Przetworzyłam w myślach jego słowa.
– Nie wiem. – powiedziałam bezgłośnie.
Widziałam ją tylko parę razy, przez parę sekund. Te słowa cholernie bolały. Niczym czarna polewka dla zakochanego na zabój... Nie wiem gdzie jest dziecko, którym się opiekuję. Które mi zaufało. Które mnie wspierało.
– Trudno. Kiedy indziej się nią zajmiemy.– mruknął.
Chciałam zaprotestować, chciałam ją szukać, jednak moje ciało protestowało. Zbyt bezsilne, zbyt słabe... Zawsze byłam słaba. Teraz czuję się już całkiem bezużyteczna.
Od Xerxesa biło przyjemne ciepło, które aż piekło po tylu godzinach w tej lodówce. Dlaczego po nas wrócił?
Przecież dużo ryzykuje, jednocześnie wplątując nas. Będą wiedzieć w razie chęci zabicia go co może być skuteczną przynętą. Ma wysokie stanowisko, które z chęcią zajmą inni.
Więc... Dlaczego? Gdyby wrócił tylko po Flurry, jeszcze bym rozumiała. Ale... Wrócił po mnie, nie myśląc nawet, by sprawdzić jej miejsce położenia.
Przecież to ja tu powinnam gnić! To ja byłam dla niego wredna i... I...
Widziałam drugą twarz. Też białowłosą, też z czerwonymi oczami. Kto to? Wyglądają jak rodzeństwo... Heh... Szkoda tylko, że nie wiem, kim jest ta kobieta... Bo może rzeczywiście nim są...
Powoli przymknęłam powieki. Ciepło... Czy już mnie tam nie ma? Kto pomoże Flurry...
Słyszałam szybkie kroki, potem trzask drzwi i ryk silnika. Zdenerwowane głosy. Trzy zdenerwowane głosy, z których rozmów nic nie rozumiałam, ale wydały mi się znajome. Jeden na pewno należał do Xerxesa, a drugi wydawał mi się głosem Vane oraz... Rocketa, ale co oni tu by robili? Na pewno się mylę...
Oh, moja urocza ciemność ode zbliża! Czy umieram? Czy tylko śnię?
Proszę o to pierwsze...
Przytłumione głosy były jakieś zdenerwowane. Czemu nie chcą dać mi zamknąć oczu?
Chwila, oczu? Przecież jednego nie mam... Hah, będę musiała się przyzwyczaić. Trochę to potrwa...
***
Stałam w tłumie, maksymalnie zdezorientowana. Co ja tu robię? Na pewno jestem na placu. To akurat widzę.
I wtedy moje spojrzenie padło na...
Oni. Oni na placu. Chcieli nas ochronić i wylądowali tutaj. Widziałam Vane, Gilberta, Yuri'ego i Rocketa.
To tego samego dnia ona wywaliła nas ze swojego domu. Bo była wściekła, że oni...
Nie. Była wściekła, że jej brat zostanie zaraz postrzelony. Miała gdzieś mamę, bo była z innego klanu.
Rozejrzałam się za przywódczynią Desert Eagles. Nie było jej, a przynajmniej jej nie widziałam.
Ta śmierć mogłaby być urocza, gdyby wydarzyła się w filmie. Umarli, trzymając się za ręce.
A ja... Ja wciąż stałam. W bezruchu, nawet nie oddychając. Dopiero gdy ludzie rozeszli się, w tym także zniknęła znana rodzinka... Podbiegłam do ciał.
– Nie martwcie się... Może i mnie nie ochroniliście, ale... Shawn jest cały i zdrowy. I na pewno będzie szczęśliwy, jeżeli mnie posłuchał.
***
Otworzyłam oko. Wciąż wszystko jest rozmazane, ale też wyraźniejsze niż wczoraj... Wczoraj? Ile czasu minęło?
Spodziewałam się trwardej podłogi, ewentualnie krzesła pod napięciem, jak to raz było, ale okazało się, że spałam sobie w wygodnym łóżku. Nagle...
– Ty cholerny pedofilu! – Walnęłam głowę Xerxesa poduszką.
– Za co? – mruknął, budząc się.
– Zobaczyć twoją twarz zaraz po przebudzeniu koło swojej to trauma większa niż te laboratorium. – fuknęłam.
< Kevin, Vane? 😏 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz