Inne strony

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Od Kevina CD Corrinne

Przyglądałem się z delikatnym uśmiechem dziewczynie, która z podwiniętą nieco sukienką zaczęła biec. Swoją drogą - świetnie na niej leżała ta kreacja. Cicho westchnąłem, poprawiając jedną ze wsuwek, która nieco ześlizgnęła się z mojej "idealnej" fryzury. Wciąż za wiele rzeczy bierze na poważnie... Chociaż... Zważając na jej nieco traumatyczną przeszłość, jak i teraźniejszość, w której musi spłacać tej przeklęty dług za pomocą niezbyt przyjemnej metody... No dobra! Możliwe, że odrobinę przesadziłem...
Koniec końców ruszyłem się z aktualnie zajmowanego miejsca. Nie miałem co robić samemu na balkonie, a dodatkowe wyobrażenia dotyczące możliwości Corrinne, dosłownie zmusiły mnie do opuszczenia głównej sali. "Jeszcze wyskoczy mi przez okno" - mruknąłem do siebie w myślach, przechodząc przez korytarz prowadzący prosto do jej komnaty. Skąd wiem gdzie ona jest? Huh... Można powiedzieć, że znalazłem już swojego podwładnego, na którego jedynie wystarczy rzucić zabójcze spojrzenie, żeby zaczął gadać. O dziwo, tutejsi ludzie o wiele łatwiej dają sobą manipulować... Tym lepiej!
Uchyliłem delikatnie drzwi, do komnaty, w której miała znajdować się Corrinne. Kotołak najwidoczniej dobrze ją znał... "Yhm... Chyba za dobrze" - wymruczałem, a na samą myśl mocniej zacisnąłem dłoń na swojej ukrytej broni. Zamknąłem za sobą pokój. Dziewczyna dobrze rzucała się w oczy - stała na balkonie, tuż naprzeciw wejścia. Bez żadnych skrupułów zrobiłem kilka kroków w przód, dzięki czemu po chwili znalazłem się tuż obok dziewczyny. Ta jakby nieznacznie, odsunęła się, widocznie mnie ignorując.
- No tak... W końcu praktycznie mnie nie znasz... - prychnąłem. - Widzę, że przyszła na to pora... - westchnąłem, wskakując w siedzie na barierkę. - Nie mam rodziców, a sam oryginalnie powstałem w zupełnie innym świecie. Określając poprawnie. Jestem dzieckiem omenu - zacząłem najogólniej. - Wymiar z którego pochodzę, szczerze mówiąc... Nie za bardzo różni się od naszego świata. Byłem zwykłem sługą w jednej, z tamtejszych bogatych rodzin. Pewnego dnia wyruszyłem w zwyczajną podróż z ich sześcioletnią córką, huh, bardzo mnie lubiła. Gdy wróciliśmy, okazało się, że cały jej ród został zabity. Eh... Zabijało mnie od środka totalne poczucie winy - oparłem się obiema dłońmi o lazurowy element balkonu. - Tym właśnie sposobem zawarłem kontrakt, z pewnym łańcuchem. Był to towarzysz, na wzór tego, którego posiadam aktualnie. Jako, że nasza umowa była nielegalna, po jakimś czasie na mojej piersi, pieczęć stworzona wraz z zawarciem naszej umowy, zatoczyła pełne koło. Znalazłem się w otchłani. A dokładniej mówiąc, w jej sercu, gdzie przebywała władczyni tego miejsca. Nie chciałabyś się tam znaleźć. Otaczała mnie w tamtym momencie masa lalek... Kontynuując. Naskoczyłem na nią z ostrzem, gdy ta zaczęła się naśmiewać z mojej przeszłości. W tamtym momencie, w jej głowie wytworzył się genialny plan - wykorzystania mojego oka, do uzupełnienia pustych oczodołów swojego pupilka. Ten przeszywający moją głowę ból... Nie do opisania... - uśmiechnąłem się delikatnie, przeczesując grzywkę przysłaniającą moje oczy dłonią. - W każdym razie, jakimś cudem udało mi się ubłagać Świadomość Otchłani o spełnienie mojego pragnienia. Naprawiła dla mnie przeszłość, dzięki czemu całej rodzinie udało się przeżyć. Niestety, trzy lata później zostali zamordowani. Ich dziecko również nie przeżyło. Hah... Dobrze pamiętam jak znienawidziłem w tamtym momencie Abyss. De facto, za swoją głupotę. Sam nie wiem jak to wszystko wyszło, ale po tym wszystkim obudziłem się w zupełnie nieznanym miejscu. Jakby te trzy kolejne lata, przeżyte z dobrze znaną rodziną były zwykłym snem. Tam... Znalazła mnie Sharon i jej matka... Była naprawdę wspaniałą i dobroduszną kobietą... - powiedziałem zdecydowanie ciszej, ciężko przy tym wzdychając.  - Znalazłem się tutaj za sprawą tej samej osoby, która odebrała mi oko. W tamtym świecie już zapewne leżę głęboko w ziemi. Tutaj też nie pożyję zbyt długo... Gdyby wszystko podsumować, mam już prawie sto lat. Poprzez zdobycie legalnego kontaktu z moim aktualnym łańcuchem,  zastopowałem swoje procesy starzenia, lecz mimo to... I tak kiedyś znowu przyjdzie na mnie pora... - cały czas na mojej twarzy, wymalowany był delikatny uśmiech. Z powrotem znalazłem się obiema stopami na ziemi. Zrobiłem parę kroków w przód. - Jakieś pytanka? - stojąc do niej tyłem, jedynie uśmiechnąłem się ukradkiem.
- Gdy wtedy, w tym pokoju... - zaczęła niepewnie. - Mówiłeś, że też tak kiedyś miałeś - - wyczułem, rzucane na mnie wymowne spojrzenie. - Więc... Jaki był twój największy upadek? - słysząc jej pytanie, z moich ust mimowolnie wydobył się cichy śmiech. Jak się mogłem spodziewać, niedługo później zamienił się on jedynie w ciężki wdech.
- Cieszę się, że stałaś się normalną nastolatką i nie boisz się pytać szczerze o takie rzeczy - zaśmiałem się cicho. - Mówienie o tym... Eh... - spuściłem nieco wzrok. - Nie wiem, ale... Chyba mógłbym to nazwać swego rodzaju depresją. Zachowywałem się jak zranione zwierzę, które nie dawało do siebie nikomu dojść. Moje oko nie rzadko znajdowało się w takim stanie, jakim było kilka dni temu. Jedyną różnica... Do takiego stanu doprowadzałem siebie sam - zacisnąłem mocniej dłoń na towarzyszącej mi lasce. - Pomijając tą odległą przeszłość...  Ponad tydzień temu... W nasze progi zawitała dwójka, odpowiedzialna za mój brak oka. Nie wiem co dokładnie zrobiła, lecz najwidoczniej stara rana ponownie się otwarła, a ja, dodatkowo przywaliłem głową o stół! Poleżałem tak sobie nieprzytomny kilka dni, a gdy się obudziłem i zorientowałem, że nie wróciłaś, przybyłem tutaj. Przez użycie mocy swojego drugiego łańcucha i dodatkowe szkodzące rzeczy z wcześniej, najwidoczniej mój organizm nie wytrzymał i spotkałem się z podłogą - zakończyłem swoją litanię. Czułem się znacznie lepiej, mimo, że nie opowiedziałem jej za dużo. Przynajmniej Teraz wie...
Nawet nie czekałem na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Zwykłe milczenie, przynajmniej tyle w tym momencie mogłem od niej otrzymać. Wyciągnąłem z niewielkiej kieszonki lizaczka. Huh... Przynajmniej się nie stopił czy coś...
- Nadal się gniewasz za te skrz- - urwał mi w połowie nagły ruch dziewczyny. Bez najmniejszych skrupułów, wtuliła się we mnie. Nieco zaskoczony, aż wypuściłem swojego lizaka z dłoni. Spojrzałem nieco w dól, ku niższej o głowę dziewczynie.
- Przepraszam... - wyszeptała, nie odrywając się ode mnie nawet o milimetr. Na jej słowa mimowolnie się uśmiechnąłem, żeby w końcu odwzajemnić uścisk. Objąłem ją delikatnie, przy tym jedną z rąk delikatnie głaszcząc po głowie.
- Nie masz za co - uśmiechnąłem się, zniżając swoją dłoń, ku jej podbródkowi. Uniosłem jej twarz delikatnie do góry, żeby móc spojrzeć jej prosto w oczy. - Czyli już nie jesteś zła? - zapytałem, wciąż trzymając ją w pasie.
- A mam być? - odpowiedziała pytaniem, na pytanie, przy tym śmiejąc się cicho. Słysząc to, zbliżyłem swoją twarz, bliżej do niej.
- Możliwe, że jeszcze będziesz...

POSŁÓDŹMY SOBIE TROSZKĘ c:
Odsunąłem się po chwili nieznacznie, by ponownie spojrzeć dziewczynie prosto w oczy. Ponownie na jej twarz wkradł się uroczy rumieniec, a po jej policzku spłynęła niewielka, słona łza. Uśmiechnąłem się, jak to miałem w zwyczaju, przy tym delikatnie przejeżdżając palcem po jej mokrym elemencie twarzy. 
- Corrinne... - dłonią, uchwyciłem tą, należącą do niej. Dziewczyna w tym momencie jedynie przyłożyła palec do mych ust. Nieco zaskoczony, przekrzywiłem pytająco głowę.

<Corrinne? c:>
*WSZĘDZIE TĘCZ WIDZĘ! WSZĘDZIEEEEEEEE*


niedziela, 31 grudnia 2017

Od Corrinne cd Kevin

– Jasna cholera, co ci się stało?! – zerwałam się na równe nogi.
– Walnąłem o stół. – wzruszył ramionami.
– Siadaj. – wskazałam głową na łóżko. Nie ruszał się z miejsca– Siadaj, kurna, bo nie będę cię zbierać z ziemi!
    Był bledszy niż zwykle, co było dość... Niepokojące. Usiadł gwałtownie na materacu, jakby próbował ukryć zawroty głowy. Zawiesiłam się, nie wiedząc zbytnio, co dalej robić. A robota znalazła się szybko; Mała Rose wędrowała niezdarnie w moją stronę. Urocze... Szybko podeszłam do niej i wzięłam na ręce, z powrotem kładąc na łóżku.
– Co się stało, kochanie?
Wtuliła się w poduszkę.
– Mama... – szepnęła. Pogłaskałam ją po główce.
– Na pewno się znajdzie.
– Obiecujesz?
– Kochanie, nie mogę tego obiecać, ale na pewno jeszcze kiedyś się spotkacie. Wszyscy dorośli robią co w ich mocy, by znaleźć waszych rodziców. A teraz śpij.
Poruszyła tymi malutkimi, słodkimi uszkami i zamknęła powieki.
Biedactwo...
Jeszcze raz przesunęłam dłonią po jej włosach i wstałam. Kevina nie było na miejscu, gdzie go zostawiłam. Gdzie on się podział?! Odpowiedź była natychmiastowa- gdy tylko się zbliżyłam dostrzegłam go na podłodze. Westchnęłam.
– Xerxes, nie rób sobie żartów... – mruknęłam. – Xer-xes?
Pokręciłam głową i przeniosłam go z trudem na materac. Postanowiłam jeszcze nie wzywać medyka. Głównie dlatego, że nie mogłam zostawić dzieci samych.
         Zmrużyłam oczy, pod wpływem ostrego światła. Chyba przysnęłam. Powoli wstałam, ręką podpierając się ściany.
– Corri, jesteś na ten moment zwolniona z pomocy. – usłyszałam znajomy głos.
Zerknęłam na opiekunkę i paru rodziców. Hm... O czymś nie wiem? Znaleźli się już?
Uśmiechnęłam się słabo. Podeszłam do Kevina. Nadal nieprzytomny.
– Zawołacie tutaj Sabrinę? – zagadnęłam do dwóch kotów. Jeden z nich przytaknął i rozpłynął się w powietrzu. Po chwili pojawił się wraz z kotką.
*** Laaaaaazzzzzyyyyyyyy*
– Spanie na skrzydle było złym pomysłem– stwierdziłam na głos, prostując i składając ścierpniętą część ciała. Skrzypnięcie drewna. Mój wzrok padł na jedyny przedmiot, który został w bunkrze. O dziwo- osoba na nim leżąca miała otwarte oczy. I się na mnie gapiła.
– Dzień dobry, śpiąca królewno. Jesteś w stanie się ruszyć i przejść do normalnego pomieszczenia, czy kolejne parę dni zamierzasz tutaj leżeć? – przekrzywiłam głowę. Postanowiłam nie mówić mu, iloma czarami został nafaszerowany, żeby obudzić się w lepszym stanie.
Dźwignął się na łokciach, po chwili stojąc już o własnych siłach.
– Kolejne parę dni?
– Dokładniej to cztery, ale jednak. – wyrwałam złamane pióro ze skrzydła, zaciskając zęby. – Pomijając pytania, co tu robisz i co strzeliło ci do–
– Corri! Chodź, trzeba cię ogarnąć, bo przecież ten bal! –  Katrinss zawiesiła się, śledząc wzrokiem Breaka, który po chwili stał obok mnie–  I twojego kolegę również...
– Kolegę? No chyba cię coś...
Znikła już w świetle. Xerxes objął mnie ramieniem, tym samym dotykając skrzydła. Zacisnęłam zęby.
– Co ty odpierdalasz?!
Przejechał po nim dłonią.
– Ty cholerny... – jęknęłam. Szybko zakryłam usta ręką. Zaśmiał się cicho i spokojnie odszedł w stronę drzwi. Psychopata.
Szybko się ogarnęłam i poszłam w stronę, gdzie wcześniej znikła biała kotka.
***
– Jak zwykle uroczo! – pisnęła Princessa. Zaśmiałam się.
– To tylko dwa kucyki, Pri.
– Ale do ciebie pasują! – odezwała się inna kotka.
Są trochę... nadpobudliwe...
Pokręciłam z rezygnacją głową, ostatni raz zerkając na niebieską sukienkę.
– To schodzimy na dół, prawda?
– Tak! Chociaż raz będziemy wcześniej! – zaśmiały się.
         Minęły już dwie godziny od oficjalnego zaczęcia balu. Dwie godziny spędzone na podpieraniu ścian. Jak miło. A Xerxes zaginął w akcji. Trudno.
– Zatańczysz? – przerwał mi znajomy głos. Uśmiechnęłam się.
– Z chęcią.
   W czasie gdy zostałam zaciągnięta niemal na środek sali, co dość mnie peszyło, to w połowie dostrzegłam pewną osobę podpierającą ścianę. Parę obrotów później kierowała się już na balkon. Skusił się na przybycie?
          Muzyka ucichła. Podziękowałam za taniec i szybko zmyłam się z pomieszczenia.
– Czujesz się już lepiej? – zagadnęłam.
Kiwnął głową. Uśmiechnęłam się ukradkiem, podchodząc do barierki.
– Mogłam zrobić zdjęcie jak leżysz twarzą na ziemi.
– Z kim tańczyłaś? – odwrócił się w moją stronę. Znowu ta psychopatyczna mina...
– Z kotołakiem. – zażartowałam.
– Kim on jest?
– To kolega z dzieciństwa, spokojnie! Nikt specjalny. – cofnęłam się parę kroków.
Czyżby był zazdrosny?
Nie zdążyłam zagadać, gdy na tarasie pojawił się Bob. Znowu? Podszedł niebezpiecznie blisko.
– Corrinne, czy mógłbym cię porwać na... – zawiesił się, a jego twarz pobladła. – A zresztą... Nieważne!
Zniknął w dwie sekundy.
– Xerxes~ – mruknęłam, powoli się odwracając się w jego stronę. Bardzo powoli.
– Tak? – przybrał na twarz przesłodzony uśmiech.
– Można wiedzieć, co odwalasz? Już pomijając tą akcję w bunkrze...
– Mówisz o tej akcji? – pochwycił moment i przesunął dłonią po moim skrzydle. Zatrzęsłam się.
– Ty mały... – warknęłam, kuląc się.
–  Co ja na to poradzę, że naprawdę uwielbiam cię denerwować... – durny uśmieszek pojawił się na jego twarzy. - I dodatkowo, przypatrywać się twojemu słodkiemu rumieńcowi, gdy robię ooo tak! - znowu dotknął czułego dla mnie miejsca.
– Zawsze domyślałam się, że jesteś pedofilem, ale mógłbyś się ogarnąć! To wcale nie jest miłe!
– Oj! Czyżbym powiedział to na głos?! Znowu to zrobiłem!  Shhh... Chyba nie potrafię się powstrzymać!
– Ty pierdolnięty sadysto! Wiem, jakie masz o mnie mniemanie, bo już parę razy to pokazałeś, ale nie musisz mi  o tym przypominać w każdym możliwym momencie! – po moich policzkach spłynęły łzy. – To boli. Cholernie boli!
     W parę sekund uciekłam z tarasu do swojej komnaty, zostawiając Kevina samego.

< Xerxes? ❤>

Od Kevina CD Corrinne

Siedziałem już od dłuższego czasu, przy swoim ukochanym stoliczku... Tak, mówiąc to, mam na myśli jakieś pół godziny. Mogłem się domyślić, że ucieknie. Zablokowanie wszystkich, typowo amerykańskich okien, to żaden problem. Szczególnie tych, mieszczących się w domu pieska rządu. Zostałem obdarzony jakimiś zabezpieczeniami, w razie problemów. Huh, pomyśleć, że owe właśnie się przydadzą...
W każdym razie, nieco zrezygnowany podniosłem się na równe nogi. Chyba pora pogodzić się z faktem, że z tej dziewczyny żołnierz już nie będzie... Nawet jeśli by chciała, specjalne czujniki wyczują "to coś" w jej mózgu i nie zezwolą na dalszą pracę.
Czyli mówiąc po ludzku - stała się wolnym zwierzako-człowiekiem.
Mimo, że stracę dobrą kompankę... Nie przeszkadzało mi to. Mogę otarcie powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. Stanie się wolna, na czym chyba jej w jakimś stopniu zależało. Ta wojna już nie należy do niej. Farciara.
Kończą swoje genialne rozmyślanie, wykonałem kilka spokojnych kroków w kierunku gotującej się w czajniku wody. Trzecia godzina, to był czas na herbatkę! Corrinne nie skorzysta, no trudno. Może wróci jeszcze dzisiaj... Bez bezsensownego stania w miejscu, zalałem wcześniej przyszykowaną herbatę wrzątkiem. Przełożyłem napar na tackę, gdzie dumnie spoczywało ciasto.
Gdy w tym momencie... Wyczułem czyjąś obecność w pokoju. Nie. Po prostu do moich uszu doszedł jej cichy śmiech. Dodatkowe pomruki towarzyszącego owej dziewczynie kota, jedynie potwierdziły moją założoną w myślach tezę. To musiała być ona. O dziwo, praktycznie w ogóle się nie zmienili, od czasu, gdy zadecydowali o moim losie. Zgadza się. To jej ingerencja w moje życie, sprawiła, że jestem, gdzie jestem. Sam nie wiem, czy powinienem jej za to dziękować, czy z całego serca znienawidzić.
- Kopę lat! - zaczęła rozmowę, jak to mając w zwyczaju, uśmiechając się od ucha do ucha. Jakby znikąd pojawiła się przed nią filiżanka z herbatą i jakieś ciastko. Nie czekając na moje dojście do stolika, wzięła łyka gorącej cieczy. - Jak ci się podoba w tym świecie? - dodała.
- Lepiej, niż się spodziewałem - odpowiedziałem, siadając na krześle, dokładnie naprzeciw niej. - Nie mam na co narzekać - wzruszyłem delikatnie ramionami. - Szczególnie, że w tamtym świecie już jestem nieżywy - uśmiechnąłem się słabo.
- Dlatego ściągnęłam cię tutaj... - zabrała się za ciastko. - Podobna sytuacja w kraju, w którym niegdyś się znajdowałeś - na jej słowa, z moich ust wydobyło się ciche prychnięcie. Założyłem nogę za nogę.
- Huh... Przynajmniej za życia tam, w pewnym stopniu spełniłem twoją prośbę, w zamian za spełnienie mojego dziecinnego pragnienia - rzuciłem jej wymowne spojrzenie. - Po co przybywasz? Bo wątpię, czy chodzi tutaj o zwykłe pogaduszki... Chciałabyś drugie oko dla swojego kotka? - tym razem, przeniosłem wzrok na towarzyszącego dziewczynie sierściucha. Wciąż w jednym z jego oczodołów, znajdował się należący pierwotnie do mnie narząd. Godne pogardy.
- Jedynie chciałam sprawdzić, co u ciebie - spojrzała na mnie niewinnie. - Czy to takie złe? - podniosła się cicho z krzesła, żeby zaraz zrobić kilka kroków i znaleźć się za mną. Zniżyła swoje usta, do poziomu mojego ucha. - Pamiętaj, że nie zostało ci za wiele lat życia... Zostałeś odmłodzony, ale i tak twoje dni są policzone... - wsunęła delikatnie swoją dłoń, pomiędzy zasłaniające mój brak oka włosy. Dobrze wyczułem dotyk jej zimnych opuszków palców.
- Ochroniłeś ją... Tak jak cię o to prosiłam... - słysząc te słowa, dosłownie wyczułem jak się uśmiecha. - Lecz mimo to... Wspólnie zauważyliśmy, że zrobiłeś coś źle... - czując nagły ból, który w tym momencie przeszył całą moją głowę, automatycznie moje ciało postanowiło się wyrwać do postawy siedzącej, od jego stworzyciela, z towarzyszącym całości krzykiem. W wyniku gwałtownego ruchu, sam już potykając się o własne nogi - chociaż nie mam pewności, czy nie była to również sprawka dziewczyny -, straciłem równowagę. Z hukiem uderzyłem głową o kant stołu... Jak na zawołanie wszystko się rozmazało.
***
Sam nie jestem do końca pewien, co mnie obudziło. Gdy tylko otworzyłem oko, wszystkie wspomnienia szybko wróciły do mojej głowy. "Przeklęte dziecko..." - wydukałem w myślach, z trudem przewracając się na plecy. Od razu dostrzegłem plamę krwi wymalowaną na podłodze... To wszystko niegdyś należało do mnie? Huh, czego mogłem się spodziewać po dłubaniu w pustych oczodołach i późniejszym przywaleniu głową, o stół. Inaczej to nie mogło się skończyć. 
Poleżałem tak sobie jeszcze przez kilka minut, żeby w końcu po ich upływie podnieś się na łokciach. Nie ukrywam, że całości towarzyszył ogromny ból, lecz ostatecznie jakoś udało mi się podnieść na równe nogi. Chwiejnym krokiem przeszedłem przez salon, żeby dojść do znajdującej się kilka metrów od miejsca mojego powstania łazienki. Będąc już w jej wnętrzu, uparłem się obiema rękami o znajdujący się tam zlew. Gdy tylko uniosłem lekko głowę, mogłem w końcu dostrzec swoje lustrzane oblicze. Ponad połowa mojej białej czupryny była spowita we zaschniętej krwi. Przekląłem pod nosem, mimo wszystko uśmiechając się do siebie. Z kieszeni spodni wyciągnąłem telefon. O dziwo, mimo mojego upadku - nic złego się z nim nie stało. Spojrzałem na datę i kilka nieodebranych od biura połączeń... To drugie na tą porę zignorowałem. Według moich obliczeń... Leżałem nieprzytomny prawie tydzień.
- Jasna cholera! - przekląłem pod nosem, uświadamiając sobie, że przez ten czas widocznie żywa dusza nie wkraczała do domu. A co za tym idzie - Corrinne nie wróciła. Moje pierwsze domysły jeśli chodzi o jej zniknięcie dotyczyły Abyss, lecz szybko rozwiałem te myśli. Ona wyszła, zanim Świadomość Otchłani się tu pojawiła. I praktycznie byłem pewien, że aktualnie przebywa w tym drugim wymiarze, o którym kiedyś mi wspominała. Huh... Przede mną nie da rady uciec... 
Udało mi się całkowicie ogarnąć w jakieś dwie godziny. Po tej całej sytuacji byłem zmuszony porządnie umyć siebie, jak i pozostawioną przeze mnie krew na podłodze. Na całe nieszczęście, zostały dosyć wyraźne ślady po ingerencji cieczy. Mówiąc jeszcze o mnie, aktualnie moją głową "przyozdabiał" biały bandaż. Owijał on zarówno oko, jak i miejsce, w które wbił się kant stołu. Wyszykowany do "podróży", w dawno nie noszony strój, dodatkowo przyodziałem na swoją głowę kapelusz. Przynajmniej w jakiś sposób przysłoni on moją twarz, bo w końcu w tamtejszych regionach mogą mnie nie znać... Jakiś kamuflaż przyda się bezwątpienia. Szczególnie, jeżeli Corrinne strzeli focha i nie będzie miała zamiaru się do mnie przyznawać.
Gotowy do wyjścia, z kilkoma lizakami w kieszeni, wkroczyłem dumnie do o dziwo pustej szafy. No tak...  Służyła do przechowywania... Hyhym... Przymknąłem oczy, podświadomie przyzywając do siebie swojego najdroższego kompana. Używam jego "usług" dopiero drugi raz w tym miesiącu. Chyba nie powinno być tak źle...
***
O ironio! Z tego co zdążyłem wywnioskować, znalazłem się pod czyimś łóżkiem. Jeżeli zostałem dobrze zrozumiany przez Kapelusznika, nade mną znajduje się dobrze znana mi osoba. Najwyżej będzie miała koszmary... Ale nie mogę się powstrzymać od wywołania u niej kilkusekundowego zawału. Co ja na to poradzę, że wkurzanie jej sprawia mi taką przyjemność?
Wpatrywała się we mnie przez chwilę, żeby w ostateczności podwinąć swój koc i odsunąć się na drugi koniec łóżka.
- Co ty wyprawiasz, błaźnie?! - warknęła, biorąc do ręki losowy przedmiot, w celu zaatakowania mnie. Szybko tego uniknąłem, wyskakując spod łóżka. Wyczułem, że w głębi duszy zaczęła się głośno drzeć, lecz najwidoczniej nie chciała nikogo obudzić, więc jedynie pisnęła przerażona.
- Dobry wieczór! - przywitałem się z uśmiechem, nadal unikając jej ataków jakimiś poduszkami i chyba opatrunkami.
- Zdychaj! - trafiła w końcu jednym z przedmiotem prosto w moją twarz. Nie ukrywam, że nawet po dostaniu takim miękkim przedmiotem, z lekka zaczęła mnie boleć głowa. Fakt, że dopiero co zostałem zmuszony wykorzystać moc łańcucha, co mi w jakiś sposób szkodzi, sam w sobie nie pomagał.
- Jakaś ty niemiła - mruknąłem niezadowolony z jej zachowania i opatrunku, który przez ten incydent się osunął. - Przyszedłem tu jedynie z dobroci serca, żeby sprawdzić, jak się czujesz - poprawiłem biały materiał, po czym wyciągnąłem z umieszczonej przy piersi kieszonki chusteczkę, którą wytarłem wypływającą z moich ust krew. Czułem jej gorzki smak już wcześniej, lecz będąc pod łóżkiem nie miałem żadnej możliwości zaprzestać jej cieknięciu. - Chyba źle postąpiłem, wyrywając się tak szybko z domu... - zaśmiałem się, chowając mały przedmiot.

<Corrinne?>