sobota, 27 maja 2017
Od Laury CD Rosalie
- Rosalie, opanuj się! - krzyknął Rutger, podchodząc do mnie.
Wszystko działo się bardzo szybko. W jednym momencie dziewczyna odepchnęła od siebie chłopaka, który chciał odebrać jej przedmiot. Przewrócił się on na plecy, lecz szybko po tym otrząsnął się i podniósł z ziemi. Zupełnie nie rozumiałam co tak właściwie się dzieje. Najwidoczniej Rosalie od czasu do czasu posiada swego rodzaju "ataki agresji". Chłopak otrzepał się z kurzu.
- Odłóż to! - krzyknął głośniej w stronę dziewczyny.
- Pocóż ja mam wciąż trwać na tym świecie? - zapytała jakby nieobecna, przejeżdżając nożem po swej ręce. - Gdyby ona tu była... Zorganizowałabym jej jakąś imprezę niespodziankę czy coś... Huh...
Wyczułam jak mocnej zaciska dłoń na rączce noża. Wiedziałam co chce zrobić... Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, skończyłam pomiędzy nią a nóż. Przytrzymywałam swoją dłonią ostrze. Zacisnęłam na nim swoją dłoń. Czułam jak pod wpływem nacisku Rosalie, nóż wbija się w moje palce...
- Laura, co ty wyprawiasz!? - wykrzyknął stojący za mną chłopak.
Kilka kropel krwi wypłynęło z mojej dłoni. Nie musiałam długo czekać na reakcję chłopaka. Wyciągnął z kieszeni jakaś strzykawkę, żeby w następnej kolejności wbić ją w szyję kobiety. Nóż wypadł jej z dłoni, a ona sama upadła na ziemię.
- Co z nią? - zapytałam, unosząc wzrok na chłopaka.
Bez słowa dorwał moją dłoń. Ułożył ją na mojej, a gdy chciał coś powiedzieć... Rana samoistnie się zagoiła.
- Kim ty...? - nie dokończył.
- Eksperymentem, któremu udało się uciec - wzruszyłam ramionami, przybliżając do siebie rękę. - Gdzie ją bierzemy? - szybko zmieniłam temat.
- Do domu - odpowiedział krótko, biorąc dziewczynę w ramiona. - Kluczyki są w tamtej torbie - wskazał głową na plecak leżący na ziemi.
Przewiesiłam go sobie przez ramię. Ruszyłam za chłopakiem, który widocznie szybko się męczył. Już po kilku minutach marszu dostrzegłam, jak z jego czoła zaczynają spływać pierwsze kropelki potu.
- Szybko się męczysz? - uniosłam wzrok z kluczyków na chłopaka.
- Takie schorzenie - odpowiedział szybko.
***
Dlaczego musiałam się go posłuchać? Siedzę tu od kilku godzin, a on wciąż siedział przy Rosalie. Z nudów zaczęłam bawić się ozdobami na stole, słuchając przy tym muzyki. Nuuddy!!!
- Pilnuj jej - powiedział wychodzący z pomieszczenia Rutger.
Nie wiem dlaczego, ale bez słowa przytaknęłam mu głową. Zniknął tak samo szybko jak się pojawił... No cóż! I tak nie miałam nic ciekawego do roboty. Po kilku minutach zza drzwi wyłoniła się fioletowłosa dziewczyna z kubkiem w ręce. Gdy dostrzegła moją osobę, od razu przeskanowała mnie wzrokiem. Przetarła ręką oczy.
- Co ty tu robisz? - zapytała z wyraźnym zdziwieniem.
- Głównie siedzę - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Jak się czujesz?
- Um... Dobrze? - odłożyła naczynie do zlewu. - Może powiem jaśniej... Co robisz w moim domu? - oparła się dłońmi o stół.
- Rutger nic Ci nie mówił? - uniosłam pytająco brwi, zakładając ręce za głowę.
<Rosalie? Wy*ebiesz mnie z domu?>
Od Rosalie cd. Laury
Mój umysł się wyłączył, w momencie, gdy ponownie miałam sięgnąć po pudełeczko.
Zamiast tabletek w mojej dłoni znalazł się nóż [Miał być pistolet, ale to by głupio brzmiało; pistolet Desert Eagle, a tu jest Klan Desert Eagles no i... tsa...]
一 Rose? 一 dobiegł do mnie głos Rutgera, jednak nie dałam po sobie znać, że go usłyszałam.
一 Rosalie, uspokój się...
一 Nie podchodź, dla własnego bezpieczeństwa. 一 syknęłam przez zęby, po czym już całkowicie nad sobą nie panowałam.
Słyszałam tylko przytłumione głosy, a w moim umyśle panowała ciemność.
piątek, 26 maja 2017
Od Petera CD Shadow
- Ty... - zacząłem, lecz przerwała mi kolejna fala wybuchów.
Sam zacząłem się zastanawiać co takiego mogło spowodować nagłe zepsucie się samochodu. Było wiele opcji... Rocket mógł coś przy nim grzebać, żeby go "podrasować" lub ktoś celowo coś zepsuł. Jeśli ta pierwsza opcja okazałaby się prawdą... Wiewiór nie żyje. Mimo wszystko ta druga możliwość wydawała mi się bardziej prawdopodobna. Mógł to być sabotaż ze strony jakiegoś klanu...
- Dzięki - uniosłem wzrok na dziewczynę, powoli podnosząc się z ziemi.
- Ty ratujesz życie mi, a ja tobie - wzruszyła ramionami.
- A te skrzydła...? - zapytałem, przyglądając się osmolonym piórom, które co chwile odpadały.
W jednym momencie rozpłynęły się one w powietrzu. Zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły... Odczekaliśmy jeszcze kilka sekund, po czym wyszliśmy na zewnątrz. Kupa złomu, która pozostała pośród tego całego dymu... Zdecydowanie nie przypominała samochodu. Wszystkie części były porozrzucane po całym otaczającym nas terenie.
- Ashton... - usłyszałem szept Shadow za sobą.
Przytulała do siebie martwe ciało hybrydy. Widząc jak łzy spływają po jej policzkach, mi również zrobiło się cholernie smutno, a zarazem głupio. Gdybym wtedy w jakiś sposób skręcił, albo zareagował... Użył mocy, cokolwiek! Wtedy towarzysz dziewczyny wciąż byłby żywy. Cholera...
- Przykro mi... - wyszeptałem, kucając obok niej.
Delikatnie objąłem ją ramieniem.
<Shadow?>
poniedziałek, 22 maja 2017
Od Vane CD Kiba
- Rocket! Przyjedź do Centrum Handlowego, TERAZ! - wykrzyczałam do telefonu cała we łzach.
- Vane, co się stało? - zapytał widocznie zaskoczony mym nagłym telefonem.
- Kiba... Jemu... On... Błagam Cię, przyjedź tu najszybciej jak tylko możesz! - wydukałam już dławiąc się własnymi łzami.
Rozłączyłam połączenie i odrzuciłam telefon na bok. Szybko sięgnęłam po szarą bluzę, która leżała obok mnie. Co prawda została ona rozdarta przez tych psycholi, lecz wciąż mogła się do czegoś przydać. Oderwałam dwa rękawy, a resztę przeznaczyłam na poduszkę pod głowę Kiby. Szybko zbliżyłam się do krwawiącej części ciała. Wciąż wydobywała się z niej coraz większa ilość krwi, która wydawała się być już wszędzie. Owinęłam jego brzuch kawałkami materiału, przy tym co chwilę ocierając zapłakane oczy. Mocno zacisnęłam prowizoryczny opatrunek, żeby kolejne mililitry krwi wydostawały się z rany jak najwolniej.
- Nie opuszczaj mnie - wyszeptałam, przyglądając się jego zamkniętym oczom. - Błagam... Nie rób tego... - uchwyciłam jego dłoń w uścisk swojej. - Kiba... Ja.. Ja Cię kocham! - wydukałam wtulając się w niego.
- Vane, co tu się stało? - zapytał przerażony szop, podbiegając do mnie.
- O-Oni chcieli mnie porw... porwać,a Kiba mnie chciał obronić - wydukałam, odpowiadając mu drżącym głosem. - I wtedy go zaatakował.. Strzelił... - powiedziałam szeptem.
- Szybko, bierzemy go do samochodu - zadecydował bez najmniejszego zawahania się w głosie. - Później pozbieram torby...
- Rocket, ale ja nie dam rady! - jednoznacznie zaprzeczyłam jego słowom. - Ręce mi się całe trzęsą... - spojrzałam na dłonie, które były brudne od bordowej cieczy.
- Zrobisz to, dla niego - uchylił tylne drzwi. - Szybko, nie ma czasu do stracenia.
Przykucnęłam przy chłopaku. Wsunęłam swe ręce pod jego plecy i wspierając się siłą woli, uniosłam go do góry. Było mi cholernie ciężko, lecz jakimś cudem udało mi się go wnieść do samochodu. Zajmował całą tylną kanapę... Kurwa, trzeba będzie zainwestować w większy samochód... - stwierdziłam od razu wiedząc, że nie zmieszczę się obok. Zasiadłam więc na miejscu drugiego pasażera. Za pomocą telekinezy pomogłam Rocketowi przenieść resztę rzeczy do bagażnika. W ciągu minuty wszystko było gotowe do drogi.
- Pośpiesz się - wyszeptałam podkulając nogi pod brodę.
Szop spojrzał na mnie. Wiem, że nie wyglądałam za dobrze. Cała we krwi, ziemi i łzach, lecz w tej chwili nie przejmowałam się tym. On mógł umrzeć, na co nie mogłam pozwolić.
Od Kiby CD. Vane
- Kiba?! - Vane posłała mi zdziwione spojrzenie i cofnęła się o krok.
- Za...Zakupy... I do tego z kobietą... - upadłem na twarz i już tak pozostałem. Vane westchnęła i przeszła nade mną.
- Nie marudź! Nie będzie tak źle!
- Noooo, tak. Jasne. A za chwilę usłyszę "Jeszcze pięć minut!" i tak będzie się to powtarzać, błędne koło aż do chwili gdy nie wykupimy całego sklepu.
Prychnęła.
- Nie mam aż tyle pieniędzy. Nawet nie wiem czy mi starczy, żeby pójść jeszcze po tą szafę, będziemy musieli wrócić do mnie do domu, zostawiłam kartę.
Westchnąłem i sięgnąłem jedną ręką do kieszeni.
- Co ty robisz?
- Miałem ci to pokazać wcześniej, wbrew pozorom nie posłałem szczura po portfel bez powodu.
Wyciągnąłem z kieszeni złotą kartę kredytową i uniosłem ją do góry.
- Skąd ty...
- Zajebałem siostrze. Ma takich jeszcze z pięć na wypadek gdyby jej wyczyścili konto na jakiejś. Jest na niej jakieś siedemdziesiąt milionów dolarów czy coś koło tego.
- Skąd Tsume ma tyle pieniędzy?!
- No chyba musi skądś mieć na broń i utrzymanie wszystkich - podniosłem się i schowałem kartę do kieszeni spodni - To kosztuje, a pieniążki z wymian, handlu i niszczenia okolicznych gangów lecą.
- To jej klan rywalizuje z Amerykańską mafią?
Zaśmiałem się pod nosem.
- Ty nic o niej nie wiesz, nie? - oparłem się łokciem o ścianę. Vane się skrzywiła.
- Do czasu kiedy się rozdzieliliśmy myślałam, że wiem dość sporo.
Patrzyłem jak dziewczyna z sekundy na sekundę smutnieje. Wziąłem głęboki wdech i położyłem rękę na jej ramieniu.
- Dobra, chodź na te zakupy.
Vane się uśmiechnęła lekko. W co ja się wpakowałem, prędzej zginę niż dotrwam do końca jej zakupów.
niedziela, 21 maja 2017
Od Laury CD Rosalie
Rozejrzałam się po szarych nagrobkach. Mogłam być pewna, że straciła kogoś ważnego i dlatego tu przychodzi. Tylko... Pozostało mi jedno pytanie, kogo?
- Jak się ona nazywa? - zadałam krótkie pytanie, licząc na pełną odpowiedź.
- Rosalie Cates. Nie przedstawiała Ci się? - zdziwiony, wciąż mówił przyciszonym wzrokiem.
- Nie w pełni - wyminęłam chłopaka.
Przyglądałam się po kolei tym niższym nagrobkom. Skoro w tym miejscu mnie zaatakowała, mogę jednoznacznie stwierdzić, że gdzieś tutaj leży zmarły którego ona znała. Wiele nazwisk i imion... Powoli zaczęło mi się to mieszać w głowie. Dopiero po niespełna piętnastu minutach dostrzegłam na kamieniu wyryte nazwisko "Ellie Cates" - przeczytałam w myślach podchodząc bliżej nagrobka. Zmarła dokładnie rok temu, zapewne właśnie dlatego dzisiaj ją tu spotkałam. Z jej wieku mogłam wywnioskować jedno - Ellie była córką Rosalie. Przykucnęłam na chwilę.
- Jak to się mogło stać? - zapytałam bardziej samą siebie.
W ciągu kilkunastu sekund już znalazłam się przy Rosalie. Szłam w ten sposób, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Miałam cichą nadzieję, że nie dostrzegła mnie przed powiedzeniem pierwszych słów:
- Co się z nią stało? - zapytałam, a kobieta w jednym momencie się zatrzymała.
- Kto Ci powiedział? - mruknęła, delikatnie odwracając głowę w moją stronę.
- Sama się domyśliłam - po części powiedziałam prawdę, a po części nie. No trudno, czy ktoś zakaże mi kłamać? Nie ma takiej osoby, która mogłaby w jakikolwiek sposób mnie kontrolować... - Co się z nią stało? - powiedziałam spokojnym tonem.
- Nie interesuj się i nie wkładaj swojego nosa w moje życie! - syknęła odwracając się na w prost mnie.
Od razu po zobaczeniu jej oczu, mogłam wywnioskować, że płakała. Mimo tego, że wyglądała na wściekłą, wciąż utrzymywałam się w jednym miejscu.
- Lepiej wyżalić się obcej osobie, niż tłumić w sobie ból - przyglądałam się jej pełnym opanowania wzrokiem. W podobny sposób mówiłam.
- NIE BĘDĘ SIĘ ŻALIĆ DZIECKU, KTÓRE NIC NIE WIE O STRACIE KOGOŚ! - warknęła już dostatecznie wku*wiona. - ODWAL SIĘ ODE MNIE!
- Akurat wiem coś o tym, bo też straciłam wiele bliskich osób - spuściłam delikatnie wzrok. - Matka zmarła przy porodzie, a ojciec w moich ramionach. Natomiast wiele przyjaciół odeszło podczas obrony mnie - wyszeptałam bardziej do siebie, niż do dziewczyny stojącej naprzeciw. - Nie tylko ty kogoś straciłaś.
<Rosalie? :3>
Od Rosalie cd. Laury
Rutger objął mnie ramieniem, przyglądając się Laurze.
— Zdążyłaś kogoś zabić? — zapytał z wrednym uśmieszkiem. — Właściwie, to powinnaś mi podziękować za namówienie Rose by... Au! — wbiłam mu łokieć w żebra.
— Ja idę, nie wiem jak ty. — rzuciłam mu przelotne spojrzenie.
Odwróciłam się i zaczęłam kierować się ku bramie. Na chwilę jeszcze zawiesiłam spojrzenie na jednym z grobów. Ellie Cates.
Gdy tylko upewniłam się, że już mnie nie zobaczą, oparłam się mur i otarłam łzy. Moje maleństwo...
Ręce zaczęły mi drżeć. Kolejny atak nadchodził.
Szybko wyciągnęłam małe opakowanie i wygrzebałam z niego parę tabletek, które bez wahania połknęłam. Niech nadal nikt nic nie wie...
~ P. Rutgera~
Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem.
— Może ty mi powiesz, co tu robiliście?
Głośno westchnąłem.
— Wiesz... To dosyć wrażliwy temat dla Rose... Jak będzie chciała, to ci powie... Ja... Nie mogę tego zrobić... Sam niewiele wiem.
Dłonią potarłem kark.
Widząc spojrzenie dziewczynki, wskazałem ruchem głowy na groby.
— Domyśl się w takim razie. — szepnąłem cicho.
Ellie miała sześć lat gdy zginęła. Rose straciła wtedy całą rodzinę; łącznie z najlepszym przyjacielem, który zastąpił małej ojca.
Sam dziwiłem się, że się trzyma i potrafi choć udawać szczęśliwią. Minął dopiero rok, a ona jakby pogodziła się błyskawicznie z myślą, że jej córki nie ma.
Ale nadal nie wiem, kto był jej prawdziwym ojcem. I jak zginęli.
Po tygodniu Rosalie chodziła normalnie na imprezy. Po dwóch dopiero dostrzegłem, że się tnie. A potem przestała. Chyba.
Zaczęła pomagać innym. Jakby nic nigdy...
< Lauro? ... Tia... >