Wpatrzona w komórkę, siedziałam przy swoim stoisku na jednym z targów. Każda błyskotka, każdy nóż, miał w sobie nadajnik i podsłuch. A wszystko po to, by nie pojawić się w złym miejscu, o nieodpowiedniej porze. Ludzie nawet nie wiedzieli, co kupują. Na filmie z jednej z kamer dostrzegłam chłopaka, który sięgał do jednego z ostrzy. Nie wiem jak, ale poznałam, że jest taki jak ja. Jeden ze zmiennokształtnych.
Nawet nie podnosząc wzroku znad ekranu, pacnęłam intruza w rękę.
– To nie dla magicznych. – szepnęłam, prostując się. Wyczułam na sobie zaskoczony wzrok obcego. Przewróciłam oczami i wyjaśniłam – Swój swojego pozna, no nie?
W tym momencie mój wzrok z blatu wrócił na mapkę. Fioletowa kropka pokazała miejsce jednego z wrogów. Kierował się prosto... W moją stronę. Cicho zaklęłam i zaczęłam zwijać manatki.
– Gdzie idziesz?
– Nie twoja sprawa, ale radzę ci stąd także znikać.
Zabrałam ostatni sztylet i czmychnęłam w stronę starej, niezamieszkanej kamienicy. Wbiegłam do budynku, a w nim po schodach i wpadłam na dach. Kucnęłam przy krawędzi. Zamiast człowieka, na plac wbiegł... kot. Zwykły, bury dachowiec ze srebrnym łańcuszkiem, na którym dyndał rubin.
Powinnam się uspokoić, ale to oznaczało, że jeden z nich wykrył pułapkę. Zaraz pomyślą, że dla kogoś pracuję... Że ten ch*j musiał wykryć w naszyjniku żony... Ych...
Usłyszałam kroki na metalowych schodach, wiodących w to miejsce. Gwałtownie się odwróciłam i zobaczyłam tego samego mężczyznę, który miał być moim klientem, i który wykrył nadajnik.
Z trudem przełknęłam ślinę, powstrzymując się od zrobienia kroku w tył, co skończyłoby się rozbiciem o bruk.
– Najpierw cię złapię, a potem zobaczymy, co władze z tobą zrobią. – wycharczał.
Zadrżałam. Cudownie. Zaplanujmy już dzień mojego rozstrzelania...
Nagle za zakłamanym człowiekiem pojawiła się osoba, którą wcześniej trzepnęłam w rękę...
< Chu? >
Nawet nie podnosząc wzroku znad ekranu, pacnęłam intruza w rękę.
– To nie dla magicznych. – szepnęłam, prostując się. Wyczułam na sobie zaskoczony wzrok obcego. Przewróciłam oczami i wyjaśniłam – Swój swojego pozna, no nie?
W tym momencie mój wzrok z blatu wrócił na mapkę. Fioletowa kropka pokazała miejsce jednego z wrogów. Kierował się prosto... W moją stronę. Cicho zaklęłam i zaczęłam zwijać manatki.
– Gdzie idziesz?
– Nie twoja sprawa, ale radzę ci stąd także znikać.
Zabrałam ostatni sztylet i czmychnęłam w stronę starej, niezamieszkanej kamienicy. Wbiegłam do budynku, a w nim po schodach i wpadłam na dach. Kucnęłam przy krawędzi. Zamiast człowieka, na plac wbiegł... kot. Zwykły, bury dachowiec ze srebrnym łańcuszkiem, na którym dyndał rubin.
Powinnam się uspokoić, ale to oznaczało, że jeden z nich wykrył pułapkę. Zaraz pomyślą, że dla kogoś pracuję... Że ten ch*j musiał wykryć w naszyjniku żony... Ych...
Usłyszałam kroki na metalowych schodach, wiodących w to miejsce. Gwałtownie się odwróciłam i zobaczyłam tego samego mężczyznę, który miał być moim klientem, i który wykrył nadajnik.
Z trudem przełknęłam ślinę, powstrzymując się od zrobienia kroku w tył, co skończyłoby się rozbiciem o bruk.
– Najpierw cię złapię, a potem zobaczymy, co władze z tobą zrobią. – wycharczał.
Zadrżałam. Cudownie. Zaplanujmy już dzień mojego rozstrzelania...
Nagle za zakłamanym człowiekiem pojawiła się osoba, którą wcześniej trzepnęłam w rękę...
< Chu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz