~~Per. Flurry~~
Odprowadziłam ich wzrokiem. Wraz z momentem zamykania się drzwi, uniosłam dłoń z filiżanką. Na moich ustach gościł niewinny uśmiech, starannie dobrany do pseudomiłego spojrzenia. Wzrok Shawna pozostawał utkwiony w naczyniu. Przyciągnęłam pistolet bliżej siebie. Nie każda cisza jest przyjemna. Szczególnie, gdy utkwisz z dawnym przyjacielem w zamkniętym pokoju. Czuć było napięcie. Niemal widziałam te wyczekujące trzy kropki.
– Cisza przed burzą. – mruknęłam do siebie.
Nagle chłopak poderwał się z miejsca. W automatycznym odruchu skierowałam w jego stronę broń, ale on ją zignorował i podszedł do okna. Zaniepokojony, chciał, żebyśmy wyszli.
Też chciałam to zrobić, jednak rozkaz Corrinne, starszej wiekiem i wyższej rangą, mimo, iż nadal przyjaciółki, to wciąż rozkaz. Poza tym, nikt nie wie, czy nie zrobili niebieskowłosemu prania mózgu, tym bardziej, że mnie nie pamiętał.
– Nie będzie mi dziecko rozkazywać... – ruszył w stronę wyjścia.
– Baka...! – zacisnęłam dłoń w pięść i z nadnaturalną szybkością znalazłam się w przejściu. Pokręciłam głową z rezygnacją.
– Życie Corrinne też jest zagrożone. A z tego co zauważyłem, strasznie ci na niej zależy...
Idiota, normalnie idiota większy niż Break.
– Jak ma mi na niej nie zależeć, skoro po twoim odejściu zostałyśmy same, zdane tylko na siebie?! - warknęłam, trochę głośniej niż zamierzałam.
- Flurry... - wyszeptał. Baaaaakaaaa!
- Idiota! – walnęłam go z otwartej dłoni.
Błękitne oczy osiemnastolatka zwróciły się ku mojej twarzy. Uśmiechał się. Że co? Już miałam na niego krzyknąć, gdyby nie to, że był szybszy. Nawet nie dokończył zdania, gdy przyciągnął mnie do siebie i...
~~Per.Corrinne~~
Naprawdę zazdroszczę Xerxesowi cierpliwości i odwagi. Droczył się z potencjalnym napastnikiem, jakby dodatkowo prowokując lub tworząc okazję do ataku. Uśmiechnęłam się. Może nie będzie potrzeby interweniować?
Kevin zrobił parę kroków, rozglądając się. Nie dostrzegł mnie, siedzącej na drzewie. Jednak zrobił to ten cały Vincent i pokazał to dość wyraźnie; celując we mnie z bronii. Nie rozległ się żaden dźwięk, gdy pociągnął za spust, a mimo to coś we mnie uderzyło. Zakręciło mi się w głowie, ręce nie chciały trzymać gałęzi. Zachwiałam się i zleciałam w dół. Po drodze walnęłam o parę gałęzi, dopiero później uderzając o twardą ziemię.
Boli.
Nie mogłam się ruszyć, a moje oczy powoli się zamykały. Nie, nie, nie. Nie mogę!
Próbowałam się ruszyć. Jednakże... Moja świadomość otoczenia powoli wygasała.
A kogo ja oszukuję? Jestem słaba. Dałam się zestrzelić, choć widziałam, że we mnie celuje. Chcę chronić, sama nie potrafiąc się obronić. Tylko bym tam przeszkadzała.
~~Per. Flurry~~
Chciałam go odepchnąć, ale... Nie potrafiłam. W mojej głowie wybuchały tylko fajerwerki, zagłuszające wszystko. A może to manipulacja? Żeby... Ygh!
Odsunął się o krok, a ja wciąż stałam niczym zszokowany słup soli. Jego słowa niby do mnie docierały, rozumiałam ich sens, jednak... Jakby pochodziły zza muru. Zza mgły. Obudził mnie dopiero dotyk jego dłoni. Przytaknęłam, okazując zgodę na jego słowa. Wybiegliśmy, a z każdą sekundą moje serce przyśpieszało coraz bardziej, by w końcu zatrzymać się na ułamek sekundy. Ten pajac nie mógł się ruszyć, a w jego stronę wycelowana była broń.
No chyba nie. Nie, nie, nie, nie.
Facet o różnobarwnych tęczówkach pociągnął za spust.
Za daleko, za daleko...
Rzuciłam się w stronę Xerxesa.
Nie pozwolę...
Wraz z drobnym ruchem ręki zmieniłam postać. Skoczyłam przed białowłosego w idealnym momencie, by to coś, co było wymierzone w niego, trafiło w moją klatkę piersiową.
Momentalnie moje źrenice zmniejszyły się, ciało przestało funkcjonować...
*
Monotonna ciemność. Wszędzie tylko mrok i chłód od niego bijący. A potem znowu byłam tam, ale... Unosiłam się nad ich głowami. Czyli... Umarłam?
*
Shawn klęczał nad moim ciałem, które wróciło do normalnej postaci, wrzeszcząc coś do swojego towarzysza.
~Shawn, spokojnie... – szepnęłam. Nie usłyszał. Nikt mnie nie słyszał.
Po chwili zerwał się i ruszył w stronę zarośli. Szukał Corri. No tak...
Miała ich pilnować, ale nie pojawiła się. Czyżby złotowłosy wykrył wcześniej jej kryjówkę i... Potrząsnęłam głową.
Zwróciłam wzrok na Xerxesa, bezwiednie patrzącego w dół.
~ Xer, to nie twoja wina. Sama to zrobiłam, pamiętasz?
Uniósł morderczy wzrok na Vincenta. W tym spojrzeniu migotała niewypowiedziana obietnica długiej i bolesnej śmierci.
Moment przerwał zrozpaczony głos niebieskookiego. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, co wykorzystał za chwilę morderca, uciekając.
~ Tchórz! Będę cię nawiedzać w nocy!
Podleciałam do przyjaciółki. Wokół niej było trochę krwi. Śledząc otoczenie, uznałam, że musiała spaść z drzewa.
Jej brat chciał ją obudzić, jednak nijak mu się nie udawało. W końcu ją podniósł i ruszył w stronę domu. Xerxes tylko odprowadził go spojrzeniem. Kucnął i pocałował martwe ciało w czoło. Po chwili się rozpłynęło, a on poszedł w ślad za niebieskowłosym.
~ Pilnuj jej, Xer. – szepnęłam prosto do jego ucha. Zatrzymał się i rozejrzał. Uśmiechnęłam się lekko.
~~Per. Corrinne~~
Zamrugałam parę razy, po czym się zerwałam do siadu.
– Corrinne?
Podskoczyłam ze strachu. Shawn? Co on tu robi? Co się stało?
– Co się stało?
Cisza. Nie było odpowiedzi. Jedynie martwa cisza.
– Coś z Xerxesem? – mój głos zadrżał.
– Nie. Jestem tutaj.
Przyprawiacie mnie dzisiaj wszyscy o zawał.
– To w takim razie co się stało? – cisza. Przygnębiająca cisza. Nagle otrzeźwiałam – Gdzie Flurry?!
– No właśnie... Chodzi o nią.
Shawn stał z krzesła i przesiadł się metr ode mnie. Xer jedynie odwrócił wzrok w stronę okna.
Gwałtownie stanęłam na podłodze.
– Nawet nie kończ! To kiepski żart, prawda?! Xer?! ...
Pokręcił głową. W moich oczach zabłysły łzy, szybko stłumione przez przyśpieszony oddech.
– Shawn... Wypierdalaj. – mruknęłam przez zęby. Wstał, ale widocznie nie zamierzał wyjść.
– Głuchy jesteś? Wypierdalaj.
– Corrinne... – przeszedł przez łóżko. Wystarczyło, że na niego spojrzałam, by się zatrzymał w pół kroku. – Siostrzyczko...
– Pojawiacie się po paru latach. Chcecie zabić Xerxesa, zabijacie Flurry. I ty śmiesz jeszcze tutaj przebywać? Ba, nazwać swoją siostrą?
Zamilkł. Otwierał usta niczym ryba, najwyraźniej myśląc, co powiedzieć.
Rzuciłam w jego twarz przedmiotem wyciągniętym z kieszeni. Był to notatnik, który uderzył prosto w cel. Spadł na podłogę, a Shawn podążył za nim wzrokiem.
– Trzymaj to i wyjdź, bo nie ręczę za siebie.
Wahał się, jednak podniósł zeszyt i powoli wyszedł.
Gdy drzwi wyjściowe się zamknęły, opadłam na podłogę.
– Xer... Mógłbyś? – szepnęłam. Bez słowa wyszedł.
Chwilę porzucałam przedmiotami o ściany, a potem po prostu usiadłam i... Uśmiechnęłam się. Nie było w tym uśmiechu szczęścia, a jedynie coś z kategorii "Idę się zaraz zajebać". Od płaczu miałam gulę w gardle, z trudem oddychałam, a po moich rękach ciekła krew. Zerknęłam na zegar. Godzina szósta. Wstałam i ruszyłam do łazienki. W czasie wiązania bandaży, zdążyłam pięć razy zwymiotować.
Ukradkiem wymknęłam się z pomieszczenia, chcąc wrócić do pokoju.
– Obudziłam cię? – schowałam ręce za plecami. – Jeśli tak, to przepraszam.
– Nawet nie spałem. – mruknął. Śledził mnie wzrokiem, gdy go mijałam. Przełożyłam szybko ręce przed siebie, gdy byłam już parę centymetrów za jego plecami.
Szybko się przebrałam i zeszłam do kuchni. Nie było w niej nikogo.
– Robisz ciasto? – zagadnął Kevin, wchodząc do kuchni. Kiwnęłam głową, zerkając na piekarnik.
– Próbuję się uspokoić. – uśmiechnęłam się. Akurat to było prawdą; nie lubiłam być może gotować, natomiast pieczenie było moim.. hobby? No, po prostu pozwalało mi nie myśleć.
– Za pół godziny możesz je wyjąć. Ja w tym czasie lecę do pracy, bo się spóźnię.
Zrobiłam parę kroków, próbując go wyminąć. Złapał mnie jednak za rękę.
– Nawet dzisiaj?
– Taka praca. Dług się sam nie spłaci. – odparłam bez emocji.
Mimo takiej odpowiedzi, wciąż nie puszczał mojego nadgarstka.
– Xer, to boli. – syknęłam przez zęby.
– To dlatego, że masz na niej bandaż?
Czyli zauważył.
– Przy spadaniu z drzewa się poraniłam, nic poważnego.
– Nie kłam.
Wyrwałam rękę, gdy zaczął rozwijać opatrunek.
– Mówię, żebyś zostawił. – cofnęłam się parę kroków w tył. Błyskawicznie zniknęłam z domu.
Wchodząc do mieszkania, miałam nadzieję, że nie zastanę w pierwszym metrze Xerxesa. Siedział za to w kuchni.
– Długo zamierzasz tam chodzić?
– Tyle, ile będzie trzeba. – fuknęłam. Wzięłam sobie małą butelkę wody z szafki.
– Już praca na kasie jest lepsza.
– To tylko taniec, Xer. Nic więcej.
Zerknęłam na jego twarz. Westchnęłam.
– Słowa, nawet te niewypowiedziane, bolą bardziej niż czyny, wiesz? – szepnęłam, zatrzymując się w progu na parę sekund.
Zerwał się z krzesła tak gwałtownie, że te najpierw poleciało na ścianę, a dopiero później na podłogę.
Machinalnie ruszyłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i usiadłam na łóżku. Bezmyślnie szukałam dłonią ostrego przedmiotu między fałdami kołdry. W końcu na niego natrafiłam, a jego chłód połaskotał moje palce. Pokręciłam go trochę w dłoni, jednak ostatecznie włożyłam pod poduszkę. Chwilę potem szafa się otworzyła. Wyszedł z niej Xerxes.
– Gdzie zgubiłeś lalkę? – uśmiechnęłam się rutynowo.
– Została w kuchni.
– A czego chcesz? Poza tym- ten duży prostokąt nazywa się formalnie drzwiami. Służą do wchodzenia do pokoju. Następnym razem użyj ich.
– Ale są zamknięte.
– O to właśnie chodzi. – zaśmiałam się, na chwilę odrywając od niego wzrok.
Wykorzystał moment i znalazł się niebezpiecznie blisko.
Zerwałam się, chcąc sięgnąć po klucz, jednak nie było go w miejscu, gdzie go położyłam.
– Ty cholerny... – warknęłam, gdy dostrzegłam go w jego dłoni.
Czyli moja forteca teraz stała się pułapką.
Pode mną zatrzęsły się nogi. Przypomniała mi się pewna noc sześć lat temu. Kiedy to najprzyjaźniejsze miejsce stało się potrzaskiem dla rodziców.
Boję się.
Osunęłam się na podłogę.
Boję się. Boję się. Oni wrócą. Dopadną nas. Boję się. Dopadną Shawna.
Moje oczy się zaszkliły.
– Cała się trzęsiesz. – Break objął mnie ramieniem.
– Odsuń się – szepnęłam.
– Nie.
Westchnęłam cicho.
– Oddaj klucz, bo chcę wyjść.
– Nie.
Prychnęłam. Ogarnęłam się w parę sekund i odepchnęłam go, sama wstając.
– To wyjdę oknem. – mruknęłam samorzutnie. Ukradkiem wyjęłam coś spod poduszki i podeszłam do szyby, rozsuwając ją. Usiadłam na parapecie i zeskoczyłam, miękko lądując na dole. Bez oglądania się ruszyłam ku drodze.
Szwędałam się bez rozmysłu po ulicach. Podskórnie czułam, że ktoś mnie obserwuje, jednak było mi to obojętne. To zapewne jacyś przypadkowi ludzie. Skręciłam w alejkę domów jednorodzinnych, wzrokiem szukając ruin. Nie kwapiłam się by przechodzić przez furtkę, skoro w ogrodzeniu były dziury, a ono samo nie było wysokie. Po chwili siedziałam pod ukochanym drzewem. Ściągnęłam bandaże. Naszyjnik w środku którego ukryte były zdjęcia był lodowaty. Jak w tą noc gdy... Przy dotknięciu z zimnym, ostrym przedmiotem, zmarznięta skóra niemiłosiernie piekła.
Gdybym wtedy nie weszła na gałąź...
Gdybym nie dała się tak łatwo zestrzelić...
Gdybym zabiła ich już wcześniej...
To powinnam być ja...
Ona powinna żyć.
Potrząsnęłam głową. Schowałam narzędzie do kieszeni, zastępując je bandażem. Wstałam i ruszyłam znowu do domu. Ot tak. Nie zamierzam siedzieć tak w miejscu. Zamarznięcie to głupi sposób na śmierć. Być może Regnad da sobie już spokój.
Stanęłam pod budynkiem. Weszłam do niego w taki sam sposób w jaki wyszłam. Czysto, miękko. Bez żadnego szmeru zamknęłam okno.
Naprzeciw mnie zamigotało oko. Czerwone oko, należące do białowłosego. W błyskawicznym tempie znalazło się za mną. Jedyna droga ucieczki zamknięta. Niebezpiecznie zaczęło się zbliżać, a przez panujący półmrok mogłam dostrzec minę Kevina. Psychiczny pajac. Gorączkowo zaczęłam się rozglądać, cofając. Gdy jednam nie znalazłam celu, spojrzałam jeszcze raz na jego twarz.
Boję się...
– Zostaw mnie. – szepnęłam.
Boję się.
Cofnęłam się do odległego kąta. Jak najdalej od niego.
Boję się.
Wyglądał przerażająco. W jego dłoni brakowało tylko noża. Chociaż... Nie byłam w stanie stwierdzić, czy go przypadkiem nie ma.
Boję się, boję się...
Skończyło mi się miejsce do cofania. Ani jednego centymetra. Skuliłam się. Wciąż szedł w moją stronę z miną szaleńca.
To wszystko przypominało te krwawe horrory, których zawsze nie lubiłam. Nie lubiłam w ogóle horrorów. Były jedną z tych rzeczy, przy których jako dziecko uciekałam z pokoju. Nie zmieniło się to do dzisiaj.
Jego oko na chwilę zniknęło, a gdy znów się pojawiło, było metr przede mną.
– Zostaw mnie. – powtórzyłam, a mój głos zadrżał przy wypowiadaniu tych słów.
Kiedy wyobrażałam sobie, kto musiał zabić mamę i tatę, zawsze pojawiał się taki właśnie psychiczny wyraz twarzy. Niby zakuty w murze, a jednak przerażający.
Czemu te wszystkie fobie powracają po śmierci Flurry?
Było o tyle dobrze, że teraz dostrzegłam, iż nie ma nic w rękach. Opuściłam zaczerwienione oczy, starając się nie patrzeć na niego.
Boję się...
Boję się...
< Kevin, Shawn? ❤ >
poniedziałek, 25 grudnia 2017
Od Flurry, Corrinne cd. Kevin'a, Shawn'a
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz