* tepnijny się o kolejne ileś miesięcy, bo weny ani pomysłu ni mam*
— Ponieść cię? — zapytałam dwuletniej córki, która dizelnie kroczyła między kamieniami, w czasie gdy jej brat dawno siedział na ranionach ojca.
— Nj! — pisnęła i przebiegła parę metrów.
Rzuciłam się za nią, żeby przypadkiem nie spadła poza barierki. Łapiąc ją za rękę, dostrzegłam chytry uśmieszek Petera.
" Z czego rżysz? " — wbiłam w niego wzrok.
" Z niczego... Słodko to wyglądało "
Prychnęłam. Rozmowa spojrzeniami to zło.
— Ptasek! — pisnęła Corrinne.
Zerknęłam w stronę, którą pokazywała. Nic tam nie było.
Zerknęłam pytająco na Petera, jednak on także potrząsnął przecząco głową.
— Gdzie widzisz ptaszka? — kucnęłam obok niej.
— Nio tjam. Na dlewku. Takji czalny z dzjwnymj sklydlami.
Znowu się odwróciłam i zakrzywiłam światło. Rzeczywiście, coś tam siedziało. Kruk?
Wpatrywał się w nas ciemnymi oczami.
" On nie jest zwykły. " — wymieniliśmy spojrzenia.
" To duch lub ptak, na którego rzucono urok"
" Co robimy? "
" Nic. Idziemy. "
Podniosłam córkę i posadziłam sobie na ramionach. Niedługo powinniśmy dotrzeć do schroniska na szczycie góry.
— Może kiedyś pójdziemy do ZOO, co ty na to? — zapytałam wesoło.
< Peter? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz