sobota, 7 października 2017

Od Kevina CD Flurry

Cholerne magiczne ścierwo, które musi wtykać nos w nie swoje sprawy. Takich, to od razu trzeba na stracenie... Przysięgam, że kiedyś go znajdę i dobrze "wyrównam" wszystkie rachunki. W tym momencie nie miałem na to czasu, ani chęci do brudzenia sobie rąk drugi raz w ciągu tego samego dnia. Mordowanie nie było jakoś specjalnie lubianą przeze mnie czynnością, lecz zdarzały się momenty, gdy miałem kogoś dowieść na przesłuchanie, ale... Ach, nie potrafiłem zbyt długo wytrzymać, dobrze? Wsłuchując się w te wnerwiające gadki...
- A gdzie to się wybieracie? - wypaliłem w pewnym momencie, zagradzając drogę dwóm gołąbeczkom, które dotychczas szwędały się beztrosko po korytarzu.
Zarówno dziewczynę, jak i chłopaka widocznie zamurowało. Ten drugi pewnie mnie rozpoznał, natomiast Corr najprawdopodobniej już miała w głowie konsekwencje, które mogę wynieść po tej akcji.
- Mówiłam, że wrócę sama... - mruknęła, patrząc na mnie spode łba.
- Gdybyś znalazła sobie kogoś swojego pokroju, zastanowiłbym się nad tym - powiedziałem, przy tym skanując stojącego obok niej chłopaka zabójczym spojrzeniem. Nieco się skrzywił, natomiast w jego głowie zapewne odbywała się masa przetworzeń i obliczeń. Może w końcu zrozumie, kim jestem. Ciekawe, kto go nasłał...
- Bez dyskusji, Lily, idziemy - wypaliłem, chwytając zdecydowanie niższą dziewczynę za dłoń. Nieco zdezorientowana, mimo wszystko podążyła za mną. Z początku miałem małe problemy z dojściem z nią do samochodu i czekającej na nas Flurry, lecz w końcu po kilku minutach siedzieliśmy wszyscy, wsłuchując się w grobową ciszę, która aktualnie panowała pomiędzy nami. Czy można to nazwać ciszą przed burzą? Huh, chyba tak. Wiedziałem, że Corrinne zdaje sobie sprawę z faktu, że przy różowowłosej nie będziemy się żreć. Przynajmniej niech ona ma dobre dzieciństwo...
W końcu, po kilkunastu minutach samochód zatrzymał się pod dobrze znanym naszej trójce domem. Widocznie obrażona dziewczyna, w momencie wyparowała z samochodu, gdy tylko stukot silnika ucichł. Z tego co udało mi się wywnioskować, wraz ze swoją torbą, ruszyła prosto na górne piętro domu. Ach ta zbuntowana młodzież... Flurry poleciała od razu za nią, przy tym trzaskając za sobą drzwiami. Westchnąłem cicho... Na co ten świat schodzi?
Już miałem podrywać się z dotychczas zajmowanego przez siebie miejsca, gdy nagle na cały samochód rozległ się ryk mojego telefonu służbowego. Uniosłem go do góry, przyglądając się tym samym ciągowi dobrze znanych liter.
- Tak słucham, Panie Leafstone? - rzekłem aż nazbyt miłym głosem.
- Obiecałeś nam nowe przedmioty badawcze, pamiętasz jeszcze? - wyczułem w jego głosie wyraźną nutkę... Jakby to określić... Huh, po prostu miałem pewność, że dosłownie się oblizuje na myśl o swoich nowych "chomikach doświadczalnych".
- Yep. Dobrze pamiętam - zacisnąłem w pięści chusteczkę, która od jakiegoś czasu stała się głównym przedmiotem moich zainteresowań. Czyżby mały stresik?
- Powoli zaczynam się niecierpliwić... Kiedy dojdzie do transakcji? - po prostu wiedziałem, że się uśmiecha. Wyobrażałem sobie jego krzywy ryj, który się szczerzy... Ach, nie ma to jak obrażanie swojego pracodawcy.
- Wszystko w swoim czasie, a na to jeszcze nie pora... - mruknąłem pod nosem, widocznie niechętny do dalszej rozmowy z nim.
Kłamałem, czy może robiłem to z sentymentu? Zawsze dbam jedynie o swoje dobro... Którym de facto jest nie zostanie zabitym przez nadprzyrodzonych, dla których po śmierci tej dwójki stałbym się głównym celem. Huh, a może po tym mojej starej znajomej odświeżyłaby się pamięć? W końcu z tego co mi wiadomo, Corrinne jest z nią spokrewniona... Ale z drugiej strony - zostawienie ich przy sobie daje mi wiele korzyści i pewność, że nie będę dla żadnej ze stron główną szychą... Cholera jasna.
- W tej chwili nie mogę rozmawiać, żegnam - dodałem jeszcze, odrzucając swój telefon na bok...
Wyszedłem w końcu z samochodu, po czym otworzyłem drzwi, żeby w następnej kolejności wejść do środka. Już całkowicie pogrążony w swych domysłach przysiadłem przy stole, uważnie skupiając swój wzrok w jednym punkcie, którym było ciasto.
- Każdy czuje sentyment do różnych ludzi, czy rzeczy - zagadnęła, aktualnie przebywająca na stole laleczka. Mój pełen zdziwienia wzrok, od razu powędrował w jej stronę.
- Jak Cię szanowałem, tak teraz... - westchnąłem, nie rejestrując już chyba niczego, co się w okół mnie działo. Odpowiedziała śmiechem.
Z tą dwójką jest mi naprawdę... Dobrze? Tak, chyba to słowo mam na myśli. Przynajmniej nie siedzę sam w domu jak palec i nie gapię się całymi dniami w szklany ekran, od czasu do czasu wsiadając w samochód i jadąc do bazy po nowe zleconko, ewentualnie ustalenie najważniejszych spraw. Coś się dzieje w moim życiu. Mam do kogo otworzyć usta. Im dłużej z nimi przebywam, tym bardziej myśli nie chcą wspominać o wykonaniu owego "zadania", jakim było ostateczne oddanie dziewczynek w ręce rządowych. Jako, iż dbam o siebie i swój stan psychiczny - wolałbym zachować je przy sobie, ni jeżeli sprzedanie na stracenie i pewną przemianę, ewentualnie śmierć.
Siedziałem tak z wlepionym wzrokiem w jeden punkt przez najbliższe kilkanaście minut. Zawiesiłem się? Nie. Po prostu tak jak każdy potrzebowałem chwili na poukładanie wszystkiego i zdecydowanie, co dalej? Tak jak myślałem - tą decyzję podjąłem już jakiś czas temu...
- Dobra, teraz pora coś zjeść! - uśmiechnąłem się delikatnie, patrząc na ciastka dotychczas jedynie ozdabiające stół.
***
W końcu musiałem to zrobić. Stojąc przy pokoju dziewczyn, po cichu nasłuchiwałem ich rozmów. Chciałem, żeby choćby kawałek ich dyskusji na temat dzisiejszego dnia wpłynął do moich uszu... Co ten zjeb jej nagadał, czego chciał się dowiedzieć...

<Flurry, Corrinne?>

czwartek, 5 października 2017

Od Flurry cd Kevin

Przeskanowałam wzrokiem niewielki ekran, odczytując wiadomość. Spojrzałam w stronę bramy, niby od znudzenia i lekko kiwnęłam głową. Zaraz potem zerwałam się i pobiegłam do drzwi.
– Lily! Podwózka już jest. – powiedziałam, dotykając ją w ramię.
– Sama dzisiaj wrócę – mruknęła jedynie, wracając do rozmowy z tym całym Yaze.
– Ale Xer... – zaczęłam.
Zmroziła mnie swoim spojrzeniem i przyśpieszyła kroku, ciągnięta przez chłopaka w głąb korytarza.
– ... To się źle skończy.
Znałam Corrinne na tyle, że wiedziałam, iż na pewno teraz nie wyjdzie ze mną.
     Więc wróciłam sama do mężczyzny.
– A gdzie Corrinne? – zapytał od razu. Był... Zły?
– Powiedziała, że wróci sama. – westchnęłam cicho.
– Że co?! To przez tego chłopaka, tak?
Kiwnęłam powoli głową na potwierdzenie.
Ruszył w stronę wejścia do budynku.
Z cierpkim uśmiechem oparłam się o samochód.
Tak. To będzie ciekawe. Brakuje mi tylko popcornu.
Minęła minuta...
Dwie...
Wraz z zakończeniem piątej, drzwi trzasnęły o ścianę, a Kevin wyniósł jak worek ziemniaków niebieskowłosą, która z naburmuszoną miną tylko czekała, żeby coś mu powiedzieć. Ale... W czasie drogi była aż dziwnie spokojna. Oboje byli dziwnie spokojni.
Ukrywali wkurzenie? To na pewno. Widziałam głęboko wciśnięte słuchawki na uszy koleżanki i mocno zaciśnięte na kierownicy dłonie ścigającego.
Tak. Zdecydowanie cisza przed burzą. Tylko czekać, aż któreś z nich coś powie, a wtedy rozpęta się wojna.
< Kevin? >

Od Kevina CD Corrinne

"Pora wziąć się za właściwą pracę..." - westchnąłem, zasiadając za kierownicą swojego służbowego samochodu. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, żeby zaraz po chwili usłyszeć cichy ryk silnika. Wpisałem kilka liter na nawigacji... Ruszajmy więc...
***
Pomyśleć sobie, że zarąbanie owego gościa zajmie mi tak mało czasu... Jestem po prostu taki dobry, czy to jemu coś nie wyszło? Nie chciałem się nad tym długo zastanawiać. Po niespełna godzinie w towarzystwie swojego nowego przyjaciela, Steven'a - który de facto został zmuszony do ulokowania się w bagażniku - ruszyłem po obwodnicy miasta, prosto do punktu docelowego, którym była jedna z miejscówek rządowych. Czasami zastanawiam się, dlaczego nie mogę tego wszystkiego rzucić i wyjechać gdzieś... Huh, w końcu to ja tutaj jestem dowódcą i powinienem innym rozkazywać, czy coś... Ach, na co ja zaśmiecam sobie tym myśli?
W końcu, gdy minął następny kwadrans byłem na miejscu. Zaparkowałem na specjalnie zarezerwowanym miejscu, żeby w następnej kolejności otworzyć bagażnik... Grzecznie spał. Takie to urocze, że aż mam ochotę zwrócić obiad... Jestem wykorzystywany... Podmieniłem swoją postać, po czym wszedłem do środka z mężczyzną ciągniętym (dosłownie) za smycz. Wcześniej owinąłem mu czerwoniutki pasek wokół szyi, aby móc w łatwiejszy sposób przetransportować go do cel. Ach... Ja to mam genialne pomysły.
- Jak sobie państwo życzyli, jedna z wtyk podająca się za ścigającego - westchnąłem, mówiąc do znajdujących się w sali mężczyzn, do której przed chwilą wszedłem.
- Dlaczego tak... - zająknął się jeden z nich. - Szybko...? - wydukał, podchodząc do leżącego na ziemi człowieka. W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami i przysiadłem na wolnym krześle. Relaks...
- Jestem dowódcą, tak? - zerknąłem kątem oka na dosyć niskiego mężczyznę. - Swoje zadanie potrafię wykonać w ciągu dwóch godzin... O ile mam ochotę i czas - dodałem, uśmiechając się złośliwie pod nosem. - A owego w te chwili nie posiadam zbyt dużo. Kwiatki muszę podlać i tak dalej... Obowiązki mnie wzywają! - poderwałem się gwałtownie, przy tym przyjmując postać człowieka.
- Znowu chcesz igrać z ogniem? - wyszeptał jeden z lepiej znanych mi generałów. W odpowiedzi jedynie zaśmiałem się, przy tym skanując go swoim morderczym spojrzeniem. Hah, widzę, że od środka i tak już dawno się przekręcił... Cóż, taka wola "twardego jak kamień" pieska.
- Żegnam się... - mruknąłem, teatralnie się kłaniając.
***
Cholera jasna. Ci ludzie naprawdę nie potrafią znaleźć sobie lepszej pory, na zawalenie głównej drogi korkiem? Stoję w nim dobre pół godziny, a czuję, jakbym nie pokonał nawet metra. Dobre tyle, że zaoszczędziłem trochę czasu na "pozbyciu się" tamtego szpiega... Przynajmniej mam pewność, że odbiorę dziewczynki ze szkoły na czas. 
Koniec końców zdecydowałem się na pokonanie o wiele dłuższego dystansu, lecz w zamian - w o wiele szybszym tempie. Spojrzałem na zegarek. Zostało jakieś dwadzieścia minut... Uhg... Nie miałem zamiaru siedzieć w samochodzie, ot co! Wybyłem z niego zaraz po wyciągnięciu kluczyka ze stacyjki. Na szkolnym boisku dostrzegłem dwie, niewielkie postacie o charakterystycznym ubarwieniu włosów... Tak, to na pewno Corr i Flurry. Uśmiechnąłem się delikatnie, podchodząc nieco bliżej do miejsca, gdzie odbywała się przerwa... Moment. Obok nich ktoś stoi. I to... Chłopak!? 
- Nie mogły sobie znaleźć koleżanek? - dopytał dobrze mi znany głos Emily.
- Huh, nie mam pojęcia... - mruknąłem, mrużąc podejrzliwie oczy. - Lecz ten szczeniak mi kogoś przypomina, a na dodatek wygląda o wiele starzej niż reszta... - podtrzymując swoją brodę na dłoni, nawet na moment nie oderwałem wzroku od tej trójki.
W pewnym momencie obcy osobnik jakby mnie dostrzegł i zapewne za pomocą jakiejś głupiej wymówki, zmusił Corr do powrotu za drzwi szkoły... Ja mu kurwa dam... W momencie dorwałem do rąk telefon i napisałem krótkiego sms, do różowowłosej, która pozostała sama na jednej z ławeczek. 
"Czekam przy bramce wyjściowej"
<Flurry?>

poniedziałek, 2 października 2017

Od Vane "Zaćmiona zemsta"

Widzę go. Tylko... Dlaczego nie mogę wychwycić żadnej rysy twarzy, osoby, nawiedzającej mnie w snach? Chcę wiedzieć kim jesteś, lecz wciąż chodzisz z zasłoniętymi oczami. Czuję twój oddech przy swoim uchu, odwzajemniam każdy twój pocałunek, wciąż chcę być blisko... Proszę, powiedz mi kim jesteś. Daj mi jakikolwiek znak, najmniejszą podpowiedź... Czuję ten mętlik. Nie chcę go. Powiedz, wykrzycz. Zapytaj, proszę, czy mnie kochasz? Odpowiem jednoznacznie, "tak", nie wiem dlaczego, nie wiem po co... Podejdź bliżej. Chcę cię poczuć. Dlaczego mi cię zabrano? 
Czekam na ciebie.
Kochanie...
Każdy dzień bez ciebie jest katorgą.
Ból, który trzymam w sobie jest nie do zniesienia
Chcę cię zobaczyć
Chcę cię dotknąć
Dobrze pamiętam twoje ciepłe pocałunki
Wciąż je czuję na swojej skórze
Kochanie...
Wróć

~~***~~
Kolejny, przepiękny... Stop. Nie, żaden dzień w tym świecie przepełnionym rutyną nie będzie wspaniały. Wygrzebałam się leniwie spod kołdry, przy tym zrzucając wszystkie dotychczas równo ułożone poduszki, prosto na ziemię. Jedynie spojrzałam na nie, widocznie zaspanym wzrokiem, po czym zadałam soczystego kopniaka jednej z nich. Nudzi mi się...
- Nie wyżywaj się na tej biednej poduszce, ona też ma uczucia - prychnął wcześniej przeze mnie niezauważony szop, wychylając się zza drzwi mojej prywatnej łazienki. No właśnie, prywatnej.
- A co ty tu do cholery robisz!? - warknęłam, podejrzliwie mrużąc oczy, przy tym uważnie skanując nimi pluszaka. - Ktoś ci pozwolił tutaj wejść? - dodałam odrobinę spokojniej, zakładając na siebie wcześniej przewieszoną przez krzesło bluzę.
- Głownie stoję - wyszczerzył się złośliwie, widocznie bawiąc się jakimś przedmiotem w mojej łazience.
W ułamku sekundy znalazłam się tuż obok, wlepiając swoje oczy w kolorowe światełka, które były porozwieszane po całej powierzchni pomieszczenia. Oniemiała wpatrywałam się w całość, która wyglądała przecudownie...
- Od kiedy jesteś dekoratorem wnętrz...? - zapytałam cicho, robiąc powolny obrót wokół własnej osi. Zrobiło się tu naprawdę ładnie...
- Leżały bezczynnie w piwnicy... - burknął pod nosem. - Nie mogłem pozwolić, żeby się zmarnowały - dodał, składając wszystkie swoje narzędzia i przybory do skórzanej sakiewki, którą następnie przewiesił sobie przez szyję. Ze skrzyżowanymi łapami, zaczął się wycofywać w kierunku drzwi. Dostrzegając ten ruch, w momencie zatrzymałam go stanowczym chwytem za ramię.
- Jesteś dla mnie bardzo miły... - odwróciłam delikatnie wzrok w jego kierunku. - Czy stało się coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć?
Szczerze - mój widocznie cichszy i spokojniejszy ton, nie ukrywam, trochę mnie przerażał. Od dawna nie mam okazji przybierać postaci "Poważnej Vane". Wolę się śmiać, niż kazać wszystkim znosić moje cierpienie, które trawi mnie od środka. Tęsknię za czymś... Mój umysł podświadomie, dobrze wie... Ale... Nikt nie chce mnie uświadomić w tym, że własnie tak jest. Niewiedza jest ciężka, życie z nią jeszcze większe. Ciąga wiara w tą samą wersję przedstawioną przez neutralną dotąd osobę, może być mylna. Wiem to.
- Tak. Telefon ci dzwoni - prychnął, po czym odtrącił moją dłoń i przeszedł do sypialni.
Po kilku sekundach, nieduży przedmiot wylądował w moich dłoniach. Komórka służbowa... Odebrałam w mgnieniu oka, żeby zaraz po tym zaszczycić swoje uszy głośnym krzykiem. Taa... Chyba próbowano się do mnie dodzwonić, co najmniej dziesięć razy. Westchnęłam pod nosem, wysłuchując przyjacielskiego opieprzu, ze strony dobrze znanego informatyka.
- Mów po ludzku, bachorze... - burknęłam pod nosem, w końcu przerywając bełkot starszego ode mnie mężczyzny.
- Jak ty... - w momencie ugryzł się w język, zapewne zdając sobie sprawę, że w gruncie rzeczy jestem jego szefem. - Dobra. Prosto z mostu. Ścigający znowu rozrabiają - wypalił, po krótkim wdechu.
Znowu to samo uczucie. Nagle naszła mnie ochota na wybicie, całej populacji tych futrzaków. Dlaczego ich stworzono? W jakim celu? Ile naszych ludzi zginęło, przez ich nagłe ataki i wybuchy? Nie chcę wiedzieć. Chcę zemsty. Za każdego, który musiał odejść z tego świata.
- Będę za... - spojrzałam na zegarek, kątem oka śledząc wpatrującego się we mnie szopa. - Maksymalnie dziesięć sekund - po wypowiedzeniu ostatniego słowa, rozłączyłam się i podeszłam bliżej Rocket'a.
Uchwyciłam jego ramię, zamykając oczy. W ułamku sekundy znaleźliśmy się w pokoju, który zajmował informatyk. Podczas gdy on prawie spadł z krzesła przerażony, ja zaczęłam krztusić się krwią, która pojawiła się w moich ustach. Cienki strumyk upłynął również z nosa...
- Cholera jasna... - wydukałam, nieco uginając się w pasie.
- Oszalałaś!? - krzyknął, w momencie podnosząc się ze swojego czarnego fotela. Po chwili znalazł się tuż obok i jak na zawołanie zmusił mnie do zniżenia się na poziom podłogi.
- Ona? Chyba już dawno! - prychnął i tak nieco poddenerwowany szop.
- Czuję się dobrze... - mruknęłam, starając się podnieść na równe nogi.
Niestety, moje pierwsze próby bardzo szybko poszły na marne, a głowa ciągle niemiłosiernie mnie bolała. Na dodatek zakrwawiłam kołnierzyk swojej ulubionej koszuli... Ta, teraz, pewnie nadaje się jedynie do kosza. Zrezygnowana oparłam się o ścianę, odbierając od mężczyzny stojącego obok kubek z wodą. Wypiłam ją duszkiem, a żeby pozbyć się niedobrego posmaku krwi z ust, zaczęłam rzuć gumę. Nos wydmuchałam w chusteczkę.
- Serio, wszystko na swoim miejscu... - westchnęłam ciężko, w końcu przy pomocy chłopaka podnosząc się do pionu. - A teraz proszę o relację z tego... - zacisnęłam pięści. - Ataku...
- Nie żyje łącznie dziesięciu bezstronnych z mocami. W tym dwójka dzieci i trzy kobiety - powiedział po chwili milczenia, podczas której zapewne zastanawiał się, czy w ogóle powinien mi to podać. Jebnęłam z całej siły zaciśniętą pięścią o metalową ścianę, czego de facto w krótkim czasie pożałowałam. Mój naskórek na kostkach widocznie się zdarł. Wymruczałam kilka przekleństw pod nosem, nerwowo kręcąc się po pokoju. W końcu coś wpadło mi do głowy.
- Kim jest ich dowódca... - warknęłam jakby sama do siebie, lecz mimo to i tak czekałam na odpowiedź ze strony reszty. Uniosłam swój zabójczy wzrok, gdzie w krótkim czasie zetknął się on z facetem.
- Mówisz o tym wariacie? - prychnął, przysiadając na biurku. - Nie kryje się z niczym. Namierzenie jego domu było bardzo łatwe - wypalił, podając mi jedną z teczek zapełnioną po brzegi papierkami. - Ma dziwną słabość do ciast... - dodał jedynie, podpierając się rękami.
- Jak ja go tylko dorwę...
***
Znowu budzę się w objęciach jego rąk. Czuję tą przyjemną bliskość... Jak mogłam tak długo bez niego żyć?
Jego ciepły oddech na moim karku, jest naprawdę miły. 
Miłość, bezgraniczna miłość, którą go obdarzam.
Odwracam się, żeby ujrzeć chociażby kawałek jego twarzy. 
Sen jak zwykle w tym momencie się urywa, a ja z powrotem zostaję rzucona w głąb ciemnej nicości...
***
Noc. Idealna była to pora na wybranie się do owego Kevina Regnard'a, żeby załatwić to i owo. Wiedziałam, że jest w domu... Siedziałam pod nim praktycznie cały dzisiejszy dzień. Nie było to nic ciekawego, lecz chociaż warte swojej ceny... Szykowałam się do wyjścia z dotychczas zajmowanego samochodu. Sprawdziłam, czy na pewno wszystko mam. Stary, delikatnie zdarty, ale mój najukochańszy pistolecik. Mój pierwszy, którego udało mi się wygrzebać z piwnicy przepełnionej różnymi spluwami. Jest nie wiele młodszy ode mnie. 
Wybyłam na zewnątrz, przeładowywując broń, przy tym poprawiając kapelusz dumnie przykrywający moją twarz. Ktoś jego wzrostu dojrzy co najwyżej ruchy moich ust i część nosa... Czułam jak bezgraniczna nienawiść ponownie mnie przepełnia. Zabrali mi coś ważnego. Nie wiem co, po prostu czuję, że to właśnie ich wina. Zarówno serce, jak i rozum mnie w tym utwierdzają. Westchnęłam cicho, już mając robić kolejne kroki na przód.  Zapewne wykonałabym swoje zadanie i po chwili wszystko byłoby na miejscu, gdyby nie charakterystyczne jak dla mnie chrząkniecie. "Co znowu..." - odwróciłam się na pięcie, żeby...
- Co ty tu robisz idioto!? - warknęłam, patrząc na niższe ode mnie stworzenie, które nad wyraz zadowolone zdjęło ze swych pleców zabawkę. Przelustrowałam go zabójczym wzrokiem.
- Muszę cię pilnować, żebyś czasami nie spędziła kolejnego roku w śpiączce... - odwrócił wzrok, nawet nie racząc zaszczycić mnie swoim spojrzeniem. 
- Ty coś kręcisz... - mruknęłam o wiele ciszej niż poprzednio.
- Możliwe. 
Nie kontynuując rozmowy, przeszłam do działania. Krótkim znakiem głową dałam znak szopowi, aby na razie został na zewnątrz. Na szczęście tego nie trzeba mu było dwa razy powtarzać... Czmychnęłam do domu przez otwarte w kuchni okno... Przy stole siedział on... Ten wychwalany wszędzie dowódca. Spodziewałam się kogoś poważniej wyglądającego. Tymczasem on... Wpierdalał ciastka? Cholera, chyba pomyliłam domy. Ewentualnie mam do czynienia z wariatem. Nie miałam czasu, żeby teraz się nad tym zastanawiać. Wycelowałam i po chwili nacisnęłam spust, przymykając oczy. Przyglądanie się śmierci, ostatnio naprawdę źle na mnie oddziaływuje... Tak, jakbym nie potrafiła się do niej przyznać. Czuję przez kolejne kilka nocy poczucie winy... Zabrałam wdech, uchylając jedną z powiek. Kurwa mać. Jakim cudem chybiłam?
- Usiądź proszę i poczęstuj się tymi słodkościami... - jego nad wyraz spokojny głos rozbrzmiał w moich uszach. 
Niemalże podskoczyłam. Jakim cudem mnie zauważył? Zrobiłam coś źle? Pewnie byłam za głośno... Zjebałam!
- Śmiejesz się w twarz śmierci? - zapytałam cichym mrukiem, specjalnie zniżając swój ton do czegoś na rodzaj męskiego głosu.
- Nie musisz się oszukiwać, ty też to zrobiłaś kilka razy - odwrócił się. 
W końcu mogłam dojrzeć jego rysy twarzy... Białowłosy, na oko miał może trochę ponad dwadzieścia lat. Jedno oko, o kolorze wyblakłej czerwieni. Drugie zostało przysłonięte grzywką. Pod pewnym względem wyglądał podobnie do mnie. Nie specjalnie umięśniony, czy wysportowany. Powiedziałabym nawet, że z lekka wychudzony. Wpatrywałam się w niego, podobnie jak on we mnie. Przypominał mi kogoś... 
- Myślałaś, że przyjdziesz, załatwisz mnie i po sprawie? - zaśmiał się, widocznie rozbawiony zaistniałą sytuacją. - Otóż... Może wolałabyś poznać prawdę o tragedii, która miała miejsce kilka tygodni temu? - zrobił nieduży krok w moją stronę.
- O czym bredzisz... - mruknęłam, już w dłoni mając pistolet.
- Huh... Jeżeli darujesz mi życie, to może powiem ci co nieco na ten temat... - przyglądał mi się spode łba. - Vane Strange - dodał do całości moje imię, jakby wyciągnięte z moich myśli.
Nie ukrywam, że przez moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Teraz, to ja czułam się zagrożona... Przeklęłam pod nosem, odwracając wzrok ku szybie okna. Nie musiałam czekać, wołać, cokolwiek... Rocket pojawił się sam i z naburmuszoną niczym małe dziecko miną, wycelował w faceta. Natomiast w rękach owego Kevina jakby znikąd pojawiły się dwa, małe rewolwery. Mina mi nieco zrzedła... Poznaję skądś te bronie...
- Xerxes? - wypaliłam nagle, a spojrzenia zgromadzonych zostały automatycznie przeniesione na mnie.
Mężczyzna w czymś na rodzaj płaszczu ponownie się uśmiechnął.
- A już myślałem, że nigdy mnie nie poznasz kurduplu! - prychnął, spuszczając broń w dól, jakby przekonany, że nie strzelę. Kto wie?
- Jakim cholernym prawem stałeś się dowódcą, tych chorych psychicznie ludzi, których czyn z dnia na dzień coraz bardziej wyniszczają mnie od środka?! - wydarłam się, zaciskając kurczowo palec na spuście. -  Zdrajca! - dodałam z wyraźnym warknięciem.
Uniósł teatralnie ręce do góry.
- Nikogo nigdy nie zdradziłem! - wypalił. - Chyba, że... - odwrócił wzrok w bok najwidoczniej zmieszany.
- Zdradziłeś moją i swoją rodzinę... - syknęłam, nie przestając mierzyć go morderczym spojrzeniem. - Wystawiłeś mojego ojca, znikając bez śladu! - kontynuowałam wymienianie kolejnych żalów. - A pomyśleć, że traktowałam cię jak rodzinę... - prychnęłam, ironicznie się śmiejąc.
- Ach wypraszam sobie! Swojej teściowej się podpytaj, dlaczego się na mnie wkurwiła i wydała prosto przed sidła rządu! Twojemu ojcu byłem wierny jak brat, bachorze...
- Co tu się do cholery dzieje?! - wtrącił w końcu szop.
- Przedstawiam ci Xerxesa Breaka, niegdyś osobę magiczną, zbuntowanego, przez którego tak właściwie się spotkaliśmy... - burknęłam pod nosem, mierząc białowłosego morderczym spojrzeniem. - Zniknął akurat wtedy, gdy na klan mojego ojca zaatakowano wszystkimi ogniwami! - uśmiechnęłam się gniewnie.
- Lecz z tego co widzę, znalazłaś sobie bardzo dobrego przyjaciela! Widzisz?! Zawsze służę - prawie zakrztusił się własnymi słowami. - Poo-Pomocą.
- Zniszczyłeś mi dzieciństwo... - warknęłam, stojąc już zaledwie metr od niego. - Pozbawiłeś ojca! - sprostowałam, żeby na pewno doszło.
Nachylił swoje usta tuż przy moim uchu.
- Ciebie w życiu pozbawiono naprawdę wielu rzeczy... Uwierz, że każdy coś przed tobą ukrywa... - wyszeptał, opatulając moje ucho ciepłym podmuchem. - Nie czujesz tego... Ludzie wokół mogą cię wykorzystywać do swoich celów, wciskać ci kit...
Nie chcę czuć. Odtrąciłam go jednym, porządnym ciosem w policzek. Nie chcę jego, chcę kogoś innego. Chcę właśnie tego, ale od innej osoby.
- Chcę prawdy. Dlaczego tak, a nie inaczej... Chcę wiedzieć wszystko - uniosłam na niego swoje oczy, w których pojawiły się małe płomyczki.
Skinął delikatnie głową.
- Lecz najpierw musisz mi wyświadczyć przysługę...

<Nwm. Jeżeli ktoś z obecnych tam chce, może kontynuować, lecz ja mam wenę na dalsze pisanie...>

Od Corrinne cd Kevin

W myślach wygłaszałam miliony wyzwisk pod adresem Xerxesa.
Miałam zdecydowanie złe przeczucia.
***
Zmusiłam się na uroczy uśmiech, wędrując za nauczycielem. Nienawidzę. Tego. Miejsca.
Do białych, lekko podniszczonych drzwi ustawiało się około dwudziestu trzech uczniów; wszyscy w tych chorych mundurkach.
Odprowadzali nas ciekawskimi spojrzeniami. Mrugnęłam do paru chłopaków. Bo kto mi zabroni, prawda?
     Z plastkiowym uśmieszkiem stałam przed nową klasą, w czasie gdy niejaki Kojou Shelley, nauczyciel matematyki- boże, tylko nie to! - przedstawiał nas z udawaną radością.
**Mam lenia, ok?**
Na przerwie wyszłam na dwór, usiadłam na murku i po prostu siedziałam.
– Cześć. Mogę? – zerknęłam kątem oka na wysokiego blondyna o zielonych oczach. Jak mu było... Yaze?
– Skoro musisz... – mruknęłam.
Usiadł, ale zdecydowanie za blisko.
– Lily... Ładne imię.
Cicho się zaśmiałam.
– Nawet nie próbuj.
– Ale o co chodzi?
Wywróciłam oczami. Wyobraziłam sobie reakcję Shawna. Jak podbiega i pod jakąkolwiek wymówką odciąga mnie od potencjalnego zagrożenia. Ale... Go tu nie ma.
– Co do imienia, dość pospolite. Ale możesz zwracać się do mnie Oreo. – mrugnęłam do niego.
Sprawdźmy, czy się spłoszy...
Przesunęłam się minimalnie w jego stronę, gdy nie patrzył.
Poprawiłam spódniczkę.
– Dlaczego przeniosłyście się tak nagle do naszej szkoły?
– Jakoś tak wyszło. – wzruszyłam ramionami.
~~~~Flurry~~~~
Gadając z nowo poznanymi koleżankami, ukradkiem obserwowałam przyjaciółkę. Rozmawiała z tym chłopakiem.
– Martwisz się? Słusznie. – zauważyła Olivia. Spojrzałam na nią pytająco – Yaze... To dość specyficzny typek. Zawalił już trzeci rok, ma niezbyt dobrą opinię. Co chwilę chodzi z jakąś dziewczyną, potem zrywają... No i tak w kółko.
   Czyli Lily nie wie w co się pakuje. – stwierdziłam w myślach. Ale...  Na razie nic się nie dzieje. Tylko rozmawiają. Nie zdąży podbić jej serca. Trafiła kosa na kamień.
Tylko... Teraz pilnować by Kevin się nie dowiedział, bo (może) być niezły kabaret.

< Kevin? Wiem, że mnie lubisz c: >

Od Kevina CD Corrinne

- Wiesz, że jeżeli ty zginiesz, jej będzie naprawdę smutno? - mruknąłem pod nosem, obdarzając świat wyraźnie znudzonym wzrokiem. - Już ci tłumaczyłem, że takie tłumaczenie nie ma sensu. Nie bądź samobójcą, bo czymś takim jeszcze bardziej ranisz otaczających cię ludzi. Czy twoje "poświęcenie" uratowało kogokolwiek? - wyjechałem w końcu ze swoją prawdziwą opinią na ten temat.
Jeszcze przez chwilę wpatrywała się we mnie, po czym widocznie zamyślona zniknęła za drzwiami. Westchnąłem głośno, zaczynając się bujać na krześle. "Tutejsza młodzież jest naprawdę dziwna... A na dodatek nie ma do żadnego instrukcji..." - wziąłem do ust kolejne ciastko.
*tepu, tepu trochu*
Z mojego gardła wydobył się bardzo dziwny śmiech. Był on pełen arogancji, a sam wyrażony został z wyraźnie podkreśloną ironią. Wpatrywałem się w dwie, stojące przede mną postacie, przyodziane w identyczne mundurki... SZKOOOŁA!
- Jak już wcześniej wspominałem... - odwróciłem wzrok na moment w bok. - Nie mam zamiaru w szkole trzymać przygłupów -  wyszczerzyłem się o wiele szerzej niż zwykle. Jestem doprawdy bardzo nie miły... Trudno, muszą mieć świadomość, że w szkole lepiej nie będzie! A może nawet gorzej... To już na szczęście nie jest problem. Typka, który im spróbuje podskoczyć wychwycę w ułamku sekundy i postawię do pionu. Nikt nie ma prawda im dokuczać - nie wliczając mnie oczywiście. No może, Emily też ma do tego jakieś prawa...
- Zdechniesz prędzej, czy później... - warknęła na mnie Corrinne, widocznie wkurzona nie mając zamiaru toczyć ze mną dalszej rozmowy. Wyszła na dwór i stanęła tuż obok samochodu.
Jednak Flurry wciąż wpatrywała się we mnie swoimi niebieściutkimi oczkami. Słodycz uwięziony w ciele nastolatki... Uroczo...
- Do plecaka spakowałem wam kilka... - zakasłałem cicho, rozbawiony. - Może kilkanaście ciasteczek... - spuściłem wzrok. - A i pamiętaj... Jeżeli jakiś chłopczyk będzie do ciebie startował, nie zapomnij, że Emily i Xerxes mogą go nie grzecznie załatwić - uśmiechnąłem się, delikatnie głaszcząc ją po różowych włosach. 

<Flurry?>

Od Shawna CD Corrinne

Nie chciałem jeść. Siedząc przy stole, jedynie dłubałem ozdobnym widelczykiem w jedzeniu... Nie mam na nic ochoty, jeżeli nie jestem pewien, że moja siostra jest bezpieczna. Chciałbym znowu zobaczyć jej uśmiech, delikatny, ciężko złośliwy, ale jednak uśmiech... Chociaż na kilka chwil mieć ją przy sobie...
- Paniczu, dlaczego nie jesz? - zapytał w końcu przydzielony do mnie "prywatny sługa", zginając się w pasie, żeby po chwili być na moim poziomie.
Moje zaspane oczy chyba mówiły same za siebie... Nie potrafię w nocy ani na moment odpłynąć, jedynie przewracam się z boku na bok rozmyślając nad tą całą sytuacją. Chyba coś ze mną nie tak.
- Nie musisz do mnie mówić "Paniczu", wystarczy Vincent lub Vin... - mruknąłem, wzdychając ciężko. Uczucie bezradności... Znowu wyniszcza mnie od środka.
- Och... Jak sobie życzysz... - urwał na moment, prostując się. - A tak przy okazji... Również mam na imię Vincent - wyczułem jak delikatnie się uśmiecha.
Z mojego gardła wydobyło się coś na wzór śmiechu... Może zacznę kantować? Szczerzyć się, nawet, jeżeli od środka mnie coś wyniszcza? Znam wiele osób, które tak grają. Chyba do nich dołączę...
- Coś cię trapi? - wypalił w pewnym momencie, wbijając się w punkt moich rozmyśleń i tworząc dla mnie swego rodzaju test. 
- Nic, wszystko w porządku! - uśmiechnąłem się najszczerzej jak na tą chwilę było mnie stać, przy tym wlepiając oczy w chłopaka. Kłamanie chyba nie jest takie trudne jak myślałem. Z pewnością o wiele prostsze od tłumaczenia, co cię zabija od środka. 
- Czyli ci nie smakuje? - skrzywił się delikatnie.
- Niee!! Już zjadam! - zaśmiałem się, biorąc do ust pierwszy kęs.
***
Wpatrywałem się w pustą, białą kartkę i długopis tuż obok niej. Chciałem napisać list do Corrinne... Zapewnić, że wszystko u mnie w porządku i podpytać, jak się czuję... Tylko, nie miałem pojęcia od czego zacząć. W tym czasie zacząłem bazgrać coś sobie na nadgarstku... Ught, dlaczego to jest takie trudne?
- Droga Corrinne... - zacząłem wypisywać pierwsze litery, które tworzyły słowa, natomiast z tych skonstruowałem zdania...
... nie mam pojęcia, czy ta wiadomość kiedykolwiek do ciebie dojdzie, ale... No cóż, zawsze staram się chociaż spróbować... 
W każdym razie... Cholera, nie mam pojęcia od czego zacząć. Przepraszam. Po prostu strasznie mi ciebie brakuje. Żałuję, naprawdę bardzo żałuję, że wtedy jak zwykle musiałem się do czegoś przyczepić. Nie chciałem wyjeżdżać, to wszystko stało się za szybko. Pod wpływem złych emocji zapomniałem o Tobie, przepraszam. Obiecuję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Nie wiem czy w tym roku, nie wiem czy w przyszłym, lecz na pewno w końcu ponownie ujrzę twoją cudną twarz. Przyrzekam, że nigdy nie rozstanę się z podarowanym mi przez Ciebie naszyjnikiem. Nie ważne jak bardzo się zmienimy i ile czasu minie, zawsze będę myślą przy Tobie...
Kocham Cię najmocniej na świecie
~Shawn
Zapieczętowałem skromny liścik, do środka wkładając najpotrzebniejsze rzeczy, żeby Corr chociaż spróbowała mi odpisać. Dorzuciłem kilka banknotów, po czym oddałem całość czuwającemu tuż obok chłopakowi. Skinął mi delikatnie głową, żeby po chwili ruszyć nadać list.

<Corrinne?>

niedziela, 1 października 2017

Od Corrinne cd Kevin

Przekrzywiłam głowę.
– Wiesz... To nie tak, że straciłam rodzinę. Po zabiciu rodziców  przez rząd...  Huh... Mieszkaliśmy parę dni z bratem na zewnątrz, bo nasz dom spłonął, a ciotka wywaliła nas po jednej nocy... Niby wciąż należeliśmy do klanu, a jednak nikt... Nikt nam nie pomógł. Taka to "rodzina"– uśmiechnęłam się. – No i po pewnym czasie... Trafiliśmy do domu dziecka. Nakłamałam coś... Mieliśmy nowe imiona, nazwisk udawaliśmy że nie pamiętamy. I... Przesiedzieliśmy tam parę lat,  w między czasie rozdzielono mnie i Vina... Jego adoptował jakiś arystokrata i wywiózł... Potem... Ty tam przylazłeś, kilka dni potem wywalono mnie i Flurry. Znalazłeś nas... I dalej tak jakoś się potoczyło..
Przetarłam powieki, choć nawet nie płakałam. Po prostu... Rozrywało mnie od środka, ale na mej twarzy gościła maska.
– A wspominałaś coś o wypadku...
– To... Cóż... No... Dla bliźniąt ból drugiego jest bardzo złym przeżyciem... Tak jakoś w przedszkolu... Pod jego koniec... Chciałam obronić Vina przed takimi chłopakami. Skończyłam z lekkim porażeniem mózgu.
Cisza. Nic nikt nie mówił. Po prostu, panowało milczenie.
– Flurry stała się ważna, bo... W dużym stopniu mnie rozumiała. T e ż była ofiarą. A ja... Nie lubię patrzeć, jak ktoś cierpi. Może to źle. Bo... Nadprzyrodzoni powinni umieć mordować... A ja... Mogę się z kimś pobić, ale zabić... Nigdy nie chcę. Bo... Każdy zasługuje na życie, prawda?
    Wlepiłam wzrok w ciastka. Talerzyk z nimi nagle przesunął się w moją stronę. Zerknęłam zaskoczna na Kevina. Głupio się szczerzył.
Pułapka?
Postanowiłam jednak nie ryzykować i przekierowałam spojrzenie w co innego. I było to okno.
Nagle wstałam i ruszyłam do pokoju. Stanęłam na chwilę w progu.
– Dzięki za wysłuchanie mnie... Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale już tego nie odwołam. Może... Tego potrzebowałam. To mała część opisu życia, ale... Akurat na to gotowa nie jestem.  – nawet nie obróciłam głowy w jego stronę – Jeśli wydasz nas rządowi... Nie będę żałować, bo m o j e życie jest mi obojętne.

< Kevin? >

Od Kevina CD Corrinne

– A bo ja wiem, jaki jesteś? Wy, ścigający, jesteście dziwniiii - burknęła pod nosem, zajadając się de facto moimi ciastkami.
Gdyby nie fakt, że jest dzieckiem, a na dodatek dziewczyną - już dawno jej ciało spowijało kilka ran. Ludzie, którzy mnie znają dobrze wiedzą, że nie można mi zabierać słodyczy... Dostaje szału niczym niemowlę, po odebraniu smoczka.
- Może... - zacząłem, wywalając nogi na stół. - Prawda za prawdę? - wyszczerzyłem się zachęcająco, biorąc do ust jedno z ciastek, które wciąż dumnie ozdabiało mój porcelanowy talerzyk. Spojrzała na mnie z wyraźnym błyskiem w oku. Chyba jej się spodobał ten pomysł.
- Deal - wyciągnęła w moją stronę dłoń, chyba prosząc się o jej wykręcenie i odebranie ciastek... Nie, nie umiem skrywać gniewu po zajebaniu słodyczy. "Kevin, zachowujesz się jak bachor..." - mruknąłem do siebie w myślach.
- Niech będzie - uśmiechnąłem się chciwie, ściskając jej dłoń w swojej. - Lecz jak według starych obyczajów... Panie przodem! - wyszczerzyłem się, jedną z nóg "elegancko" odsuwając dla niej krzesło.
- ŻE JAK? - warknęła, mimo wszystko przysiadając na drewnianym elemencie niemalże każdego domu.
- Cykasz? - prychnąłem, unosząc nad wyraz zadowolony brwi. 
- A ty co?! Jaj nie masz?! - zripostowała, nawet delikatnie się uśmiechając.
- Chcesz, to możesz sprawdzić... - znowu mina pedofila zagościła na mojej z lekka bladej twarzy. 
- Okay - wypaliła, widocznie nie mając w sobie ani grama wstydu, czy chociażby obrzydzenia. Wpatrywałem się w jej niebieskie oczy, z zaskoczoną miną. Chyba nie będę jej tak do końca psuł psychiki...
- Może wtedy, gdy dorośniesz gówniarzu... - prychnąłem, wracając do patrzenia na otoczenie spode łba. - A teraz, mów - dokończyłem.
Wzięła kilka wdechów, rozglądając się po pokoju jakby w poszukiwaniu ratunku. Hah... Jest bardzo słodka, wręcz do schrupania, lecz raczej nie miałem zamiaru jej jeść. Od środka byłaby gorzka...
- Zawsze gdy wychodzę... Idę pod jedno, dosyć młode drzewko - zaczęła widocznie zestresowana, nerwowo bawiąc się własnymi palcami zatrzymanymi w mocnym uścisku. - Zasadziłam je jakieś trzy lata temu wraz z bratem i rodzicami... W zasadzie, to oni się tym zajęli, bo ja siedziałam nieruchoma na wózku. Wypadek... - kontynuowała, nieco głośniejszym tonem. - Siedząc pod nim, mogę znowu poczuć ich obecność. Gdy tam jestem, wiem, że są przy mnie... - podwinęła nogi pod brodę, tym samym skulając się w niedużą kulkę. Pełna swego rodzaju smutku i spokoju wyglądała doprawdy słodziej niż zwykle. Corr to bardzo wrażliwa osóbka, dostrzegam to od dawna.
- Jesteś niesamowitym dzieciakiem... - gdy się odezwałem, w końcu uniosła na mnie wzrok. - Od zawsze troszczysz się o otaczające cię osoby, nawet nie zważając na swoje uczucia, kryjesz się z nimi. Zapewne po stracie rodziny zamknęłaś się w sobie, a twoim oczkiem w głowie stała się Flurry. Chcesz ją ochronić, chcesz widzieć jej uśmiech... - "Robienie czegoś, dla kogoś innego to stek bzdur" - dodałem w myślach, lecz szczerze nie chciałem tego w tym momencie powiedzieć na głos i psuć chwili.  
- Przenikasz przez ludzi? - mruknęła, niemrawo się uśmiechając.
- Moje lewe oko widzi naprawdę dużo - przeczesałem dłonią zasłaniającą wcześniej wspomnianą część twarzy grzywkę. 
- Teraz ty, gadaj. Kim tak naprawdę jesteś? - przerwała wcześniejszy temat, wlepiając we mnie zaciekawione spojrzenie.
- Powiedziałem, że odpowiem... A nie, że udzielę odpowiedzi! - zaśmiałem się, prawie spadając z krzesła, gdy dostrzegłem zamurowaną twarz dziewczyny. Umrę ze śmiechu... Idealnie.
- Chcesz oberwać? - warknęła całkowicie poważnie, patrząc na mnie spode łba niczym nieźle wkurwiony byk.
- Żartowałem! - wypaliłem, w momencie uspakajając się. - Wracając... Hah, możesz uwierzyć, lub nie... Ale kiedyś również byłem nad-człowiekiem - wyznałem w końcu. Wprawdzie dotychczas skrywałem to przed całym światem, lecz teraz jakoś łatwo to ze mnie wyszło...  Dziwne. - Żyłem w świecie niczym z "Alicji w krainie czarów", lecz krótko mówiąc, wywalili mnie stamtąd na zbity pysk! Prosto do labolatorium tego pojebanego rządu... - odwróciłem wzrok w bok. - Jestem kimś nad tych wszystkich ścigających... I między innymi właśnie dlatego jestem dowódcą! - mimo, że moja twarz była pełna radości, coś w pewien sposób rozrywało mnie od środka. Czyżby wspomnienia?
<Corr?>

Od Alessi CD Rick'a

Jest dość miły. Kiedy wystawił do mnie dłoń, ujęłam ją i wraz z jego pomocą wstałam. Otrzepałam się z ziemi i delikatnie uśmiechnęłam. Spojrzałam na różę, która leżała już podeschnięta. Westchnęłam. Ukucnęłam niedaleko niej, wykopałam dołek i ją zasadziłam. Potem potarłam obiema dłońmi o siebie i ułożyłam je tak, jakbym chciała się ogrzać przy kominku. Na kwiat spadł zielony pył, który po dotknięciu ziemi wokół kwiatka, zaczął lekko drżeć. Róża, po chwili poczęła rosnąć i rosnąć, aż pojawił się piękny, różany krzak. Z uśmiechem wstałam i spojrzałam na Rick'a. Wydawał się zaskoczony.
-To ty tak umiesz?-zapytał.
Pokiwałam głową. Nie mam zamiaru nikogo z mojego klanu okłamywać. Przecież tak i tak by się kiedyś dowiedział.
-Umiem też kilka innych rzeczy.-powiedziałam z uśmiechem.
-A chciałabyś pokazać mi jakiś zalążek swoich umiejętności?-zapytał.
Wzruszyłam ramionami. Wycelowałam palcem wskazującym na słońce, a wtedy, po dotknięciu pierwszych promieni słońca, wyciągnęłam metrową wstążeczkę, która była energią słoneczną. Miała kolor lekko żółtawy, a w jej wnętrzu znajdowało się kilka białych gwiazdek i kropek. Podeszłam ze wstążką do krzewu i zakręciłam ją wokół niej, przez co krzak otaczała pięknie błyszcząca aura. Potem z uśmiechem znowu potarłam dłońmi. Pył po dotknięciu z ziemią, zaczął drżeć, a z niego wyłoniły się zalążki małego drzewka.
-Tadam.-powiedziałam, otrzepując dłonie z reszty zielonego pyłu.
Ten opadł pod moje nogi i zaczął drżeć. Pode mną zaczęły rosnąć kępki kwiatków. Zachichotałam cicho.
-Ups.
Rick też zdawał się lekko uśmiechnąć. Spojrzałam na niebo i pokręciłam głową. Znowu nie spałam. Oj, wydaje mi się, że skończy się to spaniem o bardzo wczesnej porze. Westchnęłam cicho, spoglądając na mężczyznę.
-Idziemy się gdzieś przejść? Tyłek mi cierpnie od stania w miejscu.-powiedziałam żartobliwie i zachichotałam.
Rick kiwnął głową. Ruszyliśmy ku puszczy, która otaczała tą polanę. Jakoś lubiłam to miejsce. Może dlatego, że było tutaj tak dobrze widać księżyc i było tak wiele zieleni... A już nie wiem. Ciężko powiedzieć. Po prostu ją lubię, o! Nie muszę chyba się tym przejmować.
-Alessia?-zapytał nagle blondyn.
-Tak?-zapytałam lekko rozkojarzona.-Mówiłeś coś? Zamyśliłam się.
-Nic, nic, ale prawie uderzyłaś w drzewo...-powiedział.
-Ah... Nic mi nie...-nie dokończyłam.
Uderzyłam lekko w korę jakiegoś drzewa. Potrząsnęłam głową i usłyszałam jak Rick się śmieje. Po chwili sama zaczęłam się śmiać. Jak kaleka, to już na całego. Po chwili powróciliśmy do spaceru...
<Rick?>

Od Flurry cd Kevin

Uśmiechnęłam się radośnie.
– W takim razie... dawaj ciastka! – wrzasnęłam.
– Nie! Wy idziecie już spać!
– Ale...!
Pod wpływem jego wzroku, po prostu wygoniłam go z pokoju.
***~Corrinne~
Obserwowałam jak Flurry zasypia, po czym cicho wymknęłam się z pokoju do Kevina.
– Wiesz, ile ryzykujesz naszą obecnością? N i e z a b i c i e m nas?
– Tak, wiem. Jako dowódca- wiem. – mruknął, wciąż jedząc ciastka.
– Nie boisz się?
Cisza. Wciąż żarł te ciastka.
Westchnęłam i gwałtownie wyrwałam mu opakowania, ukradkiem zabierając jeden wypiek.
– Nie lepiej się nas pozbyć? – mruknęłam – Nie boisz się? Ci twoi koledzy są podejrzani. Nawet jak na ścigających.
– Oni nic mi nie zrobią. Większość to debile bez poczucia humoru – uśmiechnął się, jednocześnie mordując mnie wzrokiem za zabranie spod nosa słodyczy.
Jakby próbując bo bardziej zdenerwować, zabrałam się za powolne jedzenie pojedynczego.
– Prosisz się o wpierdol... – mruknął.
Poruszyłam parę razy brwiami, tworząc udanego lenny face'a.
– Zależy co masz na myśli...
– Aż taki nie jestem...
– A bo ja wiem, jaki jesteś? Wy, ścigający, jesteście dziwniiii.

< Kevin? >

Od Kevina CD Flurry

Wpatrywałem się w bardzo smacznie wyglądające ciasta. Szykowała się słodka degustacja... Zadowolony oblizałem się.
- Smacznego sobie życzę... - wyszczerzyłem się, pochłaniając jeden kabelek na raz.
Wgryzłem się w słodkie ciasto i idealnie dobraną do niego polewę. Po prostu euforia... Ugh, jak ja uwielbiam słodycze.
Zapewne kontynuowałbym swoją chwilę rozkoszy przez najbliższe kilka minut, gdyby nie te niepokojące rozmowy z góry. Czyżby Flurry zeschizowała i zaczęła gadać do siebie? Nie miałem pojęcia, więc postanowiłem to czym prędzej sprawdzić. Najwyżej będę zmuszony umówić ją z psychologiem, czy coś...
Będąc już na górze, delikatnie przyłożyłem swoje ucho do drewnianych drzwiczek. Wysłuchałem się w dwa, dobrze znane głosy... Czyżby Corrinne zechciała wrócić?
- A witam bardzo serdecznie! - wypaliłem, wparowywując do pokoju z szerokim uśmiechem na widok drogiego mi dziecka. - Na noc do domu to się nie raczy wracać? Chyba będzie szlaban...
- A pierdol się! - warknęła, odwracając się na pięcie moją stronę.
- Doprawdy? Zapewne znasz głębszy... - zakasłałem cicho, mając w głowie same sprośne skojarzenia. - Sens tego słowa - podszedłem kilka kroków bliżej, na twarzy mając charakterystycznego lenny face'a.
- Z dmuchaną lalą, którą zapewne trzymasz w swojej szafie... - złośliwy uśmiech nawet na moment nie schodził z jej niedużej twarzyczki. Potyczki słowne? Jak najbardziej, uwielbiam je.
- Jakie to słodkie... Czyżbyś stęskniła się za nami? - zrobiłem kolejny krok w jej stronę, nawet na moment nie przestając się uśmiechać.
- Chyba oszalałeś! - zaprzeczyła niemalże od razu. - Przyszłam po Flurry. Już znalazłam mam nowy dom! - mimo, że mówiła bardzo pewnie, miałem świadomość, że kłamie. Ach... Typowa Lily. Zawsze woli kłamać.
- Uhm... Karton, ale tym razem rozmiar XL? - dopiero po wypowiedzeniu tych słów zorientowałem się, że kolejnego kroku nie dam rady zrobić.
Teraz, dzieliły nas centymetry, co bezzwłocznie wykorzystałem i ułożyłem swoją dłoń na głowie dziewczyny, przykucając.
Wykonałem kilka, delikatnych ruchów... Taki malutki, słodki piesek. Może czasami zachowuje się, jakby miała wściekliznę, lecz dobrze zdaję sobie sprawę, że w rzeczywistości jest osobą troszczącą się o swoich bliskich. Hah, skąd ja to znam...
- Twoja przyjaciółka naprawdę się martwiła - spojrzałem kątem oka na stojącą za nią Flurry.
Młodsza dziewczynka wyrwała się z uścisku starszej i dosłownie zmusiła naszą dwójkę do przytulenia się. Pociągnęła swoją towarzyszkę prosto na mnie. Czując nagły ruch, prawie wywróciłem się do tyłu.
O dziwo... Nie wyrwała się. Jedynie bardziej wtuliła się w moje ramię, owijając przy tym swoje ręce wokół mojej szyi. Nigdy dotąd nikt nie obdarzył mnie takim uczuciem jak ta dwójka... Było to dosyć... Miłe? Tak, chyba to słowo mam na myśli. I słodkie niczym lizaki... Zaśmiałem się cicho, po czym przyciągnąłem do nas twórcę całej tej chwili.
- Obiecuję, że nie dam was sobie odebrać... Przy mnie włos wam z głowy nie spadnie, a każdy kto będzie próbował was skrzywdzić... Obronię was...

<Flurry?>

Od Corrinne cd Shawn

Dosłownie rozerwałam poduszki i wywaliłam je za okno. Te... Wredne... Zdziry...
Zsapana oparłam się o ścianę. Nie. Wybaczę.
Podobno rodzeństwa nie można rozdzielić. Nic nawet nie powiedziały. Gdyby nie Flurry, nic bym nawet nie wiedziała.
Powoli zsunęłam się po ścianie, a na podłogę spadały łzy. Nienawidzę tego świata.
To moja wina. Gdybyśmy wtedy nie kłamali aż tak... Może... Gdybyśmy się tam nie zatrzymali... Jestem głupia.
   Zaczęłam się cicho śmiać w swoje dłonie, trzęsąc się. Wraz z każdą chwilą dźwięk ten narastał.
Niech ja tylko znajdę tego, który go zabrał.
Przeskanowałam wzrokiem pomieszczenie, jakby szukając brata. Zamiast niego dostrzegłam jedynie strzępy materiałów, ciszę i jakiś notatnik czy też zeszyt. Zignorowałam go w pierwszej chwili, by za parę godzin płakania go podnieść.
Zapiski Shawna... Może...
Po przeczytaniu tego wszystkiego znów zalała mnie fala łez.
– Shawn... Mam nadzieję, że będziesz tam szczęśliwy... I... Że o mnie zapomnisz.
Tak... będzie lepiej. 
Usiadłam na parapecie, wpatrując w nocne niebo.
Ciekawe, czy się kiedyś spotkamy... I w jakich okolicznościach...
***
Cicho syknęłam, próbując zdusić łzy i ból, który bił od siniaków na brzuchu. Rozumiem, że mają trudne życie. Dlatego się poddaję. Z resztą, jest o co walczyć? Jedyny cel to Flurry. I to, by ona nie była ofiarą.

< Shawn? >

Od Flurry cd Kevin

Lily tylko coś mruknęła i... Wyszła, ciągnąc mnie za sobą. Za drzwiami domu po prostu zmieniła się w królika i zaczęła biec. Nie wiedząc co robić, podążyłam za nią.
– Lily, wróć! Poczekaj! – zawołałam. Królik tego jakby nie usłyszał, bo przeskakiwał już przez krzaki.
Westchnęłam i opuściłam sobie podążanie za nią.
Zawróciłam.
– Nie zabijesz nas? – szepnęłam pytanie do opiekuna, stojąc na progu jego domu.
– Skoro jeszcze tego nie zrobiłem, zapewne nie zrobię tego nigdy. Chyba, że kiedyś pochłoniecie mój zapas ciast...
   Uśmiechnęłam się i przytuliłam go.
– Lily wróci. Nie musimy się o nią raczej martwić. – dostrzegłam jego spojrzenie wbite zza moim ramieniem, jakby czekał.
***
Niebieskowłosa jednak nie wracała. Mijały minuty, godziny, doby... A jej nie było.
Zaczynałam się martwić i krążyłam w pokoju od ściany do ściany.
Zetknęłam na włączony telewizor- było blisko pierwszej w nocy.
Trzy dni.
Nie ma jej już więcej niż siedemdziesiąt godzin.
Nagle przez otwarte okno coś wskoczyło. Białe stworzonko o pustych, czarnych oczach zmieniło się w ciągu paru sekund w moją przyjaciółkę. Wyglądała, jakby przed czymś uciekała.
– Lily! – wrzasnęłam – Gdzie byłaś?!
Wzruszyła tylko ramionami.
– Szukałam kogoś. – odsunęła mnie od siebie.

< Kevin? >

Od Kevina CD Flurry

- Obydwa miejsca z chęcią bym zjarał... - zaśmiałem się, przy tym machając nogami jak jakiś opętany. Siedziałem na blacie, wpatrując się w obraz wyświetlany na ścianie. Mieliśmy wspólnie wybrać następny cel. Lubię miejsca, które są wydajne w zbuntowanych. Ostatnimi czasami mało atakowaliśmy... - I tak się stanie! - klasnąłem w ręce z widocznie chciwym uśmieszkiem. - Tylko miejmy nadzieję, że ta białowłosa cizia nam nie przeszkodzi... - dodałem, na wspomnienie spotkania z jedną ze zbuntowanych. Chyba wie o nas za dużo, i cedzi no nas ogromną nienawiścią.
- Ta, której dojebaliśmy bejsbolem? - wtrącił nagle jeden z szeregowych, na którego jedynie skinąłem głowa. Wlepił we mnie pełne oburzenia spojrzenie. - Mieliśmy ją przechwycić i zabić... - wysyczał przez zęby, widocznie niezadowolony krzyżując łapy.
- Niczego nie podpisywałem... Poza tym, ona i tak nic nie pamięta - prychnąłem, wzruszając ramionami. - Strata czasu - dokończyłem.
W tym momencie do moich uszu doszedł cichy skrzyp drzwi. Odruchowo moje spojrzenie zostało skierowane w tamtą stronę. Na pograniczu dwóch pokoi stała... Corrinne... Cholera jasna. Przekląłem pod nosem, zeskakując i starając się podejść do dziewczyny.
- Cholera jasna! - krzyknęła, jakby wryta wpatrując się w moich towarzyszy. - WIEDZIAŁAM! - wypaliła, wybiegając z zajmowanego przez naszą grupkę pokoju. Westchnąłem głośno, odwracając się w stronę reszty. Wszyscy wpatrywali się we mnie jak w obraz...
- Czy ty... - zaczął jeden z moich najdroższych kolegów.
- Bardzo przepraszam, lecz chyba jesteśmy zmuszeni przerwać nasze spotkanie - wyszczerzyłem się, w rzeczywistości pełen gniewu w środku. Zakrywanie wszystkiego głupim uśmieszkiem weszło mi w krew.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale! - warknąłem, zaciskając zęby.
- Tam jest taki magiczny prostokąt z klamką po boku - zaśmiała się towarzysząca mi laleczka, mówiąc do reszty swoim skrzeczącym głosem. - Wyjdziecie przez niego i spotkamy się kiedy indziej!- dodała ze swoim przerażającym uśmiechem na twarzy.
Po minucie nikogo nie było, a ja bez pożegnania z gośćmi zacząłem nadzwyczaj spokojnym krokiem iść w stronę pokoju dwójki. W ciągu kilku sekund znalazłem się pod drzwiami, które z impetem otworzyłem. Podszedłem bliżej, z twarzą zasłonięta grzywką. Dostrzegałem wszystkie ruchy, lecz moje zdenerwowanie zostało ukryte. Będą metr za nimi... Corr gwałtownie podniosła się i odwróciła w moją stronę, po czym skierowała we mnie... Kulę jasnofioletowego ognia!? Odskoczyłem gwałtownie.
- WIEDZIAŁEM!
- WIEDZIAŁAM! - wydarliśmy się jakby w jednym momencie, piorunując swoje twarze mordującymi spojrzeniami. Jej moc, o dziwo nawet mnie nie skrzywdziła... No tak, w końcu jest jeszcze dzieckiem.
- Chciałeś nas omotać i zabić! - syknęła, obiema rękami starając się zakryć stojącą za nią dziewczynę. - Przyznaj się chociaż do tego, głupi błaźnie! - warknęła, bardzo zdenerwowana, jak na dziecko.
- Hej! Spokojnie! Równie dobrze mogłem to zrobić kilka miesięcy temu! Albo zostawić was wtedy na pastwę losu - prychnąłem. - Poza tym, dzieci powinny zachowywać się jak dzieci, więc nie podnoś na mnie głosu! - dodałem, szczerząc się złośliwie w jej stronę.
- NIE JESTEM DZIECKIEM! - wydarła się, mrużąc oczy. - Na co nas tu trzymałeś, skoro nie chciałeś nas oddać!? Taka kreatura jak ty, z pewnością nie ma dobrego serca! - tym razem, to ona przejęła pałeczkę nad rozmową. Nie ukrywam, że jej słowa delikatnie, ale to naprawdę trochę zabolały. Może nie wydaję się być kimś super-miłym, lecz posiadam sentyment do Emily, ciast i paru innych rzeczy... Osób...
- Dzięki mnie jeszcze żyjecie, chociaż trochę wdzięczności by się należało - powiedziałem wielce urażony, teatralnie smutniejąc.
- Zamknij się! - wypaliła, zaciskając mocniej pięści.
Wlepiłem w nią swoje wyblakłe oczy... Wyczuwam w niej strach... Chyba boi się, że ktoś w końcu zdemaskuje je mocną stronę i zedrze z niej tą maskę... Zmrużyłem oczy, jak na zawołanie przykucając przy dwójce. Wciąż nie odrywałem wzroku od Corrinne... Tak, nie mogę się mylić.
- Pamiętasz, jak kiedyś tłumaczyłem ci, że jesteś całkiem podobna do mnie? Posłuchaj mnie chociaż raz, Lily. Musisz pamiętać o swoim priorytecie... Jeśli jest chociaż jedna osoba, którą chcesz chronić, trzeba być na tyle okrutnym, aby pozbyć się wszystkiego i wszystkich... Uwierz, że nikt nie potrafi odzyskać, tego co straciliśmy.

<Flurry? Może perspektywa Corr?>

Od Viktora CD Yuri

Oderwałem wzrok od telewizora, na którym od jakiegoś czasu leciał film, po czym błyskawicznie wlepiłem go w siedzącego obok chłopaka. Przyglądał mi się swoim nad wyraz niepewnym spojrzeniem. Przez kilka pierwszych sekund, nie miałem pojęcia co powiedzieć... Nie chcę go urazić, ani zasmucić.
- Nie mam zbyt wielu znajomych, którym mógłbym "wygadać" twoje mniej i bardziej sprośne sekreciki - uśmiechnąłem się ciepło, nieco przybliżając swoją głowę do Yuriego. - Mogę ci przyrzec, że za nic w świecie cię nie zostawię, ani nie dam zaprzepaścić zaufania, którym mnie obdarzysz...- wyszeptałem, kładąc swoją dłoń, na tej należącej do niego.
Dostrzegłem ten błysk w oku. Chyba właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał, miałem nadzieję, że na to właśnie liczył. Uniósł pewniej głowę, żeby po chwili spojrzeć mi prosto w oczy. Nie zmieniając nawet w najmniejszym stopniu swojej mimiki twarzy, jedynie delikatnie poczochrałem go po czarnej czuprynie. Zrobił się nieco czerwony.
- Yuriś... Jak mogłeś pomyśleć, że nie jestem dla ciebie osobą godną zaufania? - szepnąłem, a kąciki ust zjechały ostro w dół. Przy tym nawet na moment nie oderwałem spojrzenia od jego czekoladowych oczu. Ten jakby wyrwany z transu, delikatnie zmarszczył brwi, robią głęboki wdech. Chyba zaraz odbędę swój pierwszy test zaufania...
- Widzisz... - zaczął, podwijając swoje nogi do siadu tureckiego. - Nie bez powodu zniknąłem... - kontynuował z wyraźnym trudem. Dostrzegłem, jak zaczyna się jąkać. - Tamtego, jednego dnia straciłem praktycznie wszystko... Podsłuchałem rozmowę, może niepotrzebnie, nie wiem. Niepokoiłem się, rodzice długo nie wracali ze spaceru. Mieli jedynie wyjść, kupić kilka najpotrzebniejszych rzeczy, po czym wrócić. Przytulić mnie, cokolwiek... - znowu zrobił krótką pauzę, na zrobienie kilku wdechów. - No właśnie... Wrócić... - odwrócił wzrok, odrywając ode mnie swoją dłoń. Przełknął w sobie kilka gorzkich łez, żeby po chwili kontynuować:
- Uciekłem stamtąd. Wybiegłem z domu... Panowała nade mną masa emocji, nie wierzyłem w to, co najprawdopodobniej się stało - nerwowo przeczesał swoją czarną grzywkę dłonią. - Stchórzyłem, zawsze taki byłem... Chciałem uciec od tej rzeczywistości, miałem nadzieję, że biegnąc wpadnę w ramiona ojca... Znowu poczuję jego ciepło i bijące serce, ale... - z jego oczu w końcu wypłynął potok słonych łez, które po kilku sekundach zagościły na policzkach chłopaka. Zrobiły się one całe czerwone, podobnie jak oczy Yuriego. - A-Ale... Jego już nie było na tym świecie... A ciała matki nie znaleziono... - ostatnie słowa jakby wyszeptał, najwyraźniej kończąc swoją wymowę.
Dlaczego mnie przy nim nie było? Mogłem chociaż spróbować wtedy go znaleźć... Gdzie przebywał przez te wszystkie lata? Naprawdę wiele pytań nasuwało mi się na język, ale na tą chwilę nie chciałem się zbytnio narzucać. Zapytam się kiedy indziej... I tak bardzo dużo z siebie wyrzucił.
- Przepraszam, że mnie z tobą wtedy nie było, Yuriś... - szepnąłem, przybliżając się bardziej do chłopaka. - Lecz teraz... - poderwałem się jakby w momencie z kanapy, żeby po chwili przyklęknąć przy niej na jednym z kolan.
Uchwyciłem dłoń chłopaka w swoich, podobnie jak wcześniej. Delikatny uśmiech wpłynął na moją twarz, lecz mimo to wciąż byłem pełen smutku, z którym pozwolił mi się podzielić Yuri. Spojrzał na mnie.
- Klęczę przed tobą, bo chcę ci przysiąc wierność, aż do śmierci - powiedziałem w końcu, po kilku sekundach ciszy. - Przyrzekam, że za nic w świecie cię nie opuszczę... Będę zawsze, w te złe i te dobre chwile... Pragnę stać u twojego boku, Yuri Katsuki, Nightray...

<Yuriś? <3 >
Mia Land of Grafic