- Trzeba było uprzedzić, że będziesz chciała wykupić cały sklep... Wziąłbym większy koszyk - zaśmiał się stojący obok mężczyzna, delikatnie obejmując mnie w tali.
- Tak, tak... - odpowiedziałam cicho, przeglądając kolejne ciuszki.
Po kolejnych kilkunastu minutach - i przegrzebaniu całego sklepu - w końcu podeszliśmy do kasy. Zapłaciliśmy za wszystko, a następnie przeszliśmy do zwykłego supermarketu, aby zrobić zakupy do domu. Nie obyło się również bez przejścia obok działu z rzeczami dla dzieci. Wybrałam odpowiednie pieluszki oraz kilka innych drobiazgów. Tym razem Gilbert uzbroił się w duży, metalowy wózek. Zapewne przewidział, że nabiorę jeszcze trochę rzeczy dla maluszka.
- Czy to będzie konieczne? - burknął, wskazując na opakowanie zawierające cztery smoczki. - Jeden nie wystarczy? - skrzywił się.
- Po pierwsze, nie. Po drugie, promocja - uśmiechnęłam się delikatnie, przeglądając o wiele skromniejszy dział z ubrankami, niż w sklepie, w którym byliśmy wcześniej.
Moją uwagę niemalże od razu przykuł kolorowy śliniaczek z napisem "I Love Mom". Podekscytowana w momencie dorwałam go do swoich rąk i postawiłam przed nosem Gilberta.
- Patrz, patrz, patrz!!! - pisnęłam, szczerząc się od ucha do ucha.
Mężczyzna dokładnie przeskanował materiał wzrokiem.
- Pf... Bardziej podoba mi się ten - z wyżej umieszczonej półeczki ściągnął podobny śliniaczek, tylko ozdobiony napisem "I Love Dad".
Zmrużyłam delikatnie oczy, po czym z nieco zazdrosną miną wpakowałam przedmiot do koszyka. To samo w krótkim czasie zrobił Gilbert.
- Pewnie błąd w druku - prychnęłam, ze skrzyżowanymi rękoma przechodząc dalej.
Gdy byliśmy z powrotem w domu, wraz z Gilbertem zajęliśmy się wypakowywaniem zakupów. Torbę z ubrankami zostawiłam na fotelu. Aktualnie wszystkie ciuszki były przeglądane przez Rocketa. Nie miałam pojęcia co od nich chce, ale... No cóż, skoro chce, to niech sobie ogląda. Nie robi mi to większej różnicy.
Po wypakowaniu wszystkiego, nieco zmęczona przysiadłam na kanapie. Dźwiganie dodatkowego ciężaru, zdecydowanie nie należało do najmilszych zajęć. Spojrzałam na szopa, który z delikatnym uśmieszkiem na ustach zeskoczył z kanapy i podreptał w stronę swoich pudełek z różnymi pierdołami. W końcu, po kilku sekundach wyłowił z niego dziecięce body. Wciąż nie rozumiejąc niczego, jedynie wpatrywałam się w niego pytającym wzrokiem.
- Co tam masz? - mruknęłam pod nosem, przechylając delikatnie głowę.
- Spójrz! - wyszczerzył się, zwracając w moją stronę nadruk dziecięcego stroju.
"I Love Rocket Raccoon" - przeczytałam w myślach. Otworzyłam szerzej oczy, jeszcze raz dokładnie skanując przedmiot wzrokiem.
- Chyba cię pojebało, że moje dziecko kiedykolwiek to założy - prychnęłam, praktycznie nie wytrzymując od śmiechu. - Skąd ty coś takiego wytrzasnąłeś? - wydukałam, krztusząc się własnym śmiechem.
- INTERNET! - odwrócił przód w swoją stronę. - Czyż to nie jest cudowne... - westchnął, z uśmiechem na ustach.
W odpowiedzi jedynie pokręciłam przecząco głową. Na szczęście zrobiłam to na tyle niezauważalnie, że pluszak nawet się nie połapał.
***
Siedziałam na kanapie, wraz z Gilbertem. W jednej ręce trzymałam pilot od telewizora, a w drugiej kubek z herbatą. Przewijałam kolejne programy, z nadzieją, że w końcu znajdę coś ciekawego, lecz... Jak na złość człowiekowi - nic z tych rzeczy. Zrezygnowana ostatecznie przycisnęłam czerwony przycisk na małym pilocie, po czym odrzuciłam przedmiot na bok.
- Nudzi mi się... - burknęłam pod nosem, sącząc ciepły napar.
Nawet nie zauważyłam, gdy głowa mężczyzny znalazła się przy moim brzuchu. Delikatnie przyłożył do niego rękę, zapewne chcąc poczuć chociażby najmniejsze kopnięcie dziecka. Huh... Może dla niego coś takiego było ciekawe, lecz dla mnie wręcz przeciwnie. Czasami po nocach nie potrafiłam zasnąć, gdy maluch kopał mnie prosto w żebra.
- Ciekawe, czy będzie przystojny jak ojciec... - westchnęłam, uśmiechając się złośliwie pod nosem. - Chociaż... Bardzo prawdopodobne, że urok odziedziczy po mamusi...
- Może kiedyś... Zostaniemy rodzicami dwójki dzieci? - spojrzał na mnie z podobną miną, którą przed momentem wywołałam na swojej twarzy.
- Chciałbyś... - prychnęłam, lekko uderzając go w bok.
- Kieedyś? - uśmiechnął się szeroko.
- Pomyślę... - prychnęłam.
***
Dzisiejszego dnia, od rana czułam się okropnie. Nie chciało mi się nawet wstawać z łóżka... Ból w podbrzuszu jakby ciągle się nasilał... Nie chciałam niepokoić Gilberta, więc siedziałam cicho. Apetytu również nie miałam. "Cholera, ale że dzisiaj?" - mruknęłam do siebie w myślach, jak zwykle sącząc herbatkę. Chyba robiłam się blada, czułam to.
- Vane, czy wszystko okay? - siedzący po drugiej stronie mężczyzna, spojrzał na mnie z pytającą miną.
Zaraz po nim to samo zrobił szop. Zacisnęłam mocniej zęby.
- Jedźmy już do szpitala! - poderwałam się z krzesła w jednym momencie.
<Gilbercik? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz