– Jasna cholera, co ci się stało?! – zerwałam się na równe nogi.
– Walnąłem o stół. – wzruszył ramionami.
– Siadaj. – wskazałam głową na łóżko. Nie ruszał się z miejsca– Siadaj, kurna, bo nie będę cię zbierać z ziemi!
Był bledszy niż zwykle, co było dość... Niepokojące. Usiadł gwałtownie na materacu, jakby próbował ukryć zawroty głowy. Zawiesiłam się, nie wiedząc zbytnio, co dalej robić. A robota znalazła się szybko; Mała Rose wędrowała niezdarnie w moją stronę. Urocze... Szybko podeszłam do niej i wzięłam na ręce, z powrotem kładąc na łóżku.
– Co się stało, kochanie?
Wtuliła się w poduszkę.
– Mama... – szepnęła. Pogłaskałam ją po główce.
– Na pewno się znajdzie.
– Obiecujesz?
– Kochanie, nie mogę tego obiecać, ale na pewno jeszcze kiedyś się spotkacie. Wszyscy dorośli robią co w ich mocy, by znaleźć waszych rodziców. A teraz śpij.
Poruszyła tymi malutkimi, słodkimi uszkami i zamknęła powieki.
Biedactwo...
Jeszcze raz przesunęłam dłonią po jej włosach i wstałam. Kevina nie było na miejscu, gdzie go zostawiłam. Gdzie on się podział?! Odpowiedź była natychmiastowa- gdy tylko się zbliżyłam dostrzegłam go na podłodze. Westchnęłam.
– Xerxes, nie rób sobie żartów... – mruknęłam. – Xer-xes?
Pokręciłam głową i przeniosłam go z trudem na materac. Postanowiłam jeszcze nie wzywać medyka. Głównie dlatego, że nie mogłam zostawić dzieci samych.
Zmrużyłam oczy, pod wpływem ostrego światła. Chyba przysnęłam. Powoli wstałam, ręką podpierając się ściany.
– Corri, jesteś na ten moment zwolniona z pomocy. – usłyszałam znajomy głos.
Zerknęłam na opiekunkę i paru rodziców. Hm... O czymś nie wiem? Znaleźli się już?
Uśmiechnęłam się słabo. Podeszłam do Kevina. Nadal nieprzytomny.
– Zawołacie tutaj Sabrinę? – zagadnęłam do dwóch kotów. Jeden z nich przytaknął i rozpłynął się w powietrzu. Po chwili pojawił się wraz z kotką.
*** Laaaaaazzzzzyyyyyyyy*
– Spanie na skrzydle było złym pomysłem– stwierdziłam na głos, prostując i składając ścierpniętą część ciała. Skrzypnięcie drewna. Mój wzrok padł na jedyny przedmiot, który został w bunkrze. O dziwo- osoba na nim leżąca miała otwarte oczy. I się na mnie gapiła.
– Dzień dobry, śpiąca królewno. Jesteś w stanie się ruszyć i przejść do normalnego pomieszczenia, czy kolejne parę dni zamierzasz tutaj leżeć? – przekrzywiłam głowę. Postanowiłam nie mówić mu, iloma czarami został nafaszerowany, żeby obudzić się w lepszym stanie.
Dźwignął się na łokciach, po chwili stojąc już o własnych siłach.
– Kolejne parę dni?
– Dokładniej to cztery, ale jednak. – wyrwałam złamane pióro ze skrzydła, zaciskając zęby. – Pomijając pytania, co tu robisz i co strzeliło ci do–
– Corri! Chodź, trzeba cię ogarnąć, bo przecież ten bal! – Katrinss zawiesiła się, śledząc wzrokiem Breaka, który po chwili stał obok mnie– I twojego kolegę również...
– Kolegę? No chyba cię coś...
Znikła już w świetle. Xerxes objął mnie ramieniem, tym samym dotykając skrzydła. Zacisnęłam zęby.
– Co ty odpierdalasz?!
Przejechał po nim dłonią.
– Ty cholerny... – jęknęłam. Szybko zakryłam usta ręką. Zaśmiał się cicho i spokojnie odszedł w stronę drzwi. Psychopata.
Szybko się ogarnęłam i poszłam w stronę, gdzie wcześniej znikła biała kotka.
***
– Jak zwykle uroczo! – pisnęła Princessa. Zaśmiałam się.
– To tylko dwa kucyki, Pri.
– Ale do ciebie pasują! – odezwała się inna kotka.
Są trochę... nadpobudliwe...
Pokręciłam z rezygnacją głową, ostatni raz zerkając na niebieską sukienkę.
– To schodzimy na dół, prawda?
– Tak! Chociaż raz będziemy wcześniej! – zaśmiały się.
Minęły już dwie godziny od oficjalnego zaczęcia balu. Dwie godziny spędzone na podpieraniu ścian. Jak miło. A Xerxes zaginął w akcji. Trudno.
– Zatańczysz? – przerwał mi znajomy głos. Uśmiechnęłam się.
– Z chęcią.
W czasie gdy zostałam zaciągnięta niemal na środek sali, co dość mnie peszyło, to w połowie dostrzegłam pewną osobę podpierającą ścianę. Parę obrotów później kierowała się już na balkon. Skusił się na przybycie?
Muzyka ucichła. Podziękowałam za taniec i szybko zmyłam się z pomieszczenia.
– Czujesz się już lepiej? – zagadnęłam.
Kiwnął głową. Uśmiechnęłam się ukradkiem, podchodząc do barierki.
– Mogłam zrobić zdjęcie jak leżysz twarzą na ziemi.
– Z kim tańczyłaś? – odwrócił się w moją stronę. Znowu ta psychopatyczna mina...
– Z kotołakiem. – zażartowałam.
– Kim on jest?
– To kolega z dzieciństwa, spokojnie! Nikt specjalny. – cofnęłam się parę kroków.
Czyżby był zazdrosny?
Nie zdążyłam zagadać, gdy na tarasie pojawił się Bob. Znowu? Podszedł niebezpiecznie blisko.
– Corrinne, czy mógłbym cię porwać na... – zawiesił się, a jego twarz pobladła. – A zresztą... Nieważne!
Zniknął w dwie sekundy.
– Xerxes~ – mruknęłam, powoli się odwracając się w jego stronę. Bardzo powoli.
– Tak? – przybrał na twarz przesłodzony uśmiech.
– Można wiedzieć, co odwalasz? Już pomijając tą akcję w bunkrze...
– Mówisz o tej akcji? – pochwycił moment i przesunął dłonią po moim skrzydle. Zatrzęsłam się.
– Ty mały... – warknęłam, kuląc się.
– Co ja na to poradzę, że naprawdę uwielbiam cię denerwować... – durny uśmieszek pojawił się na jego twarzy. - I dodatkowo, przypatrywać się twojemu słodkiemu rumieńcowi, gdy robię ooo tak! - znowu dotknął czułego dla mnie miejsca.
– Zawsze domyślałam się, że jesteś pedofilem, ale mógłbyś się ogarnąć! To wcale nie jest miłe!
– Oj! Czyżbym powiedział to na głos?! Znowu to zrobiłem! Shhh... Chyba nie potrafię się powstrzymać!
– Ty pierdolnięty sadysto! Wiem, jakie masz o mnie mniemanie, bo już parę razy to pokazałeś, ale nie musisz mi o tym przypominać w każdym możliwym momencie! – po moich policzkach spłynęły łzy. – To boli. Cholernie boli!
W parę sekund uciekłam z tarasu do swojej komnaty, zostawiając Kevina samego.
< Xerxes? ❤>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz