- Kim jesteś? - Usłyszałem za sobą czyjś głos i odwróciłem się powoli w stronę niebiesko włosego chłopaka.
- Em... Ja tylko... - Poprawiłem kapelusz. - Chciałbym się spotkać z osobą urzędującą w pokoju 21...
Chłopak przez chwilę mierzył mnie uważnie wzrokiem, po czym wyciągnął telefon i odszedł na bok. Uśmiechnąłem się mimowolnie pod nosem, nawet nie słuchając o czym rozmawia z osobą po drugiej stronie telefonu.
- Możesz iść... - Zielonooki skinął na mnie głową, a ja zadowolony ruszyłem w stronę wiadomego biura.
Byłem strasznie ciekawy kogo tam spotkam, a przez całą drogę unikałem tych cholernych kamer. Zatrzymałem się pod drzwiami i wziąłem głęboki wdech, po czym przygotowałem broń za płaszczem. Po chwili zapukałem, jak to kultura wymagała i poczekałem chwilę.
- Proszę! - Usłyszałem nagle i spiąłem się cały.
To niemożliwe...
Wbiłem szybko do środka i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
- O cholera... - Uśmiechnąłem się sam do siebie widząc za biurkiem dobrze mi znaną dziewczynę.
Upuściłem broń trzymaną w dłoni i przegryzłem wargę, obserwując Vane. Byłem kompletnie tym zszokowany.
- Gilbert? - Dziewczyna również była tą całą sytuacją zaskoczona.
Matko... Miałem zlecenie na zabicie Vane... Kurwa... Chcieli mnie wplątać w tą całą wojnę, a przecież powiedziałem im wyraźnie, że nie chcę się w to mieszać...
- Co tu robisz? - Zadała pytanie, a ja z cichym westchnięciem podniosłem broń z podłogi i zająłem miejsce na krześle.
- Wyobraź sobie, że dostałem na ciebie zlecenie... - Przeczesałem dłonią włosy.
- Zlecenie? - Skrzywiła się i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Spokojnie... Nie mam zamiaru cię zabić... - Przymknąłem powieki.
Na chwilę zapadła denerwująca cisza, a ja zauważyłem, że moja znajoma trzyma jedną rękę pod biurkiem, co samo w sobie było podejrzane. Nagle chwyciłem ją za nadgarstek i uniosłem jej rękę do góry, na co Vane zaczęła się wyrywać. Zaskoczony spojrzałem na jej lekko poparzoną rękę i dość głębokie cięcia. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem jej w oczy.
- Co ty dziewczyno wyprawiasz?
Nic nie odpowiedziała, na co przegryzłem dolną wargę.
- Vane... Co się dzieje?

<Vane? :3 >

piątek, 11 sierpnia 2017

Od Vane CD Gilbert

- Pedofil... - warknęłam pod nosem, patrząc na zamykające się drzwi.
Poprawiłam swoją koszulo-koszulkę, która nie posiadała rękawów... To samo zrobiłam z nieco wygiętym kołnierzykiem i krawatem.
- Co wyście... - syknął szop, który zbiegł za mną na dół.
Nie miałam zamiaru go gonić. Po cholerę tracić nerwy, czy jakiekolwiek zasoby energii na zachowującego się w ten sposób "dorosłego mężczyznę". Pod nosem wymruczałam kilka przekleństw w jego kierunku.
- Halo? Ogłuchłaś? Pytam się o coś - warknął, krzyżując łapy.
- Jestem pełnoletnia, więc nie muszę ci się z niczego tłumaczyć - odwróciłam się w jego stronę.
Staliśmy naprzeciw siebie. On wlepiał we mnie podejrzliwe spojrzenie, podczas gdy moje oczy były przepełnione gniewem.
- Ale zachowujesz się jak nastolatka! - podniósł głos.
- Nie pier*ol. Dziecięce zachowanie jakoś mi umknęło, gdy musiałam przyglądać się śmierci ojca! - dosłownie wku*wiona odwróciłam się na pięcie.
Przeszłam przez pierwsze lepsze drzwi... Przede mną ukazał się drewniany taras z widokiem na - jak można było się spodziewać - las. Platforma na której stałam znajdowała się metr lub trochę ponad nad ziemią. Wykorzystałam ten fakt i przysiadłam na krańcu, opuszczając swoje nogi w dół, poza powierzchnię tarasu. Westchnęłam cicho, kładąc się... Wpatrywanie się w niebo należało do zajęć, które lubiłam wykonywać w wolnym czasie.
- Może puszczę z dymem jego chatę? - uśmiechnęłam się pod nosem, tworząc mały płomyk w dłoni.
Wystarczyłoby jedno zetknięcie się żywiołu z łatwopalnym budulcem... Wszystko stanęłoby w płomieniach. Chciałabym po tym zobaczyć reakcję Gilberta...
***
Nie miałam ochoty ruszać się z tamtego miejsca... Akurat w odgłosy dzikiej natury mogłam się przysłuchiwać godzinami. TAK, godzinami, dopóki ktoś mi w tym nie przeszkodzi. Można by było stwierdzić, że jego kroki porównywalne są do skradania.
- No hej... - przelotnie spojrzałam na jego uśmiech na twarzy.
Podniosłam się do pionu. Pozostałam w pozycji odwróconej do niego plecami. 
- Cześć... - mruknęłam tylko na powiatanie. - Gdzie byłeś? - dodałam, delikatnie odwracając swoją głowę w jego stronę.
- Huh, dlaczego pytasz? - jego wredny uśmieszek poszerzył się.
- Ciekawość... - powiedziałam, lecz na myśli miałam kilka zupełnie innych określeń zbliżonych do tego słowa.
- Dziewczynko, to ja powinienem się ciebie wypytywać o miniony dzień w szkole! - zaśmiał się.
- Nie jestem dzieckiem - zmrużyłam oczy, nawet na moment nie odrywając wzroku od jego wyraźnie zadowolonego z siebie spojrzenia. Skrzyżowałam ręce.
- Więc ile masz lat? - pochylił się nade mną, odrobinę przybliżając swoją głowę.
- Dwadzieścia jeden! - tym razem to ja delikatnie się uśmiechnęłam.
- Hym... Lecz dla mnie i tak zawsze będziesz gówniarzem... - westchnął, tworząc minę w stylu "bardzo mi przykro".
- Nie masz znajomych w swoim wieku, którym mógłbyś dokuczać? - prychnęłam, szczerząc się. - Jesteś prawie dziesięć lat starszy, a jeszcze żony się nie dorobiłeś - zrobiłam to samo co on przed kilkoma sekundami. - Nie wliczając oczywiście telefonu...
- Mój urok osobisty potrafi omotać każdą pannę, a w niektórych przypadkach również mężatki! - zaprotestował. - Ale z tego co słyszałem, coraz młodsze dziewczyny nie potrafią mi się oprzeć... - znowu pojawił się na jego twarzy lenny face.
- Co!? - przybrałam wyśmiewczy ton. - Nie pochlebiaj sobie... - wyminęłam go w sekundzie, odchodząc w głąb domu. 
Wszyscy faceci na tym pojebanym świecie, mają coś nie tak z głową.
***Teraźniejszość?***
Siedziałam przy swoim biurku, na którym stał służbowy komputer. Przeskanowałam wzrokiem rząd e-maili, które otrzymałam w ostatnim czasie, Wzięłam łyk kawy... Kolejne zlecenia. Idealne, aby przetestować osoby, które dopiero co dołączyły... Ryk dzwonka telefonu całkowicie wytrącił mnie z równowagi, przez co ochlapałam materiał owijający moje nadgarstki, ciepłym napojem. Zaczęło strasznie piec. Głownie to co "kryło się" pod szarym elementem ubrania. Dorwałam mokre chusteczki z szafki, po czym ruchem palca odebrałam telefon.
- Vane, ktoś do ciebie - rozbrzmiał w słuchawce dobrze znany mi głos Kiby. - Masz teraz czas? Chyba chodzi o rekrutację.
- Czas i OCHOTĘ na pogadanki będę miała dopiero wtedy, gdy uda ci się cofnąć czas, ewentualnie usunąć mi pamięć - mruknęłam pod nosem, zsuwając z ręki poplamiony materiał.
Widok pod nim co prawda nie był zbyt ciekawy... "Tak się właśnie kończy, gdy gówniarz z depresją dobiera się do żyletek" - przypomniało mi się przezwisko, którego nie miałam okazji usłyszeć od kilku miesięcy.
- Vane...
- Hah, to był żarcik! - zaśmiałam się sztucznie. - Jestem u siebie, niech wchodzi... - dodałam, chowając rękę i kilka innych przedmiotów pod stół.
Nie długo po tym doszedł do mnie odgłos pukania drzwi. Z chęcią skierowałabym kilka złośliwych tekstów w stronę osoby, która miała wejść, gdyby nie fakt, że moja pozycja mi na to nie pozwalała. "Etyczne" zachowanie, "Nienaganne słownictwo"... Prychnęłam.
- Proszę! - powiedziałam tylko.
<Gilnercik? c: >

Od Gilberta CD Vane

Uśmiechnąłem się pod nosem i nachyliłem się nad nią bardziej, wciąż wpatrując się w jej czerwone oczy.
 - A może za karę cię zmacam...? - Wymruczałem, powstrzymując się od śmiechu.
- A podobno mówiłeś, że nie jesteś pedofilem... - Mruknęła zaciskając palce na pościeli.
Wyczułem jej skrępowanie, ale co ja na to poradzę, że lubię ją drażnić...?
- A może zmieniłem zdanie...? - Przymknąłem oczy, obserwując ją jak głodne zwierzę, na co zaczęła się pode mną wiercić.
- Puszczaj... - Ponownie szepnęła i odwróciła wzrok od mojej osoby. - Zasrany pedofil...
Rozbawiony oblizałem usta i położyłem wolną dłoń na jej podbrzuszu, podwijając delikatnie skrawek jej koszulki. Opuszkami palców musnąłem nagą skórę na jej brzuchu, czując jak jej mięśnie się napinają. Zamknęła oczy, przegryzając dolną wargę, na co ja parsknąłem śmiechem i puściłem jej nadgarstki. Vane spojrzała na mnie zaskoczona, co zignorowałem, wstając z łóżka.
- Wybacz, ale nie lecę na takie gówniary... - Puściłem jej oczko i znowu się roześmiałem.
Kątem oka wyłapałem, wściekły wyraz twarzy dziewczyny i nogę gotową do zadania mocnego kopniaka. W ostatniej chwili uniknąłem ataku, skierowanego w moje krocze. Odetchnąłem cicho. To by bolało...
- Ej dziewczynko... Uważaj trochę... - Mruknąłem niezadowolony jej zachowaniem, ale najwyraźniej była nieźle wkurzona. Ups...
Upewniłem się jeszcze czy mam przy sobie swoje papieroski i telefon Vane, po czym ulotniłem się z pokoju. Minąłem na schodach trochę zdezorientowanego szopa i pobiegłem szybko do korytarza, słysząc za sobą odgłosy pogoni. Chwyciłem sprawnie płaszcz i założyłem buty, po czym czmychnąłem z domu. Od razu skierowałem się w las, chcąc uniknąć starcia z Vane... Na jakiś czas zostawię ich jednak samych... Wolę zaryzykować straceniem domu, niż życia...

~~*~~

Stałem pod ścianę wielkiego budynku, czekając aż mój cel skończy zmianę i raczy wyjść z biura. Trochę to trwało, gdyż po dwóch godzinach stania w końcu wypatrzyłem jego gębę. Poprawiłem kapelusz, tak aby połowicznie zasłaniał moją twarz. Na mają korzyść poszło to, że facet nie wracał do domu chodnikiem tak jak normalni ludzie, tylko skręcił w ciemną uliczkę, właśnie tam gdzie na niego czekałem. Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie niepewnie. Po chwili jednak zignorował moją obecność i jak gdyby nigdy nic przeszedł obojętnie obok.
- Chyba coś panu wypadło... - Mruknąłem odsuwając się od ściany.
Nieznajomy odwrócił się w moją stronę i spojrzał na ziemię, ale nie widząc nic swojego, uniósł zaniepokojony wzrok na mnie. Starał się wyłapać moje spojrzenie, ale nie było mu to dane. Przygwoździłem go do ściany i przystawiłem pistolet do skroni.
- Spokojnie... Nic nie poczujesz.... - Wyszczerzyłem się i pociągnąłem za spust.
Miałem tłumi, więc nie było słychać. Pozostały tylko zwłoki i krew. Po wykonanej robocie poszedłem do baru, aby odebrać zapłatę, po czym zadowolony z siebie wróciłem do domu.
Akurat kiedy wróciłem Vane siedziała na tarasie i wpatrywała się w las. Podszedłem do niej nie pewnie, a kąciki moim ust automatycznie wystrzeliły w górę.
- No hej...

<Vaen? c: >

Od Vane CD Gilbert

Gdy tylko Gilbert wyszedł na balkon, zebrałam się z jego łóżka i podeszłam do jednej z szafek. Gdy szperał w niej (w poszukiwaniu swoich papierosów) udało mi się dostrzec nieco zakurzony album. Korzystając z nieuwagi mężczyzny, na palcach podbiegłam do wysokiego mebla, po czym delikatnie uchyliłam drzwiczki.
- Jest... - uśmiechnęłam się pod nosem, biorąc do rąk dosyć ciężki przedmiot.
Wraz z nim wróciłam na łóżko właściciela domu. Ułożyłam go przed sobą, a sama położyłam się kilka centymetrów dalej. Przewróciłam pierwszą stronę... Mały Gilbercik. Nie, nie miałam na myśli przezwiska chłopaka, gdy przyglądałam się jego zdjęciom, jak był mały. Był... SŁOODKI!!! Wykrzyczałabym to na głos, lecz powstrzymała mnie obecność mężczyzny w pomieszczeniu.
- Skąd to masz? - kątem oka spoglądnęłam na chłopaka, który mi się przyglądał. - Zostaw to... - mruknął pod nosem.
- Leżało sobie na dnie szafy... I nie oddam! - wyszczerzyłam się w jego stronę, po czym z powrotem wróciłam do przeglądania zdjęć.
Taki słodki... Malutki.., Gilbercik. Po prostu wydrukować w formacie A3 i porozwieszać w całym domu. Przeglądałam zdjęcia dalej. Zdjęcia gdy był małym przedszkolakiem, występowały w tym albumie co chwila. Kątem oka dostrzegłam wyraźny rumieniec chłopaka, gdy przede mną ukazały się jego zdjęcia podczas kąpieli. Poziom jego zawstydzenia pewnie wyszedł poza normę.
- Byłeś naprawdę słodkim dzieckiem - delikatnie uniosłam kąciki ust, w końcu zamykając książkę ze zdjęciami.
Przez to całe "podniecanie się" zdjęciami w albumie, nie dostrzegłam swojego telefonu, który jak na złość wypadł mi z kieszeni i osunął się prosto pod nos mężczyzny. Nie zdążyłam zrobić ruchu, a ten wykorzystał okazję i uchwycił przedmiot w dłonie.
- Oddaj! - krzyknęłam, gwałtownie podnosząc się z łóżka.
- Hah! To nie będzie takie łatwe... - szelmowski uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
Zmrużyłam oczy. "Że akurat dzisiaj musiałam usuwać pin i pozostawić telefon bez blokady" - mruknęłam do siebie w myślach, zaciskając pięści.
- Chyba jesteś od niego uzależniona, tak jak ja od papierosów... Czas na odwyk! - gdy starałam się wyrwać mu urządzenie z rąk, tylko podnosił je wyżej - w dla mnie niedostępne miejsce.
- Czego chcesz... - skrzyżowałam ręce, patrząc jak w górze uruchamia mój telefon.
Widziałam jak wchodzi w aplikację "Album". Zamarłam, dostrzegając przeglądane przez niego zdjęcia. Szybko uchwyciłam jego rękę, w której trzymał przedmiot, starając się zmusić ją do ugięcia się. Nic z tego, moje starania poszły na marne.
- ODDAJ! - wydarłam się, próbując dalej w jakikolwiek sposób zmusić go, do zniżenia się.
- Oooo... Mała Vane... - uśmiechnął się pod nosem.
Klikklikkilkkilkkilkkilkkilk, kilk, kilk, kilk, kilk
"Skoro nie chcesz po dobroci..." - warknęłam, przenosząc się prosto za jego plecy. Z całej siły popchałam go prosto na łóżko ( ͡° ͜ʖ ͡°). Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie szybkie uchwycenie mojej ręki przez mężczyznę. Jeden obrót... Pociągnął mnie za sobą, przez co oboje wylądowaliśmy na miękkim materacu. Był nade mną.
- Chcesz się bić? - zaśmiał się, a na jego twarzy pojawił się charakterystyczny lenny face.
- Pedofil... - stwierdziłam, mrużąc oczy.
Kątem oka dostrzegłam telefon, który wypadł kilka centymetrów od nas. Już miałam sięgnąć po niego gdy... Gilbert uchwycił mój nadgarstek i przygwoździł go do pościeli.
- Ty idio...
- Przekroczyłaś limit, telefon zostaje skonfiskowany... - na jego usta wpłynął złośliwy uśmieszek.
- Tak samo jak za moment twoje papieroski!
- Nie znajdziesz ich - wyszczerzył się.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć... Wyzwać go, czy może powiedzieć coś głupiego... W końcu stwierdziłam, że nie powiem nic... Swoją całą uwagę poświęciłam na wpatrywaniu się w jego złociste oczy...
- Wypuść mnie... - szepnęłam.
<Gilbercik? ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)>

Od Gilberta CD Vane

Chce się ze mną bawić? To jakiś żart? Gówniara chyba nie wie co robi...
Spojrzałem na nią poirytowany tym wszystkim i burknąłem coś niezrozumiałego pod nosem. Jestem za dtary na takie zabawy... Przegryzłem dolną wargę i stłumiłem w sobie gniew, po czym podniosłem się z kanapy.
- Dobra... Jedziemy z tym koksem... - Mruknąłem i tak już bardzo zdenerwowany.
Dobrze słyszałem jak biegnie na górę, gdyż te schody są tak głośnie, że obawiam się czasem, że są żywe. Zbliżyłem się do schodów i zerknąłem kątem oka na Vane.
- Ciepło, ciepło... - Uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Wywróciłem oczami i wszedłem na górę, a dziewczyna za mną. Miałem wielką ochotę zepchnąć ją z tych schodów, ale nie jestem taki...
- Więc w takim razie... - Powiedziałem sam do siebie i wszedłem do łazienki, rozglądając się na wszystkie strony.
- Zimno! - Usłyszałem za sobą i wycofałem się z pomieszczenia.
Hm... Na strychu pewnie tego nie schowała, a reszta pomieszczeń jest zamknięta na klucz, więc pozostała tylko moja sypialnia. Czułem już jak mój organizm domaga się tego trującego dymu. Bez zbędnych zawahań skierowałem się do swojego pokoju i od razu rzuciłem się w stronę komody, na poszukiwanie paczki petów.
- Zimno... - Vane pokręciła głową, a ja myślałem, że zaraz mnie coś trafi na miejscu...
Warknąłem cicho i zacząłem przeszukiwać cały pokój, słysząc co chwila "zimniej", lub "cieplej". Normalnie zajebista zabawa... W końcu zatrzymałem się przy szafie, gdyż tu było "gorąco". Jednak po otworzeniu jej i przetrzepaniu wszystkich ubrań nie było papierosów.
- Żartujesz sobie ze mnie?! - Spojrzałem zdenerwowany na nią. - Tu ich nie ma!
- Szukaj dokładniej... - Wzruszyła ramionami i ze złośliwym uśmieszkiem usiadła na moim łóżku. - Twoja strata jeśli nie znajdziesz...
Skrzywiłem się i kolejny raz zacząłem przeszukiwać szafę, w końcu musi gdzieś tu być... Niestety cały mój wysiłek poszedł na marne. Zrezygnowany i wkurwiony do granic możliwości, wsadziłem dłoń za szafę. Ta dziura to była moja ostania nadzieja... Nagle namacałem dobrze mi znany kształt opakowania papierosów. Uradowany wyciągnąłem moje używki i odetchnąłem cicho, zadowolony, że w końcu je znalazłem. Co ja bym bez nich zrobił... Do moich uszu dobiegł chichot Vane.
- Co cię tak bawi? - Spiorunowałem ją wzrokiem, przepełnionym złością i żalem.
- Ty.... - Jeszcze głośniej się zaśmiała.
- A co we mnie takie zabawnego? - Uniosłem brew i wyciągnąłem jednego papierosa.
- Wszystko.... - Spojrzała mi w oczy. - Nie pal przy mnie! - Fuknęła nagle na mnie, a ja prychnąłem cicho, wychodząc na balkon.
Dopiero tam odpaliłem peta i delektowałem się nim, podziwiając drzewa, drzewa i drzewa. Muszę teraz uważać na papieroski, w towarzystwie Vane... Bo nim się zorientuję to wylądują spłukane w kiblu. Muszę jeszcze się zastanowić, kiedy mam wykonać moje zlecenie. Nie chcę moich gości zostawiać samych w domu, gdyż boję się, że puszczą go z dymem... Po kilku minutach wróciłem do pokoju i to co zobaczyłem mało mnie nie zwaliło z nóg.
- Skąd to masz? - Spojrzałem badawczo na dziewczynę, która jak gdyby nigdy nic, przeglądała mój  album ze zdjęciami. - Zostaw to...
- Leżało sobie na dnie szafy... I nie oddam! - Wyszczerzyła się do mnie i zaczęła podziwiać zdjęcia, wylegując się na łóżku.
Westchnąłem cicho i podszedłem do niej i spojrzałem na stare fotografie.
KlikKlikKlikKlikKlikKlik
Widząc akurat te zdjęcia, zarumieniłem się i zażenowany westchnąłem cicho, odwracając wzrok od albumu. Zaraz pewnie będzie się ze mnie nabijać... Jeszcze do tego te zdjęcia z dzieciństwa... Ugh...

<Vane? :3 >

czwartek, 10 sierpnia 2017

Od Vane CD Gilbercik

Oddech mimowolnie mi przyśpieszył, gdy mężczyzna zbliżył się... Nie odrywałam wzroku od jego żółtych oczu. Rumieniec w krótkim czasie wpłynął na moją twarz...
- Spokojnie... Nie jestem pedofilem... - dodał w końcu, delikatnie pstrykając mnie w nos.
Odsunął się. Łapczywie zaczerpnęłam powietrza, gdy tylko zniknął za drzwiami. Odsunęłam się kilka metrów dalej od pokoju... "Jestem pełnoletnia" - mruknęłam pod nosem, podchodząc do schodów. 
Zeszłam na dół, po dosyć skrzypiących schodach... Taa, drewniany dom.
- Twój ulubiony, najgorszy serial na świecie... - mruknął szop, zapewne wyczuwając, że schodzę.
- O JEZU! Prawie zapomniałam! - krzyknęłam, w mgnieniu oka znajdując się na kapie, kilka metrów dalej od szopa.
- Niech zginie ten, który wymyślił ten serial... Oglądają go same zdesperowane nastolatki... - powiedział bardziej do siebie.
- Wkurzasz ludzi hobbystycznie, czy to twój zawód?! - skrzyżowałam ręce, skanując Rocketa morderczym wzrokiem.
- Zawód. Tobą opiekuję się tylko z łaski...
- Do czego mi ta informacja? - warknęłam.
- Praca. Muszę ją wykonywać 24/h... Takie życie - westchnął, szczerząc się szeroko.
- Kiedyś wezmę do rąk elektryczną golarkę i...
- Mówisz jak Quill - prychnął.
Nasze "zamieszki" słowne przerwał ten sam skrzyp schodów, który przed kilkunastoma sekundami stworzyłam ja. Delikatnie odwróciłam głowę w stronę źródła dźwięku. Mężczyzna schodził na dół. Nie minęło pół minuty, a już siedział obok mnie na kanapie, w ustach trzymając papierosa.
- Powiedz mi... - zaciągając swoje płuca dymem. - Czy ja wyglądam ci jakoś staro...? - gdy tylko dym wypuszczony przez niego dotarł do mojego nosa, gwałtownie podniosłam się na równe nogi. Przeskanowałam go wzrokiem, ponownie krzyżując ręce.
- Jeżeli dalej będziesz palił to świństwo, to prędzej czy później będziesz wyglądał na starszego... - mruknęłam pod nosem, mrużąc oczy. - Więc koniec z tym! - na moje usta w sekundzie wpłynął uśmiech.
Wyrwałam mu przedmiot z rąk. Zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, na popielniczce leżał dopiero co odpalony papieros. Zgniotłam go palcami.
- Chyba cię... - wymruczał, zaciskając pięści.
- Możesz sobie palić, ale nie w domu i w moim towarzystwie... - warknęłam, dobierając się do dopiero co otwartej paczki, która leżała na stole.
Zdenerwował się. Widziałam po mimice twarzy... Chyba to była ostatnia paczka tych używek. Uśmiechnęłam się pod nosem. Już wyciągał rękę, aby dorwać przedmiot zza moich pleców, gdy... Drugą, otwartą dłonią uchwyciłam jego nadgarstek. Pociągnęłam go w ten sposób, aby moja twarz była na jego poziomie.
- Ty się droczysz ze mną... Vice versa... - wyszeptałam, po czym puściłam go.
- Dziecko, w piwnicy masz zabawki! Oddaj mi to! - powtórzył, nie zaprzestając swoich prób odebrania mi przedmiotu. 
- Zagrajmy w grę... - uśmiechnęłam się, kątem oka spoglądając na szopa.
No... Akurat jemu nigdy nie udało się w nią wygrać, gdy chciał odzyskać jakiś przedmiot. Przeniosłam wzrok z powrotem na mężczyznę.
- Przestań i oddaj! - mruknął.
- Nooo proooszę... Gwarantuję ci, że pod koniec gry odzyskasz swój przedmiot! - zrobiłam maślane oczka, wpatrując się w jego delikatnie mówiąc... Wkurzony wyraz twarzy.
Chyba miał ochotę rzucić się na mnie i wyrwać swoją własność, lecz jak wiadomo - jestem kobietą, a kobiet się nie bije... Nadal na mojej twarzy gościł szeroki uśmiech. Wywrócił oczami.
- Niech ci będzie... - westchnął. 
- Zamknij oczy i policz do pięciu - zaleciłam, za plecami bawiąc się papierowym pudełeczkiem.
Zasłonił oczy ręką, po czym rozpoczął obliczanie. W ułamku sekundy przeniosłam się na górne piętro, do pokoju w którym wcześniej przebierał się Gilbert. Wcisnęłam pudełeczko do dziury, która oddzielała szafę od ściany. Zadowolona wróciłam do mężczyzny.
- Szukaj. Będę ci tylko podpowiadać dwoma słowami - ciepło, zimno.
<Gilbercik? c:>

Od Gilbera CD Vane

Spojrzałem ostatni raz na leżących mężczyzn i po chwili podszedłem do Vane i jej przyjaciela szopa.
- Zapraszam do mnie... - Rzekłem półszeptem, tak żeby usłyszeli to tylko Rocket oraz dziewczyna.
Nie czekając na ich reakcję, czy odpowiedź ruszyłem przed siebie, omijając sprawnie ludzi, idących spokojnie chodnikiem, najwyraźniej jeszcze nikt nie zainteresował się zwłokami martwych mężczyzn. Miał do wyboru, albo zaprowadzić moich drogich towarzyszy do mojego malutkie mieszkanka lub do domu w lesie... Lepiej do domu, gdyż po pierwsze nikt nas tam nie będzie szukał, a po drugie w mieszkaniu jest burdel... Duży burdel... Taki, że aż sam boję się tam wejść... Hehe....
Nagle zauważyłem, że Vane wraz z szopem, pozostają w tyle, przez tłum ludzi, który ich spychał. Eh... Czemu ludzie muszą się tak taranować?
- Trzymaj się mnie dziewczynko... - Podszedłem do nich i spojrzałem na Vane z lekkim uśmieszkiem. - Nie chciałbym żebyś się zgubiła...
- Bo co? - Prychnęła cicho i szturchnęła mnie w ramię, przechodząc obok mnie.
Westchnąłem cicho i szybko ją wyprzedziłem, w końcu ja tu prowadziłem.
Trochę szliśmy, ale w końcu doszliśmy pod drzwi mojego dość dużego domu. Wokół były tylko drzewa i ani jednej żywej duszy w okolicy. Istne zadupie. Wyjąłem kluczyki z kieszeni i po chwili otworzyłem drzwi.
- Zapraszam w moje skromne progi... - Mruknąłem wchodząc do środka i czekając, aż oni również raczą wejść.
Kiedy wszyscy byliśmy już w środku, zamknąłem drzwi i zdjąłem płaszcz, wieszając go na wieszaku. Po ściągnięciu butów, przeszedłem do salonu i włączyłem telewizor, żeby nie było tak cicho...
- Rozgośćcie się... - Zwróciłem się do nich i poszedłem na górę się przebrać.
Zrzuciłem z siebie ubrania i nagle z kieszeni spodni wypadła mała karteczka. No tak... Zlecenie... Będę je musiał wykonać później. Stojąc sobie tak w samych bokserkach, wpatrywałem się w karteczkę pod moimi nogami. Czułem czyjś wzrok na swoich plecach i trochę się spiąłem. Prychnąłem cicho, odwracając się w stronę gapia, na co on, szybko schował się za framugę drzwi.
Kąciki moich ust uniosły się.
- Widać twoje włosy dziewczynko... - Mruknąłem i rozbawiony wyszedłem z pokoju i spojrzałem na dziewczynę. - Co ty tu robisz?
- Em... Ja... - Zaczęła i powoli zrobiła krok w stronę schodów, lecz ja szybko przygwoździłem ją do ściany i spojrzałem głęboko w oczy.
- Lubisz podglądać starszych mężczyzn? - Wymruczałem, pochylając się nad jej uchem, który owiałem ciepłym oddechem.
- Co? Nie, nie... - Próbowała mnie odepchnąć, ale ja chciałem się z nią jeszcze chwilę podroczyć...
- Nie musisz ukrywać swoich fetyszy... Po prostu przyznaj, że podniecasz się na sam mój widok... - Polizałem ją po szyi, szczerząc się pod nosem.
Nic nie odpowiedziała, a ja wepchnąłem kolano między jej nogi.
- Nie jesteś za młoda na podziwiane takich widoków? - Znowu wymruczałem. - A może chcesz zobaczyć jak wygląda prawdziwy mężczyzna?
Patrzyłem na lekko zarumienioną twarz Vane i zaśmiałem się cicho, po czym odsunąłem się od niej.
- Spokojnie... Nie jestem pedofilem... - Pstryknąłem ją w nos i wróciłem do swojej sypialni, aby coś w końcu się ubrać.
Zarzuciłem na siebie samą bluzę i krótkie spodenki, po czym wyszedłem z pomieszczenia, schodząc następnie na dół. Ku mojemu zaskoczeniu Vane siedziała na kanapie i oglądała jakiś dziwny serial. Zignorowałem to i po nagle usiadłem obok niej. Sięgnąłem po paczkę papierosów i zapalniczkę, leżącą na małym stoliczku, po czym oczywiście zapaliłem.
- Powiedz mi.... - Zacząłem, zaciągając się dymem. - Czy ja wyglądam ci jakoś staro...?

< Vane? :3 >

środa, 9 sierpnia 2017

Od Vane CD Gilbert

Kolejny, jakże zadziwiający nudny dzień, w tym jakże wspaniałym mieście. U boku tego samego, naprawdę, pozytywnie nastawionego do świata szopa. Przeciągnęłam się leniwie na krześle, biorąc głęboki wdech.
- Jak ja cholernie kocham życie! - krzyknęłam na tyle głośno, aby całkowicie "przypadkowo" obudzić śpiącego kilka metrów dalej zwierzaka.
- Zamknij się! - warknął, przykrywając swoją głowę poduszką.
- Podobno szopy są aktywne w nocy - stwierdziłam, przy tym krzyżując ręce. - Czytałam - dodałam do całości, wzrokiem śledząc szopa.
- Jestem zmodyfikowanym genetycznie pilotem, zabójcą i przy okazji potrafię świetnie wpływać na psychikę ludzi. Więc łaskawie daj mi się wyspać, tak jak na kogoś takiego jak ja przystało... - na te kilka sekund odsłonił się.
- Ktoś ci kazał zasypiać w moim łóżku? - zaśmiałam się, w trakcie robiąc kilka obrotów na krześle. - Skończyłeś już tą swoją "maskę", która miała zmienić twój wygląd? - założyłam ręce za głowę.
Zarówno leniwie, jak i niechętnie wygramolił się z - jak już wcześniej wspomniałam - mojego łóżka. Podszedł do jednego z pudeł (które były porozwalane po całym domu) i wyciągnął z niego coś na wzór opaski. Założył ją na swój futrzany nadgarstek.
- Moją prawdziwą postać widzą tylko osoby magiczne. W zależności od ustawień, ktoś taki jak ty może dostrzec moją, jak to określiłaś "maskę. Są różne wzory... - wstukał jakiś kod na niedużym panelu, żeby w następnej kolejności zmaterializować się.
Przede mną pojawił się szary owczarek niemiecki. Wlepiłam wzrok w zwierzaka, po czym podniosłam się z krzesła.
- Lecz wtedy jestem zmuszony chodzić na czworaka, co w tym stroju jest mało wygodne - pysk psa zaczął się poruszać niemal w identyczny sposób, co stojącego jeszcze kilka sekund wcześniej szopa.
- Serio? - prychnęłam, unosząc brwi.
- Uwiera mnie w...
- Nie kończ! - niemal podskoczyłam, powstrzymując kontynuację.
- Mogę jeszcze zamienić się w... - z powrotem przybrał swoją normalną postać. - Cholera... Nie ten kod... - wymruczał pod nosem, nerwowo uderzając zaciśniętą łapą w przedmiot.
Dziecko. Tak, zamienił się w dziecko. Było ono bardzo... Słodkie? Chyba tak to można określić. Powiem więcej. Było bardzo słodkie. (Taak bardzo sweet - photo)
- O mój... - uśmiechnęłam się szeroko, biorąc głęboki wdech.
- Podniecanie się Vane, za trzy... - zaczął wyliczać. - Dwa... I jed- - urwał.
- JAKI TY JESTEŚ SŁODKI! - krzyknęłam, podskakując w miejscu. - Zostajesz tak i będziesz udawał mojego syna! - bardziej brzmiało to jak rozkaz, niż propozycja. No cóż. Nie ma wyboru!
- Chyba cię po*ebało - mruknął.
Tak słodko wyglądał, gdy pod tą postacią marszczył brwi.., Gdy doszedł do mnie jego sprzeciw, niemal od razu utworzyłam na swojej twarzy "słodką minkę nr. 2". Moje maślane oczy zawsze w jego przypadku potrafiły zdziałać cuda.
- Ekhm... No... - zmrużył oczy, jakby próbując oderwać się od mojego spojrzenia. - Dobra, niech ci będzie... - warknął pod nosem.
- WIĘC WYCHODZIMY!
***
Poprawiłam niedużą torebkę, która zwisała na moim ramieniu. W lewej dłoni trzymałam telefon, który naprowadzał mnie i mojego towarzysza pod drzwi jednego z centrum handlowych. Przeskanowałam okolicę wzrokiem.
- Chyba źle skręciliśmy... - mruknęłam pod nosem, rozglądając się po okolicy,
Prześledziłam wzrokiem kilku przechodniów, którzy podobnie jak ja szli wpatrzeni w swoje urządzenia mobilne. "Żadnego normalnego człowieka w tych czasach..." - stwierdziłam, w myślach, cicho wzdychając. 
- Daj mi to! - praktycznie wyrwał mi telefon z rąk.
Już miałam podnieść głos i zganić go, gdy w tłumie wyłoniła się charakterystyczna postać. Wysoki, ciemnowłosy chłopak, który niepewnie cofał się do tyłu... Skrzywiłam się, spoglądając na źródło "problemu". Mały kotek. Tak, to właśnie od niego chciał się odizolować mężczyzna. Uśmiechnęłam się pod nosem, podchodząc bliżej.
- Oh! Jaki słodki kiciuś! - krzyknęłam (raczej pisnęłam, ale to już szczegół), podchodząc do zwierzaka.
Niedożywione stworzonko bez problemu pozwoliło mi się podnieść na ręce. Przyjrzałam się jego szklanym oczom... Słodziak..
- Vane!? Skąd ty tu... Dobra, nie ważne! Bierz tego pchlarza! - zatrzymał się w miejscu.
- Spookojnie... - zrobiłam kilka małych kroków w stronę mężczyzny, który zastygł w miejscu. 
Jak mogłam się spodziewać - nie przekroczyłam dwóch metrów, a Gilbert zaczął cofać się jeszcze bardziej.
- Facet po trzydziestce, a boi się takiego małego kota... - kątem oka udało mi się dostrzec rozbawioną minę Rocketa. 
Przed dalszym cofaniem się do tyłu powstrzymała go ściana. Oparł się o nią - jak mogłam się domyśleć - nie wiedząc co robić. Delikatnie uniosłam kąciki ust, będąc ledwo pół metra od niego.
- One nie są takie straszne - spojrzałam do góry, prosto w jego oczy.
Strach. Jak ja uwielbiam czytać po mimice twarzy... Po wyglądzie oczu, oraz ustawieniu kącików ust. Wszystko zawsze w jakiś sposób się ze sobą łączy. Połowa jego twarzy była przerażona, natomiast druga... Gdy nie przypatrywał się niedużemu ssakowi, oczy, miał całkowicie spokojne. Nie odrywałam swojego wzroku.
- Daj mi rękę... - szepnęłam, wyciągając w jego stronę swoją dłoń. 
- C-Co? N-Nie... - język mu się plątał.
"Nie, to nie... Sama sobie dam radę" - wzruszyłam delikatnie ramionami, chwytając go za nadgarstek. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku - było to przeze mnie kontrolowane. Powoli skierowałam jego dłoń na małą czaszkę puchatego stworzonka. 
- I co...? 
Wszystko zostało niemalże od razu przerwane przez jakiegoś faceta... No dobra, nie jednego. Z tyłu dostrzegłam jakiegoś mięśniaka, który leżał przy ścianie cały z krwi. Zapewne ci co szli w naszą stronę, byli jego pachołkami.
- Jakiś problem panowie? - uśmiechnęłam się sztucznie w ich stronę, wypuszczając kota z rąk.
- Macie prze*ebane... - nie zdążył dokończyć.
Dostał kulką zmaterializowanej energii prosto w pierś. Tak, to była robota szopa, który wciąż widocznie zwijał się ze śmiechu.
- Spadamy panienki - przewiesił swoją broń przez plecy.
Przelotnie spojrzałam na chłopaka, który jakby nigdy nic wpatrywał się w niebo.
- W co ty zaś się wpakowałeś?! - krzyknęłam, z miejsca ruszając do ucieczki.
- Podskakiwał, więc dostał! - odpowiedział niemalże od razu, postępując w ten sam sposób co ja. 
- Faceci zachowują się jak dzieci.. - westchnęłam, mówiąc bardziej do siebie.
Przeciskaliśmy się przez ludzi. Cały czas mieliśmy ich na ogonie. Mówiąc "ich", miałam na myśli dwóch uzbrojonych idiotów, którzy widocznie nawet nie myśleli o zgubieniu nas... No cóż - takie życie wybrańców.
- Tutaj! - krzyknęłam, wskazując ręką na jakąś restaurację.
Prześledziłam wzrokiem dwóch... Co k*rwa, gdzie jest Gilbert? Odwróciłam się. Dopadli go i właśnie przystawiali mu pistolet do głowy. Gdyby nie tłum ludzi (który był spowodowany przez godzinę, akurat teraz większość ludzi kończyła prace i wracała do domu) pewnie udałoby nam się uciec... Drugi mężczyzna celował w Rocketa. 
Ja pier*ole! Ludzie nagle się rozeszli, gdy zauważyli kilka gnatów... Zapamiętać - jeżeli chcesz rozproszyć tłum, wystrzel kilka nabojów...
- Podejdź - wydał w moją stronę polecenie, jeden z mężczyzn.
Zaśmiałam się pod nosem.
- Bo co? - zmrużyłam oczy, wrednie się uśmiechając.
- Bo wpakuję w niego, lub w tego dzieciaka kilka pocisków! - warknął.
- Wątpię - wzruszyłam ramionami, tylko krzyżując ręce.
Taa... Taktyczne odwrócenie uwagi wroga. Takie typowe... Gilbert zdążył już się przyszykować do zadania porządnego kopniaka prosto w krocze faceta.
- A jak zaoferuję coś w zamian? - ukazałam przed nimi rządek ząbków.
Za plecami już szykowałam broń, aby wystrzelić w stronę drugiego napastnika - tego, który celował do szopa, Spojrzałam na Gilberta. Praktycznie niezauważalnie przytaknęłam w jego stronę głową.
- Co takiego? - widocznie zainteresowany, uniósł trochę wyżej brwi.
- Kilka... Kopniaków? - wypowiadając te słowa, wyciągnęłam pistolet zza pleców,
Podczas gdy mój pocisk przeszywał się przez głowę mężczyzny, Gilbert zadał kilka mocnych uderzeń w podbrzusze napastującego go faceta. Nie minęła minuta... Obydwoje leżeli nieżywi.
- Lepiej spadajmy stąd. Na pewno wezwali posiłki. Musimy się gdzieś ukryć.
<Gilbercik? c: >

Od Yusuke CD Sharni

Słysząc krzyk poderwałem się szybko z ławki i rozejrzałem się to w prawo, to w lewo. Kątem oka wyłapałem klęczącą kobietę, drżącą jak galareta, nad nią stał jakiś mężczyzna. Przykładał młodej kobiecie lufę do głowy. Wokół nich zebrał się spory tłum, niektórzy panikowali i krzyczeli, a jeszcze inni stali oszołomieni.
- Co się dzieje? - Usłyszałem głos mojej towarzyszki i skierowałem na nią wzrok.
- Nie wiem jak mam to opisać... - Odparłem z delikatnym uśmiechem, a po moim karku przebiegł dziwny dreszcz. - Em... Facet mierzy z pistoletu do kobiety... - Powiedziałem po chwili i ruszyłem w stronę tłumu.
Sharni poszła za mną, a ja odepchnąłem jakiś dwóch gapiów. Zanim policja się tu zjawi, ta młoda dama będzie miała dziurę w głowie. Wziąłem głęboki wdech i wyszedłem na środek zamieszania, zwracając na siebie uwagę, wszystkich tu zgromadzonych.
- Radziłbym ci to odłożyć... - Zwróciłem się do mężczyzny, wskazując na pistolet.
- Nie wtrącaj się! - Warknął na mnie i złapał ofiarę za włosy, przyciskają lufę jeszcze mocniej do jej czoła. - Ta suka nie ma prawa żyć...!
- A czemu to? - Uniosłem brew, obserwując go uważnie.
- Zdradziła mnie! - Ryknął i spojrzał rozwścieczony na byłą dziewczynę.
- Nieprawda! - Krzyknęła na obronę kobieta, w jednej chwili strach ją opuścił.
No nieźle... Nie dość, że ten chory psychicznie, to ta będzie pogarszać sprawę.
- Milcz! - Syknął, a tłum zaczął między sobą szeptać. - Zamknąć się!
Wszyscy umilkli, a ja zrobiłem krok w stronę ofiary i jej oprawcy. Facet uniósł na mnie wzrok i gwałtownie skierował lufę w moją stronę.
- Jeszcze tylko krok, a padniesz pierwszy... - Wycedził przez zęby, a ja uniosłem ręce do góry.
Użyłbym swoich mocy, ale nie mogę pozwolić na to, żeby odkryli kim jestem... Zerknąłem w grupkę ludzi i upewniłem się czy Sharni jest bezpieczna, po czym westchnąłem cicho.
Stałem w miejscu, czekając aż ten gnojek upuści dłoń, wraz z bronią. Jednak to nie nastąpiło. Cały czas celował we mnie i uważnie obserwował. Nagle kobieta, którą trzymał za włosy, ugryzła go w rękę, na co mężczyzna stracił na chwilę czujność i kontrolę nad sytuacją. W jednej chwili rzuciłem się na niego i przewaliłem na ziemię, przygniatając przestępce własnym ciałem. Odebrałem mu szybko pistolet i odrzuciłem go w bok. Już po chwili usłyszałem syrenę wozu policyjnego.

<Sharni? :3 >

wtorek, 8 sierpnia 2017

Od Gilbera CD Vane

- Ja? A cóż ja bym mógł robić? - Uśmiechnąłem się pod nosem i wyciągnąłem z kieszeni telefon. - W sumie to nieważne... Patrz co mam.
Dziewczyna uniosła brew, patrząc na mnie uważnie.
- Poznaj moją nową żonę. - Rzekłem z dumą i pomachałem jej przed nosem, nowym sprzętem.
- Gratulacje! Szybko się pozbierałeś po utracie tamtej! - Poklepała mnie nagle po plecach, a ja zaskoczony tym gestem, upuściłem telefon na ziemię.
- Hę...? - Wydusiłem tylko z siebie, patrząc na moje kochanie leżące na ziemi.
Vane podniosła moją własność, która miała cały popękany ekran.
- Ups... - Dziewczyna uśmiechnęła się i podała mi tego złoma, w którego wpatrywałem się oniemiały.
Czułem jak coś zaczyna się we mnie gotować. Spróbowałem włączyć urządzenie, jednak bez skutku...
- JEBANY ZŁOM! - Warknąłem i cisnąłem z całej siły komórką w ziemię, a do tego po chwili zacząłem ją deptać, mrucząc coś przy tym pod nosem. - Dziadostwo... Jebana... Jeb się...
Po kilku minutach zaprzestałem tortur, na moim byłym telefonie, który już nawet telefonu nie przypominał....
- Muszę zrobić kolejny pogrzeb... - Mruknąłem i ignorując rozbawioną dziewczynę, zakopałem piachem rozwalone urządzenie, po czym wyjąłem jednego peta i wsadziłem go w ziemię, coś na wzór krzyża. - Przez te kilka dni, zdążyłem pokochać cię całym sercem... - Wziąłem głęboki wdech. - Smaż się w piekle...
- Skończyłeś? - Vane parsknęła śmiechem, a ja spojrzałem na nią urażony.
- Ja tu próbuję zachować powagę... - Skrzywiłem się delikatnie i wsadziłem dłonie do kieszeni. - Coś myślę, że muszę kupić kolejną żonę i do tego kilka kochanek...
- Tak, tak... - Towarzyszka poklepała mnie po ramieniu, a ja westchnąłem cicho.
- Hmm... Będę się już zbierał... - Oznajmiłem i spojrzałem jej w oczy. - Może odprowadzić cię do domu?
- Nie dzięki... - Odparła z uśmiechem, robiąc krok do tyłu. - Chciałabym się jeszcze trochę przejść.
Kąciki moich ust automatycznie się uniosły.
- Jasne... Tylko uważaj na siebie.... - Poczochrałem ją po głowie i po chwili odszedłem, zostawiając ją samą w świetle lampy.

~~*~~

Następnego dnia udałem się na miasto, w celu uzyskania jakiegoś zlecenia, w końcu pieniądze na drzewach nie rosną... Muszę mieć za co kupić nową żonę...
Standardowo wszedłem do dobrze mi znanego baru i zająłem miejsce w samym kącie, obserwując znajdujących się w pomieszczeniu ludzi. Nagle podszedł do mnie kelner i uśmiechnął się tajemniczo. Po chwili podał mi kartę dań i ulotnił się. Otworzyłem niewielki katalog i od razu w oczy rzuciła mi się mała karteczka. Oczywiste było, że to moje zlecenie. Przeczytałem treść i zgarnąłem sprawnie papier do kieszeni i spokojnie wyszedłem z budynku. Moim celem był jakiś szefunio, który przewodzi grupą wyłapującą odmieńców... W sumie to dobrze, że takiego gościa muszę sprzątnąć.
Po chwili skręciłem w uliczkę i zamyślony w kogoś wszedłem. Zdezorientowany spojrzałem na dobrze zbudowanego bandziora, bo jak tu inaczej go nazwać? Wyglądał jak typowy gangster.
- Na co się gapisz? Może jakieś "przepraszam"? - Warknął zdenerwowany facet, a ja skanowałem wzrokiem jego twarz.
- O głupoto... Bądź pozdrowiona... - Mruknąłem pod nosem i spróbowałem wyminąć typa, ale ten gwałtownie przygwoździł mnie do ściany.
- Słucham? - Spojrzał mi w oczy, od razu zauważyłem tą żądzę krwi...
- Człowieku... Gdyby cię pies zobaczył, to by o własną budę się zabił... - Westchnąłem znudzony. - Możesz się odsunąć? Śmierdzisz... Wiesz co to prysznic? Albo woda?
Odepchnąłem go od siebie i ignorując jego warknięcia skierowane pod moim adresem, ruszyłem dalej uliczką. Poczułem gwałtowne szarpnięcie i automatycznie odwróciłem się i kopnąłem faceta w brzuch, na co ten upadł na kolana, kwicząc jak mała świnka... Heh...
- Jeszcze raz dotkniesz mojego płaszcza, a będziesz żarł piasek dupą... - Kopnąłem go jeszcze w żebra i poszedłem dalej.
Nagle zobaczyłem przed sobą zbłąkanego kociaka. Nie! To diabeł wcielony!
- Pomocy... - Wyszeptałem, zaczynając drżeć na całym ciele, a kot wydobył siebie coś na wzór pisku, a ja aż krzyknąłem przestraszony.

< Vane? :3 >
Mia Land of Grafic