Inne strony

sobota, 30 września 2017

Od Shawna CD Corrinne

Westchnąłem głośno, rzucając się na swoje nierówno zaścielone łóżko. Nienawidzę tego miejsca... Dorwałem do swoich rąk długopis i notes, w którym starałem się krótko opisać każdy, spędzony dzień w tym chorym miejscu. Co prawda był już prawie cały zapełniony, lecz wciąż kilka stron pozostało pustych... Mruknąłem coś niezrozumiałego pod nosem, wypisując na niewielkiej karteczce absolutnie WSZYSTKO co mnie trapi. To co boli, co denerwuje, natomiast na drugiej stronie pojawiły się pozytywy tego miejsca. A było ich... Mniej niż dwa. Na środku jedynie napisałem drukowanymi literami "Corrinne", po czym rzuciłem przedmiotem o kąt. Chcę wrócić do rodziców...
- Vincent, zbiórka na dole! - rozległ się dobrze znany mi głos jednej z babek prowadzących ośrodek. Stała za drzwiami, za które po chwili wybyłem. Rzuciłem na nią swoje pełne znużenia spojrzenie.
- Czwarty raz w tym tygodniu będziecie robić nam jakieś testy? - mruknąłem, na samą myśl o tych wszystkich dziwacznych testach, robiąc się śpiący od środka.
- Dzisiaj przyjedzie do nas ktoś bardzo wyjątkowy - uśmiechnęła się promiennie. Ta,to jej pierwszy rok w tych bramach. Jeszcze nie zdążyła się znudzić zabawianiem dzieci... Wciąż o dziwo darzyła każdego uśmiechem. Bezinteresownie. Chora psychicznie, wiem to.
- Wprost fenomenalnie! - wypaliłem pod nosem, wymijając ją.
Czułem jak jej gały cały czas są wlepione we mnie... Ugh, nigdy wkurzonego człowieka nie widziała? Niech wie, w co się wpakowała...
***
Stałem grzecznie w rzędzie, wraz z innymi chłopcami w moim wieku. O dziwo byli to sami nudziarze, których nikt nie lubi... Pff, po co tu ja?
- Proszę o ciszę! - dyrektorka tego więzienia dla dzieci, klasnęła kilka razy w dłonie. W momencie zapadła cisza. Nikt nawet nie odważyłby się do niej podskakiwać. Ta, to najbardziej walnięta z towarzystwa. - Dzisiaj, z wysuniętego na Północny-Wschód państwa, przybył do nas członek, bardzo zamożnej rodziny. Przedstawiam wam dzieci, Pana Zayn'a McQueen'a - wypowiedziała jego nazwisko, a drzwi z impetem zostały otworzone przez dwóch szoferów.
W nich po chwili pojawił się mężczyzna, o złotych, długich włosach. Były one dokładnie posplatane i związane czerwoną wstążką. Posiadał nawet ładną, również sporych rozmiarów brodę. Wszyscy patrzyli na niego podekscytowani. Boże, co za patola... Westchnąłem pod nosem, wywracając oczami. Jakby nigdy dorosłego faceta nie widzieli...
- Witajcie - skinął delikatnie głową w stronę naszych opiekunek, które chyba miały zemdleć z oniemienia. Huh, pewnie mogą sobie tylko pomarzyć o mężczyźnie, chłopaku, czy tam mężu. Pff... Same wybrały opiekowanie się obcymi dziećmi, od założenia rodziny. - Nie mam zamiaru owijać w bawełnę i prawić was niepotrzebnym kazaniem. Wszystkie testy, które odbyły się w tym tygodniu zostały zrobione na moje życzenie - delikatny uśmiech wpakował się na jego twarz. - Miały one wybrać dziecko, które w najbliższej przyszłości stanie się kimś naprawdę docenianym i sławnym... A dokładniej mówiąc. Jesteś nim ty - niespodziewanie jego wzrok został przeniesiony na mnie. Czy na pewno nie patrzy się na kogoś innego? Cholera jasna, w co ja się wpakowałem? Zabijcie mnie, proszę. 
- J-Ja? - wydukałem mimowolnie, robią mały kroczek do przodu.
Skinął delikatnie głową, podobnie jak poprzednio. Nie wiem dlaczego, ale czułem jak robię się z lekka czerwony. Stres? Lęk? Strach? 
- Masz pół godziny na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Zaraz po przekroczeniu bram tego miejsca, pojedziemy do mojego krawca.
Hah, dlaczego wtedy nie pamiętałem o swojej siostrze?
Dlaczego znowu zgubiła się w moich myślach?
Nie wiem.
***
Otworzyłem oczy. To łóżko jest naprawdę wygodne, w porównaniu do tych, które posiadają w sierocińcu. W sumie, nie mogłem porównywać tamtej rudery do tego miejsca... Tutaj jest po prostu wspaniale! Moja "komnata" jest wielkości stołówki domu dziecka. Poderwałem się do pionu, przy tym rozglądając się po pomieszczeniu. W kącie dostrzegłem jakąś postać... Miała na sobie przydługi płaszcz, przez co nie potrafiłem dostrzec twarzy, czy chociażby postury ciała. 
- Kim jesteś? - wypaliłem na wstępie, nie odrywając swoich niebieskawych oczu od ktosia. Przerażający.
Odwrócił się, jak się okazało mężczyzna. Miał na oko osiemnaście lat, nie dałbym mu więcej. Pod płaszczem dostrzegłem idealnie wyprasowany garnitur. Kolejne kilka pytań nasuwało mi się na język.
- Dzień dobry, paniczu - skinął w moją stronę głową. Boję się go. - Pan McQueen przydzielił mnie do ciebie. Od dzisiejszego dnia jestem twoim prywatnym sługom - wlepił we mnie swoje zielone oczy.
Chwila. Jeszcze raz.  Co się wczoraj wydarzyło... Obudziłem się u boku Corrinne, no właśnie.. MOMENT!
- Gdzie jest... Gdzie jest moja siostra?! - wypaliłem jakby znikąd, na co nieznajomy zmarszczył zdziwiony brwi. - Gdzie jest Corrinne?! - podniosłem ton, wyraźnie przerażony.
- Nie mam pojęcia o co paniczowi chodzi... - powiedział, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. - Czy może chodzi paniczowi o Lily?
- TAK, LILY! Skąd o niej wiesz?! Gdzie ona jest?! - wydarłem się, chwytając go za element płaszcza na nadgarstku. - Tutaj?! Bezpieczna?! Nic jej nie jest, tak?! - jego gałki oczne nieco się zmniejszyły. Oniemiał.
- Nikt paniczowi nie powiedział...? Zostaliście oficjalnie rozdzieleni, a panicz nosi od dzisiaj nazwisko McQueen.
Czuję jak umieram od środka słysząc te słowa...
Rozdzieleni
Przez moje codzienne narzekanie, musiała wyjść
Przeprszam
Tak bardzo cię potrzebuję, tak samo jak ty mnie
Zniszczyłem wszystko
Chcę cię mieć przy sobie, obiecałem wierność, obiecałem, ze cię obronię
Lecz nasze drogi się rozchodzą
Moja najdroższa.
Przepraszam
<Corr?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz