Niestety, pewnego dnia ja, Gamora, Drax i Groot chcieliśmy osiągnąć niemożliwego - pokonać swego rodzaju "imperatora" galaktyki - Thanos'a. Jak można się domyśleć, polegliśmy, lecz mi jako jedynemu udało się uciec. W tej sytuacji nie miałem innego wyboru. Wróciłem na ziemię...
***
Nie zapamiętałem takiego widoku. Kiedyś, ziemia wyglądała zupełnie inaczej. Teraz... Po prawie połowie wieku wszystko się zmieniło (Czas w tamtym wszechświecie mija wolniej).
- Może NASA się nie zorientuje, że niezidentyfikowany obiekt wylądował na ziemi - wzruszyłem ramionami, włączając osłony w statku.
Wylądowałem na budynku, który podobno był siedzibą klanu mojej siostry. Nigdy nie sądziłbym, że dorobi się czegoś takiego... W pewnym momencie zza drzwi wyłoniła się grupka uzbrojonych ochroniarzy. Rozejrzałem się dookoła, wypatrując potencjalnego zagrożenia.
- Nie, nikogo nie ma. Chyba, że pobiegli na dół - uśmiechnąłem się złośliwie, patrząc jak celują we mnie.
Po chwili z grupy ubranych na czarno ochroniarzy, wyłoniła się smukła, srebrnowłosa kobieta. Wszędzie mógłbym rozpoznać te krwistoczerwone oczy...
- Kim jest - urwała, unosząc wzrok na mnie.
Skrzyżowałem ręce, wciąż głupio się uśmiechając. Vane, wciąż wpatrywała się we mnie nie wykonując żadnego ruchu.
- Peter Jason Quill - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Hm... Nie znam nikogo takiego - uśmiech wpłynął na jej twarz, podczas robienia kolejnych kroków do przodu.
- A ty jak się nazywasz? - zapytałem, śledząc każdy jej ruch.
- Vane Whisper Strange - stała około metr ode mnie.
- Uh... Też nie kojarzę - pokręciłem głową.
- Ta jasne! - krzyknęła, przytulając się do mnie.
Również odwzajemniłem uścisk.
- Tęskniłem za tobą siostrzyczko - powiedziałem z uśmiechem.
- A ja za tobą...
***
Nie wiem jakim cudem ten dzień minął tak szybko. Zdążyłem zaledwie zwiedzić bazę i pogadać z Vane. Po wykonaniu tych dwóch czynności, okazało się, że jest już dwudziesta. Można by było powiedzieć, że nasze rozmowy nie miałyby końca, gdyby nie dojście do domu.
- Na pewno się ucieszy gdy Cię zobaczy - Vane przytaknęła głową, przekręcając klucz w drzwiach.
- No nie wiem... - uchwyciłem się za szyję.
- Dasz radę - otworzyła drzwi.
Wszedłem do domu, z podziwieniem obserwując nowoczesny styl umeblowania pokoju. Praktycznie żadnych zbędnych rupieci. Zupełne przeciwieństwo mojego mieszkania na statku...
- Rocket, chodź! - krzyknęła, odkładając torebkę na wieszak.
- Znowu kogoś przyprowadziłaś... - mruknął niezadowolony, wyskakując zza blatu.
Szczęka mu opadła, gdy mnie dostrzegł. Jakby nigdy nic, szedłem do przodu w jego stronę.
- Wiesz, chyba znowu mam halucynacje - westchnął.
- A może jednak nie? - przykucnąłem, kilka metrów przed nim.
- P-Peter, ty w-wróciłeś? - zapytał nieco się jąkając.
- Hyhm - spojrzałem na swoje ręce i nogi. - Chyba tak!
***Tsa... Był melanż...***
Obudziłem się na czarnej kanapie w salonie Vane. "Chyba zasnąłem tutaj po hucznym przywitaniu..." - przeciągnąłem się, wstając. Od razu w oczy rzuciła mi się neonowa karteczka z ręcznie napisanymi słowami: "Jestem w biurze, wrócę wieczorem. Zostawiam Ci 50$ ~ Vane" - skierowałem wzrok na pieniądze, które leżały tuż obok.
- Jak ona uporała się z ogarnięciem tego syfu... - mruknąłem, wchodząc do łazienki.
Po niespełna piętnastu minutach byłem gotowy do wyjścia na miasto. Stałem przy drzwiach ubierając buty, gdy dostrzegłem Rocket'a, który szybkim krokiem zbiegł z góry.
- Idę z tobą. Jeszcze mi się zgubisz i będzie problem - powiedział, stojąc już przy mnie.
- Jak wolisz - westchnąłem lekko zaspanym głosem.
Zamknąłem za sobą drzwi, po czym klucz włożyłem do jednej z przegródek na pasku.
- Wiesz gdzie można coś zjeść? - zapytałem, idąc w towarzystwie szopa.
- Wiem gdzie są bary. Nie wiem gdzie są restauracje - uśmiechnął się.
W idealnym momencie dostrzegłem jakąś postać. Zbliżyłem się w jej/jego stronę wraz z Rocket'em.
- Może te ktoś wie...
<Ktosiu? :3>
W idealnym momencie dostrzegłem jakąś postać. Zbliżyłem się w jej/jego stronę wraz z Rocket'em.
- Może te ktoś wie...
<Ktosiu? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz