sobota, 14 października 2017

Od Kevina CD Corrinne

- Ile mi zapłacicie za tą robótkę? - gdy tylko weszliśmy do czarnego samochodu, przywitał nas dosyć charakterystyczny głos szopa.
- Stul pysk! - warknąłem w jego stronę, praktycznie w tym samym czasie co towarzysząca mi dziewczyna. Na moment wbiliśmy w siebie swoje pytające spojrzenia. Mimo wszystko po następnej chwili zostały one przeniesione w zupełnie inne miejsce, a w moim wypadku - w twarz Corrinne. Wydawała się nie spać, lecz i tak miałem świadomość, że nie za wiele w tej chwili rejestruje. Dobrze pamiętam to uczucie...
- Pośpiesz się tępy psie - warknąłem w jego stronę, gdy dostrzegłem jak mozolnie udziera się z kierownicą i dwoma pedałami.
- Spookojnie, może do tego czasu się nie przekręci... - prychnął pod nosem, jakby nigdy nic cicho się śmiejąc. Podczas gdy od białowłosej otrzymał jedynie kuksańca w bok, osobiście miałem chęć rozczłonkować go na części. Rzuciłem na niego mordercze spojrzenie.
- Chcesz zdechnąć? - wypaliłem w jego stronę. Odpowiedział mi złośliwy uśmieszek i towarzyszący mu drwiący śmiech. Chce oberwać...
***Przenosimy się trochę w czasie***
Nie mam zielonego pojęcia co działo się zeszłej nocy... Padłem przy łóżku na którym leżała Corrinne, z lekka wycieńczony. Po drodze na ogon weszli nam ścigający, przez co musiałem ponownie wysilić się i przebudzić w sobie tą moc, bla, bla, bla, takie tam. Chyba psychodropy, które podawali mi przez połowę życia przestały działać. No cóż, mogłem się tego spodziewać. W końcu nie władają oni jakąś niesamowitą ilością leków. Idioci. Debile. Upośledzone... 
Ach, mógłbym znaleźć wiele przymiotników na określenie ich zachowania, lecz w tej samej chwili do moich uszu dotarł głośny krzyk:
- Ty cholerny pedofilu! - zaraz później oberwałem poduszką.
- Za co? - wymruczałem pod nosem, powoli podnosząc się do pionu.
- Zobaczyć twoją twarz zaraz po przebudzeniu koło swojej, to trauma większa niż te laboratorium - fuknęła, złośliwie się szczerząc.
Moje pełne obojętności spojrzenie, dokładnie przeskanowało jej nową postać, która pod osłoną zeszłej nocy była mało widoczna. Nawet ładne i słodkie z niej furry zrobili... O Boże, Xerxes, ty zjebie... Jebany masochisto... Przeżyłem tyle na tym świecie, a wciąż zachowuję się jak sprośny nastolatek. Z resztą, chyba nie kłamię, co nie?
- Szczerze mówiąc... - zgiąłem się w pasie, w taki sposób, aby być zaledwie kilka centymetrów od pyszczka dziewczyny. - Wyglądasz uroczo pod tą postacią - wyszczerzyłem się złośliwie w jej stronę.
W odpowiedzi zmarszczyła słodko nosek, kręcąc przy tym ogonem. Takie malutkie, puchate, gadające zwierzątko. Mnie się podoba...
- Jeszcze jedno słowo... - warknęła, ukazując przy tym rządek kłów.
Ponownie się zaśmiałem, dosłownie nasycając się jej irytacją. Uwielbiam denerwować ludzi, co w szczególności tyczy się płci pięknej. Hobby.
- Może jakieś dziękuję za uratowanie? - zmieniłem momentalnie temat.
- Chyba. Śnisz - ostanie słowo praktycznie przeliterowała, zapewne po to, żebym lepiej zrozumiał. Doprawdy, uważa mnie za aż takiego idiotę?
Prychnąłem pod nosem, prostując się do równej postaci. Wykonałem kilka kroków w kierunku swojej szafy, przy której leżała dobrze znana mi zakamuflowana broń. Dorwałem ją do swoich rąk, żeby po chwili ponownie zwrócić się w stronę nastoletniej wilczycy. Czułem na sobie jej uważne spojrzenie przez cały czas. Od kiedy to takie ciekawskie...
- Mówiłeś, że dbasz tylko o siebie - wypaliła w końcu, wychodząc spod kołdry. Zapewne nie byłoby w tej czynności nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dziewczyna nie miała na sobie żadnego ubrania. Zauważyła to chyba za późno, gdyż mój wzrok zdążył już od góry do dołu przeskanować jej postać. Podczas gdy ona spalona ze wstydu okryła się pierwszym, lepszym kocem leżącym na ziemi - ja dostałem padaczki śmiechu. Widocznie speszona, odwróciła wzrok oddychając ciężko.
- Łap, dziecko - prychnąłem, rzucając w jej stronę jedną z i tak za małych na mnie bluz, która od jakiegoś czasu spoczywała na krześle, czekając na wyrzucenie, czy wjebanie do piwnicy. - Chociaż, jak chcesz, to możesz zostać bez niej. I tak już dużo widziałem... - wyszczerzyłem się niczym jakiś pedofil, poprawiając swa białą grzywkę.
- Zamknij ryj! - warknęła, szybko wciskając się w dotychczas należący do mnie przedmiot. - I nie gap się w ten sposób, jebany fetyszysto! - dodała, piorunując mnie swym rozzłoszczonym wzrokiem.
Zapanowała kilkuminutowa cisza pomiędzy nami, podczas której ja zająłem się poprawianiem włosów towarzyszącej mi laleczki. Z tego co dostrzegłem wyraźnie zamyślona Corrinne wpatrywała się w jeden punkt, jakby pogrążona we własnym świecie. Nie przeszkadzało mi to. Nawet mogę powiedzieć, że ta cisza była czymś zrozumiałym. W końcu ta mała osóbka mogła posegregować wszystko w swojej główce.
- Mimo tego jaka dla ciebie byłam, wróciłeś... - gdy tylko doszedł do mnie jej szept, momentalnie się ożywiłem unosząc na nią wzrok.
- Nie przeceniaj się - prychnąłem, przysiadając na niewielkim stole. - Dla ciebie? Mylisz się. Jestem człowiekiem, który żyje tylko dla siebie. Uratowałem cię, bo cenię sobie swoje życie... - wzruszyłem ramionami. - Gdyby coś ci się poważnego stało... Zostałbym zabity przez dobrze znaną ci osobę - powiedziałem, widocznie poważniejszym głosem. - A jeśli już o niej mowa... Chyba chciałaby się z tobą zobaczyć, pogadać, czy coś tam... Czyż nie, Emily? - spojrzałem kątem oka na towarzyszącą mi laleczkę.
- Ale Corrinne chyba nie chce z nią rozmawiać!
- No tak... W końcu zostawiła ją na pastwę losu parę lat temu... To przecież oczywiste, że nie będzie miała ochoty na pogaduszki.
- Przecież ta białowłosa, która jest całkiem podobna do ciebie straciła pamięć! 
- Emily, ciii... Nie tak głośno, bo Corrinne nie jest wtajemniczona... - mój wzrok ukradkiem został przeniesiony na dziewczynę. - Co tam u ciebie? - wypaliłem jakby nigdy nic.

<Corr?>

Od Yuri'ego CD Viktor

Otworzyłem szeroko oczy, wpatrując się w niego z niedowierzaniem, malującym się na mojej twarzy. Znowu poczułem te irytujące łzy, których wcale nie chciałem. Zawsze mnie denerwują i przypominają mi jaki jestem słaby...
- Yuri - nagle po moich policzkach rozeszło się przyjemne ciepło, bijące z dłoni Viktora, które czule otulały moje czerwone poliki. - Już dobrze... Nie płacz...
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić...
Wtuliłem twarz w jedną z jego dłoni i powoli zacząłem się uspokajać. Jego obecność działała na mnie kojąco, co mnie jednocześnie dziwiło i cieszyło.
- Dziękuję - wyszeptałem łamiącym się głosem, a moje powieki stały się strasznie ciężkie i nawet nie zauważyłem kiedy zsunąłem się w objęcia mężczyzny.

~~*~~

Szyja piekła mnie niemiłosiernie, a palce na niej zaciśnięte, wbijały się w nią niczym gruby sznur, raniąc skórę aż do krwi. Nie mogłem nawet wydobyć z siebie krzyku, który i tak by nic nie dał... W końcu nikt tu mnie nie uratuje...
Po prostu się poddałem i odpuściłem sobie, wierzganie kończynami. Przymknąłem powieki i czekałem, aż ciemność całkowicie mnie pochłonie.

~~*~~

Poderwałem się do siadu, dysząc, jakbym przebiegł co najmniej maraton, bardzo długi maraton... Przetarłem z przyzwyczajenia oczy i rozejrzałem się po pokoju, aby nagle spiąć ze strachu wszystkie mięśnie. Nie rozpoznawałem miejsca, w którym się znajduję, co wywołało u mnie zdezorientowanie i obawę. Szybko jednak mój mózg zaczął kalkulować i doszedłem do wniosku, że jestem w sypialni Viktora. Wystarczyło tyko spojrzeć na szafkę nocną, gdzie znajdowało się ładnie obramowane zdjęcie mężczyzny i jego czworonożnego towarzysza. Mimo że w pokoju panował mrok, zauważyłem wiszący na ścianie duży telewizor i ręcz ogromną szafę, mieszczącą się gdzieś tam w głębi pomieszczenia. Ta sypialnia była, jak pół mojego mieszkania... Ale... Gdzie jest Viktor?
Odrzuciłem cieplutką kołdrę na bok i wstałem z łóżka, czując jak nadal moje serce pracuje na wyższych obrotach. Skierowałem się powoli w stronę drzwi, uważając aby po drodze nie wywinąć orła o jakiś przedmiot. Gdy tylko nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi, mogłem stwierdzić, że w domu panuje zupełna cisza i ciemność. Westchnąłem cicho i tym razem podszedłem do schodów, po czym zszedłem po nich do salonu, gdzie zauważyłem niezbyt wyraźny ruch na kanapie. Mógł to być to równie dobrze pies, ale wolałem się upewnić i zbliżyłem się do mebla. Ucieszyłem się kiedy okazało się, że to Viktor spokojnie sobie śpi, otulony grubym kocem. Jednak szybko zacząłem mieć żal do siebie, że przeze mnie on musi się tu męczyć, a ja sobie spałem w wygodnym łóżeczku...
Na chwilę kucnąłem przy pogrążonym we śnie mężczyźnie i wsunąłem palce w jego niesamowicie aksamitne włosy. Zawsze je lubiłem... Jego oczy, nos, a szczególnie ubóstwiałem jego uśmiech.... Eh... On jest cały idealny...
Już miałem wyprostować się i wrócić do sypialni, aby do rana oglądać telewizor, lecz nagle zostałem pochwycony i wciągnięty pod puszysty koc.
- Czemu nie śpisz?
Uniosłem wzrok na uśmiechającego się lekko Viktora, który aktualnie wpatrywał się na mnie z góry, a ja speszony zwijałem się pod nim, szukając przy tym jakiegoś sposobu ucieczki. Mogłem go kopnąć w brzuch, ale nie chciałem żeby przeze mnie czuł ból...
- Ja... Miałem koszmar... - mruknąłem, odwracając głowę w bok. - Nie mogę teraz spać... Wybacz... Nie chciałem cię obudzić...
Dobrze wiedziałem, że mnie uważnie obserwuje, co mnie peszyło, gdyż sama pozycja, w której się znajdowaliśmy, była bardzo krępująca.
- Posiedzę z tobą - odezwał się mój towarzysz, a ja zaskoczony skierowałem na niego wzrok.
- Co?
- Powiedziałeś, że nie możesz spać, w takim razie posiedzimy razem - uśmiechnął się do mnie ciepło, na co moje policzki na nowo zaczerwieniły się.
- To nic takiego... Możesz iść spać dalej... Nie kłopocz się tym... - szepnąłem i sprawnie wymknąłem się spod niego i stanąłem przy kanapie.
Szybko ulotniłem się z pokoju i wróciłem do sypialni, gdzie zakopałem się pod kołdrą. Nie chciałem, żeby Viktor był niewypoczęty przeze mnie. Nie chcę sprawiać mu kłopotów... Po chwili zacząłem szukać pilota, który leżał sobie na szafce nocnej obok przedtem zauważonego przeze mnie zdjęcia. Odetchnąłem cicho i włączyłem telewizor na byle jaki kanał. Opatuliłem się cały kołdrą i podłożyłem sobie pod plecy poduszkę. Nawet nie zwróciłem uwagi na drzwi, które lekko się uchyliły, ani nawet na to, że nagle znajomy osobnik płci męskiej usadowił się przy mnie z miską popcornu.
- Mówiłem ci, żebyś się mną nie przejmował - zmarszczyłem brwi i przerwałem oglądanie, jakże interesujących reklam, aby zaszczycić wzrokiem mężczyznę.
Ten tylko wzruszył ramionami i sięgnął ręką do miski.
- Co ci się śniło? - zapytał spokojnie, a ja nie ukrywałem niezadowolenia z jego pytania.
- Nieważne... - odparłem, mrużąc oczy.
Może i mu ufam, ale nie jestem gotowy, żeby opowiedzieć mu wszystkie wydarzenia z mojego życia, a szczególnie temat przewodni tych cudnych koszmarów. Viktor na szczęście przestał dopytywać, a ja oparłem głowę o jego ramię. Również zacząłem zajadać się popcornem, oglądając przy tym bezsensowne reklamy.

<Viktor? :3>

piątek, 13 października 2017

Od Corrinne cd Kevin

Przetworzyłam w myślach jego słowa. 
– Nie wiem. – powiedziałam bezgłośnie.
Widziałam ją tylko parę razy, przez parę sekund. Te słowa cholernie bolały. Niczym czarna polewka dla zakochanego na zabój...  Nie wiem gdzie jest dziecko, którym się opiekuję. Które mi zaufało. Które mnie wspierało.
– Trudno. Kiedy indziej się nią zajmiemy.– mruknął.
Chciałam zaprotestować, chciałam ją szukać, jednak moje ciało protestowało. Zbyt bezsilne, zbyt słabe... Zawsze byłam słaba. Teraz czuję się już całkiem bezużyteczna.
Od Xerxesa biło przyjemne ciepło, które aż piekło po tylu godzinach w tej lodówce. Dlaczego po nas wrócił?
    Przecież dużo ryzykuje, jednocześnie wplątując nas. Będą wiedzieć w razie chęci zabicia go co może być skuteczną przynętą.  Ma wysokie stanowisko, które z chęcią zajmą inni.
Więc... Dlaczego? Gdyby wrócił tylko po Flurry, jeszcze bym rozumiała. Ale... Wrócił po mnie, nie myśląc nawet, by sprawdzić jej miejsce położenia.
Przecież to ja tu powinnam gnić! To ja byłam dla niego wredna i... I...
      Widziałam drugą twarz. Też białowłosą, też z czerwonymi oczami. Kto to? Wyglądają jak rodzeństwo... Heh... Szkoda tylko, że nie wiem, kim jest ta kobieta... Bo może rzeczywiście nim są...
Powoli przymknęłam powieki. Ciepło... Czy już mnie tam nie ma? Kto pomoże Flurry...
Słyszałam szybkie kroki, potem trzask drzwi i ryk silnika. Zdenerwowane głosy. Trzy zdenerwowane głosy, z których rozmów nic nie rozumiałam, ale wydały mi się znajome. Jeden na pewno należał do Xerxesa, a drugi wydawał mi się głosem Vane oraz... Rocketa, ale co oni tu by robili? Na pewno się mylę...
Oh, moja urocza ciemność ode zbliża! Czy umieram? Czy tylko śnię?
Proszę o to pierwsze...
   Przytłumione głosy były jakieś zdenerwowane. Czemu nie chcą dać mi zamknąć oczu?
Chwila, oczu? Przecież jednego nie mam... Hah, będę musiała się przyzwyczaić. Trochę to potrwa...
     ***
Stałam w tłumie, maksymalnie zdezorientowana. Co ja tu robię? Na pewno jestem na placu. To akurat widzę.
I wtedy moje spojrzenie padło na...
Oni. Oni na placu. Chcieli nas ochronić i wylądowali tutaj. Widziałam Vane, Gilberta, Yuri'ego i Rocketa.
To tego samego dnia ona wywaliła nas ze swojego domu. Bo była wściekła, że oni...
Nie. Była wściekła, że jej brat zostanie zaraz postrzelony. Miała gdzieś mamę, bo była z innego klanu.
Rozejrzałam się za przywódczynią Desert Eagles. Nie było jej, a przynajmniej jej nie widziałam.
Ta śmierć mogłaby być urocza, gdyby wydarzyła się w filmie. Umarli, trzymając się za ręce.
A ja... Ja wciąż stałam. W bezruchu, nawet nie oddychając. Dopiero gdy ludzie rozeszli się, w tym także zniknęła znana rodzinka... Podbiegłam do ciał.
– Nie martwcie się... Może i mnie nie ochroniliście, ale... Shawn jest cały i zdrowy. I na pewno będzie szczęśliwy, jeżeli mnie posłuchał.
***
Otworzyłam oko. Wciąż wszystko jest rozmazane, ale też wyraźniejsze niż wczoraj... Wczoraj? Ile czasu minęło?
Spodziewałam się trwardej podłogi, ewentualnie krzesła pod napięciem, jak to raz było, ale okazało się, że spałam sobie w wygodnym łóżku. Nagle...
– Ty cholerny pedofilu! – Walnęłam głowę Xerxesa poduszką.
– Za co? – mruknął, budząc się.
– Zobaczyć twoją twarz zaraz po przebudzeniu koło swojej to trauma większa niż te laboratorium. – fuknęłam.

< Kevin, Vane? 😏 >

Od Kevina CD Corrinne

Przyglądałem się całemu kompleksowi zabezpieczeń, który został ukryty pod niedużą, blaszaną klapką... Przececież takie coś, to jednym uderzeniem można zniszczyć. Żenada. Za "moich" czasów nie istniały takie ulgi i łatwe sposoby ucieczki.
To miejsce, wraz ze swoim okropnym wyglądem przynosi kilka jakże przemiłych wspomnień. Nawet nie raczyli posprzątać, od czasu gdy tu byłem. Wciąż nie rozumiem, kto w ogóle stworzył takie miejsce? Musiała być to osoba niespełna choćby najmniejszej części mózgu, bezkompromisowa i co najważniejsze - odrażająca pod względem wyglądu. Nie wyobrażam sobie, żeby dyrektorkiem tego cyrku była jakaś seksowna kobieta, czy przystojny facet.
- Tutaj przebywa owa Lily - jeden z przełożonych skinął głową w stronę całkiem sporej klatki, w której mogłem dostrzec niewielką postać. To musi być ona.
- Myślę, że nie będziesz już tutaj mi do niczego potrzebny - stwierdziłem, szczerząc się pod swą wilczą formą.
- A-Ale... - zaciął się, niczym porysowana płyta w odtwarzaczu.
- Próbujesz podważyć mój rozkaz? - wypaliłem w momencie, błyskawicznie zmieniając swą postać. Przybliżyłem swoją twarz do jego kociego pyska. Mój chłodny wzrok przejrzał do od góry do dołu... Wyczułem w nim wyraźny lęk, przyśpieszony oddech pojawił się chwilę później. Chyba miał świadomość, że nie warto pyskować, o ile chce wciąż posiadać dobrze płatną pracę. Za zwykły zasiłek nie dasz rady przeżyć nawet miesiąca w tym chorym kraju. Skądś to znam.
- Klucz do windy - przekazał mi niedużą karteczkę, żeby w następnej kolejności zniknąć na zakrętem korytarza. Uśmiechnąłem się.
Zrobiłem kilka, powolnych kroków w kierunku drzwiczek od klatki. Nie wiedziałem do końca co mogę zobaczyć za jej granicą, co z drugiej strony nieco mnie przerażało. Przechyliłem drzwiczki, po czym wszedłem do środka uprzednio je za sobą zamykając. W kącie dostrzegłem postać. Z jednej strony tak dobrze ją znałem, lecz... Jej charakter może całkowicie się zmienić. Sam dobrze pamiętam swój "depresyjny" okres, przez który jakimś cudem udało mi się przebrnąć.
- Jeszcze tylko kilka godzin... - skierowałem w końcu pierwsze słowa w stronę Corrinne, która najwidoczniej chciała skulić się w nieduży kłębek. Moja dłoń zanurzyła się w jej włosach na głowie, które delikatnie przeczesałem palcami. Ukradkiem odsłoniłem dotychczas zakrytą część jej twarzy. Brak lewego oka... Huh, skądś to znam.
- Czasami na ten okropny świat, lepiej spoglądać tylko jednym okiem - stwierdziłem, nieco unosząc jej podbródek do góry. - Nie bój się, jeszcze dzisiejszego dnia ten koszmar się skończy - dodałem, składając krótki pocałunek na jej czole. Zaraz po tym niewielkim geście, powróciłem do stojącej pozy. Jeszcze raz przeskanowałem ją swym wzrokiem, po czym odwróciłem się na pięcie i jakby nigdy nic odszedłem w stronę windy. Trzeba w końcu wcielić plan w życie.
***
Przyglądałem się postaci, która stała za progiem moich drzwi. Przedstawicielka jednego z trzech klanów, Vane. Jak dobrze, że chociaż ta jeszcze mi ufa. Dzięki jej obecności posiadam nowe pionki do gry i kilka unikatowych kart. Nie była na tyle tępa, żeby dać się sobą wysługiwać, lecz - de facto - jak na moje, cały czas to robiła. Z pogłosek, które do mnie doszły jasno wychodzi, że stała się zupełnie innym człowiekiem, jakim była przed ową tragedią. No cóż, życie.
- Właśnie sobie coś przypomniałam! - wypaliła na samym wstępie, widocznie podekscytowana z jakiegoś powodu. Wlepiłem w nią swoje pytające spojrzenie, szerzej otwierając drzwi. - Miałam pewien sen! 
- Doprawdy? Zapewne dotyczył on twojej drogiej bratanicy - wzruszyłem ramionami, na co ta widocznie zaskoczona zwróciła swe pełne niepokoju spojrzenie w moją stronę. - To tylko teoria - dodałem.
- Skąd wiedziałeś?! - odsunęła się ode mnie o krok wstecz. 
- Zgadywałem - zaśmiałem się cicho, przy tym przymykając oczy. 
- Widziałam samą siebie, wyrzucającą ją i jej brata ze swojego domu... - szepnęła, wpatrując się w niewidzialny punkt. - I on też tam był... - dokończyła, na nowo się zamyślając. W sekundzie przestałem chichotać.
- "On"? - skrzyżowałem ręce, ukradkiem poprawiając spoczywającą na mym ramieniu laleczkę. - Kogo masz na myśli? 
Jakbym nie wiedział... - prychnąłem sam do siebie w myślach, w rzeczywistości znając odpowiedź na dosłownie każde nurtujące ją pytanie. Taka moja wola - często wiem za dużo.
- Nie wiem, ale... Ten ktoś nawiedza mnie w snach... - wyszeptała, praktycznie niesłyszalnie. - Gdy w końcu udaje mi się zasnąć, widzę go.
Gdybym jej powiedział, znalazłoby się parę osób gotowych mnie zabić. Ech... Chyba jestem zmuszony jak zwykle siedzieć cicho! - podkreśliłem.
- Nie ważne, zbierajmy się już. Czas nas goni.
***
Szczerze mówiąc, wszystko poszło naprawdę bardzo szybko. Współpraca z tą białowłosą jest naprawdę korzysta, gdyż potrafi szybko "położyć" potencjalnych wrogów. I co najważniejsze, robiła to praktycznie niesłyszalnie.Właśnie dzięki takiemu podejściu już w przeciągu połowy godziny znaleźliśmy się w windzie, która jak to ma w zwyczaju, przywitała nas miłą muzyczką. Takie to słodkie, że aż prawie mnie mdli. Z założonymi rękami wpatrywałem się w dziewczynę, która jakby nigdy nic stała przeglądając się w lustrze. Robiła wrażenie mającej wszystko gdzieś, co nie za bardzo mi się spodobało. Mimo to i tak miałem świadomość, że po prostu nie chce dać po sobie poznać strachu związanego ze spotkaniem bratanicy. W końcu jak wiadomo, doszło do swego rodzaju sprzeczki. Swoiste trudne sprawy.
- A wiesz co w tym wszystkim jest najgorsze? - powiedziała w pewnym momencie, tak, jakby mi czytała w myślach. Kontynuowałem wpatrywanie się. - Że nie mam zielonego pojęcia, kiedy dokładnie to się wydarzyło... - westchnęła, opierając się o metalową ściankę. 
- Więc jak to mam w zwyczaju mówić... Wykorzystaj wszystko i wszystkich, aby osiągnąć swój cel - uśmiechnąłem się delikatnie. 
- Twoje podejście do świata jest bardzo... Hyhm, egoistyczne...
Nie skomentowałem tych słów, gdyż naszą konwersację przerwał skrzyp otwierających się drzwi. Machnąłem ręką, żeby dać jej krótki sygnał. Kiwnęła w moją stronę zgodnie głową, po czym ruszyła z przygotowaną bronią. 
Znowu to pomieszczenie, ta sama krew, a w cieniu... Niewielka postać. Poznałem ją, tak samo jak przy wcześniejszym spotkaniu. W krótkim czasie udało mi się do niej dojść.
- Pora to zakończyć... - mruknąłem sam do siebie, zdejmując z niej różne zabezpieczenia i inne pierdoły, zupełnie nie potrzebne na tą chwilę. Podniosłem ją do góry, niczym małe dziecko... Delikatnie otworzyła oczy. Dostrzegłem ten ruch...
- Spokojnie... Za chwilę znowu będziesz wolna - szepnąłem w jej stronę, sam wstając. - Gdzie jest Flurry...? 
<Corr?>

Od Ripley CD. Akane

   Zmrużyłam oczy stojąc przy samochodzie. Przyglądałam się dziewczynie przez szybę. Była zajęta czytaniem czegoś na telefonie. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się. Odwróciłam się na pięcie i z rękoma w kieszeniach zaczęłam iść w kierunku przeciwnym do tego, w którym miałyśmy się udać. Usłyszałam za sobą dźwięk otwieranych drzwi samochodu.
- A ty gdzie?!
- Do domu - Akane zamknęła drzwi i zaczęła iść za mną.
- Nie mamy przypadkiem czegoś do zrobienia?! - poczułam jak na mój nos spada kropelka wody. Odruchowo spojrzałam w niebo.
- Nie wydaje mi się - powiedziałam spokojnym głosem.
- Teraz będziesz strzelać fochy?! To ty mnie bijesz do jasnej cholery! Nie jestem jakimś gówniarzem z akademii policyjnej!
Odwróciłam się zatrzymując gwałtownie, dziewczyna prawie na mnie wpadła ale zdołała się zatrzymać.
- A wiesz kim ja jestem? - mój głos przeszedł do szeptu o tonie, który w zaniepokojenie wprawiał niegdyś płatnych zabójców. Kiedyś, kiedy jeszcze nie siedziałam za biurkiem. - Jestem żołnierzem. Mam swoje zasady, mam swoją dyscyplinę. Byłaś kiedyś w PRAWDZIWYM wojsku? Hmm?! Nie mówię o tym przedszkolu, które teraz uważa się za armię. Wszyscy kiedyś byliśmy mięsem armatnim. Tylko numerkiem w statystykach, ciała nie odnaleziono, grób nieznanego żołnierza. Mówi ci to coś? Wiesz skąd wzięli się ścigający? Znasz prawdę? - Ruda patrzyła na mnie jak na ducha, nie ruszyła się nawet o milimetr odkąd zaczęłam wypowiedź. - Pracowałam w wywiadzie. Pracowałam dla ludzi, którzy mieli trochę oleju w głowie. Dla tych, którzy nie są potworami, które chcą jedynie rozrywki i zysków. Ale no zobacz, awansowałam. Wiesz co teraz robię? - Zaśmiałam się. - Siedzę za pierdolonym biurkiem! - warknęłam i ponownie się odwróciłam, idąc jeszcze szybciej niż wcześniej.
   Czułam, że moje włosy robią się coraz bardziej mokre. Chyba rozpadało się na dobre. Usłyszałam za sobą głos dziewczyny.
- Nie tylko tobie ciężko się żyje w tych czasach - przystanęłam na te słowa, lekko obracając głowę, ale nie patrząc na dziewczynę. - Ale nie wiedziałam. Czym cię uraziłam, tym głupim przezwiskiem?
Westchnęłam odwracając się i opierając o ścianę budynku, który stał przy chodniku.
- Nie, nie o to chodzi - ponownie spojrzałam w niebo. - To nie jest teraz istotne.
Ponownie przeniosłam wzrok na dziewczynę.
- Ale nazwij mnie tak jeszcze raz, a resztę tej głupiej roboty spędzisz w absolutnej ciszy - miało to zabrzmieć skrajnie przyjacielsko, jednak brak uśmiechu na mojej twarzy trochę to utrudnił.
- Potrafisz tak? - złapała się teatralnie za serce. - Nie wierzę.
- Zabawne - prychnęłam. Zmrużyłam oczy i westchnęłam. - Po prostu skończmy tą robotę.
Ruszyłam spacerem w stronę samochodu. Zatrzymałam się przy dziewczynie i szybkim ruchem złapałam ją za koszulkę i podniosłam kilka centymetrów nad ziemię.
- Ale mamy to zrobić PO CICHU. Zabijanie losowych osób nie wchodzi w grę! Zastosuj się do tego, chyba że chcesz widzieć swoją twarz na plakatach wokół miasta do końca życia, podpisaną ciekawą sumą pieniędzy jako nagrodę - odstawiłam zdziwioną towarzyszkę na ziemię. Chyba nie spodziewała się tego, że jestem taka silna. Mam dość drobną figurę, ale z siłą w rękach nie mam problemu.
- Idziesz? - rzuciłam, będąc już blisko samochodu. Po chwili usłyszałam za sobą kroki. Sama w to nie wierzę, ale chyba nie znoszę jej trochę mniej.

<Akane?>

czwartek, 12 października 2017

Od Corrinne cd Kevin

Boli...
Czemu to tak cholernie boli...
Tępym wzrokiem wpatrywałam się w rozmazaną sylwetkę i próbowałam zrozumieć jej słowa.
– Gdzie jest baza klanu? – zrozumienie tego bełkotu zajęło mi kilka minut.
– Nie wiem. – mruknęłam tylko. Kłamałam, ale póki nie zrobili mi całkowitego prania mózgu nie chciałam im podać tych informacji. Sama zniszczę klan ciotki. Bo to wszystko... To wszystko to jej wina.
Coś zimnego zetknęło się z moją skórą. Może bym krzyczała, gdyby nie brak sił.
To trwało już... Tydzień? Dwa? Na pewno nie było to parę godzin czy dni.
Od czasu do czasu czułam przestawianie kości, operacje i igły wbijające się w skórę.
***
Słodka ciemność. Bez bólu, bez tych treningów z jakimiś sadystami i ścigającymi, którzy zachowują się jak zboczeńcy, pożerając mnie wzrokiem.
Otaczała mnie tylko piękna pustka.
Nie wiem, ile już tak trwałam w tej czerni bez skrawka światła, zanim zamigotał przede mną obraz.
– Shawn... – mruknęłam cicho.
Usłyszał mnie. Odwrócił głowę, ale po chwili znów szedł jakimś bogato zdobionym korytarzem. J...jak to? Nie widzi mnie?
– SHAWN! – wrzasnęłam, nie mogąc zrobić ani kroku.
Zatrzymał się i obrócił wokół własnej osi.
– Corrinne? To ty? Gdzie jesteś?
Cicho załkałam.
– To ja! Gdzie przebywasz?
– W jakimś dworku czy tam willi. A ty?
– Ja jestem w ośrodku. – skłamałam – Zajmuję się Flurry i jakoś dajemy radę. Nie przejmuj się mną, dobrze? Wiesz przecież, że nie chciałabym, żebyś sobie niszczył życie tylko przeze mnie.
– Corr... Ale jak ty to robisz? Że...
– Żebym to sama wiedziała. Po prostu... Nie pamiętaj o mnie. Zapomnij. Proszę.
***
Cicho syknęłam, ocierając krew, która spływała po moim policzku. Dlaczego oni to robią? Powoli otworzyłam prawe oko, brak lewego zasłaniając grzywką, wciskając się głębiej w klatkę. Jak najdalej od drzwi.
    Czuję się... Jak zwierze. Traktują mnie, jakbym nim była, o czym świadczyła między innymi obroża i te cholerne więzienie.
Dodatkowo... Moja magia... Nie czuję jej. To... To jest... Straszne. Jakby... Ktoś wyrwał kawałek mnie. Zadygotałam. Boli... Cholernie boli... Z mojego oka poleciały łzy. Z pozycji siedzącej nagle leżałam bokiem na ziemi, zwijając się z małą kulkę.
Chcę. Zdechnąć.
Czy proszę o tak wiele?
     Ktoś stał przy klatce.
Jestem jakimś okazem w zoo? Kukiełką w cyrku? Okazem w muzeum?
Trzęsłam się w strachu, próbując skurczyć się jak najmniejszych rozmiarów. By zniknąć. By nikt mnie nie widział. Nikt nie patrzył.
Znowu mnie pobiją? Wydłubią drugie oko i odetną ręce? Czy zaciągną na jakąś arenę, stawiając na pewną śmierć w cierpieniu? Zimno... Czy tu zawsze było tak zimno?
Kroki. Ktoś idzie w moją stronę.
Skuliłam się, chowając głowę w ramiona.
– Jeszcze tylko kilka godzin... – dłoń przeczesała moje włosy.
Xerxes? On... Żyje?
Otworzyłam oko. Białe włosy, czerwone oko... Nawet rozmazane, łatwo je rozpoznałam.
Na parę sekund widok się wyostrzył na tyle, że mogłam dostrzec w co się wpatruje.
Szybko zasłoniłam grzywką puste miejsce w czaszce, którą jakimś cudem przesunął chwilę temu przy macaniu mojej głowy.
– Czasami na ten okropny świat, lepiej spoglądać tylko jednym okiem. – mruknął, unosząc moją głowę.
Mrugnęłam jedynie powieką.
I tak się wstydzę.

Xer?

Od Rick'a CD Alessia

Wzdycham ciężko, wznawiając spacer. To nie to, że nie lubię natury, kwiatków, zieleni i spacerów, ale... Jakże długo można siedzieć w lesie? Łapię rękaw mojej bluzy, która okazuje się być zimna, wilgotna i zupełnie nie tak przyjemna jak ją zapamiętałem. Skraplanie powietrza to jedna z najbardziej niepotrzebnych rzeczy, jakie przyszło mi obserwować w naturze. W końcu... Jedyne jej skutki to zaparowane szyby przez które nic nie widać i śliska trawa, na której można się w kilka sekund przewrócić.
Odwracam wzrok od gałęzi drzew i patrzę na Al.
Jest cholernie słodka.... Właściwie nie umiem stwierdzić czy to dobrze. Można być dobrym i słodkim, ale... Można być też zbyt słodkim. Aż mdłym. Najgorsze i najbardziej zabójcze trucizny są podobno właśnie takie.... Mdliście słodkie.
Jaka jest ta dziewczyna?
Jeszcze nie zdecydowałem.
Nie jest brzydka, chociaż muszę przyznać, że jej dziecięce rysy twarzy odrobinę mnie przerażają. W końcu... I tak oficjalnie grozi mi śmierć, ale w innej rzeczywistości nie chciałbym być sądzony o pedofilię. Uśmiecham się pod nosem, ze specyficznego żartu, który na dobrą sprawę może rozśmieszyć tylko osobę o tak specyficznym poczuciu humoru jak mój.
Tak czy inaczej na miejscu dziewczyny nie miałbym do samego siebie takiego zaufania, żeby ruszać z prawie nieznajomym wgłąb lasu. To, że należymy do jednego klanu tak naprawdę o niczym nie świadczy. Nadal mogę być sadystycznym mordercą albo gwałcicielem. A cóż... Las to sceneria na zbrodnię doskonałą.
Zastanawiam się nad tym, dlaczego nikt nie martwi się o dziewczynę. Dlaczego nikt nie interesuje się tym, czy jest w domu i czy w lesie nie przydarzyło jej się nic złego? I dlaczego do kurwy nędzy ktoś dopuścił do tego, żeby kręciła się w nocy po lesie? Zasępiam się, odpowiadając sobie na zadane pytania.
Może nie ma nikogo, kto gotów byłby się tym zainteresować?
Przekrzywiam głowę,, czując coraz większe niezadowolenie z klanu. Wiem, że to nie żłobek dla dzieci i że nikt nie monitoruje tu siebie 24 godziny na dobę, ale... Członkowie klanów powinni coś o sobie widzieć. Interesować się sobą.
Próbuję zostawić tor, na który zaczęły schodzić moje myśli. W końcu nie spaceruję tutaj sam, a z kimś. I nie musimy iść w milczeniu, w myślach zastanawiając się nad sekretnym życiem drzew lub świerszczy polnych.
- Właściwie... Idziemy tak bez większego celu, czy raczej dokądś mnie prowadzisz? Nie chciałbym się zgubić i spędzić kolejnych 12 godzin na błąkaniu się po lesie - unoszę kącik ust w uśmiechu - Lubisz kawę? Możemy iść do mnie - uśmiecham się dwuznacznie, puszczając oko do dziewczyny.
<Alessia?>

wtorek, 10 października 2017

Od Kevina CD Flurry

Otworzyłem szeroko drzwi, żeby po chwili ujrzeć za nimi dobrze znane pyski i twarze. Moje usta przez chwilę uniosły się do góry, lecz mina zrzedła niemal od razu po ujrzeniu ciężkiej broni. Zamarłem od środka.
- Witajcie przyjaciele! - wypaliłem, uwieszając się na klamce. - Co was sprowadza? - dodałem, tak jak mając w zwyczaju - mierząc każdego z kolei swym zabójczym spojrzeniem. 
- Czas minął, Regnad - jeden z kolesi rządowych pchnął mnie prosto na szafę, przez co głową zetknąłem się z kantem mebla. 
Zacząłem wymieniać ciągli przekleństw w jego kierunku, podczas gdy niemiłosierny ból zeżarł sporą część okolic mej kości ciemieniowej. Szczerze mówiąc niemiłe mrowienie w krótkim czasie przedarło się przez całe moje ciało. Mimo wszystko jakimś cudem udało mi się otrząsnąć, dzięki czemu już po kilku sekundach stałem na równych nogach. Ze skrzyżowanymi rękami wpatrywałem się w poczynania mężczyzn, którzy aktualnie przerzucali połowę mojego domu do góry nogami. Upewniłem się, że ze spoczywającą u mego boku laleczką jest wszystko w porządku, po czym widocznie zirytowany nagłym wparowaniem wystąpiłem przed jednego z dowódców całej tej akcji.
- Z czyich rozkazów tutaj przychodzicie? - mruknąłem, ukradkiem zaciskając obie ręce w pięści. - Z tego co słyszałem, jesteście moimi ludźmi - dorzuciłem, delikatnie mrużąc oczy.
- Break, umowa już dawno wygasła... - westchnął, uśmiechając się delikatnie. - Każdy dobrze wie, że lubisz dbać o swoje interesy, więc... Przybyliśmy odebrać towar - wzruszył ramionami, wymijając mnie.
Stałem w miejscu jak słup soli. No tak, nie mogę zapomnieć kim tak naprawdę jestem... Kim byłem? Kim będę? Cholera, za dużo tego. Dlaczego przy tej dwójce jestem inny? Niepodobny, do osoby, którą ukazuję przed dorosłymi. Może to jest jedna z mocy tych istot? Doprawdy, ewolucja idzie tak szybko? Uught, dlaczego tak tym wszystkim tłoczę sobie mózg, zamiast reagować? 
Spojrzałem w pełne złości oczy Corrinne, która prowadzona przez dwójkę o wiele wyższych i silniejszych mężczyzn schodziła ze schodów. Mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę sufitu, który nagle stał się strasznie intrygujący. Czułem na sobie ich spojrzenie... Cholera, chyba nie wytrzymam.
- Stop - wypaliłem w końcu, szturchając stojącego obok w bok.
- Huh? - skrzywił się.
- Mówiłem, że jeszcze nie? - warknąłem, morderczym spojrzeniem śledząc każdego z kolei. Totalnie zignorowali moje polecenie.
Tak, mogę to określić jako wyraźny wku*w. Czułem pewne przebudzenie i wyraźną rządzę krwi owych osobników. Zrobiłem jeden krok, który poskutkował pojawieniu się przy mnie dawno nie widzianego potwora - czy jak kto woli - łańcucha. Zdolny do kontrolowania każdego wytworu tego chorego świata, bez względu na wielkość, wartość, czy mieszaninę z której jest stworzona. Podczas gdy ten zaczął przybierać na wielkości, w okolicy pustego oczodołu wyczułem dobrze znany ból... Hah, aż miło znowu go mieć przy sobie. W momencie, gdy miałem przechodzić do działania, mój bok spowiło jedno z mniej lubianych mrowień. Czym oberwałem? Nie mam pojęcia, lecz to coś całkowicie wstrzymało dopiero co przebudzoną we mnie energię. Mimowolnie upadłem na kolana, zaczynając krztusić się napływająca do moich ust krwią. Chyba przesadziłem... Do moich uszu wciąż docierały delikatnie zmiksowane głosy pochodzące z otaczającego mnie towarzystwa. Krzyki cienkich głosików... Corrinne, Flurry, naprawdę przepraszam...
***
Stąpałem twardo po powierzchni pokoju, zastanawiając się, co dalej? W końcu to pytanie mnie zamęczy na śmierć, a codzienne życie dobije dostatecznie. W z lekka zakrwawionej koszuli kręciłem się po dolnym piętrze, które de facto - zostało delikatnie uszkodzone przez mych drogich współpracowników. Każda najmniejsza rzecz w tym domu, która przypominała mi o tej dwójce, przyprawiała mnie o dodatkowe... Poczucie sumienia? Ta, chyba to właśnie to.
Olśnienie. Cholera, przecież to eureka! Wyrwałem z kieszeni telefon, po czym szybko wybrałem numer do dowodzącego całym tym labolatorium ścigających. 
- Witaj Kevin - przywitał mnie dobrze znany głos w słuchawce.
- Kope Lat - skinąłem sam, sobie głową, kontynuując: - Jak prace nad nowym eksperymentem? - wypaliłem prosto z mostu, jakby nigdy nic. 
W końcu, póki mnie nie usunęli z pozycji dowódcy, chyba mogę wykorzystać przysługujące mi prawa? Chociaż ten ostatni raz...
- Ach, zabieramy się za pierwsze pobrania krwi i wprowadzanie nowych komórek do ciała... Takie tam, biologiczne sprawy - nawet nie patrząc na jego twarz, mogłem wyczuć jak się szeroko uśmiecha. Jebany psychol. - Jeżeli chcesz, to w przyszłym tygodniu będzie mógł przyjść i doglądnąć prac - dodał.
Wpadłeś w pułapkę, debilu :)
- Z pewnością się pojawię... - uśmiech sam wpłynął na moją twarz.
~Może nawet wcześniej, jeżeli na zbyt się stęsknię...

<Flurry, Corrinne?>

poniedziałek, 9 października 2017

Flurry Cd Kevina

– Lily... – zaczęła Flurry, wodząc za koleżanką wzrokiem.
– Co?
– O czym wy tak rozmawialiście?
– On kazał ci zapytać? – stłumione warknięcie było odpowiedzią.
Różowooka westchnęła, zrezygnowana kręcąc głową.
– Nie. Nie ufam temu całemu Yaze.
– Nie zamieniłaś z nim ani słowa!
Zignorowała ją i mówiła dalej.
– Jest podejrzany. To. Skończy. Się. Źle.  Powiedziałaś mu coś o nas? O Xerxesie?
   Zastygła w pół kroku. Pozwoli odwróciła głowę w stronę drobnej istotki, którą się opiekowała.
– O co ty mnie podejrzewasz?
Przerwało jej stukanie do drzwi wejściowych. Zawiesiła się i słuchała, nawet nie oddychając.
– Ten debil nas podsłuchiwał. A teraz poszedł otworzyć.  – Stwierdziła krótko.
– Nie podejrzewam cię o nic nie rozsądnego, jednak on cię... Omotał? Nawet ja tak szybko się do ciebie nie zbliżyłam, jak on to zrobił.
Z dołu dało się słyszeć głosy, jednak dziewczynki siedzące w zamkniętym pomieszczeniu nic z nich nie rozumiały. Jednak, gdy wparowało do nich czterech ścigających...
  Pierwszą, która zareagowała była Corrinne. Z stronę ściągających poleciały kule ognia. Jeden, który reprezentował jagnię, padł martwy z licznymi bąblami na pysku.
Flurry także postanowiła się dołączyć do walki, ale jej iluzję stanowczo rozwiała Oreo.
Uciekać? No chyba ją...
A w sumie... Why not? Lepiej wcześniej niż później, kiedy już nie będzie okazji, jak to zwykli mawiać ludzie. A nie. Oni tak nie mówią. Dobra, ucieczka... – myślała Flurry, powoli wycofując się pod ścianę.
          Jednak... Coś jej nie wyszło. Po chwili były sprowadzane w stronę wyjścia.
– Zdrajca. – mruknęła Corrinne w stronę Kevina. On jakby tego nie słyszał. Gapił się w pustą przestrzeń.
– Mówiłem, że jeszcze nie? – odezwał się, wlepiając mordercze spojrzenie w przypadkowe osoby.
I... Dalej nikt nie odnotował co się działo...
Po dokonanej analizie zamlgonych wspomnień, Oreo uznała, iż Xerxes ruszył w ich stronę, ale ktoś strzelił w jego stronę. Ale pocisk spłonął, dopadnięty fioletowymi płomieniami.
Widziała co robi. Wiedziała, że igra z ogniem. Ale... Skoro uważała go za zdrajcę... Czemu to zrobiła?
Drugi nabój jednak przedarł się i dopadł opiekuna.
Cichy krzyk wyrwał się z ust starszej dziewczyn. Widocznie nie zanotowała momentu, gdy już wyciągano je siłą - a szczególnie Corr, bowiem się wyrywała - jego klatka  uniosła się. Delikatnie, ale uniosła.

< Kevin? :D >

Mia Land of Grafic