Kevina jak zwykle nie było. Bo znowu jakaś akcja. Więc siedziałam bezczynnie i wpatrywałam się w okno.
Po moim podsunięciu mu bardzo "ciekawego" filmu, mieliśmy drobną sprzeczkę. Ale w ciągu tygodnia zdążył się uspokoić.
Czarny kot przebiegł przez chodnik, niebo szarzało...
Aż w końcu- wyrywając mnie z transu- odezwał się znajomy silnik, kroki i otwieranie zamka.
– Co się stało? – zapytałam, obserwując jego twarz.
Był zdenerwowany. Przejęty.
– Nic. – warknął widocznie bardziej, niż chciał.
Przekrzywiłam głowę.
– Spotkałeś albo słyszałeś coś o Corri? – wypaliłam.
Zawiesił się w pół kroku. Odebrałam to jako odpowiedź.
– I co? Co u niej? Rozmawiałeś z nią? Widziałeś? Ktoś ci powiedział coś? Mów coś!
– Nie interesuj się, dziecko... Nawet jeśli bym chciał, to nie mogę powiedzieć.
Chciałam coś powiedzieć, ale... Nie wiedziałam co. Jakoś nagle zabrakło mi sił na kłótnie.
Zacisnęłam tylko pięści i poszłam do swojego pokoju, na zakończenie trzaskając drzwiami.
Skuliwszy się w kącie, ocierałam łzy.
Tęsknię za nią, choć wiem, że chciała by o niej zapomnieć. Żeby żyć szczęśliwie bez niej.
A on coś wie, ale nie chce powiedzieć. Czyżby jego słowa się nie sprawdziły? Czyżby... Uznali, że jest za słaba? Zabili ją?
Te myśli wywoływały u mnie jeszcze większe napady płaczu.
< Kevin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz