czwartek, 14 marca 2019

why hello there




Jakby ktoś tu jeszcze kiedyś przypadkiem trafił to zapraszam na bloga podanego poniżej

I przy okazji przepraszam za wszystko co się działo na tym blogu
Z każdym rokiem człowiek trochę mądrzeje



czwartek, 22 lutego 2018

Od Kevina CD Corrinne

Dlaczego znowu musi mi ona znikać z oczu... Szczególnie, w takiej sytuacji, gdy nawet nasze zdrowie wisi na cienkim włosku. Zawsze, nawet bezinteresownie dbała o dobro słabszych. Najlepszym przykładem jest Flurry, dla której gotów była poświęcić własne dobro. W troskach przewyższa mnie ponad wszystko. Nigdy nie zapomnę początków naszej trójki... Ach, stare dobre czasy. Niestety, po części minione, a jak się nie postaram, to zostaną całkowicie zniszczone. Z cichym westchnięciem rozejrzałem się po korytarzu. Pustka... Najwidoczniej wszyscy tłoczyli się na głównej sali. Szczerze, nie mam ochoty tam wracać. Jeszcze mi życie miłe. Nawet nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że Corri zdecydowała się tam zostać... Mam nadzieję, że pomyślała racjonalnie i - niestety - pod moją nieuwagą, wydostała się z głównego miejsca potyczek. Starałem się za wszelką cenę wsłuchać w rozprzestrzeniającą się wokół ciszę. Tylko w nasłuchiwaniu ratunek. Zlokalizowanie i próby teleportacji... Ach, ta kwestia cały czas sprzeczała się w moim umyśle. Jestem świadom, że wampiry mogą w każdej chwili przejąć pałac, przez co później... Jeśli... Za chwile mnie coś trafi, przez te okropne myśli związane z losem drogiej mi dziewczyny. Przynajmniej raz posłucham rady starszej osoby...
- Cóż. Ale jeśli będzie chciał mnie ostatecznie pochłonąć mrok... to tylko w samotności... - powiedziałem sam do siebie, przystając na moment. Rozejrzałem się. Takie błądzenie po korytarzach jest jedynie stratą czasu. Cennych chwil, decydujących o życiu o wiele młodszej osoby ode mnie. Czubkami palców, odsłoniłem przysłaniającą brak lewego oka grzywkę. Również ukrytą w lasce broń, zacisnąłem mocniej na rękojeści, podświadomie wydając polecenie swojemu łańcuchowi. Dam radę, jakoś zniosę ewentualne rozrywanie głowy, czy delikatny krwotok. Dawno minęły moje młodzieńcze lata... Gdy tylko ponownie dane mi było rozchylić powieki, centralnie przed sobą spostrzegłem charakterystyczną, tą samą suknię Corri z dzisiejszego wieczoru. Widok macek, jak i wampira tuż przy jej szyi, w ułamku sekundy wywołał u mnie mocny szok, który po kilku kolejnych, przemienił się w gniew. Nie czekając dłużej, w końcu ukazałem światu idealnie skrytą, broń białą, z impetem ruszając w stronę zagrożeń. W pierwszej kolejności, mocnym kopnięciem odrzuciłem krwiożercę, od niedoszłej ofiary, żeby zaraz później przeciąć wszystkie, naprawdę obrzydliwie wyglądające macki. Wystawały zarówno z podłogi, sufitu, jak i ścian... Dziadostwo... Rzucający się mężczyzna, niechętny do zaprzestania czynności, starał się podnieść. Cóż.  Uniemożliwiła mu to nagła strata jednej z górnych kończyn. Skurwysynowi się należy... 
Zanim się obejrzałem, dziewczyna, na powrót znalazła się blisko przy mnie. Opierała się o mój tors, widocznie osłabiona, jakby bliska omdleniu. Syknąłem pod nosem, spoglądając na mężczyznę, którego obumierająca kończyna leżała jakiś metr ode mnie. Chciałem gnoja dobić, lecz zajęłoby mi to za dużo czasu... Również widok morza krwi, jakoś mnie nie kręci. Objąłem jedną z rąk drobną istotkę, ledwo mogącą utrzymać się na własnych nogach. Szybko podniosłem ją na ręce, ignorując przyśpieszający oddech i delikatny ucisk w czaszce. Rozejrzałem się. Jesteśmy na piętrze z komnatami. Idealnie. Nie czekając, przyśpieszonym krokiem ruszyłem w stronę tej, która podobno była przydzielona mojej osobie. Nie możemy dłużej tu zostać, ryzyko jest zbyt wielkie. Bez słów, wparowałem do otwartego pokoju. Tak, to z pewnością był ten. Odetchnąłem z cichą ulgą. Nie czekając, zbliżyłem się do całkiem wygodnego łóżeczka, na które od razu ułożyłem przysypiającą dziewczynę. Dopiero wtedy, lekko z góry mogłem się jej dokładniej przyjrzeć. Zdecydowanie pobladła z twarzy, co jedynie podkreślały dwie, drobne dziurki w jej skórze. Pieprzone wampiry... Cholera, przez tą, nawet drobną ranę jesteśmy o stokroć bardziej narażeni na znalezienie. Delikatnie przyłożyłem dłoń do czoła Corri... Zimne. Chyba zaczynam panikować. Dorwałem szybko jeden z leżących na ziemi koców. Upewniony co do jej zabezpieczenia, szybko zabrałem się za prowizoryczną barykadę wejścia. Nie przystąpię do żadnej pomocy jej zdrowi, jeśli będę zmuszony udzierać się z nowymi gośćmi. Na tą porę, powinna wystarczyć szafa i fotel. I tak zaraz nas tu nie będzie. Nie mam zamiaru spędzić tu dłużej niż pięciu minut. Widocznie, to już pisana klęska pałacu. Wróciłem do dziewczyny, z zamoczonym w letniej wodzie ręcznikiem. Otwieranie innego wymiaru również trochę zajmie, więc wolę zaoszczędzić czas, pozbywając się przyciągającej wampiry, woni krwi. Mięciutkim materiałem, dokładnie, jak i delikatnie przemyłem całą szyję oraz twarz Corrinne. Nachylony, bez słów wykonywałem daną czynność, równie skupiony w nasłuchiwaniu zagrożenia. Przyłożyłem do miejsca rany wcześniej znaleziony, nieduży plaster. Jeszcze tylko chwila... Podszedłem do okna, chcąc wyrzucić za nie przesiąknięty niewielką ilością krwi materiał. Jesteśmy na piątym piętrze, więc... Zamarłem totalnie, dostrzegając zbliżające się niebezpiecznie pod ściany budynku stworzenia. Mam świadomość, że ich uwadze ciężko jest uciec. To tylko odejmowało mi czasu. Przekląłem pod nosem, wracając do ciężko oddychającej dziewczyny. Nie mam czasu. Czas. Czas. Cholerny zdrajca. Ująłem drobną osobę w ramiona, bez dłuższego czekania, ponownie przywołując do siebie ogromną, widmo-kreaturę. Przytuliłem mocniej do siebie odzianą w suknię najdroższą. Zacisnąłem zęby, gwałtownie padając na kolana, przez siłę w tym momencie dosłownie wbijającą mnie w ziemię. Dostrzegłem gwałtowne ruchy szafy i fotela. Jeszcze moment, a po nas. Szybciej. - warknąłem w myślach...
Wtem. Wszystko jakby ucichło. Cały dotychczasowy gmach, jak i odgłosy tłuczonego szkła, po prostu zniknęły. Coś mnie rozrywa od środka, lecz mimo to... Przeżyję wszystko, aby móc ochronić. Wstaję. Czuję, jak znowu o własnych siłach mogę ustać. Jesteśmy poza wszystkim. W niczym, a jednak pomiędzy. Pomiędzy, a jednak w niczym. Dom. Chcę znowu go ujrzeć. Tamten świat, który może całkowicie zmienić swoje barwy, gdy na powrót będę miał przy sobie. Upragniony spokój i cisza. Ale... Razem... Chcę w końcu odpocząć...
Rozchyliłem powieki. Czy w końcu jesteśmy bezpieczni? Liczba mnoga. Nie w moim stylu. Moje ręce... Błąd. Nie czuję jej. Nie widzę, nie słyszę. Wzrok utkwiony mój pozostał w martwy punkt. Moje ręce. 
- Corrinne?! - rozchyliłem usta. Moja zestresowana postawa przejęła władzę. Przyśpieszony oddech, szybsze bicie serca. Nie rozumiem. Świecie. Wszechświecie, Otchłani. Znowu nie potrafię pojąć. Nie wiem, dlaczego. Dlaczego ja nie wiem. Moje kolana ponownie zetknęły się z ziemią, a ręce mimowolnie opadły. Przymknąłem oczy... 
Znowu to wszystko widzę.
Czuję.
Czym jest rozpacz.
Czy to jest rozpacz?
Co to tęsknota.
Czy ja tęsknię?
Znowu czuję słabość. Niewolę, przytrzymującą mi ręce. Działanie, nie możliwe do zrealizowania... 
Skoro i ona odeszła, odchodzi też cząstka mnie...
...

Od Corrinne cd Kevin

– Wracajmy na dół. Jeszcze sobie niewiadomo co pomyślą. – Nie chciałam niszczyć chwili, ale byłam do tego zmuszona. Xerxes nie zdawał sobie sprawy, jakie byty aktualnie nawiedzają królestwo. A nietoperzy wokół robiło się coraz więcej. Gdyby zaatakowały nas tutaj, gdzie było nie tylko zagrożenie wypadnięcia za barierkę... Zrezygnowany jęknął. Jakby... Zawiedziony. Uśmiechnęłam się pocieszająco. 
– Może wcale nie będą się mylić? – uśmiechnął się szeroko. 
Emily, ty żywa ścierko od podłogi, jakbyście się zamienili rolami, nikt by nie zauważył.
– W każdym razie, chodź. – chwyciłam go za dłoń, sprowadzając przez pokój i korytarz. W krótkim czasie od przybycia na salę, rozbrzmiała melodia. Taniec towarzyski... Belgijka. Uśmiechnęłam się wesoło i zaciągnęłam Xercia w rządek par. Nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Szczególnie, gdy zorientował się, że następuje zmiana par. Ja jednak byłam zbyt zajęta powtarzaniem w myślach kroków; cztery w przód, potem w tył, znowu w przód, doskoczenie, odskoczenie, obrót na drugą stronę, gdzie wcześniej stał partner, doskok, odskok i zmiana do przodu, wracając na swoją stronę. Niby tak banalne, a jednak jest przy tym dość sporo śmiechu. Łatwo wpaść na czyjeś plecy lub wycofać samemu o ten krok za dużo. Im więcej osób, tym trudniej. He. Hehe. Hehehe. Po całym okrążeniu znów trafiłam na Xerxesa. Nie wydawał się zbyt... Zadowolony. Muzyka powoli cichła, a gdy już całkiem umilkła, rozbrzmiał brzdęk tłuczonej serii szkła. Skuliłam się, zatykając uszy. Za głośno... Boli... Blisko siebie wyczułam obecność nie tylko Xerxesa, ale także pewnego osobnika. Znałam już jego zapach. Wyprostowałam się, wyciągając broń. Chwyciłam Xerxesa za dłoń i odciągnęłam jak najbliżej drzwi. 
– Czujesz się na tyle dobrze, by móc się bronić? – Kiwnął głową. Jakoś w to nie wierzyłam, ale także domyśliłam się, że nie dałby się wygonić. – Jakby coś... Ratuj się, dobrze? 
Nie mogłam czekać na odpowiedź, ponieważ dostrzegłam parę wampirów otaczających dzieci. Nastoletnie kotołaki sobą osłaniały te mniejsze. Dostrzegłam Rosę i Geo wśród tych ochranianych. Skoczyłam w ich stronę, nagle stając wśród maluchów i wymierzając w najbliższego potwora. 
         W krótkim czasie, ubyło za dużo kotołaków. To chyba największy atak w ostatnim czasie, a trupy gdzieś znikają. Mimo to, wokół się roi od obu ras; na salę wciąż przychodzą nowe wampiry, a kotołaki przybyły z miasta, bowiem nie wszystkie chciały wcześniej przyjść na bal. Nie mogłam nigdzie dostrzec Xerxesa. W pewnym momencie zatrzymałam się zza drzwiami i przeskanowałam wzrokiem pomieszczenie. Nigdzie... Nigdzie go nie ma. Może uciekł. A może go dorw... Potrząsnęłam głową, ręką podpierając się o ścianę. Cholernie bolało mnie całe ciało. Nagle coś na wzór macek chwyciło mnie w pasie i nadgarstkach, na tyle mocno, że nie byłam w stanie nic w nich utrzymać. Czyjś język przejechał wzdłuż mojej szyi. Wzdrygnęłam się, czując dodatkowo niemiły uścisk w brzuchu. 
– Nie wzywasz nikogo na ratunek?... – szepnął. 
Jakoś tak nie mam kogo – pomyślałam, jednak nie odezwałam się, zajęta zaciskaniem zębów i próbami opanowania drżenia. Wbił kły w moją skórę, na co wygięłam się do tyłu.
Boję się...
Syknęłam, czując poruszające się macki i to, jak z mojego ciała ubywa krwi. Opuściłam bezwładnie ręce, zupełnie przestając się szarpać. Ospale wpatrywałam się w niewidoczny punkt. Sidła oplotły moje skrzydła, dość mocno je drażniąc. Coraz ciężej mi się oddychało. Z czasem nawet nje byłam świadoma.Momentalnie ktoś wyrwał mnie z uścisku, co  udało mi się zarejestrować. Wyczułam zapach Xerxesa, gdy inercyjnie na niego wpadłam, przylegając do jego klatki piersiowej. Zmrużyłam powieki. Zimno...

< Xerciu? C: >

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Od Kevina CD Corrinne

Przyglądałem się z delikatnym uśmiechem dziewczynie, która z podwiniętą nieco sukienką zaczęła biec. Swoją drogą - świetnie na niej leżała ta kreacja. Cicho westchnąłem, poprawiając jedną ze wsuwek, która nieco ześlizgnęła się z mojej "idealnej" fryzury. Wciąż za wiele rzeczy bierze na poważnie... Chociaż... Zważając na jej nieco traumatyczną przeszłość, jak i teraźniejszość, w której musi spłacać tej przeklęty dług za pomocą niezbyt przyjemnej metody... No dobra! Możliwe, że odrobinę przesadziłem...
Koniec końców ruszyłem się z aktualnie zajmowanego miejsca. Nie miałem co robić samemu na balkonie, a dodatkowe wyobrażenia dotyczące możliwości Corrinne, dosłownie zmusiły mnie do opuszczenia głównej sali. "Jeszcze wyskoczy mi przez okno" - mruknąłem do siebie w myślach, przechodząc przez korytarz prowadzący prosto do jej komnaty. Skąd wiem gdzie ona jest? Huh... Można powiedzieć, że znalazłem już swojego podwładnego, na którego jedynie wystarczy rzucić zabójcze spojrzenie, żeby zaczął gadać. O dziwo, tutejsi ludzie o wiele łatwiej dają sobą manipulować... Tym lepiej!
Uchyliłem delikatnie drzwi, do komnaty, w której miała znajdować się Corrinne. Kotołak najwidoczniej dobrze ją znał... "Yhm... Chyba za dobrze" - wymruczałem, a na samą myśl mocniej zacisnąłem dłoń na swojej ukrytej broni. Zamknąłem za sobą pokój. Dziewczyna dobrze rzucała się w oczy - stała na balkonie, tuż naprzeciw wejścia. Bez żadnych skrupułów zrobiłem kilka kroków w przód, dzięki czemu po chwili znalazłem się tuż obok dziewczyny. Ta jakby nieznacznie, odsunęła się, widocznie mnie ignorując.
- No tak... W końcu praktycznie mnie nie znasz... - prychnąłem. - Widzę, że przyszła na to pora... - westchnąłem, wskakując w siedzie na barierkę. - Nie mam rodziców, a sam oryginalnie powstałem w zupełnie innym świecie. Określając poprawnie. Jestem dzieckiem omenu - zacząłem najogólniej. - Wymiar z którego pochodzę, szczerze mówiąc... Nie za bardzo różni się od naszego świata. Byłem zwykłem sługą w jednej, z tamtejszych bogatych rodzin. Pewnego dnia wyruszyłem w zwyczajną podróż z ich sześcioletnią córką, huh, bardzo mnie lubiła. Gdy wróciliśmy, okazało się, że cały jej ród został zabity. Eh... Zabijało mnie od środka totalne poczucie winy - oparłem się obiema dłońmi o lazurowy element balkonu. - Tym właśnie sposobem zawarłem kontrakt, z pewnym łańcuchem. Był to towarzysz, na wzór tego, którego posiadam aktualnie. Jako, że nasza umowa była nielegalna, po jakimś czasie na mojej piersi, pieczęć stworzona wraz z zawarciem naszej umowy, zatoczyła pełne koło. Znalazłem się w otchłani. A dokładniej mówiąc, w jej sercu, gdzie przebywała władczyni tego miejsca. Nie chciałabyś się tam znaleźć. Otaczała mnie w tamtym momencie masa lalek... Kontynuując. Naskoczyłem na nią z ostrzem, gdy ta zaczęła się naśmiewać z mojej przeszłości. W tamtym momencie, w jej głowie wytworzył się genialny plan - wykorzystania mojego oka, do uzupełnienia pustych oczodołów swojego pupilka. Ten przeszywający moją głowę ból... Nie do opisania... - uśmiechnąłem się delikatnie, przeczesując grzywkę przysłaniającą moje oczy dłonią. - W każdym razie, jakimś cudem udało mi się ubłagać Świadomość Otchłani o spełnienie mojego pragnienia. Naprawiła dla mnie przeszłość, dzięki czemu całej rodzinie udało się przeżyć. Niestety, trzy lata później zostali zamordowani. Ich dziecko również nie przeżyło. Hah... Dobrze pamiętam jak znienawidziłem w tamtym momencie Abyss. De facto, za swoją głupotę. Sam nie wiem jak to wszystko wyszło, ale po tym wszystkim obudziłem się w zupełnie nieznanym miejscu. Jakby te trzy kolejne lata, przeżyte z dobrze znaną rodziną były zwykłym snem. Tam... Znalazła mnie Sharon i jej matka... Była naprawdę wspaniałą i dobroduszną kobietą... - powiedziałem zdecydowanie ciszej, ciężko przy tym wzdychając.  - Znalazłem się tutaj za sprawą tej samej osoby, która odebrała mi oko. W tamtym świecie już zapewne leżę głęboko w ziemi. Tutaj też nie pożyję zbyt długo... Gdyby wszystko podsumować, mam już prawie sto lat. Poprzez zdobycie legalnego kontaktu z moim aktualnym łańcuchem,  zastopowałem swoje procesy starzenia, lecz mimo to... I tak kiedyś znowu przyjdzie na mnie pora... - cały czas na mojej twarzy, wymalowany był delikatny uśmiech. Z powrotem znalazłem się obiema stopami na ziemi. Zrobiłem parę kroków w przód. - Jakieś pytanka? - stojąc do niej tyłem, jedynie uśmiechnąłem się ukradkiem.
- Gdy wtedy, w tym pokoju... - zaczęła niepewnie. - Mówiłeś, że też tak kiedyś miałeś - - wyczułem, rzucane na mnie wymowne spojrzenie. - Więc... Jaki był twój największy upadek? - słysząc jej pytanie, z moich ust mimowolnie wydobył się cichy śmiech. Jak się mogłem spodziewać, niedługo później zamienił się on jedynie w ciężki wdech.
- Cieszę się, że stałaś się normalną nastolatką i nie boisz się pytać szczerze o takie rzeczy - zaśmiałem się cicho. - Mówienie o tym... Eh... - spuściłem nieco wzrok. - Nie wiem, ale... Chyba mógłbym to nazwać swego rodzaju depresją. Zachowywałem się jak zranione zwierzę, które nie dawało do siebie nikomu dojść. Moje oko nie rzadko znajdowało się w takim stanie, jakim było kilka dni temu. Jedyną różnica... Do takiego stanu doprowadzałem siebie sam - zacisnąłem mocniej dłoń na towarzyszącej mi lasce. - Pomijając tą odległą przeszłość...  Ponad tydzień temu... W nasze progi zawitała dwójka, odpowiedzialna za mój brak oka. Nie wiem co dokładnie zrobiła, lecz najwidoczniej stara rana ponownie się otwarła, a ja, dodatkowo przywaliłem głową o stół! Poleżałem tak sobie nieprzytomny kilka dni, a gdy się obudziłem i zorientowałem, że nie wróciłaś, przybyłem tutaj. Przez użycie mocy swojego drugiego łańcucha i dodatkowe szkodzące rzeczy z wcześniej, najwidoczniej mój organizm nie wytrzymał i spotkałem się z podłogą - zakończyłem swoją litanię. Czułem się znacznie lepiej, mimo, że nie opowiedziałem jej za dużo. Przynajmniej Teraz wie...
Nawet nie czekałem na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Zwykłe milczenie, przynajmniej tyle w tym momencie mogłem od niej otrzymać. Wyciągnąłem z niewielkiej kieszonki lizaczka. Huh... Przynajmniej się nie stopił czy coś...
- Nadal się gniewasz za te skrz- - urwał mi w połowie nagły ruch dziewczyny. Bez najmniejszych skrupułów, wtuliła się we mnie. Nieco zaskoczony, aż wypuściłem swojego lizaka z dłoni. Spojrzałem nieco w dól, ku niższej o głowę dziewczynie.
- Przepraszam... - wyszeptała, nie odrywając się ode mnie nawet o milimetr. Na jej słowa mimowolnie się uśmiechnąłem, żeby w końcu odwzajemnić uścisk. Objąłem ją delikatnie, przy tym jedną z rąk delikatnie głaszcząc po głowie.
- Nie masz za co - uśmiechnąłem się, zniżając swoją dłoń, ku jej podbródkowi. Uniosłem jej twarz delikatnie do góry, żeby móc spojrzeć jej prosto w oczy. - Czyli już nie jesteś zła? - zapytałem, wciąż trzymając ją w pasie.
- A mam być? - odpowiedziała pytaniem, na pytanie, przy tym śmiejąc się cicho. Słysząc to, zbliżyłem swoją twarz, bliżej do niej.
- Możliwe, że jeszcze będziesz...

POSŁÓDŹMY SOBIE TROSZKĘ c:
Odsunąłem się po chwili nieznacznie, by ponownie spojrzeć dziewczynie prosto w oczy. Ponownie na jej twarz wkradł się uroczy rumieniec, a po jej policzku spłynęła niewielka, słona łza. Uśmiechnąłem się, jak to miałem w zwyczaju, przy tym delikatnie przejeżdżając palcem po jej mokrym elemencie twarzy. 
- Corrinne... - dłonią, uchwyciłem tą, należącą do niej. Dziewczyna w tym momencie jedynie przyłożyła palec do mych ust. Nieco zaskoczony, przekrzywiłem pytająco głowę.

<Corrinne? c:>
*WSZĘDZIE TĘCZ WIDZĘ! WSZĘDZIEEEEEEEE*


niedziela, 31 grudnia 2017

Od Corrinne cd Kevin

– Jasna cholera, co ci się stało?! – zerwałam się na równe nogi.
– Walnąłem o stół. – wzruszył ramionami.
– Siadaj. – wskazałam głową na łóżko. Nie ruszał się z miejsca– Siadaj, kurna, bo nie będę cię zbierać z ziemi!
    Był bledszy niż zwykle, co było dość... Niepokojące. Usiadł gwałtownie na materacu, jakby próbował ukryć zawroty głowy. Zawiesiłam się, nie wiedząc zbytnio, co dalej robić. A robota znalazła się szybko; Mała Rose wędrowała niezdarnie w moją stronę. Urocze... Szybko podeszłam do niej i wzięłam na ręce, z powrotem kładąc na łóżku.
– Co się stało, kochanie?
Wtuliła się w poduszkę.
– Mama... – szepnęła. Pogłaskałam ją po główce.
– Na pewno się znajdzie.
– Obiecujesz?
– Kochanie, nie mogę tego obiecać, ale na pewno jeszcze kiedyś się spotkacie. Wszyscy dorośli robią co w ich mocy, by znaleźć waszych rodziców. A teraz śpij.
Poruszyła tymi malutkimi, słodkimi uszkami i zamknęła powieki.
Biedactwo...
Jeszcze raz przesunęłam dłonią po jej włosach i wstałam. Kevina nie było na miejscu, gdzie go zostawiłam. Gdzie on się podział?! Odpowiedź była natychmiastowa- gdy tylko się zbliżyłam dostrzegłam go na podłodze. Westchnęłam.
– Xerxes, nie rób sobie żartów... – mruknęłam. – Xer-xes?
Pokręciłam głową i przeniosłam go z trudem na materac. Postanowiłam jeszcze nie wzywać medyka. Głównie dlatego, że nie mogłam zostawić dzieci samych.
         Zmrużyłam oczy, pod wpływem ostrego światła. Chyba przysnęłam. Powoli wstałam, ręką podpierając się ściany.
– Corri, jesteś na ten moment zwolniona z pomocy. – usłyszałam znajomy głos.
Zerknęłam na opiekunkę i paru rodziców. Hm... O czymś nie wiem? Znaleźli się już?
Uśmiechnęłam się słabo. Podeszłam do Kevina. Nadal nieprzytomny.
– Zawołacie tutaj Sabrinę? – zagadnęłam do dwóch kotów. Jeden z nich przytaknął i rozpłynął się w powietrzu. Po chwili pojawił się wraz z kotką.
*** Laaaaaazzzzzyyyyyyyy*
– Spanie na skrzydle było złym pomysłem– stwierdziłam na głos, prostując i składając ścierpniętą część ciała. Skrzypnięcie drewna. Mój wzrok padł na jedyny przedmiot, który został w bunkrze. O dziwo- osoba na nim leżąca miała otwarte oczy. I się na mnie gapiła.
– Dzień dobry, śpiąca królewno. Jesteś w stanie się ruszyć i przejść do normalnego pomieszczenia, czy kolejne parę dni zamierzasz tutaj leżeć? – przekrzywiłam głowę. Postanowiłam nie mówić mu, iloma czarami został nafaszerowany, żeby obudzić się w lepszym stanie.
Dźwignął się na łokciach, po chwili stojąc już o własnych siłach.
– Kolejne parę dni?
– Dokładniej to cztery, ale jednak. – wyrwałam złamane pióro ze skrzydła, zaciskając zęby. – Pomijając pytania, co tu robisz i co strzeliło ci do–
– Corri! Chodź, trzeba cię ogarnąć, bo przecież ten bal! –  Katrinss zawiesiła się, śledząc wzrokiem Breaka, który po chwili stał obok mnie–  I twojego kolegę również...
– Kolegę? No chyba cię coś...
Znikła już w świetle. Xerxes objął mnie ramieniem, tym samym dotykając skrzydła. Zacisnęłam zęby.
– Co ty odpierdalasz?!
Przejechał po nim dłonią.
– Ty cholerny... – jęknęłam. Szybko zakryłam usta ręką. Zaśmiał się cicho i spokojnie odszedł w stronę drzwi. Psychopata.
Szybko się ogarnęłam i poszłam w stronę, gdzie wcześniej znikła biała kotka.
***
– Jak zwykle uroczo! – pisnęła Princessa. Zaśmiałam się.
– To tylko dwa kucyki, Pri.
– Ale do ciebie pasują! – odezwała się inna kotka.
Są trochę... nadpobudliwe...
Pokręciłam z rezygnacją głową, ostatni raz zerkając na niebieską sukienkę.
– To schodzimy na dół, prawda?
– Tak! Chociaż raz będziemy wcześniej! – zaśmiały się.
         Minęły już dwie godziny od oficjalnego zaczęcia balu. Dwie godziny spędzone na podpieraniu ścian. Jak miło. A Xerxes zaginął w akcji. Trudno.
– Zatańczysz? – przerwał mi znajomy głos. Uśmiechnęłam się.
– Z chęcią.
   W czasie gdy zostałam zaciągnięta niemal na środek sali, co dość mnie peszyło, to w połowie dostrzegłam pewną osobę podpierającą ścianę. Parę obrotów później kierowała się już na balkon. Skusił się na przybycie?
          Muzyka ucichła. Podziękowałam za taniec i szybko zmyłam się z pomieszczenia.
– Czujesz się już lepiej? – zagadnęłam.
Kiwnął głową. Uśmiechnęłam się ukradkiem, podchodząc do barierki.
– Mogłam zrobić zdjęcie jak leżysz twarzą na ziemi.
– Z kim tańczyłaś? – odwrócił się w moją stronę. Znowu ta psychopatyczna mina...
– Z kotołakiem. – zażartowałam.
– Kim on jest?
– To kolega z dzieciństwa, spokojnie! Nikt specjalny. – cofnęłam się parę kroków.
Czyżby był zazdrosny?
Nie zdążyłam zagadać, gdy na tarasie pojawił się Bob. Znowu? Podszedł niebezpiecznie blisko.
– Corrinne, czy mógłbym cię porwać na... – zawiesił się, a jego twarz pobladła. – A zresztą... Nieważne!
Zniknął w dwie sekundy.
– Xerxes~ – mruknęłam, powoli się odwracając się w jego stronę. Bardzo powoli.
– Tak? – przybrał na twarz przesłodzony uśmiech.
– Można wiedzieć, co odwalasz? Już pomijając tą akcję w bunkrze...
– Mówisz o tej akcji? – pochwycił moment i przesunął dłonią po moim skrzydle. Zatrzęsłam się.
– Ty mały... – warknęłam, kuląc się.
–  Co ja na to poradzę, że naprawdę uwielbiam cię denerwować... – durny uśmieszek pojawił się na jego twarzy. - I dodatkowo, przypatrywać się twojemu słodkiemu rumieńcowi, gdy robię ooo tak! - znowu dotknął czułego dla mnie miejsca.
– Zawsze domyślałam się, że jesteś pedofilem, ale mógłbyś się ogarnąć! To wcale nie jest miłe!
– Oj! Czyżbym powiedział to na głos?! Znowu to zrobiłem!  Shhh... Chyba nie potrafię się powstrzymać!
– Ty pierdolnięty sadysto! Wiem, jakie masz o mnie mniemanie, bo już parę razy to pokazałeś, ale nie musisz mi  o tym przypominać w każdym możliwym momencie! – po moich policzkach spłynęły łzy. – To boli. Cholernie boli!
     W parę sekund uciekłam z tarasu do swojej komnaty, zostawiając Kevina samego.

< Xerxes? ❤>

Od Kevina CD Corrinne

Siedziałem już od dłuższego czasu, przy swoim ukochanym stoliczku... Tak, mówiąc to, mam na myśli jakieś pół godziny. Mogłem się domyślić, że ucieknie. Zablokowanie wszystkich, typowo amerykańskich okien, to żaden problem. Szczególnie tych, mieszczących się w domu pieska rządu. Zostałem obdarzony jakimiś zabezpieczeniami, w razie problemów. Huh, pomyśleć, że owe właśnie się przydadzą...
W każdym razie, nieco zrezygnowany podniosłem się na równe nogi. Chyba pora pogodzić się z faktem, że z tej dziewczyny żołnierz już nie będzie... Nawet jeśli by chciała, specjalne czujniki wyczują "to coś" w jej mózgu i nie zezwolą na dalszą pracę.
Czyli mówiąc po ludzku - stała się wolnym zwierzako-człowiekiem.
Mimo, że stracę dobrą kompankę... Nie przeszkadzało mi to. Mogę otarcie powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. Stanie się wolna, na czym chyba jej w jakimś stopniu zależało. Ta wojna już nie należy do niej. Farciara.
Kończą swoje genialne rozmyślanie, wykonałem kilka spokojnych kroków w kierunku gotującej się w czajniku wody. Trzecia godzina, to był czas na herbatkę! Corrinne nie skorzysta, no trudno. Może wróci jeszcze dzisiaj... Bez bezsensownego stania w miejscu, zalałem wcześniej przyszykowaną herbatę wrzątkiem. Przełożyłem napar na tackę, gdzie dumnie spoczywało ciasto.
Gdy w tym momencie... Wyczułem czyjąś obecność w pokoju. Nie. Po prostu do moich uszu doszedł jej cichy śmiech. Dodatkowe pomruki towarzyszącego owej dziewczynie kota, jedynie potwierdziły moją założoną w myślach tezę. To musiała być ona. O dziwo, praktycznie w ogóle się nie zmienili, od czasu, gdy zadecydowali o moim losie. Zgadza się. To jej ingerencja w moje życie, sprawiła, że jestem, gdzie jestem. Sam nie wiem, czy powinienem jej za to dziękować, czy z całego serca znienawidzić.
- Kopę lat! - zaczęła rozmowę, jak to mając w zwyczaju, uśmiechając się od ucha do ucha. Jakby znikąd pojawiła się przed nią filiżanka z herbatą i jakieś ciastko. Nie czekając na moje dojście do stolika, wzięła łyka gorącej cieczy. - Jak ci się podoba w tym świecie? - dodała.
- Lepiej, niż się spodziewałem - odpowiedziałem, siadając na krześle, dokładnie naprzeciw niej. - Nie mam na co narzekać - wzruszyłem delikatnie ramionami. - Szczególnie, że w tamtym świecie już jestem nieżywy - uśmiechnąłem się słabo.
- Dlatego ściągnęłam cię tutaj... - zabrała się za ciastko. - Podobna sytuacja w kraju, w którym niegdyś się znajdowałeś - na jej słowa, z moich ust wydobyło się ciche prychnięcie. Założyłem nogę za nogę.
- Huh... Przynajmniej za życia tam, w pewnym stopniu spełniłem twoją prośbę, w zamian za spełnienie mojego dziecinnego pragnienia - rzuciłem jej wymowne spojrzenie. - Po co przybywasz? Bo wątpię, czy chodzi tutaj o zwykłe pogaduszki... Chciałabyś drugie oko dla swojego kotka? - tym razem, przeniosłem wzrok na towarzyszącego dziewczynie sierściucha. Wciąż w jednym z jego oczodołów, znajdował się należący pierwotnie do mnie narząd. Godne pogardy.
- Jedynie chciałam sprawdzić, co u ciebie - spojrzała na mnie niewinnie. - Czy to takie złe? - podniosła się cicho z krzesła, żeby zaraz zrobić kilka kroków i znaleźć się za mną. Zniżyła swoje usta, do poziomu mojego ucha. - Pamiętaj, że nie zostało ci za wiele lat życia... Zostałeś odmłodzony, ale i tak twoje dni są policzone... - wsunęła delikatnie swoją dłoń, pomiędzy zasłaniające mój brak oka włosy. Dobrze wyczułem dotyk jej zimnych opuszków palców.
- Ochroniłeś ją... Tak jak cię o to prosiłam... - słysząc te słowa, dosłownie wyczułem jak się uśmiecha. - Lecz mimo to... Wspólnie zauważyliśmy, że zrobiłeś coś źle... - czując nagły ból, który w tym momencie przeszył całą moją głowę, automatycznie moje ciało postanowiło się wyrwać do postawy siedzącej, od jego stworzyciela, z towarzyszącym całości krzykiem. W wyniku gwałtownego ruchu, sam już potykając się o własne nogi - chociaż nie mam pewności, czy nie była to również sprawka dziewczyny -, straciłem równowagę. Z hukiem uderzyłem głową o kant stołu... Jak na zawołanie wszystko się rozmazało.
***
Sam nie jestem do końca pewien, co mnie obudziło. Gdy tylko otworzyłem oko, wszystkie wspomnienia szybko wróciły do mojej głowy. "Przeklęte dziecko..." - wydukałem w myślach, z trudem przewracając się na plecy. Od razu dostrzegłem plamę krwi wymalowaną na podłodze... To wszystko niegdyś należało do mnie? Huh, czego mogłem się spodziewać po dłubaniu w pustych oczodołach i późniejszym przywaleniu głową, o stół. Inaczej to nie mogło się skończyć. 
Poleżałem tak sobie jeszcze przez kilka minut, żeby w końcu po ich upływie podnieś się na łokciach. Nie ukrywam, że całości towarzyszył ogromny ból, lecz ostatecznie jakoś udało mi się podnieść na równe nogi. Chwiejnym krokiem przeszedłem przez salon, żeby dojść do znajdującej się kilka metrów od miejsca mojego powstania łazienki. Będąc już w jej wnętrzu, uparłem się obiema rękami o znajdujący się tam zlew. Gdy tylko uniosłem lekko głowę, mogłem w końcu dostrzec swoje lustrzane oblicze. Ponad połowa mojej białej czupryny była spowita we zaschniętej krwi. Przekląłem pod nosem, mimo wszystko uśmiechając się do siebie. Z kieszeni spodni wyciągnąłem telefon. O dziwo, mimo mojego upadku - nic złego się z nim nie stało. Spojrzałem na datę i kilka nieodebranych od biura połączeń... To drugie na tą porę zignorowałem. Według moich obliczeń... Leżałem nieprzytomny prawie tydzień.
- Jasna cholera! - przekląłem pod nosem, uświadamiając sobie, że przez ten czas widocznie żywa dusza nie wkraczała do domu. A co za tym idzie - Corrinne nie wróciła. Moje pierwsze domysły jeśli chodzi o jej zniknięcie dotyczyły Abyss, lecz szybko rozwiałem te myśli. Ona wyszła, zanim Świadomość Otchłani się tu pojawiła. I praktycznie byłem pewien, że aktualnie przebywa w tym drugim wymiarze, o którym kiedyś mi wspominała. Huh... Przede mną nie da rady uciec... 
Udało mi się całkowicie ogarnąć w jakieś dwie godziny. Po tej całej sytuacji byłem zmuszony porządnie umyć siebie, jak i pozostawioną przeze mnie krew na podłodze. Na całe nieszczęście, zostały dosyć wyraźne ślady po ingerencji cieczy. Mówiąc jeszcze o mnie, aktualnie moją głową "przyozdabiał" biały bandaż. Owijał on zarówno oko, jak i miejsce, w które wbił się kant stołu. Wyszykowany do "podróży", w dawno nie noszony strój, dodatkowo przyodziałem na swoją głowę kapelusz. Przynajmniej w jakiś sposób przysłoni on moją twarz, bo w końcu w tamtejszych regionach mogą mnie nie znać... Jakiś kamuflaż przyda się bezwątpienia. Szczególnie, jeżeli Corrinne strzeli focha i nie będzie miała zamiaru się do mnie przyznawać.
Gotowy do wyjścia, z kilkoma lizakami w kieszeni, wkroczyłem dumnie do o dziwo pustej szafy. No tak...  Służyła do przechowywania... Hyhym... Przymknąłem oczy, podświadomie przyzywając do siebie swojego najdroższego kompana. Używam jego "usług" dopiero drugi raz w tym miesiącu. Chyba nie powinno być tak źle...
***
O ironio! Z tego co zdążyłem wywnioskować, znalazłem się pod czyimś łóżkiem. Jeżeli zostałem dobrze zrozumiany przez Kapelusznika, nade mną znajduje się dobrze znana mi osoba. Najwyżej będzie miała koszmary... Ale nie mogę się powstrzymać od wywołania u niej kilkusekundowego zawału. Co ja na to poradzę, że wkurzanie jej sprawia mi taką przyjemność?
Wpatrywała się we mnie przez chwilę, żeby w ostateczności podwinąć swój koc i odsunąć się na drugi koniec łóżka.
- Co ty wyprawiasz, błaźnie?! - warknęła, biorąc do ręki losowy przedmiot, w celu zaatakowania mnie. Szybko tego uniknąłem, wyskakując spod łóżka. Wyczułem, że w głębi duszy zaczęła się głośno drzeć, lecz najwidoczniej nie chciała nikogo obudzić, więc jedynie pisnęła przerażona.
- Dobry wieczór! - przywitałem się z uśmiechem, nadal unikając jej ataków jakimiś poduszkami i chyba opatrunkami.
- Zdychaj! - trafiła w końcu jednym z przedmiotem prosto w moją twarz. Nie ukrywam, że nawet po dostaniu takim miękkim przedmiotem, z lekka zaczęła mnie boleć głowa. Fakt, że dopiero co zostałem zmuszony wykorzystać moc łańcucha, co mi w jakiś sposób szkodzi, sam w sobie nie pomagał.
- Jakaś ty niemiła - mruknąłem niezadowolony z jej zachowania i opatrunku, który przez ten incydent się osunął. - Przyszedłem tu jedynie z dobroci serca, żeby sprawdzić, jak się czujesz - poprawiłem biały materiał, po czym wyciągnąłem z umieszczonej przy piersi kieszonki chusteczkę, którą wytarłem wypływającą z moich ust krew. Czułem jej gorzki smak już wcześniej, lecz będąc pod łóżkiem nie miałem żadnej możliwości zaprzestać jej cieknięciu. - Chyba źle postąpiłem, wyrywając się tak szybko z domu... - zaśmiałem się, chowając mały przedmiot.

<Corrinne?>



wtorek, 26 grudnia 2017

Od Corrinne cd Shawn, Kevin

Chwilę siedziałam w miejscu w bezruchu. Potem wyciągnęłam za łańcuszek zawieszkę, w której skrywały się zdjęcia. Otworzyłam ją i spojrzałam na pierwsze. Rodzice i my. Na drugim- Flurry, ja i Kevin.
Cholera!
Krzyknęłam w myślach, po czym gwałtownie wstałam. Nie kwapiąc się o zamknięcie wisiorka, cisnęłam nim o ścianę. Szybka pękła w miejscach, gdzie stałam. Tak, idealne powiedziane. Już nawet szkło mnie nienawidzi.
Już całkiem wybuchłam płaczem, przerywanym ciężkim oddechem. Odruchowo zbliżyłam się do okna, otworzyłam je i machinalnie rozwinęłam ciemnoszare skrzydła. Wiedziałam, gdzie zamierzam się udać i gdzie dawno nie byłam. Zerknęłam ostatni raz na uchylone drzwi i na pewien projekt, do którego części już leżały na biurku. Mechaniczne oko chyba mi się nie przyda. Potrząsnęłam głową. Wyrzuty sumienia. Kolejne do kolekcji. Wyskoczyłam. Niemal od razu uniosłam się metry nad ziemię.
          Wylądowałam dopiero przed murem opinającym miasto.
– Francis? – uśmiechęłam się na widok znajomego kota, stojącego na straży.
– Kto... Corrinne? Aleś wyrosła!
– Dzięki... Wpuścisz mnie? Chciałabym trochę z wami pomieszkać w zamku.
– Oczywiście!
Otworzył srebrną bramę, przez którą szybko weszłam.
Od razu zaatakowało mnie radosne szczekanie.
– Ashley... Vér... Kochane... Moje psiaki... – klęknęłam, składając skrzydła na plecach.
Wokół mnie nazbierało się parę starszych osobników. Do każdego z osobna się uśmiechałam. Rozpoznałam także parę plus minus w moim wieku osób, które kiedyś widziałam w trakcie tornad.
Z całego harmidru wyciągnęła mnie dopiero Sabrina. Czarna kotka złapała mnie za rękę i wyrwała dosłownie z uścisku starego kolegi- Boba. Psy pobiegły za mną. Wtrąciła nas do mojej starej komnaty.
– Mów co się stało. W pewnym momencie zerwało mi dostęp do twoich myśli, więc nijak nie mogłam ci pomóc.
– Eh, Sabrinaaaaa. Spokojnie, nic się nie stało. Wszystko ci powiem, ale...
– Ze szczegółami?
– Ze szczegółami. Ale najpierw daj jakieś bandaże.
W parę sekund przedmiot pojawił się w jej ręce. Podała mi go.
– Więc... Na którym momencie ostatnio skończyłam?
– Na tym, kiedy wtrącili was do ośrodka i przyprowadziłaś do nas psy.
Przekrzywiłam głowę. Nic się nie zmieniła. Zielone, przenikliwe oczy oznaczone wydłużonymi, ni to kocimi, ni to wężowymi, czarnymi źrenicami; ciemnoszary ogon, zwężający się ku końcowi i uszy, jaśniejsze w środku. Ciemny warkocz spływał po jej ramieniu.
Już zaczynałam mówić, gdy do pokoju wparował Bob. Zawiesił się, widząc mordujący wzrok Sabriny, jednak potrząsnął głową i powiedział na jednym wdechu:
– Atakują zamek. Francis cię prosi, Sabrino.
Westchnęła i wstała, by podążyć za nim. Zostałam sama. Atak? Ale kto? Tornada na pewno już przeszły, bo miasto było takie jak dawniej. Zmieniłam bandaże i ruszyłam korytarzem.
Zawsze myślałam, że to jeden z tych spokojniejszych światów, ale teraz myślę, że wraz z upływem lat się to zmienia. 
Odbezpieczyłam broń i przesunęłam drzwi. Niemal od razu w moją stronę runęła postać. Jej oczy świeciły neonową czerwienią, a twarz była blada. Mężczyzna miał płowe włosy, spięte z tyłu w kucyka jasnoniebieską wstążką ze złotym dzwonkiem. Z kącika jego ust ciekła krew.
Wampir?
Skoczyłam w bok, zamykając jednocześnie twierdzę. Chciałam w niego strzelić. Ten jednak rozpłynął się w powietrzu. Zrobiłam krok w przód i obkręciłam w koło, szukając go wzrokiem.
***
Uśmiechnęłam się, siadając na białym śniegu. Wampiry znikły po dniu walk. Oczywiście, nie obyło się bez ofiar. Właśnie dlatego zostałam chwilową opiekunką dzieci, które w tym momencie kłębiły się wokół ogniska, uganiały się za Ashley i jej synem. Koło mnie siedziała tylko dwójka, którą ochraniałam przed wiatrem skrzydłami.
– Dobrze się czujesz? – szepnęłam do małej Rose. Kiwnęła główką, łapiąc moją rękę, przypadkiem zsuwając kawałek bandażu. Miała tylko trzy lata a już...
Potrząsnęłam głową. Ciał nie znaleziono, być może się znajdą. Na pewno jej rodzice żyją.
Rozległy się kroki. Nie zwróciłam na nie specjalnej uwagi, myśląc, że to któreś z dzieci lub strażnik. Jednak, gdy wyczułam na swoim ramieniu dotyk pazurów...
Nawet się nie odwracając, wystrzeliłam w jego stronę. Ręka się cofnęła.
– Rose, Geo, uciekajcie. – szepnęłam. Przerażone kotołaki uciekły, wraz z resztą i psami.
Zerwałam się z ziemi, odwracając i celując. Ten sam, co wcześniej. Tylko już bez tych krwistych oczu. Zastąpiły je barwy zachmurzonego nieba.
Znajome oczy...
Osłupiała wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą stał. Właśnie... Stał. Bo teraz czułam jego oddech na swojej szyi. Przestraszona załopotałam skrzydłami, jednak nijak nie mogłam go nimi uderzyć. Broń wypadła z mojej dłoni, przetrzymywanej przez niego. 

< Xer? Shawn? 😏 >

Mia Land of Grafic