poniedziałek, 2 października 2017

Od Vane "Zaćmiona zemsta"

Widzę go. Tylko... Dlaczego nie mogę wychwycić żadnej rysy twarzy, osoby, nawiedzającej mnie w snach? Chcę wiedzieć kim jesteś, lecz wciąż chodzisz z zasłoniętymi oczami. Czuję twój oddech przy swoim uchu, odwzajemniam każdy twój pocałunek, wciąż chcę być blisko... Proszę, powiedz mi kim jesteś. Daj mi jakikolwiek znak, najmniejszą podpowiedź... Czuję ten mętlik. Nie chcę go. Powiedz, wykrzycz. Zapytaj, proszę, czy mnie kochasz? Odpowiem jednoznacznie, "tak", nie wiem dlaczego, nie wiem po co... Podejdź bliżej. Chcę cię poczuć. Dlaczego mi cię zabrano? 
Czekam na ciebie.
Kochanie...
Każdy dzień bez ciebie jest katorgą.
Ból, który trzymam w sobie jest nie do zniesienia
Chcę cię zobaczyć
Chcę cię dotknąć
Dobrze pamiętam twoje ciepłe pocałunki
Wciąż je czuję na swojej skórze
Kochanie...
Wróć

~~***~~
Kolejny, przepiękny... Stop. Nie, żaden dzień w tym świecie przepełnionym rutyną nie będzie wspaniały. Wygrzebałam się leniwie spod kołdry, przy tym zrzucając wszystkie dotychczas równo ułożone poduszki, prosto na ziemię. Jedynie spojrzałam na nie, widocznie zaspanym wzrokiem, po czym zadałam soczystego kopniaka jednej z nich. Nudzi mi się...
- Nie wyżywaj się na tej biednej poduszce, ona też ma uczucia - prychnął wcześniej przeze mnie niezauważony szop, wychylając się zza drzwi mojej prywatnej łazienki. No właśnie, prywatnej.
- A co ty tu do cholery robisz!? - warknęłam, podejrzliwie mrużąc oczy, przy tym uważnie skanując nimi pluszaka. - Ktoś ci pozwolił tutaj wejść? - dodałam odrobinę spokojniej, zakładając na siebie wcześniej przewieszoną przez krzesło bluzę.
- Głownie stoję - wyszczerzył się złośliwie, widocznie bawiąc się jakimś przedmiotem w mojej łazience.
W ułamku sekundy znalazłam się tuż obok, wlepiając swoje oczy w kolorowe światełka, które były porozwieszane po całej powierzchni pomieszczenia. Oniemiała wpatrywałam się w całość, która wyglądała przecudownie...
- Od kiedy jesteś dekoratorem wnętrz...? - zapytałam cicho, robiąc powolny obrót wokół własnej osi. Zrobiło się tu naprawdę ładnie...
- Leżały bezczynnie w piwnicy... - burknął pod nosem. - Nie mogłem pozwolić, żeby się zmarnowały - dodał, składając wszystkie swoje narzędzia i przybory do skórzanej sakiewki, którą następnie przewiesił sobie przez szyję. Ze skrzyżowanymi łapami, zaczął się wycofywać w kierunku drzwi. Dostrzegając ten ruch, w momencie zatrzymałam go stanowczym chwytem za ramię.
- Jesteś dla mnie bardzo miły... - odwróciłam delikatnie wzrok w jego kierunku. - Czy stało się coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć?
Szczerze - mój widocznie cichszy i spokojniejszy ton, nie ukrywam, trochę mnie przerażał. Od dawna nie mam okazji przybierać postaci "Poważnej Vane". Wolę się śmiać, niż kazać wszystkim znosić moje cierpienie, które trawi mnie od środka. Tęsknię za czymś... Mój umysł podświadomie, dobrze wie... Ale... Nikt nie chce mnie uświadomić w tym, że własnie tak jest. Niewiedza jest ciężka, życie z nią jeszcze większe. Ciąga wiara w tą samą wersję przedstawioną przez neutralną dotąd osobę, może być mylna. Wiem to.
- Tak. Telefon ci dzwoni - prychnął, po czym odtrącił moją dłoń i przeszedł do sypialni.
Po kilku sekundach, nieduży przedmiot wylądował w moich dłoniach. Komórka służbowa... Odebrałam w mgnieniu oka, żeby zaraz po tym zaszczycić swoje uszy głośnym krzykiem. Taa... Chyba próbowano się do mnie dodzwonić, co najmniej dziesięć razy. Westchnęłam pod nosem, wysłuchując przyjacielskiego opieprzu, ze strony dobrze znanego informatyka.
- Mów po ludzku, bachorze... - burknęłam pod nosem, w końcu przerywając bełkot starszego ode mnie mężczyzny.
- Jak ty... - w momencie ugryzł się w język, zapewne zdając sobie sprawę, że w gruncie rzeczy jestem jego szefem. - Dobra. Prosto z mostu. Ścigający znowu rozrabiają - wypalił, po krótkim wdechu.
Znowu to samo uczucie. Nagle naszła mnie ochota na wybicie, całej populacji tych futrzaków. Dlaczego ich stworzono? W jakim celu? Ile naszych ludzi zginęło, przez ich nagłe ataki i wybuchy? Nie chcę wiedzieć. Chcę zemsty. Za każdego, który musiał odejść z tego świata.
- Będę za... - spojrzałam na zegarek, kątem oka śledząc wpatrującego się we mnie szopa. - Maksymalnie dziesięć sekund - po wypowiedzeniu ostatniego słowa, rozłączyłam się i podeszłam bliżej Rocket'a.
Uchwyciłam jego ramię, zamykając oczy. W ułamku sekundy znaleźliśmy się w pokoju, który zajmował informatyk. Podczas gdy on prawie spadł z krzesła przerażony, ja zaczęłam krztusić się krwią, która pojawiła się w moich ustach. Cienki strumyk upłynął również z nosa...
- Cholera jasna... - wydukałam, nieco uginając się w pasie.
- Oszalałaś!? - krzyknął, w momencie podnosząc się ze swojego czarnego fotela. Po chwili znalazł się tuż obok i jak na zawołanie zmusił mnie do zniżenia się na poziom podłogi.
- Ona? Chyba już dawno! - prychnął i tak nieco poddenerwowany szop.
- Czuję się dobrze... - mruknęłam, starając się podnieść na równe nogi.
Niestety, moje pierwsze próby bardzo szybko poszły na marne, a głowa ciągle niemiłosiernie mnie bolała. Na dodatek zakrwawiłam kołnierzyk swojej ulubionej koszuli... Ta, teraz, pewnie nadaje się jedynie do kosza. Zrezygnowana oparłam się o ścianę, odbierając od mężczyzny stojącego obok kubek z wodą. Wypiłam ją duszkiem, a żeby pozbyć się niedobrego posmaku krwi z ust, zaczęłam rzuć gumę. Nos wydmuchałam w chusteczkę.
- Serio, wszystko na swoim miejscu... - westchnęłam ciężko, w końcu przy pomocy chłopaka podnosząc się do pionu. - A teraz proszę o relację z tego... - zacisnęłam pięści. - Ataku...
- Nie żyje łącznie dziesięciu bezstronnych z mocami. W tym dwójka dzieci i trzy kobiety - powiedział po chwili milczenia, podczas której zapewne zastanawiał się, czy w ogóle powinien mi to podać. Jebnęłam z całej siły zaciśniętą pięścią o metalową ścianę, czego de facto w krótkim czasie pożałowałam. Mój naskórek na kostkach widocznie się zdarł. Wymruczałam kilka przekleństw pod nosem, nerwowo kręcąc się po pokoju. W końcu coś wpadło mi do głowy.
- Kim jest ich dowódca... - warknęłam jakby sama do siebie, lecz mimo to i tak czekałam na odpowiedź ze strony reszty. Uniosłam swój zabójczy wzrok, gdzie w krótkim czasie zetknął się on z facetem.
- Mówisz o tym wariacie? - prychnął, przysiadając na biurku. - Nie kryje się z niczym. Namierzenie jego domu było bardzo łatwe - wypalił, podając mi jedną z teczek zapełnioną po brzegi papierkami. - Ma dziwną słabość do ciast... - dodał jedynie, podpierając się rękami.
- Jak ja go tylko dorwę...
***
Znowu budzę się w objęciach jego rąk. Czuję tą przyjemną bliskość... Jak mogłam tak długo bez niego żyć?
Jego ciepły oddech na moim karku, jest naprawdę miły. 
Miłość, bezgraniczna miłość, którą go obdarzam.
Odwracam się, żeby ujrzeć chociażby kawałek jego twarzy. 
Sen jak zwykle w tym momencie się urywa, a ja z powrotem zostaję rzucona w głąb ciemnej nicości...
***
Noc. Idealna była to pora na wybranie się do owego Kevina Regnard'a, żeby załatwić to i owo. Wiedziałam, że jest w domu... Siedziałam pod nim praktycznie cały dzisiejszy dzień. Nie było to nic ciekawego, lecz chociaż warte swojej ceny... Szykowałam się do wyjścia z dotychczas zajmowanego samochodu. Sprawdziłam, czy na pewno wszystko mam. Stary, delikatnie zdarty, ale mój najukochańszy pistolecik. Mój pierwszy, którego udało mi się wygrzebać z piwnicy przepełnionej różnymi spluwami. Jest nie wiele młodszy ode mnie. 
Wybyłam na zewnątrz, przeładowywując broń, przy tym poprawiając kapelusz dumnie przykrywający moją twarz. Ktoś jego wzrostu dojrzy co najwyżej ruchy moich ust i część nosa... Czułam jak bezgraniczna nienawiść ponownie mnie przepełnia. Zabrali mi coś ważnego. Nie wiem co, po prostu czuję, że to właśnie ich wina. Zarówno serce, jak i rozum mnie w tym utwierdzają. Westchnęłam cicho, już mając robić kolejne kroki na przód.  Zapewne wykonałabym swoje zadanie i po chwili wszystko byłoby na miejscu, gdyby nie charakterystyczne jak dla mnie chrząkniecie. "Co znowu..." - odwróciłam się na pięcie, żeby...
- Co ty tu robisz idioto!? - warknęłam, patrząc na niższe ode mnie stworzenie, które nad wyraz zadowolone zdjęło ze swych pleców zabawkę. Przelustrowałam go zabójczym wzrokiem.
- Muszę cię pilnować, żebyś czasami nie spędziła kolejnego roku w śpiączce... - odwrócił wzrok, nawet nie racząc zaszczycić mnie swoim spojrzeniem. 
- Ty coś kręcisz... - mruknęłam o wiele ciszej niż poprzednio.
- Możliwe. 
Nie kontynuując rozmowy, przeszłam do działania. Krótkim znakiem głową dałam znak szopowi, aby na razie został na zewnątrz. Na szczęście tego nie trzeba mu było dwa razy powtarzać... Czmychnęłam do domu przez otwarte w kuchni okno... Przy stole siedział on... Ten wychwalany wszędzie dowódca. Spodziewałam się kogoś poważniej wyglądającego. Tymczasem on... Wpierdalał ciastka? Cholera, chyba pomyliłam domy. Ewentualnie mam do czynienia z wariatem. Nie miałam czasu, żeby teraz się nad tym zastanawiać. Wycelowałam i po chwili nacisnęłam spust, przymykając oczy. Przyglądanie się śmierci, ostatnio naprawdę źle na mnie oddziaływuje... Tak, jakbym nie potrafiła się do niej przyznać. Czuję przez kolejne kilka nocy poczucie winy... Zabrałam wdech, uchylając jedną z powiek. Kurwa mać. Jakim cudem chybiłam?
- Usiądź proszę i poczęstuj się tymi słodkościami... - jego nad wyraz spokojny głos rozbrzmiał w moich uszach. 
Niemalże podskoczyłam. Jakim cudem mnie zauważył? Zrobiłam coś źle? Pewnie byłam za głośno... Zjebałam!
- Śmiejesz się w twarz śmierci? - zapytałam cichym mrukiem, specjalnie zniżając swój ton do czegoś na rodzaj męskiego głosu.
- Nie musisz się oszukiwać, ty też to zrobiłaś kilka razy - odwrócił się. 
W końcu mogłam dojrzeć jego rysy twarzy... Białowłosy, na oko miał może trochę ponad dwadzieścia lat. Jedno oko, o kolorze wyblakłej czerwieni. Drugie zostało przysłonięte grzywką. Pod pewnym względem wyglądał podobnie do mnie. Nie specjalnie umięśniony, czy wysportowany. Powiedziałabym nawet, że z lekka wychudzony. Wpatrywałam się w niego, podobnie jak on we mnie. Przypominał mi kogoś... 
- Myślałaś, że przyjdziesz, załatwisz mnie i po sprawie? - zaśmiał się, widocznie rozbawiony zaistniałą sytuacją. - Otóż... Może wolałabyś poznać prawdę o tragedii, która miała miejsce kilka tygodni temu? - zrobił nieduży krok w moją stronę.
- O czym bredzisz... - mruknęłam, już w dłoni mając pistolet.
- Huh... Jeżeli darujesz mi życie, to może powiem ci co nieco na ten temat... - przyglądał mi się spode łba. - Vane Strange - dodał do całości moje imię, jakby wyciągnięte z moich myśli.
Nie ukrywam, że przez moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Teraz, to ja czułam się zagrożona... Przeklęłam pod nosem, odwracając wzrok ku szybie okna. Nie musiałam czekać, wołać, cokolwiek... Rocket pojawił się sam i z naburmuszoną niczym małe dziecko miną, wycelował w faceta. Natomiast w rękach owego Kevina jakby znikąd pojawiły się dwa, małe rewolwery. Mina mi nieco zrzedła... Poznaję skądś te bronie...
- Xerxes? - wypaliłam nagle, a spojrzenia zgromadzonych zostały automatycznie przeniesione na mnie.
Mężczyzna w czymś na rodzaj płaszczu ponownie się uśmiechnął.
- A już myślałem, że nigdy mnie nie poznasz kurduplu! - prychnął, spuszczając broń w dól, jakby przekonany, że nie strzelę. Kto wie?
- Jakim cholernym prawem stałeś się dowódcą, tych chorych psychicznie ludzi, których czyn z dnia na dzień coraz bardziej wyniszczają mnie od środka?! - wydarłam się, zaciskając kurczowo palec na spuście. -  Zdrajca! - dodałam z wyraźnym warknięciem.
Uniósł teatralnie ręce do góry.
- Nikogo nigdy nie zdradziłem! - wypalił. - Chyba, że... - odwrócił wzrok w bok najwidoczniej zmieszany.
- Zdradziłeś moją i swoją rodzinę... - syknęłam, nie przestając mierzyć go morderczym spojrzeniem. - Wystawiłeś mojego ojca, znikając bez śladu! - kontynuowałam wymienianie kolejnych żalów. - A pomyśleć, że traktowałam cię jak rodzinę... - prychnęłam, ironicznie się śmiejąc.
- Ach wypraszam sobie! Swojej teściowej się podpytaj, dlaczego się na mnie wkurwiła i wydała prosto przed sidła rządu! Twojemu ojcu byłem wierny jak brat, bachorze...
- Co tu się do cholery dzieje?! - wtrącił w końcu szop.
- Przedstawiam ci Xerxesa Breaka, niegdyś osobę magiczną, zbuntowanego, przez którego tak właściwie się spotkaliśmy... - burknęłam pod nosem, mierząc białowłosego morderczym spojrzeniem. - Zniknął akurat wtedy, gdy na klan mojego ojca zaatakowano wszystkimi ogniwami! - uśmiechnęłam się gniewnie.
- Lecz z tego co widzę, znalazłaś sobie bardzo dobrego przyjaciela! Widzisz?! Zawsze służę - prawie zakrztusił się własnymi słowami. - Poo-Pomocą.
- Zniszczyłeś mi dzieciństwo... - warknęłam, stojąc już zaledwie metr od niego. - Pozbawiłeś ojca! - sprostowałam, żeby na pewno doszło.
Nachylił swoje usta tuż przy moim uchu.
- Ciebie w życiu pozbawiono naprawdę wielu rzeczy... Uwierz, że każdy coś przed tobą ukrywa... - wyszeptał, opatulając moje ucho ciepłym podmuchem. - Nie czujesz tego... Ludzie wokół mogą cię wykorzystywać do swoich celów, wciskać ci kit...
Nie chcę czuć. Odtrąciłam go jednym, porządnym ciosem w policzek. Nie chcę jego, chcę kogoś innego. Chcę właśnie tego, ale od innej osoby.
- Chcę prawdy. Dlaczego tak, a nie inaczej... Chcę wiedzieć wszystko - uniosłam na niego swoje oczy, w których pojawiły się małe płomyczki.
Skinął delikatnie głową.
- Lecz najpierw musisz mi wyświadczyć przysługę...

<Nwm. Jeżeli ktoś z obecnych tam chce, może kontynuować, lecz ja mam wenę na dalsze pisanie...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic