Inne strony
sobota, 2 września 2017
Od Petera CD Shadow
Od Viktora CD Yuri
Pewnie spędziłbym kolejne kilkadziesiąt minut bez słów, gdyby mą uwagę nie przykuła jedna, mała postać. Chłopczyk, na oko miał może cztery lata, a nad nim kilku nastolatków. Niegrzecznie określając - gówniarze. Z niewiadomego mi powodu przyczepili się do brązowowłosego. Nie mogłem znieść tego widoku, więc szybko podjechałem do całej grupki. Tego, który głównie odzywał się w tej całej sprawie, w momencie uchwyciłem za ramię i pociągnąłem do tyłu.
- Nie masz co robić, tylko straszysz to biedne dziecko? - zapytałem, jak zwykle mówiąc bardzo spokojnym tonem.
Spojrzeli na mnie widocznie zaskoczeni. Na moje usta jedynie wpłynął delikatny uśmieszek, gdy odprowadzałem ich wzrokiem. Chyba dobrze wiedzieli kim jestem i do czego mogę być zdolny.
- Wszystko w porządku? - zapytałem w końcu, pomagając wstać chłopczykowi.
- T-Tak... - na jego twarzyczce pojawił się wyraźny rumieniec. - Dziękuję... - wydukał, poprawiając rękawki swojej przeuroczej, malutkiej kurteczki.
- Nazywam się Viktor - uśmiechnąłem się przyjaźnie, wciąż w pozycji kucającej będąc przy chłopcu. Cały czas wlepiał wzrok w lód. - A ty? Jak masz na imię? - uniosłem delikatnie jego główkę do góry.
- Yuri... - powiedział prawie niesłyszalnie, spoglądając na mnie swoimi czekoladowymi oczkami.
- Śliczne imię! - podparłem głowę o swoją otwartą dłoń. - Z kim przyszedłeś? Czy jesteś tu sam? - skrzywiłem się delikatnie.
- RYSZARD , GDZIE MI UCIEKASZ!? - wydarł się czyiś głos, chyba skierowany w naszą stronę.
Prześledziłem wzrokiem... Szopa? Co? Mój mózg nie mógł tego wszystkiego poprawnie zarejestrować, przez co dosłownie zawiesiłem się. Wpatrywałem się w zwierzaka, który chodził na dwóch łapach. Aktualnie jeździł, ponieważ jakoś udało mu się założyć łyżwy.
- Jestem Yuri! - krzyknął widocznie oburzony chłopiec, wpatrując się w wyższego od siebie.
- Rysiu, spokojnie - pogłaskał go po głowie. Niestety, w krótkim czasie ciemnooki odtrącił jego gest stanowczym zamachem.
- JESTEM YURI! - powtórzył wyraźniej, delikatnie się czerwieniąc.
- Dobra, cichaj Ryszard... A teraz... WYTŁUMACZ MI, GDZIE DO JASNEJ CHOLERY SIĘ SZLAJASZ!? - zdecydowanie podniósł ton, wpatrując się w stojącego obok niego chłopca. - Ja tu zawału dostaje!
- Moja wina, że srasz przez pół godziny!? - warknął, pusząc policzki jak chomik.
Cholera. Chyba ich kłótnia rozniosła się na pół lodowiska... Wszyscy aktualnie zwracali w naszą stronę swoje oburzone spojrzenia. Z lekka wymuszonym uśmiechem na ustach, jedynie przeleciałem ich wzrokiem.
- Skąd ty znasz takie słownictwo!? - zmarszczył nos, krzyżując łapy.
- Gdy siedzi się z tobą przez kilka godzin, można się nauczyć kilku ciekawych słów.. - wystawił język, przybierając podobną pozycję co szop.
- Wracając... Z jakim pedofilem tutaj siedzisz? - zwrócił wzrok na mnie.
Uniosłem teatralnie ręce do góry, widocznie zdziwiony postawą zwierzaka. Chociaż... Gdyby się tak głębiej zastanowić, to chyba sam bałbym się o swojego podopiecznego, który rozmawia z obcym.
- Nie obrażaj Viktora! - burknął pod nosem Yuri, spoglądając na mnie kątem oka, przy tym rumieniąc się słodko.
- Jesteś bardzo słodkim szopem - stwierdziłem, z góry patrząc na zwierzaka.
- Zamkni... Zaraz, dlaczego widzisz mn- - spojrzał na swoją srebrną opaskę. - Przecież wszystko... - uniósł na mnie swoje podejrzliwe spojrzenie. - Jesteś...
- Chodzi o nad-ludzi? Tak, jestem nim - uśmiechnąłem się. - Pewnie ty też? - pstryknąłem młodego chłopca w nosek.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele - warknął widocznie niezadowolony.
- To jest Rocket... - westchnął. - Mój pseudo wujek - dodał prychając.
- Bardzo miło mi cię poznać! - przechyliłem głowę, wciąż się szczerząc.
- Bez wzajemności - mruknął w odpowiedzi, wciąż dokładnie skanując mnie wzrokiem.
Podczas gdy pomiędzy dwójką wciąż panowała nieco cichsza rozmowa, w końcu otrzymałem czas na przemyślenie niektórych rzeczy. Ten mały chyba naprawdę lubi jeździć, że udało mu się wyciągnąć kogoś takiego z domu. W sumie, jak na czterolatka, radził sobie bardzo dobrze. Widziałem w nim ten potencjał, gdy tylko po raz pierwszy spojrzałem mu w oczy...
- Może chcielibyście się przejść ze mną na zamknięte lodowisko? - wyrwałem w pewnym momencie, spoglądając na obu.
- J...- - mały nawet nie zdążył dokończyć.
- Nie ma mowy - wypalił szop, mierząc dziecko wzrokiem. - Byłeś dzisiaj bardzo niegrzeczny! Miałeś na mnie czekać, a bez słowa uciekłeś - sprostował.
- Proooszę? - przeciągnął jedną z głosek, wpatrując się w Rocketa z maślanymi oczkami.
Ten chyba chciał jakoś się od oczarowującego wyglądu chłopca, lecz ostatecznie coś mu nie wyszło. Westchnął, mrucząc coś pod nosem.
- Niech ci będzie, ale żeby był to ostatni raz! Nie mam zamiaru wylądować w szpitalu - prychnął cicho, rozluźniając łapy.
- Chyba u weterynarza... - zaśmiał się Yuri, mrużąc oczy.
- Więc chodźmy! - klasnąłem, odjeżdżając w stronę wyjścia.
<Yuri!!! Hehhe xD >
Viktor Nikiforov
Od Vane CD Gilbert
- Po tym jak od ciebie oberwałem, bolą mnie jeszcze bardziej - burknął pod nosem, podpierając swoją głowę o złożone ręce. - Chyba nie potrzebuję twojej pomocy - dodał, prychając cicho.
- Noo przepraszam... - położyłam się na jego plecach.
Moja głowa była ulokowana na barkach mężczyzny, natomiast ręce wcisnęłam pod jego klatkę piersiową. Wtulając się bardziej, jedynie przymknęłam oczy. Był taki ciepły... Dzięki temu moje ciało mogło się chociaż trochę ogrzać. Nie wiem dlaczego, lecz cały czas znikąd czuję dziwny chłód...
- Nie zrobię ci krzywdy - uniosłam delikatnie kąciki swoich ust, owijając sobie wokół palca jeden z jego kosmyków włosów. - Obiecuję! - w momencie się poderwałam do równego pionu.
- Ugh... Czuję, że ostro tego pożałuję... - mruknął, przymykając oczy.
Podekscytowana klasnęłam w dłonie. Szczerze, to sama nie miałam pojęcia od czego zacząć, lecz w końcu po krótkim przefiltrowaniu wszystkich myśli wzięłam się do pracy. Z początku jedynie robiłam nieduże okręgi obiema dłońmi na całej powierzchni jego grzbietu, żeby ostatecznie zabrać się za kark i barki mężczyzny. Nie zaprzestając swoich działań, zaśmiałam się pod nosem.
- Dobrze ci? - zapytałam z wyraźnie falistą kreską na ustach.
- Czy to jest podchwytliwe pytanie? - zachichotał, kątem oka wpatrując się we mnie.
- Nawet o tym nie myśl - prychnęłam, osuwając się na przestrzeń łóżka, tuż obok Gilberta.
Skrzyżowałam ręce, wlepiając swój wzrok w sufit. Mężczyzna wciąż nie powstrzymują się od śmiechu, jedynie wyciągnął w moją stronę dłoń. W krótkim czasie jego ręka znalazła się na mojej głowie.
- Co ty robisz... - burknęłam pod nosem, zezując na palcach, które wplatały się w moją srebrną grzywkę.
- Wiesz... Gdy pupilek jest grzeczny, zazwyczaj w nagrodę głaszcze się go po łbie - wyszczerzył się, nadal nie dusząc w sobie wyraźnego śmiechu.
W momencie przewróciłam się na bok, marszcząc nos. Zmrużyłam oczy z widocznym grymasem na twarzy.
- Mam dużą ochotę... - zatrzymałam się w momencie, patrząc, jak chce zrobić na swojej twarzy typowego lenny face'a. - Czyli jednak... Jesteś po prostu chory psychicznie... - westchnęłam.
- No wiesz... - podłożył rękę pod mój podbródek. - Od kogoś się uczę... - wydukał, już prawie się krztusząc własną śliną.
- Lubisz mnie denerwować? - zmarszczyłam brwi, przy tym mrużąc oczy.
- Gdy się denerwujesz, czuję jeszcze większą ochotę, aby tobie dokuczać - pstryknął mnie w nos.
- Tak bardzo chcesz oberwać...? - warknęłam, powoli unosząc dłoń.
Ten, w momencie zanurzył swoje usta w moich. Nie wiem ile tak trwaliśmy. Moje serce jak zwykle w takich momentach zaczęło szybciej bić, Oddech mimowolnie przyśpieszył, a policzki spowił wyraźny rumieniec. Uchwycił mnie w pasie... Po kilku minutach oderwaliśmy się od siebie, nabierając tchu.
- Upiekło ci się...
piątek, 1 września 2017
Od Yuri'ego
- Ryszard... - mruknął Rocket, który siedział ze mną w salonie i znowu uczył mnie jakiś cudownych i ciekawych rzeczy. - Patrz teraz uważnie...
Zaczął się popisywać i pokazał mi jak odblokować pistolet, oraz jak go poprawnie trzymać. Tak było zawsze, kiedy tylko rodzice wychodzili do pracy... Pewnie byli tego świadomi, ale upomnienia skierowane w stronę szopa nic nie dawały, więc sobie odpuścili.
- Mam na imię Yuri... - spojrzałem na niego napuszając poliki. - Przestań zmieniać moje imię...
- Twoi rodzice się nie znają i dali ci jakieś bezsensowne imię... - wzruszył ramionami i schował swoje "zabawki" do dużej torby, po czym odstawił ją na podłogę.
- Lubię swoje imię i nie masz prawa go zmieniać na inne... - zmarszczyłem nosek i zeskoczyłem z kanapy, po czym podreptałem do swojego pokoju, gdzie akurat był Vic-chan.
Usiadłem na dywaniku i spojrzałem na niego z delikatnym uśmiechem. Psiak zauważając moją obecność, podszedł do mnie i machając wesoło ogonkiem, zaczął mnie lizać po twarzy. Zaśmiałem się cicho i przytuliłem pupila do siebie, jednak ten ku mojemu zaskoczeniu odsunął się ode mnie i podszedł do mojego łóżka. Wszedł pod nie i wyciągnął spod niego małe łyżwy, które akurat należały do mnie. Pudel przyniósł je, na co na moje usta wkradł się jeszcze szerszy uśmiech.
- Vic-chan! Kocham cię! - zapiszczałem i wziąłem od psa łyżwy, następnie składając na jego głowie całusa.
Poderwałem się wnet z dywanika i ostrożnie zbiegłem po schodach, aby przypadkiem się nie wywalić, co już w sumie wiele razy mi się zdarzyło. Podbiegłem do siedzącego nadal na kanapie szopa i pokazałem mu sprzęt łyżwiarski.
- No co? - spojrzał na mnie pytająco.
- Rocket! Chodźmy na łyżwy! - moje oczy zabłyszczały z podekscytowania.
- Nie ma mowy. - oznajmił stanowczo i wyłączył telewizor, który leciał cały czas w tle. - Idź się lepiej pobaw swoimi zabawkami.
Tupnąłem niezadowolony nogą i zmarszczyłem brwi.
- Idziemy na lodowisko i to już!
Nagle futrzak odebrał mi łyżwy i rzucił je na drugi koniec kanapy, na co ja miałem już w oczach łzy. Poczułem w sercu żal i jednocześnie złość, czego nie okrywałem i rozpłakałem się.
- Fe! Rocket jest fe! - załkałem, ocierając łzy spływające po moich policzkach.
Szop wpatrywał się we mnie rozczulony i westchnął cicho, zeskakując z kanapy.
- No dobrze... Pójdziemy na te łyżwy... Ale nic nie mów rodzicom... Dobrze wiesz, że pod ich nieobecność masz siedzieć cały czas w domu... - pogłaskał mnie po główce, a ja stopniowo zacząłem się uspokajać.
Zadowolony założyłem łyżwy i czekałem cierpliwie na Rocket'a, który poszedł na chwilę do toalety.
Mijały kolejne minuty, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłem, bo przecież ile można siedzieć w kiblu? W końcu nie wytrzymałem i wstałem z ławeczki, podchodząc powoli do wejścia na lód. Byłem już tu kilka razy i z całą pewnością mogę przyznać, że nie zgubię się tu tak łatwo, więc jedynym niebezpieczeństwem czyhającym tu na mnie są ludzie, którzy w każdej chwili mogą mnie staranować swoimi cielskami.
Po chwili wszedłem na lód i uśmiechnąłem się promiennie, czując to wspaniałe uczucie, ogarniające me ciało. Spojrzałem nieśmiało na jeżdżących dookoła ludzi i trochę nabrałem stracha przed nimi. Nigdy nie lubiłem obecności obcych osób, a tu ich jest pełno... Odetchnąłem spokojnie i wykonałem pierwszy ruch nogą, odczuwając przy tym nieopisaną radość. Może wszystko byłoby super, fajnie gdyby nie to, że większość tu zgromadzonych, nie zauważała mnie i co chwila potrącała. Nagle poczułem, jak ktoś specjalnie trącił mnie kolanem, przez co zachwiałem się i upadłem na tyłek, tracąc na chwilę kontrolę nad ciałem.
- Patrz, jak jedziesz maluszku! - jakiś chłopak zadrwił sobie ze mnie i spojrzał na mnie z wyższością.
Nastolatkowie zachichotali za jego plecami, najwyraźniej byli jego koleżkami.
- Mówić nie umiesz, czy co? - nachylił się lekko w moją stronę. - Może jakieś "przepraszam", gówniarzu?
Ja jedynie mogłem obserwować go z przerażeniem w oczach, co tylko go napędzało go do kolejnych działań. Już miał coś znowu powiedzieć, ale nieznajoma postać, która znikąd pojawiła się za nim, chwyciła go za ramię, na co chłopak odwrócił się do mnie tyłem.
- Nie masz co robić, tylko straszysz to biedne dziecko? - odezwała się tajemnicza postać, której nie mogłem się dokładnie przyjrzeć.
Cała grupka po chwili odjechała gdzieś sobie, a ja nadal tym wszystkim przestraszony, dygotałem z zimna, wlepiając wzrok w nieznajomego chłopaka. Miał platynowe włosy i piękne błękitne oczy, przez co wyglądał prawie, jak anioł.
- Wszystko w porządku? - uśmiechnął się do mnie łagodnie i złapał mnie pod pachami, pomagając mi przy tym wstać.
Zarumieniłem się lekko i spuściłem wzrok na lód pod moimi nogami.
- T-tak... - odpowiedziałem cichutko. - Dziękuję...
< Viktor? :3 >
Od Corrinne cd Shawn
* jebać tamten wątek, ten lepszy, czyli tepamy się w czasie *
Czułam chłód bijący z wisiorka, który tkwił pod moją bluzką. Biegliśmy przed siebie, tak, jak kazała mama.
Czułam krzaki i niższe gałęzie, ocierające się o moje ramiona.
W pewnym momencie, rozległ się głośny trzask i syk. Gwałtownie zahamowałam, zawracjąc i podając bratu rękę. Próbowałam nie patrzeć na jasny dym, który zasłaniał niebo.
Coś się tam działo i nie było to nic dobrego.
>><<
Zapukałam do drzwi. Miałam nadzieję, że nie pomyliłam domów.
Otworzyła ciocia. Miała zaspane oczy, skryte za pół przymkniętymi powiekami.
– Dzieciaki...
– Co wy tu robicie? – wtrącił się szop, wypychając się na przód.
Zwiesiłam wzrok, wpatrzona w niewidzialny punkt. Nawet nie spostrzegłam, gdy znaleźliśmy się w ciepłym środku.
Nie odezwałam się więcej.
>><<
Cała rodzina wróciła z tego spaceru, na który nie chciała nas zabrać. Odprowadzałam ich wzrokiem. Ciocia miała zaczerwienione białka oczu i one same były podpuchnięte.
– Cio... Ciociu? Co się stało? – zapytałam , przytulając do siebie swoją zabawkową hienę. Czułam ciepło Shawna obok.
Zatrzymała się w pół kroku i nagle odwróciła.
– Wypie****ajcie z mojego domu! – wrzasnęła.
Uniósłam głowę.
Zrobiliśmy coś źle?
W moich oczach zebrały się łzy.
Czułam na sobie wzrok każdego w tym domu.
– Skoro tak każesz... – szepnęłam drżącym głosem.
Nic nie zabierałam- bo nic mi nie zostało. Po prostu kiwnęłam na Shawna i wyszłam.
Chwilę poczekałam, aż brat zebrał się i do mnie doszedł.
– Chodź. – pociągnęłam go za dłoń, zmuszając do ruchu.
< Shawn? Wybacz, wena mi gdzieś uciekła :C >
Od Shadow cd Peter
Wlepiłam spojrzenie w jedzenie, niemrawo skubiąc je widelcem.
Shawn zachowywał się co najmniej dziwnie. Corrinne za to była wyjątkowo wesoła, przytulając do siebie zupełnie nową zabawkę; przytulankę-hienę. Zwierzątko miało duże, błękitne oczy, przez co wyglądało naprawdę uroczo.
Niemal tak samo, jak hybrydy, krążące wokół stołu w oczekiwaniu na jakieś zaginione kawałki. Rzuciłam Ashley kawałek mięsa, a ta złapała go w locie.
– Moja dziewczyna! –wytarmosiłam jej łeb.
Usłyszałam rozbawione prychnięcie Petera. Zaraz potem rozległo się szurnięcie i krzesło odsunęło się od blatu. Spojrzałam pytająco na Shawna, który kierował się ku schodom, a gdy już na nich znikł, przeniosłam głowę w stronę męża. Corrinne chwilę jeszcze jadła, po czym również poszła na górę.
– O co mu mogło chodzić? – szepnęłam bardzo cicho, poddenerwowana bębniąc paznokciami o drewno.
– Nie wiem. – odezwał się, także zaopatrzony w odległy punkt który nawet nie istniał.
– Może miał jakieś schizy... Lub... – zaczęłam snuć nerwowo teorie.
Przez następne parę godzin nie ruszyliśmy się z miejsca, rozmyślając i próbując zrozumieć słowa syna. Tak nadeszła kolacja, a po niej- sen.
°°°
Ktoś mnie szturchał. Mruknęłam parę razy przekleństwa i przewróciłam się na drugi bok, nawet nie rozchylając powiek. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam... Przecież czytałam książkę przy biurku...
– Shadow, wstawaj! – dobiegł do mnie zdenerwowany głos.
– Za wcześnie, daj mi spokój...
– Shadow, ku**a! Ktoś jest w okolicy. Mam złe przeczucia...
– Zdaje ci się...
– To rządowe auta. Dużo rządowych aut.
W tym momencie zerwałam się jak opatrzona. Moje serce łopotało, niemal sprawiając ból.
Zostawiłam Petera, biegnąc do dzieci. Miałam nadzieję, że domyśli się, co ma łóżkach.
Okazało się, że oboje nie spali. Siedzieli w bezruchu na swoich łóżkach, a ich źrenice były rozszerzene. Prawdopodobnie zasnęli w ubraniach, bo mieli je na sobie. Chociaż raz wyszło to na dobre.
– Uciekajcie w lasek i nie oglądajcie się! – wyszeptałam, przytulając każde z nich.
Pokiwali głowami i choć widziałam s ich twarzach strach i niechęć do opuszczania nas, cichaczem wyszli z domu.
Zamknęłam za nimi drzwi, cicho modląc się, by zdążyli. Wróciłam do Petera.
– Jak daleko są? – zapytałam.
– Zdecydowanie za blisko.
Miał rację, bo już po chwili wywarzono drzwi.
Odliczałam sekundy.
– Kocham cię, wiesz? – pocałowałam go szybko.
– Wiem. Też cię kocham, Shadow.
Odetchnęłam cicho. Dzieci już powinny być bezpieczne...
– Peter... Zanim umrzemy, chcę, byś coś wiedział... – utkwiłam wzrok w wejściu.
– Co takiego?
– Wtedy... Kiedy Rite... – przełknęłam łzy – Słuchaj, walę prosto z mostu. Corrinne i Shawn mają starszego, przyrodniego brata.
Przemilczał to. Mogłam domyślać się, jak się czuje.
– Wtedy, kiedy się tak nagle pojawiłam... Uciekłam od Tehli'ego. Wybacz mi, proszę...
– - Nie ważne kim byłaś, ważne kim się stałaś... I właśnie dlatego cię kocham.
Przeładowałam broń, ramieniem wycierając policzek.
Lufa karabiu nakierowana została w stronę ludzi, którzy za sekundę mieli wyskoczyć.
Spust został pociągnięty.
Ale... Im nie chodziło, by nas zabić. Nie dało się ich zastrzelić, bo mieli cholerne kamizelki. W łby nie było nawet czasu.
Wystarczyły dwa, pierdolnięte strzały w naszą stronę, byśmy uderzyli plecami o podłogę.
Spod zmrużonych powiek widziałam, jak ciągną najbliższą mi osobę w obcą stronę. Nic fizycznie nie czułam. Nic, pustka. Nie mogłam drgnąć. Jednak mózg rejestrował psychiczny ból.
Jeszcze gdy byłam transportowana do furgonetki, widziałam płomienie ogarniające dom. Nasze schronienie, dotychczas bezpieczne.
Mruknęłam coś niezrozumiale, zapadając się w ciemność.
Ta była niespokojna i wzbudzająca strach, nie mogłam się z niej wyrwać.
***
Ludzie. Czy oni naprawdę tak nas nienawidzą? Czy chcą naszej śmierci aż tak, by tłumnie gromadzić się na tą publiczną egzekucję?
Dowiedziałam się właśnie, jak czuł się Kiba i Chu. Wystawieni na pośmiewisko. Jednak... Nikt się nie śmieje. Skandują, ale nie śmieją się.
Nikt też jakby nas nie żałuje. Nie widzę znajomych twarzy, lub nie chcę ich widzieć. Nie patrzę.
Wlepiam jedynie wzrok w gładkie kafle, które niedługo zabarwią się krwią. Nie słyszę, choć słowa docierają do mych uszu. Nie reaguję.
Kto nas zdradził? Nie wiemy. Być może w klanach mamy szpiegów.
Czy gdzieś jest przywódca klanu do którego należę? Może ma całkiem gdzieś kolejną śmierć.
Wysłuchałam tych ostatnich zdań, które wypowiadał ten baran, po czym ostatni raz uśmiechnęłam się do Petera.
Żegnaj. - szepnęłam w myślach, wiedząc, że mnie usłyszy.
< Peter? >
Od Gilberta CD Vane
Na szczęście ten czas minął o dziwo szybko i po chwili kierowaliśmy się do kasy, gdzie ekspedientka skasowała nasze zakupy i podała cenę, która normalnie wryła mnie w ziemię. Westchnąłem cicho i wyciągnąłem portfel, po czym następnie zapłaciłem kartą, za to wszystko.
- To ja idę z Yurim do samochodu, a ty przyniesiesz zakupy. - dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i wraz z synkiem ruszyła w stronę parkingu.
Spojrzałem bezradnie na te kupę reklamówek, która mnie normalnie przerażała, ale czy miałem coś do powiedzenia? Nie... Dlatego, wziąłem jakoś te wszystkie reklamówki na raz i zacząłem dopiero się zastanawiać, co tak naprawdę kupiliśmy, że to jest takie ciężkie. Wziąłem głęboki wdech i postawiłem jeden krok, a zaraz potem kolejny. Jakoś doczłapałem się do tego auta i wrzuciłem nieco brutalnie zakupy do środka. Kiedy już miałem zamknąć bagażnik, poczułem jak coś strzela mi w kręgosłupie, sprawiając mi przy tym ogromny ból. Jęknąłem cicho i oparłem się ręką o pojazd, drugą zaś masując się po bolących plecach.
- Wiedziałem, że tak będzie... - mruknąłem do siebie, a Vane, która stała cały czas przy mnie, podeszła do mnie łaskawie.
- Coś się stało? - zapytała i uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie widzisz, że umieram? - wyjęczałem, a ona jedynie zaśmiała się ze mnie.
No tak... lepiej się ze mnie pośmiać, zamiast pomóc...
Nagle poczułem, mocne uderzenie w sam środek pleców. Krzyknąłem z bólu i spojrzałem z pretensjami na Vane, która tak bezczelnie mnie uderzyła.
- Lecz się dziewczynko... - wysapałem i jeszcze bardziej zbolały, zamknąłem w końcu bagażnik i już bez zbędnego słowa, wsiadłem do auta.
- Chciałam ci pomóc... - burknęła pod nosem i również zajęła miejsce w aucie.
Nie skomentowałem tego, nie mając nawet na to siły, ani ochoty. Pomóc... Dobre sobie...
Po powrocie do domu zająłem się synkiem, który już od dłuższego czasu spał sobie w najlepsze, za to białowłosa zajęła się rozpakowaniem zakupów. Ja te reklamówki tylko przyniosłem, nie mam zamiaru się do nich zbliżać... Wystarczy mi to, że wystarczająco się nadźwigałem...
Po włożeniu Yuri'ego do łóżeczka, przeniosłem się do sypialni, gdzie padłem z cichym westchnięciem na łóżko.
Jak mnie te plecy bolą... Zaraz umrę... Niech mi ktoś pomoże...
Przez chwilę myślałem nad wzięciem tabletek przeciwbólowych, ale uświadomiłem sobie, że od tego pamiętnego kaca, nikt nie pomyślał żeby je kupić... Zrezygnowany po prostu leżałem, mrucząc jakieś przekleństwa pod nosem. Ta starość mnie dobija.
- Gilbert? - usłyszałem głos Vane, która weszła do naszego wspólnego pokoju i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. - Dalej cię plecy bolą?
Nic nie odpowiedziałem. Dalej byłem zły na to, że mnie uderzyła... Może nie była tego świadoma, ale tego bólu nie da się opisać.
Dziewczyna westchnęła cicho i usiadła obok mnie, by zaraz usiąść na moich biodrach. Zaskoczony, zamrugałem kilka razy, kiedy ściągnęła ze mnie koszulkę i oparła zimne dłonie na moich ramionach.
- Co ty robisz? - odezwałem się w końcu, przerywając napiętą ciszę.
< Vane? :3 >
Od Felix CD Laura
- I tak kończą palanty - warknęła do mnie Laura i wstała. Spojrzałem na nią z dołu i z łzami w oczach. Nie byłem palantem, dobrze to wiedziałem, ale wolałem już nie pyskować, bo mogło się to gorzej skończyć. Już sam nie wiedziałem czy dla mojej twarzy czy dla mojej męskości. Wstałem chwiejnie.
- Pójdziemy zaraz po tym, jak ładnie pościelisz - rzekła z tym uśmieszkiem. Najwyraźniej nie myślała o mnie jak o gościu. Spojrzałem na nią z grymasem i się odwróciłem. Wziąłem koc, który dostałem do spania wcześniej i zacząłem go nieudolnie składać. Po paru chwilach, widocznie, Laura przestała mieć już do mnie cierpliwości. Sama wzięła ode mnie koc i złożyła. Szybko i bez problemowo, aż sam się zaskoczyłem.
Laura coś wymruczała, coś w stylu "nie wierzę, że nie umiesz czegoś takiego zrobić".
- No bo kobiety to robią - powiedziałem bez zastanowienia. Spojrzała na mnie, marszcząc brwi. Już wiedziałem, że dostane kopa i się nie myliłem. Szybko uniknąłem kopnięcie w brzuch, bo już bym nie wytrzymał.
< Lauraś? Zero pomysłu :/ >
czwartek, 31 sierpnia 2017
Od Vane CD Gilbert
Tak, daję radę. Dopóki nie wytrąca mnie z tego wszystkiego delikatne łaskotanie na policzku. Przetarłam oczy ręką, po czym powoli podniosłam się do równego pionu. Uniosłam swoje pytające spojrzenie na mężczyznę, który jedynie cicho zachichotał. Skrzywiłam się, nie rozumiejąc za bardzo o co mu chodzi.
- Vane, czy pamiętasz, że... - zaczął, lecz w momencie jego wypowiedź została przerwana przez moją nagłą reakcję. Oberwał poduszką prosto w swoją dotychczas rozbawioną twarz. Korzystając z okazji w momencie rzuciłam się na podłogę, skąd droga do ubrań była bardzo prosta. Wbiłam się w koszulę Gilberta, która była najbliżej mnie. Z wrednym uśmieszkiem wychyliłam się zza łóżka.
- Zbereźnik! - fuknęłam, wciąż mając banana na twarzy.
- Czy muszę przypominać kto wczoraj zaczął...? - wyszczerzył się, przybierając na swoją twarz minę pedofila. - Poza tym, chyba nie masz się czego wstydzić, gdy jesteśmy sami - dodał, cicho się śmiejąc.
- Gdyby nie fakt, że nie mieszkamy tu sami... Ta kwestia byłaby przeze mnie przemyślana... - prychnęłam, wspinając się z powrotem na łóżko.
Przysiadłam na kolanach, tuż naprzeciw wpatrującego się we mnie mężczyzny.
- Dlaczego mnie budzisz? - przechyliłam pytająco głowę. - Miejmy nadzieję, że posiadasz jakiś dobry powód, bo w przeciwnym razie... Nie ręczę za siebie - przybrałam wyraźnie poważniejszy ton. Wstawanie z łóżka... Jedna z najgorszych kar z samego rana.
- Przygotowałem dla ciebie śniadanie - uśmiechnął się, delikatnie unosząc mój podbródek do góry. Spojrzał mi prosto w oczy. - Chyba, że masz ochotę na co innego... - mruknął, szczerząc się pod nosem.
- Jeżeli sobie zasłużysz - prychnęłam, przysuwając swoją głowę jeszcze bliżej. - Albo przekonasz mnie w odpowiedni sposób - uzupełniłam, po czym jak na zawołanie wzięłam się za przygotowany posiłek.
Nie ukrywam, że bardzo mi on smakował. Gofry idealnie komponowały się z tymi kwaśnymi, jak i słodkimi owocami. Do tego wszystkiego herbata z mlekiem, wprost idealnie.
- Powiedz A - uśmiechnęłam się delikatnie, na widelczyku mając niedużą truskawkę.
- Huh? - skrzywił się delikatnie.
- Powiedz A - powtórzyłam, przybliżając czerwony owoc do jego ust.
Przyglądał mi się dziwnie. Ostatecznie jednak rozchylił delikatnie swoje wargi, a ja wsunęłam truskawkę prosto do jego buzi. Z uśmiechem na ustach, drugą ręką pogłaskałam go po głowie.
- Grzeczny Gilbercik - zaśmiałam się pod nosem.
Ten ewidentnie chciał już coś powiedzieć, lecz w momencie w jego ustach wylądował kolejny owoc. Co chwilę z moich ust wydobywał się śmiech.
- Jaki piesek... - dodałam pod nosem, tym razem sama konsumując banana. - Chyba lubisz otrzymywać nagrody? - zapytałam, szczerząc się.
- A kto nie lubi? - prychnął, kończąc jeść ostatniego gofra.
Gdy przełknął ostatni kęs, delikatnie nachyliłam się w jego stronę. Z uśmiechem pocałowałam go w usta, po czym wzięłam do rąk tacę.
- Było naprawdę pyszne! - oceniłam, podnosząc się z łóżka.
Od Gilberta CD Vane
- Co to jest? - utkwiłem wzrok w trzymanej przez niego broni. - Prezent?
Skinął lekko łbem i wcisnął mi sprzęt, grzebiąc jeszcze po kieszeniach.
- Zabawka do unieszkodliwiania szkodników... - wyjaśnił, wyciągając z kieszeni, jakieś pudełeczko.
- Szkodników... - zamyśliłem się, patrząc na pistolet. - Masz na myśli, ludzi?
- Oczywiście, że ich! - prychnął i podał mi jeszcze niewielkie opakowanie. - Jeszcze to... - wyszczerzył się złośliwie.
Przyjąłem od niego to coś i zatrzymałem wzrok na napisie "prezerwatywy".
- Serio? Gumki? - spojrzałem na zwierza, który wybuchł śmiechem i poszedł gdzieś sobie, najwyraźniej zadowolony ze swoich prezentów.
Wzruszyłem ramionami i schowałem opakowanie do kieszeni, a broń musiałem schować w jakimś nie dostępnym miejscu. Postanowiłem zejść do piwnicy, gdzie są przechowywane wszystkie moje sprzęty. Tu przynajmniej jak Yuri podrośnie, nie będzie miał wstępu i nie będę musiał się martwić, że znajdzie coś nieodpowiedniego i do tego niebezpiecznego.
Po kilku minutach, zamknąłem drzwi od piwnicy na klucz, który następnie schowałem do kieszeni. Nie mając nic do roboty, poszedłem na górę do pokoiku Yuriego, gdzie zapewne znajdowała się teraz Vane. Kiedy byłem już przy drzwiach, usłyszałem kojącą melodię, lecącą z pozytywki. Uchyliłem powoli drzwi, aby nie wydały ani jednego dźwięku, który mógłby obudzić smacznie śpiącego malucha.
- Coś się stało? - białowłosa, odchyliła delikatnie głowę w moją stronę.
Pokręciłem przecząco głową i podszedłem do łóżeczka, obejmują dziewczynę w pasie. Spojrzałem na pogrążonego w śnie synka, który trzymał swoją rączką, palec mamusi. Uśmiechnąłem się na ten widok, który wyjątkowo mnie rozczulił.
Nie wiem ile, tak staliśmy nad łóżeczkiem chłopca, ale Vane ostrożnie zabrała swój palec i złapała mnie nagle za rękę. Uniosłem brwi w geście zapytania, a ona wyciągnęła mnie z pokoju, ciągnąc mnie w stronę sypialni. Zaskoczony, po prostu podążyłem grzecznie za nią, ale nie ukrywałem zdumienia kiedy popchnęła mnie na łóżko, następnie siadając okrakiem na moich kolanach.
- Mogę wiedzieć, co ty robisz? - zapytałem, widząc, że białowłosa zaczyna rozpinać guziki mojej koszuli.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że nigdy nie robiłeś ze mną tego na trzeźwo, więc... - przegryzła wargę i spojrzała mi głęboko w oczy.
Uśmiechnąłem się pod nosem i musnąłem czule jej usta, lokując swoje dłonie, na biodrach dziewczyny.
- Prawa kieszeń... - wymruczałem jej do ucha, na co wlepiła we mnie pytające spojrzenie. - Sprawdź prawą kieszeń moich spodni...
Vane sięgnęła w wspomniane przeze mnie miejsce i wyciągnęła opakowanie gumek. Nim zdążyła coś powiedzieć, przewaliłem ją pod siebie i naparłem wargami, na te należące do niej.
- Grzeczna dziewczynka... - wymruczałem zadowolony, podziwiając, jak na jej policzki wkrada się uroczy rumieniec.
środa, 30 sierpnia 2017
Od Petera CD Shadow
Wymieniłem swoje spojrzenia z dziewczyną leżącą na łóżku. Zawiesiłem swoje dłonie na skórzanym pasie, czekając na reakcję Shadow. Chociaż wiedziałem, że srebrnowłosa nie ma ochoty odzywać się ani słowem... Wziąłem krótki wdech, wciąż wpatrzony w osobę, która przed chwilą tutaj wparowała.
- Shadow jest wyczerpana po tym wszystkim... - powiedziałem szybko. - O mało nie otarła się o śmierć, więc wiesz... - przygryzłem delikatnie dolną wargę.
Podirytowana już miała coś powiedzieć, ale ostatecznie w odpowiedzi jedynie wybiegła z pomieszczenia. Zaśmiałem się cicho.
- Co tak właściwie się stało? - skierowałem spojrzenie na dziewczynę.
- Długa historia... - westchnęła.
***
Siedziałem przy stole zajadając się pysznym daniem, które przed kilkoma minutami sporządziła Shadow. Byłem strasznie głodny po tym, jak musiałem się przez kilka godzin szlajać z dziećmi po galerii... Taa... Nie potrzebnie zakładałem się z nimi o to, kto komu coś da. Jako iż zawsze dotrzymuję danego słowa, byłem zmuszony zakupić im cokolwiek zechcą... Ugh...
- Nawet żadnego słowa dziękuję - prychnąłem, patrząc na dwójkę wsuwającą cały posiłek.
- Tato, przegrałeś zakłada - zaśmiała się Corrinne, kierując na mnie swój wzrok. - To czysta gra! - pstryknęła palcami.
- Taa, dobra... Jeszcze kiedyś mnie o coś poprosicie - burknąłem.
Shawn od rana wydawał się być bardzo niespokojny. Nawet podczas zakupów mało się odzywał, jedynie wzrokiem śledząc zabawki. Można powiedzieć, że namówiłem go do wybrania czegokolwiek. Powiem szczerze, że zacząłem się nieco niepokoić. Wymieniłem spojrzenie z dziewczyną siedzącą na krześle obok. Chyba też to wyczuwała.
- Shawn, czy wszystko dobrze? - przekrzywiłem pytająco głowę.
- Ogień... - w jego oczach jakby pojawiły się wyraźne płomyki.
<Shadow? Hiroszima w domu?>
Od Vane CD Gilbert
- Ja ciebie też... - wyszeptałam, wtulając się jeszcze bardziej w jego t-shirt.
Yuri jak zaczarowany wpatrywał się w dwójkę zwierząt, które cały czas podejrzliwie się obwąchiwały. Miałam nadzieję. że nie wyniknie pomiędzy nimi typowy konflikt pomiędzy psem, a kotem. W końcu będą się wychowywać razem, więc powinny się do siebie przyzwyczaić.
- Jakieś pomysły na imiona? - zapytałam w końcu, śledząc wzrokiem towarzyszące mi stworzenia rozumne.
- Kot Andrzej i pies Adam - Rocket wyrwał się niemalże od razu, po czym w momencie zaczął się śmiać.
Zmrużyłam oczy, ponownie śledząc szopa zabójczym wzrokiem. Jemu pomysły na imiona chyba nigdy się nie skończą... Chyba bardzo zależało mu, na oberwaniu w swój głupi łeb.
- To nie kot, tylko kotka! - zaprotestowałam po chwili, mimo wszystko cicho się śmiejąc.
- Nie obrażaj Andrzeja! - mruknął, szczerząc się złośliwie w moją stronę. - Naprawdę, ładny z niej Andrzej!
- Nie chcę wiedzieć jakie genialne imię wymyśliłeś dla psa... - westchnęłam z lekko skwaszoną miną. - Więc słucham? - dodałam krótkie pytanie.
- Adam - skrzyżował łapy, triumfalnie się uśmiechając. - Adam, Andrzej i Ryszard... Trzy, wspaniałe imiona! - powiedział widocznie "podekscytowany". - Lepszych imion nie dacie rady wymyślić - prychnął pod nosem, wciąż się szczerząc.
- Vic-chan - przerwał nam nad wyraz spokojny głos Gilberta. - Vic-chan, tak nazwiemy psa - powtórzył na wszelki wypadek, gdyby KTOŚ z towarzystwa do końca nie zrozumiał.
- Jestem za - wtrąciłam zaraz po upewnieniu się, że mężczyzna siedzący obok skończył. - A dla kotki imię Neko - dopowiedziałam, cicho się śmiejąc.
- Niech będzie i takie... - chyba w tym momencie po plecach mężczyzny przeszły ciarki.
No tak. Neko w wolnym tłumaczeniu znaczy kot... Cholera, ale dlaczego Gil tak strasznie boi się tych małych, puchatych i słodziutkich stworzonek? Może gdy był mały jakiś facet wyskoczył w stroju kota i zaczął go gonić, przez co... "Ja pie*dole, chyba coś jest z tobą naprawdę nie tak Vane"
- Może jutro pojedziemy wygrawerować obroże? - zaproponowałam, śledząc każdego obecnego w salonie wzrokiem.
Gilbert jedynie skinął głową, natomiast Rocket nie odezwał się nawet słowem. Był wpatrzony w telewizor, na którym aktualnie puszczony został program z wiadomościami. Wpatrywałam się w matowy ekran, na którym aktualnie ukazany był krzywy ryj dobrze znanego mi gościa.
- Wyłącz to, zanim całkowicie przez przypadek w mojej ręce znajdzie się jakiś ostry przedmiot, który uderzy prosto w środek jego głowy... - syknęłam. - Chyba, że wolisz jutro otrzymać nową obrożę smycz i do tego jeszcze kaganiec...
Przemówienie tego chorego na mózg człowieka, jedynie przyprawiło mnie o jeszcze większą złość. Na swój sposób zrezygnowana podniosłam się z kanapy, wciąż trzymając Yuriego na rękach. Chłopczyk widocznie przysypiał. Idealna wymówka...
- Idę na górę - powiedziałam krótko.
Zrobiłam tak samo, jak wcześniej powiedziałam. Będąc już na pierwszym piętrze domu, ułożyłam synka w łóżeczku. Na całe szczęście dno tego małego kojca było na tyle wysoko podniesione, że bez problemu mogłam stać i trzymać niemowlaka za rączkę. W sumie... To on przytrzymywał mój palec w swojej malutkiej dłoni.
- Ty to jednak masz najlepiej... - westchnęłam, drugą ręką podbierając się o drewniany element łóżeczka.
Cicha melodyjka pozytywki uspokajała również mnie. Nic dziwnego, skoro czasami posiadam naprawdę dziwne odchyły i zachowuję się jak dziecko. Przymknęłam delikatnie oczy, wsłuchując się w kojące dla uszów ciągi nut. Kroki. Wyraźnie je słyszałam. Odchyliłam delikatnie głowę w stronę drzwi, w których pojawiła się znajoma postać.
- Coś się stało? - spojrzałam mu prosto w oczy, nie odsuwając się nawet o milimetr od Yuriego.
<Gilbercik? ( ͡° ͜ʖ ͡°) >
Od Gilberta CD Vane
- Wróciłem! - krzyknąłem, zdejmując buty w korytarzu.
O dziwo było bardzo cicho. Trochę tym zaniepokojony, przeniosłem się wraz z klatką do salonu i tam zaznałem szoku.
- Wszystkiego najlepszego! - Vane rzuciła się na moją szyję, a mnie aż wryło w ziemię.
Dziewczyna przytuliła się do mnie, a ja odstawiłem klatkę na ziemię, dalej tym wszystkim zszokowany.
- Co? - spojrzałem jej w oczy. - Urodziny? Który dzisiaj jest?
- 2 lutego. - uśmiechnęła się do mnie promiennie, a ja złapałem się za głowę.
- Zapomniałem o własnych urodzinach... - zaśmiałem się cicho. - Dziękuję. - szepnąłem i pocałowałem ją czule, przyciągając ją do siebie jeszcze bardziej.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie, Vane na chwilę gdzieś się ulotniła, a ja kucnąłem przy klatce. Otworzyłem drzwiczki i wypuściłem szczeniaka, aby mógł przyzwyczaić się do nowego domu.
- Gilbert, mam dla ciebie prezent. - białowłosa pojawiła się znowu w pokoju, trzymając coś na rękach.
Uniosłem na nią wzrok i aż moje serce zatrzymało się na zaledwie kilka sekund.
- C-co...? - wytrzeszczyłem oczy, widząc na jej rękach puchatą kulkę. - K-kot?!
Zacząłem panikować i szukać jakiejś drogi ucieczki.
- Nawet do mnie z nim nie podchodź! - ostrzegłem cofając się pod ścianę. - Wyrzuć tego diabła z mojego domu!
- Spokojnie... Przecież ci nic nie zrobi... - podeszła do mnie, a ja aż drgnąłem, widząc jak ten puchaty potwór jest coraz bliżej mnie.
Dziewczyna ujęła moją dłoń, którą umieściła na głowie futrzaka.
- NIEEE! - wydarłem się na cały dom i zacząłem cały dygotać ze strachu. - WEŹ TO ODE MNIE!
Vane widząc moje zdenerwowanie, odsunęła się ode mnie i zaniosła zwierzaka do innego pokoju. Ja w tym czasie starałem się uspokoić. Z kuchni dobiegł płacz dziecka, przez co poczułem wyrzuty sumienia, że tak się wydarłem. Odetchnąłem cicho i chwyciłem pod pachę pudla, idąc prosto do kuchni. Tam też zaznałem miłego zaskoczenia. Na środku stołu, zobaczyłem tort ze świeczkami, ozdobiony lukrowymi dodatkami. Uśmiechnąłem się na ten widok, gdyż dawno tak nie świętowałem moich urodzin. Jednak na ziemię ściągnął mnie płacz Yuriego, który siedział w swoim specjalnym krzesełku.
- Yuriś. - podszedłem do malucha i pokazałem mu pieska. - Zobacz co dla ciebie mam.
Mały przestał nagle płakać i spojrzał wielkimi oczyma na pieska. Zmarszczył nosek, jakby w zastanowieniu i wyciągnął w jego stronę rączki. Klik
Pudel polizał chłopca po buzi, na co ten zaczął się głośno śmiać, zapominając o płaczu. Po chwili odstawiłem pupila na podłogę i spojrzałem na szopa, który pojawił się w kuchni.
- Wszystkiego najlepszego i takie tam... - urwał nagle. - Jeszcze psa tu brakowało!
Wywróciłem oczami i usiadłem przy stole, zerkając na syna, który obserwował, chodzącego po kuchni psa.
- To mój dom i mogę tu trzymać co chcę... - oznajmiłem stanowczo i spojrzałem na Vane, która dołączyła do nas, już bez tego demona. - Mam nadzieję, że wywaliłaś go przez okno...
- Nie... - uśmiechnęła się lekko i usiadła obok mnie. - Nie wiem czemu masz lęk przed kotami, ale naprawdę nie są groźne... Prędzej ten maluch powinien bać się ciebie...
Westchnąłem cicho, zastanawiając się nad jej słowami.
- Rozumiem, ale... - przegryzłem wargę. - No dobrze... Możemy go zatrzymać... Jakoś to przeżyję...
Vane zapiszczała ze szczęścia i ponownie rzuciła mi się na szyję. Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na tort.
- Może zjemy go w końcu? - uśmiechnąłem się promiennie, wstając, aby przygotować dla wszystkich talerzyki.
Od Vane CD Gilbert
- Już chyba wiem, dlaczego te lody były takie pyszne... - stwierdziłam, podnosząc się do równego pionu.
Wynurzyłam się spod pościeli, po czym stanęłam na podłodze bosymi stopami. W krótkim czasie spostrzegłam, że wciąż jestem w ubraniach z wczoraj. Chronologicznie rzecz biorąc, przydałoby się przebrać, lecz przed tym wolałam sprawdzić co się dzieje na dole. Schodząc po schodach, towarzyszyły mi jedynie ciche skrzypy. 'Czyżby nikogo nie ma w domu...?" - zapytałam samą siebie w myślach, rozglądając się po salonie. Już miałam zadać jakiekolwiek pytanie, gdy nagle ożywił mnie na swój sposób urokliwy płacz dziecka. W momencie przyśpieszyłam kroku, żeby po kilku sekundach znaleźć się przy kanapie, gdzie szop starał się uspokoić chłopczyka.
- Gdzie jest Gilbert? - zapytałam od razu, w głowie mając same najgorsze scenariusze.
- Nie wiem, jedynie poprosił mnie o popilnowanie Ryszarda - powiedział, starając się zabawić maluszka jego ulubioną zabawką. - Nie bój się, chyba po coś pojechał... - dodał, delikatnie się uśmiechając.
Jakby w momencie kamień spadł mi z serca. Westchnęłam cicho, przyglądając się Rocketowi, który starał się zabawić chłopca.
- Nie tak to się robi! - odsunęłam go od kanapy. - Mały Yuri lubi czuć czyjąś bliskość... - szepnęłam, w momencie biorąc go na ręce.
Ułożyłam maluszka na brzuszku... Tak jak myślałam, już po minucie przestał płakać. Z delikatnym uśmiechem przywróciłam go na plecki, w taki sposób, żeby aktualnie leżał na moich rękach.
- Rocket, który dzisiaj jest...? - zapytałam, wciąż wpatrując się w czekoladowe oczka synka.
- A co ja? Chodzący kalendarz? - prychnął, odwracając wzrok w stronę telefonu leżącego na stole.
Uniósł go do góry i włączył ekran blokady.
- Piąty luty... - mruknął w odpowiedzi.
- Pią... - zamarłam w momencie, przypominając sobie o bardzo ważnym wydarzeniu. - Kiedyś umrę przez tą sklerozę... - szepnęłam, unosząc wzrok w stronę zegarka.
Co prawda miałam już zaplanowany prezent dla Gilberta, lecz nie byłam pewna, czy zdążę po niego pojechać. Byłam już umówiona z jedną z właścicielek hodowli kotów, że wezmę jakiegoś młodego w tym terminie. Tak - chciałam zaadaptować kota. I nie mam zamiaru zrobić tego w złych intencjach... Po prostu, będę się starać przekonać Gilberta co do tych małych, słodkich istot. Już dawno wzięłam to sobie za cel.
- Jedziemy wybrać tatusiowi prezent...? - uśmiechnęłam się do Yuriego.
Nawet nie czekałam na odpowiedź, tylko zaczęłam zbierać siebie i chłopczyka. Towarzyszyło nam pytające spojrzenie Rocketa, pewnie nie rozumiał o co mi chodzi.
- Gil ma urodziny - wyjaśniłam krótko, przekazując dziecko szopowi. - Idę się przebrać, poczekajcie chwilę...
Od Gilberta CD Vane
- Jesteś nawalona w trzy dupy.... - mruknąłem patrząc na dziewczynę, która jak gdyby nic, bujała się na moich kolanach. - Lepiej się przyznaj co piłaś...
Vane zmarszczyła brwi i nagle złapała mnie za podbródek, unosząc go delikatnie do góry.
- Lody jadłam.... - uśmiechnęła się szeroko i zaczęła się głośno śmiać. - O! Jeszcze więcej Gilbercików!
Westchnąłem ciężko i zsadziłem białowłosą z kolan, na co zareagowała głośnym jękiem niezadowolenia. Zignorowałem to i poszedłem spokojnie do kuchni, gdzie zacząłem nastawiać ekspres do kawy, wyciągając przy tym kubek z szafki. Nie wiedziałem, jak mam ją ogarnąć, więc postanowiłem przygotować dla niej kawę, może chociaż trochę zacznie myśleć.
- Pij... - po jakiś kilku minutach, podałem jej gorący napój, który powąchała, jak jakieś zwierzę.
Spojrzała to na mnie, to na kubek, po czym niepewnie wzięła łyka, ciepłej cieczy. Usiadłem obok niej i zerknąłem, jak sączy napój, z aż dziwnym spokojem.
- Masz może paragon po tych lodach? - zagadnąłem kiedy już dopijała resztkę.
- Na koszt firmy... - burknęła, odkładając naczynie na stoliczek. - Gilbert... Jak nic nie piłam... - znowu jęknęła i przykleiła się do mnie, niczym rzep do psiego ogona.
- Jakoś nie mogę ci uwierzyć... - spojrzałem w jej zamglone oczy, wiadomo było, że kawa nie zmieni jej sposobu myślenia, ale warto było spróbować...
Zamruczała cicho i oparła głowę o moje ramię, przymykając powieki. Myślałem, że będzie chciała zasnąć, ale to było chyba niemożliwe po wypiciu kawy...
- Gil... - wyszeptała i zacisnęła palce na mojej koszulce. - Jestem beznadziejna...prawda?
Muszę przyznać, że byłem zaskoczony jej wyznaniem i trochę zdezorientowany nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć.
- Proszę odpowiedz... - w jej oczach pojawiły się łzy. - Przyznaj, że jestem głupia, beznadziejna...!
Otworzyłem szeroko oczy i w jednej chwili, otuliłem ją czule ramionami. Poczułem, że jej oddech przyspieszył, a policzki stały się mokre, przez potok łez.
- Nie mów tak nawet... - szepnąłem, ocierając jej łzy, które tak jakby nie miały końca. - Spokojnie.... Jesteś wspaniała i nie możesz, tak o sobie mówić... Każdy popełnia błędy, bo nikt nie jest idealny, rozumiesz?
Skinęła lekko głową i wtuliła się we mnie, a ja wciąż czułem jak z każdą sekundą, moja koszulka staje się coraz bardziej mokra.
- Wiem, że teraz pewnie obwiniasz się o to wszystko, ale to nie jest twoja wina... - pogłaskałem ją po głowie. - Spokojnie... Wszystko będzie dobrze...
Nie wiem ile tak siedzieliśmy, ale o dziwo Vane zasnęła w moich ramionach. Nie chcąc ją budzić, po prostu wziąłem, ją na ręce i zaniosłem dziewczynę do swojej sypialni. Położyłem ją na łóżku i okryłem porządnie kołdrą. Usadowiłem się na brzegu materaca i utkwiłem spojrzenie w jej pogrążonej w śnie twarzy. Może przynajmniej trochę odpocznie... W końcu siedzenie po nocach, nie jest jakoś specjalnie zdrowe...
- Co ja z tobą mam Yuri... - westchnąłem cicho, kiedy dziecko przeniosło na mnie swój wzrok. - No co się tak na mnie patrzysz? - styknąłem nasze noski ze sobą i zaśmiałem się cicho, widząc minę synka, który chyba najwyraźniej się skrzywił.
Podałem chłopcu jego jak na razie ulubionego pluszaka, w kształcie pieska i odetchnąłem cicho. Zastanawiałem się czy nie kupić jakiegoś zwierzaka. Najlepiej jakiegoś psa. Gdyby to był kot, to bym zszedł na zawał...
- Yuri chciałbyś mieć pieska? - zadałem pytanie, na które nie uzyskałem oczywiście odpowiedzi.
Zamyśliłem się na chwilę i nagle w salonie pojawił się szop. Poderwałem się z kanapy wraz z dzieckiem i podszedłem do futrzaka.
- Popilnujesz Yuriego? - wcisnąłem mu dziecko na chama i nawet nie czekając na jego odpowiedź ruszyłem w stronę korytarza. - Dzięki!
Wybiegłem z domu jak poparzony i wsiadłem szybko do auta. Moim celem był zakup psa, a tak dokładniej to pudla miniaturowego... Uśmiechnąłem się sam do siebie i zadowolony ruszyłem z podjazdu.
< Vane? XD >
Jack Nomine
Od Vane CD Gilbert
- Ja nie wyjdę z domu sama!? JA!? - mruknęłam, gwałtownie podnosząc się z fotela.
Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy do niewielkiej torebki, po czym z trzaskiem drzwiami wybyłam z domu. Chyba rzeczywiście dostałam tak zwanej "depresji". Z jednej strony mam ochotę ryczeć w niebo głosy, a tu za chwilę mam ochotę się śmiać. Szczerze twierdzę, że przydałaby mi się rozmowa z terapeutą...
Dostrzegłam jakiś dziwny błysk w jej oku. Skinęła jedynie głową, po czym przeszła na magazyn. "Ludzie są naprawdę bardzo dziwni" - stwierdziłam, patrząc jak wychodzi z głębokim wafelkiem w ręce. Tworzył on coś na wzór małej miseczki. Mój wzrok wciąż śledził jej każdy, choćby najmniejszy ruch.
- Jakie smaki trzech gałek? - uniosła na mnie wzrok znad szklanej lodówki, w której dumnie prezentowało się kilka rodzajów lodów.
Podeszłam do szyby, po czym przeskanowałam wszystkie napisy wzrokiem.
- Gorzką czekoladę, miętę i wanilię... - bardziej to wymruczałam, niż powiedziałam.
Dziewczyna zwinnie wpakowała wszystko do wafelka, po czym podała mi wszystko w ozdobnej chusteczce. Uprzednio dostrzegłam jak dolewa jakiegoś syropu i dosypuje rodzynek.
- Ile płacę? - zadałam kolejne pytanie, skanując wzrokiem deser.
- Na koszt firmy - uśmiechnęła się ponownie, puszczając mi oczko.
- Dzięki... - odpowiedziałam jedynie, po czym ruszyłam w stronę wyjścia.
Przyglądałam się nieco podejrzliwie jedzeniu które otrzymałam. Trudno, najwyżej dosypała mi jakiegoś świństwa i się przekręcę. W sumie, to nawet lepiej dla mnie. Idąc w stronę domu, zaczęłam jeść... Nie ukrywam, że smakowało naprawdę dobrze. Dziwnie, zaczęłam czuć się lepiej. Jakby świat stał się bardziej kolorowy... Co chwilę zapadałam w śmiech, nawet nie wiem z jakiego powodu. Stojąc już przy drzwiach, po prostu je otworzyłam. Na szczęście były otwarte, co znaczyło, że... Albo nie zamknęłam domu, albo Gilbert już wrócił. Z tego co dostrzegłam, raczej spełniła się ta druga opcja.
- Awww! Ale głuptasek! - zaśmiałam się, chwiejnym krokiem podchodząc do kanapy.
Przysiadłam na niej, po czym jakby nigdy nic walnęłam się prosto na kolana mężczyzny. O dziwo, było nawet wygodnie. Wciąż cicho chichocząc zmrużyłam oczy. Gilbert z lekko opóźnioną reakcją obudził się i wlepił we mnie swoje pytające spojrzenie.
- Co ty... - zatrzymał się w momencie, chaotycznie zaciągając nosem. - Piłaś? - zmarszczył brwi.
W momencie uchwycił moje oba ramiona, po czym podniósł mnie do pionu, a następnie dosłownie posadził na krześle. Wciąż się śmiejąc, przechyliłam pytająco głowę.
- Nje piłam - zaśmiałam się cicho. - Jadłam pyszne lody...
Westchnął cicho, widocznie zrezygnowany. Jak na zawołanie przed moim nosem pojawiła się jego ręka.
- Ile palców widzisz? - zapytał, uważnie mi się przyglądając.
- W-Widzę... - chcąc nie chcąc, obraz przedstawiany w mojej głowie nie synchronizował z rzeczywistością. Oparłam głowę o rękę, wciąż starając się dostrzec to, o co mnie pytał. - Widzę trzech Gilbercików!
<Gilbert? xD >
wtorek, 29 sierpnia 2017
Od Gilberta CD Vane
- Pójdziemy na spacerek, co? - nachyliłem się nad łóżeczkiem synka i wziąłem go na ręce.
Wszystko było już gotowe na wyjście, więc wystarczyło wsadzić młodego do wózka i tak więc zrobiłem.
- Gdzie idziecie? - drgnąłem słysząc pytanie z ust Vane.
Odwróciłem się powoli w jej stronę i spojrzałem na zmęczoną twarz. Pewnie znowu nie spała całą noc...
- Na spacer... - odpowiedziałem i włożyłem na siebie płaszcz, upewniając się jeszcze, czy aby na pewno wszystko mam.
- Może pójdę z wami? - zaproponowała, uśmiechając się przy tym niemrawo.
Czułem w jej głosie ból, za który nie wiem, ale się obwiniałem.
- Nie zmuszaj się... - mruknąłem chłodno, chyba aż za chłodno. - Zostań w domu...
Nie czekając nawet na jej reakcję wybyłem z domu, wraz z wózkiem. Miałem mętlik w głowie. Nie potrafiłem określić co teraz z nami będzie... Czy tak naprawdę między nami coś było?
Mam tyle pytań, ale pewnie nie uzyskam na żadne odpowiedzi. Jestem żałosny. Sam do siebie czuję żal...
Nie chciałem ciągle o tym myśleć, ale co na to poradzę, że te myśli wciąż napływają mi do głowy. W końcu skierowałem się w stronę lasu, a tak dokładniej to niewielkiego jeziorka, z pomostem, tak starym, że aż strach na niego wejść, ale mimo wszystko to miejsce miało swój urok...
Kiedy w końcu byłem już na miejscu, odetchnąłem cicho, podziwiając ten zwykły, a jednocześnie cudowny widok. Chciałbym tu zabrać Vane, ale jak na razie nie ma ku temu okazji i równie dobrze może już nie być.
Zbliżyłem się trochę do brzegu i wyjąłem z wózka, gruby, brązowy koc, który rozścieliłem na ziemi. Wyjąłem syna z tego poruszającego się, małego więzienia i usiadłem z nim na kocu. Yuri siedział cały czas na moich kolanach, gdyż jeszcze sam nie potrafił siedzieć, ale to był tylko szczegół.
- No i co teraz mam zrobić...? - zapytałem sam siebie, wpatrując się w taflę jeziora, jeziora tak czystego, że było widać nawet stąd, dno.
Chyba zaraz ja zaliczę dno...
Poczułem, że znowu moje życie powoli się załamuje, ale... przyzwyczaiłem się do tego... Zawsze byłem sam, a kiedy wreszcie to się zmieniło, to musiało się wszystko zjebać. Czy teraz też tak będzie, czy może jest jakaś szansa?
Nawet nie zauważyłem, że chłopiec zasnął, a ja od dłuższego czasu, wpatruję się w jeden punkt. Jeden martwy punkt... Wyjąłem nagle z kieszeni niewielkie, białe pudełeczko i przegryzłem wargę, tak mocno, że poczułem w ustach dobrze mi znany smak krwi. Zacisnąłem przedmiot w pięści i już miałem wykonać zamach, jednak moje ręka zatrzymała się w powietrzu, lekko drżąc.
- No i co teraz? - zaśmiałem się sztucznie, nie ogarniając już niczego.
Koniec, końców schowałem pudełeczko do kieszeni. Jeszcze nie czas, żeby wylądowało na dnie...
Westchnąłem cicho i zamknąłem powieki, gdyż zrobiły się strasznie ciężkie. Nie kontrolowałem już ciała, które tak samo jak mój mózg wchodziło w stan snu. Przynajmniej podczas odpoczynku, nie będę musiał się tym wszystkim zadręczać...
< Vane? >
Od Alessi
Noc. Jedyna pora, która wydaje mi się taka piękna. Te połyskujące na niebie gwiazdy, ciche pegrywanie skrzypiec świerszczy i latające w niektórych miejscach świetliki. Ubrana w tradycyjną sukienkę, kaptur oraz buty na obcasie, szłam sobie spokojnie po lesie. Czemu akurat tam? Tuż za laskiem było takie śliczne wzgórze i kiedy się tam siadało, było idealnie widać księżyc i gwiazdy. Cudny widok. Od kiedy pamiętam uwielbiałam nocne niebo i mogłam cały czas siedzieć i je oglądać. Dlaczego? Przypominało mi ono mój dom, który miałam przed tym jak się zgubiłam. Nikt mnie chyba nie szukał. Byłam pozostawiona samej sobie. Udało mi się na szczęście wyrosnąć na dużą i silną kobietę. Na dodatek, byłam niezależna, bo pożywienie zdobywałam sama w wieku 5 lat. Postanowiłam o tym nie myśleć... Zaczęłam przyglądać się pięknemu księżycowi. Tak śliczny... Poprawiłam mój kaptur z kocimi uszami, ale zatrzymałam się. Rozejrzałam się wokoło i zdjęłam go, aby moje uszka wreszcie odpoczęły od ciągłego nakrycia. Ogonteż wypuściłam spod narzutki, wymachując nim na boki. Uśmiechnęłam się i pomachałam nogami. Uniosłam dłonie do góry i pstryknęłam. W moich dłoniach pojawiła się kula swiatła. Kiedy zbliżałam do niej palec, to na nim uczepiała się niewielka kuleczka, którą rozrzucałam w różne strony wokół siebie. Kiedy wokół mnie było wystarczająco dużo światełek, uśmiechnęłam się i rozproszyłam resztę światła. Zaczęłam wymachiwać nogami, a potem opadłam na trawę, patrząc na nocne niebo. Czegoś mi brakowało. Może towarzystwa? Zaczęłam przejeżdżać palcami po trawie, przez co zaczęły się unosić zielonkawe, świecące pyłki. Uniosłam lekko jedną dłoń do góry, a obok mnie wyrosła biała róża. Zerwałam ją, delikatnie głaszcząc jej płatki. Jaka śliczna. Taka niewinna, a jednak ma kolce. Uśmiechnęłam się do kwiata, nadal gładząc płatki. Westchnęłam, patrząc na księżyc.
-A może bym się z kimś zaprzyjaźniła? Nie mam przecież znajomych i większość czasu poświęcam dla spacerów i dla Divy...-powiedziałam sama do siebie.
Czasami tak miałam, gdy byłam na zewnątrz i była noc. Wmawiam sobie, że rozmawiam z księżycem. Kto wie, może nas rozumie? Zawsze swoje zmartwienia wyrzucałam w jego towarzystwie. Diva się ze mnie śmiała, ale to nie było śmieszne. Czułam, że tylko księżyc mnie rozumie. To był mój najlepszy w świecie przyjaciel. I w sumie jedyny. Mojej kotce mogę ufać, ale mam ją zaledwie 2 lata... To za mało. W ciszy westchnęłam, wpatrując się w gwiazdy. Wypatrywałam Małego i Dużego Wozu. Uwielbiałam te gwiazdozbiory. Po chwili zamknęłam oczy, zaciskając w dłoni różę. Słyszałam czyjeś kroki. Spanikowana się podniosłam i nałożyłam kaptur na głowę. Zapomniałam jednak o białym ogonie, który nadal był poza bluzą. Spojrzałam w stronę dźwięku, który mnie tak wybudził z marzeń. Zacisnęłam w dłoni różę, całkowicie zapominając o kolcach, które powbijały mi się w palce. Bolało, ale szukałam wzrokiem osoby, która szła w moją stronę. Na trawę skapnęło kilka kropel krwi.
<Ktoś?>
Od Vane "Egzekucja" CD. Gilbert
Przyglądałam się jak Rocket spuszcza pyszczek w dół. Czułam jak serce w momencie mi się zatrzymuje, a oddech przestaje być regularny. Moje oczy mimowolnie wypełniły się łzami.
- Łżesz - warknęłam widocznie załamanym głosem, podnosząc się w momencie z kanapy.
- Też bym tak chciał... - powiedział praktycznie niesłyszalnie, nieco spuszczając uszy.
Wciąż czułam spojrzenia całego towarzystwa na sobie. Nie wiedziałam co zrobić, znowu. Kolejna osoba odejdzie z mojej winy, nie mogę do tego dopuścić. Za pomocą jednej z mocy przeniosłam się do specjalnie zabezpieczonego pokoju, w którym znajdowała się broń. Te najmniejsze i najmocniejsze od razu wpakowałam do niewielkiej, lecz funkcjonalnej skrytki stroju. Praktycznie gotowa stanęłam przy drzwiach wyjściowych, gdzie już czekał złotooki mężczyzna.
- Rocket, zajmij się Yurim - mruknęłam tylko, po czym wybyłam z domu.
Nawet na moment mój wzrok nie powędrował w stronę towarzyszącej mi osoby. Bez słów zasiadłam na miejscu drugiego pasażera, wciąż jedynie wpatrzona we własne dłonie. "Wyrzuty sumienia, nie opuszczą cię do końca życia..." - szepnęłam do siebie w myślach, zaczynając się bawić jedną z bransoletek, którą posiadałam na swoim nadgarstku. Prezent, od Kiby.
- Będzie tam dużo ludzi, od groma straży... - dotarł do mnie spokojny głos siedzącego obok Gilberta.
- Wymyślę coś, na pewno... - wypowiedziałam te słowa, lecz mimo wszystko nie miałam nawet grama nadziei.
Jeżeli będzie tak jak uprzedzają, będę zmuszona jedynie patrzeć.