wtorek, 26 grudnia 2017

Od Corrinne cd Shawn, Kevin

Chwilę siedziałam w miejscu w bezruchu. Potem wyciągnęłam za łańcuszek zawieszkę, w której skrywały się zdjęcia. Otworzyłam ją i spojrzałam na pierwsze. Rodzice i my. Na drugim- Flurry, ja i Kevin.
Cholera!
Krzyknęłam w myślach, po czym gwałtownie wstałam. Nie kwapiąc się o zamknięcie wisiorka, cisnęłam nim o ścianę. Szybka pękła w miejscach, gdzie stałam. Tak, idealne powiedziane. Już nawet szkło mnie nienawidzi.
Już całkiem wybuchłam płaczem, przerywanym ciężkim oddechem. Odruchowo zbliżyłam się do okna, otworzyłam je i machinalnie rozwinęłam ciemnoszare skrzydła. Wiedziałam, gdzie zamierzam się udać i gdzie dawno nie byłam. Zerknęłam ostatni raz na uchylone drzwi i na pewien projekt, do którego części już leżały na biurku. Mechaniczne oko chyba mi się nie przyda. Potrząsnęłam głową. Wyrzuty sumienia. Kolejne do kolekcji. Wyskoczyłam. Niemal od razu uniosłam się metry nad ziemię.
          Wylądowałam dopiero przed murem opinającym miasto.
– Francis? – uśmiechęłam się na widok znajomego kota, stojącego na straży.
– Kto... Corrinne? Aleś wyrosła!
– Dzięki... Wpuścisz mnie? Chciałabym trochę z wami pomieszkać w zamku.
– Oczywiście!
Otworzył srebrną bramę, przez którą szybko weszłam.
Od razu zaatakowało mnie radosne szczekanie.
– Ashley... Vér... Kochane... Moje psiaki... – klęknęłam, składając skrzydła na plecach.
Wokół mnie nazbierało się parę starszych osobników. Do każdego z osobna się uśmiechałam. Rozpoznałam także parę plus minus w moim wieku osób, które kiedyś widziałam w trakcie tornad.
Z całego harmidru wyciągnęła mnie dopiero Sabrina. Czarna kotka złapała mnie za rękę i wyrwała dosłownie z uścisku starego kolegi- Boba. Psy pobiegły za mną. Wtrąciła nas do mojej starej komnaty.
– Mów co się stało. W pewnym momencie zerwało mi dostęp do twoich myśli, więc nijak nie mogłam ci pomóc.
– Eh, Sabrinaaaaa. Spokojnie, nic się nie stało. Wszystko ci powiem, ale...
– Ze szczegółami?
– Ze szczegółami. Ale najpierw daj jakieś bandaże.
W parę sekund przedmiot pojawił się w jej ręce. Podała mi go.
– Więc... Na którym momencie ostatnio skończyłam?
– Na tym, kiedy wtrącili was do ośrodka i przyprowadziłaś do nas psy.
Przekrzywiłam głowę. Nic się nie zmieniła. Zielone, przenikliwe oczy oznaczone wydłużonymi, ni to kocimi, ni to wężowymi, czarnymi źrenicami; ciemnoszary ogon, zwężający się ku końcowi i uszy, jaśniejsze w środku. Ciemny warkocz spływał po jej ramieniu.
Już zaczynałam mówić, gdy do pokoju wparował Bob. Zawiesił się, widząc mordujący wzrok Sabriny, jednak potrząsnął głową i powiedział na jednym wdechu:
– Atakują zamek. Francis cię prosi, Sabrino.
Westchnęła i wstała, by podążyć za nim. Zostałam sama. Atak? Ale kto? Tornada na pewno już przeszły, bo miasto było takie jak dawniej. Zmieniłam bandaże i ruszyłam korytarzem.
Zawsze myślałam, że to jeden z tych spokojniejszych światów, ale teraz myślę, że wraz z upływem lat się to zmienia. 
Odbezpieczyłam broń i przesunęłam drzwi. Niemal od razu w moją stronę runęła postać. Jej oczy świeciły neonową czerwienią, a twarz była blada. Mężczyzna miał płowe włosy, spięte z tyłu w kucyka jasnoniebieską wstążką ze złotym dzwonkiem. Z kącika jego ust ciekła krew.
Wampir?
Skoczyłam w bok, zamykając jednocześnie twierdzę. Chciałam w niego strzelić. Ten jednak rozpłynął się w powietrzu. Zrobiłam krok w przód i obkręciłam w koło, szukając go wzrokiem.
***
Uśmiechnęłam się, siadając na białym śniegu. Wampiry znikły po dniu walk. Oczywiście, nie obyło się bez ofiar. Właśnie dlatego zostałam chwilową opiekunką dzieci, które w tym momencie kłębiły się wokół ogniska, uganiały się za Ashley i jej synem. Koło mnie siedziała tylko dwójka, którą ochraniałam przed wiatrem skrzydłami.
– Dobrze się czujesz? – szepnęłam do małej Rose. Kiwnęła główką, łapiąc moją rękę, przypadkiem zsuwając kawałek bandażu. Miała tylko trzy lata a już...
Potrząsnęłam głową. Ciał nie znaleziono, być może się znajdą. Na pewno jej rodzice żyją.
Rozległy się kroki. Nie zwróciłam na nie specjalnej uwagi, myśląc, że to któreś z dzieci lub strażnik. Jednak, gdy wyczułam na swoim ramieniu dotyk pazurów...
Nawet się nie odwracając, wystrzeliłam w jego stronę. Ręka się cofnęła.
– Rose, Geo, uciekajcie. – szepnęłam. Przerażone kotołaki uciekły, wraz z resztą i psami.
Zerwałam się z ziemi, odwracając i celując. Ten sam, co wcześniej. Tylko już bez tych krwistych oczu. Zastąpiły je barwy zachmurzonego nieba.
Znajome oczy...
Osłupiała wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą stał. Właśnie... Stał. Bo teraz czułam jego oddech na swojej szyi. Przestraszona załopotałam skrzydłami, jednak nijak nie mogłam go nimi uderzyć. Broń wypadła z mojej dłoni, przetrzymywanej przez niego. 

< Xer? Shawn? 😏 >

Od Shawn'a i Kevin'a CD Furry i Corrinne

** Per. Shawn **
Z całej siły trzasnąłem dosyć ciężkimi, frontowymi drzwiami. Nie miałem pojęcia do kogo w tym momencie mam mieć największy żal. Nie minęły 72 godziny odkąd tu jestem, a już wszystko zaczęło się sypać. Z resztą... Czego ja mogłem się spodziewać? Życie po prostu jak zwykle kopnęło mnie w dupę. I to solidnie. Ponownie. Zostawiając mnie samego. Hah... Nic nowego. Nie ważne, jak bardzo bym się starał niczego nie zjebać. Wszystko szlag trafia. Idzie się przyzwyczaić.
Najwyżej zniknę na kilka kolejnych tygodni, miesięcy, może nawet lat. Nie przywróci to życia Flurry, ani szczęścia Corrinne, lecz przynajmniej będę miał czas, na znalezienie tego dupka. Gdy tylko do tego dojdzie, nie ręczę za siebie. Najmę jakiegoś psychopatę. Niech go poćwiartuje jeszcze żywego, albo... Rozczłonkuje, po czym części ciała przyszyje jeszcze raz, nie na swoich miejscach. Jego ból musi być długi, rozłożony na raty. Zamordowanie go od tak, nie przyniesie mi odpowiedniej satysfakcji. Będzie cierpieć do czasu, aż sam nie umrę. Ewentualnie, do momentu, gdy on sam zdechnie z wycieńczenia. Chociaż... Będę starał się pociągnąć te męczarnie, możliwie jak najdłużej... Zasługuje skurwysyn. Potraktuję go gorzej, niż zrobiłby to najgorszy psychopata tego świata. Zrobię również wszystko, żeby jego męki ciągnęły się nawet po śmierci. Po tym wszystkim i tak nie będę mieć szans na rozgrzeszenie więc... 
 Spotkamy się w piekle
A kończąc swe psychodeliczne myśli, sięgnął do jednej z kieszeni, gdzie kilka minut wcześniej ukrył otrzymany od siostry przedmiot. Uniósł swój dobrze znany, stary notatnik do góry, tym samym stając w bezruchu. Przekartkował kilka stron, z pamiętnymi zapiskami... Na jego twarz wkradł się lekki rumieniec, gdy uświadomił sobie, jak mocno nasilony był w tedy jego syndrom GSA. No tak. W końcu młodzieńczy wiek... Przeglądając dalej, jego oczom ukazały się zupełnie nowe, wcześniej nie widziane ciągi zdań. Podświadomie bardzo dobrze wiedział do kogo one należą. Po prostu to czuł. Wszystko, co działo się zaraz po jego odejściu oraz dobrze znany list, przyczepiony zszywką do kartki. Kilka lat temu, zaraz po rozstaniu, rozpoczął on krótką korespondencje rodzeństwa. Jego głowę zaczęło krzątać wiele myśli. Tutaj znalazł odpowiedź na nurtujące go w dzieciństwie pytanie - dlaczego Corrinne, w pewnym momencie przestała odpisywać? Lecz wraz z nią.. Nasunęło się kolejnych kilka. Ostatecznie została przygarnięta, więc mogła kontynuować pisanie z bratem... Lecz do tego nigdy nie doszło... 
A odpowiedź, którą znalazł na następnej stronie...
...została opisana z najdrobniejszymi szczegółami...
Upadł na ziemię, zaczynając krztusić się własną śliną...
~ Co oni ci zrobili... ~ wyszeptał jedynie do siebie...
...mając ochotę zwrócić zjedzone kilkanaście minut wcześniej ciasto.

** Per. Xerxes **
Jakby nigdy nic, przyglądałem się oknu, przez które kilkanaście sekund temu wyskoczyła Corrinne. Nie było słychać krzyków, więc najwidoczniej przeżyła. Drugi, w trakcie ostatnich dwudziestu czterech godzin. Nieźle. Fizycznie mam trochę ponad dwudziestkę, ale wątpię, czy nie połamałbym sobie kolan. I przy okazji nie zdechł. Generalnie, inaczej sytuacja wygląda pod postacią ścigającego. Bycie zwierzakiem... Cholera jasna, czy naprawdę teraz będę sobie krzątać myśli, dzikimi rozkminami na temat pieprzonych skoków? Moja umiejętność skupienia, ostatnio wskoczyła na nowy poziom... Załamać się można. 
Koniec końców, podszedłem do tej dziury zwanej oknem, po czym z delikatnym uśmiechem nieco się wychyliłem. Przeskanowałem wzrokiem okolice... Hmf, żadnego śladu po Corrinne... Porusza się całkiem szybko, jak na osobę, której się spadło z drzewa. Czego się dziwić... Kobiety to bliżej niezidentyfikowane stworzenia... Ani to zrozumieć, ani oswoić...
Planowałem dla Corrinne małą terapię szokową. Przynajmniej tak to sobie podświadomie określałem. Chciałem ją poddać pewnej próbie. Z pozoru zdawała się być ona nieco szalona i głupia, lecz chciałem pobawić się w psychologa. "Tak, tak... Taki psychol jak ja będzie świetnym PSYCHOLogiem... Chyba w złym znaczeniu..." - wymruczałem do siebie w myślach, gdy tylko doszły do mnie pierwsze skrzypy okien. Aktualnie stała prosto przede mną. Wpadła w pułapkę. Idealnie... Korzystając z osłony mroku, który spowił całe pomieszczenie, błyskawicznie się przemieściłem i stanąłem tuż za nią. Tym samym tarasując ostatnią drogę ucieczki, która jej pozostała. Na mojej twarzy automatycznie pojawiła się mina psychopaty, gdy zacząłem wykonywać pierwsze kroki w jej stronę. Czułem ten lęk, który bił z głębi jej serca. Może nie o to głównie chodziło w moim eksperymencie, lecz... Skoro mam okazję, to się z nią trochę pobawię. Przynajmniej te kilkanaście sekund... To może wpłynął na rezultat, lecz chciałem chociaż spróbować. Chwilę później już siedziała nieruchomo pod ścianą, mrucząc coś pod nosem. Przykucnąłem tuż przy niej, przybierając neutralny wyraz twarzy. Westchnąłem pod nosem, skanując ją dokładnie wzrokiem.
- Proszę... Pokaż mi swoją rękę... - powiedziałem delikatnie, wyciągając swoją dłoń w jej stronę. Odpowiedź jakby automatycznie została wymalowana na twarzy dziewczyny. Nie rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi... Hm... Chyba dobrze mi idzie. 
- Zostaw mnie... - wydukała jedynie, jakby starając się zatopić w zimnej ścianie, do której przylegały jej plecy. 
- Skoro tak bardzo chcesz sprawiać ból... - spuściłem nieco wzrok i korzystając z jej oszołomienia, wydobyłem z jej kieszeni nieduże narzędzie cięć. Ożywiła się nieco, w wyniku próby odebrania mi należącego do niej przedmiotu. Na tym mi zależało. Gdy tylko znalazł się w jej palcach, szybko uchwyciłem jej nadgarstek. W następnej kolejności, przyłożyłem owe narzędzie, trzymane przez nią, prosto do swojej skóry. Przesunąłem nieco swoje palce, prosto na te należące do niej. Spojrzałem jej głęboko w oczy. 
- Jeśli chcesz się ciąć. Proszę bardzo. Spójrz mi w oczy, przytrzymaj moją rękę i zadaj mi tyle bólu, ile zadałabyś sobie... - wyszeptałem, nawet na moment nie opuszczając wzroku.
Przypatrywała mi się, swoimi zaczerwienionymi zwierciadłami. Dostrzegłem, jak jej usta zaczynają z lekka drżeć. Pociągnęła nosem.
- Nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego! - wykrzyczała, starając się oderwać swoją rękę spod tej, która należała do mnie. Nie pozwoliłem jej na to. Jeszcze nie w tym momencie... Kilka sekund... Kilka chwil...
- Corrinne... - wypowiedziałem cicho jej imię, delikatnie podkładając dłoń pod jej podbródek. - Pamiętaj, że zadając ból, w ten sposób... Ranisz również bliskie sobie osoby... - wyszeptałem, obserwując uważnie łzy, które wypłynęły z kącików jej oczu. - Wyżyj się na czymkolwiek, lecz błagam... Nie na sobie... - zwinnym ruchem palców, żyletka znowu znalazła się w moim posiadaniu. - Nie jestem dobrym psychologiem... Możliwe, że wszystko jedynie pogarszam... Za każdym razem, gdy dotkniesz tego - przekręciłem kawałek metalu pomiędzy palcami. - Umiera jakaś cząstka ciebie, dobrze to widzę, ja to po prostu wiem - delikatnie się uśmiechnąłem. - Też tak kiedyś robiłem... - dołączyłem do tego śmiech. - Lecz w trochę inny sposób... - opuściłem dłoń. - Przyjdź za piętnaście minut na dół, pomogę ci zrobić nowy opatrunek, bo ten na nic się nie nadaje - przeskanowałem spojrzeniem nieco przesiąknięte materiały. - Mam ci jeszcze tyle do powiedzenia... - nachyliłem się, po czym złożyłem na jej czole krótki pocałunek. 
Bez dalszego gadania, podniosłem się i podszedłem do drzwi. Z kieszeni wyciągnąłem klucz, żeby szybko uporać się z zamkiem. Zszedłem na dół, zostawiając pomieszczenie lekko uchylone... Może zostanę tym psychologiem?
<Corri? <3 >

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Od Flurry, Corrinne cd. Kevin'a, Shawn'a

~~Per. Flurry~~
Odprowadziłam ich wzrokiem. Wraz z momentem zamykania się drzwi, uniosłam dłoń z filiżanką. Na moich ustach gościł niewinny uśmiech, starannie dobrany do pseudomiłego spojrzenia. Wzrok Shawna pozostawał utkwiony w naczyniu. Przyciągnęłam pistolet bliżej siebie. Nie każda cisza jest przyjemna. Szczególnie, gdy utkwisz z dawnym przyjacielem w zamkniętym pokoju. Czuć było napięcie. Niemal widziałam te wyczekujące trzy kropki.
– Cisza przed burzą.  – mruknęłam do siebie.
Nagle chłopak poderwał się z miejsca. W automatycznym odruchu skierowałam w jego stronę broń, ale on ją zignorował i podszedł do okna. Zaniepokojony, chciał, żebyśmy wyszli.
Też chciałam to zrobić, jednak rozkaz Corrinne, starszej wiekiem i wyższej rangą, mimo, iż nadal przyjaciółki, to wciąż rozkaz. Poza tym, nikt nie wie, czy nie zrobili niebieskowłosemu prania mózgu, tym bardziej, że mnie nie pamiętał.
– Nie będzie mi dziecko rozkazywać... – ruszył w stronę wyjścia.
– Baka...! – zacisnęłam dłoń w pięść i z nadnaturalną szybkością znalazłam się w przejściu. Pokręciłam głową z rezygnacją.
– Życie Corrinne też jest zagrożone. A z tego co zauważyłem, strasznie ci na niej zależy...
Idiota, normalnie idiota większy niż Break.
– Jak ma mi na niej nie zależeć, skoro po twoim odejściu zostałyśmy same, zdane tylko na siebie?! - warknęłam, trochę głośniej niż zamierzałam.
- Flurry... - wyszeptał. Baaaaakaaaa!
- Idiota! – walnęłam go z otwartej dłoni.
Błękitne oczy osiemnastolatka zwróciły się ku mojej twarzy. Uśmiechał się. Że co? Już miałam na niego krzyknąć, gdyby nie to, że był szybszy. Nawet nie dokończył zdania, gdy przyciągnął mnie do siebie i...
~~Per.Corrinne~~
Naprawdę zazdroszczę Xerxesowi cierpliwości i odwagi. Droczył się z potencjalnym napastnikiem, jakby dodatkowo prowokując lub tworząc okazję do ataku. Uśmiechnęłam się. Może nie będzie potrzeby interweniować?
  Kevin zrobił parę kroków, rozglądając się. Nie dostrzegł mnie, siedzącej na drzewie. Jednak zrobił to ten cały Vincent i pokazał to dość wyraźnie; celując we mnie z bronii. Nie rozległ się żaden dźwięk, gdy pociągnął za spust, a mimo to coś we mnie uderzyło. Zakręciło mi się w głowie, ręce nie chciały trzymać gałęzi. Zachwiałam się i zleciałam w dół. Po drodze walnęłam o parę gałęzi, dopiero później uderzając o twardą ziemię.
Boli.
Nie mogłam się ruszyć, a moje oczy powoli się zamykały. Nie, nie, nie. Nie mogę!
Próbowałam się ruszyć. Jednakże... Moja świadomość otoczenia powoli wygasała.
    A kogo ja oszukuję? Jestem słaba. Dałam się zestrzelić, choć widziałam, że we mnie celuje. Chcę chronić, sama nie potrafiąc się obronić. Tylko bym tam przeszkadzała.
~~Per. Flurry~~
Chciałam go odepchnąć, ale... Nie potrafiłam. W mojej głowie wybuchały tylko fajerwerki, zagłuszające wszystko. A może to manipulacja? Żeby... Ygh!
Odsunął się o krok, a ja wciąż stałam niczym zszokowany słup soli. Jego słowa niby do mnie docierały, rozumiałam ich sens, jednak... Jakby pochodziły zza muru. Zza mgły. Obudził mnie dopiero dotyk jego dłoni. Przytaknęłam, okazując zgodę na jego słowa. Wybiegliśmy, a z każdą sekundą moje serce przyśpieszało coraz bardziej, by w końcu zatrzymać się na ułamek sekundy. Ten pajac nie mógł się ruszyć, a w jego stronę wycelowana była broń.
No chyba nie. Nie, nie, nie, nie.
Facet o różnobarwnych tęczówkach pociągnął za spust.
Za daleko, za daleko...
Rzuciłam się w stronę Xerxesa.
Nie pozwolę... 
Wraz z drobnym ruchem ręki zmieniłam postać. Skoczyłam przed białowłosego w idealnym momencie, by to coś, co było wymierzone w niego, trafiło w moją klatkę piersiową.
Momentalnie moje źrenice zmniejszyły się, ciało przestało funkcjonować...
*
   Monotonna ciemność. Wszędzie tylko mrok i chłód od niego bijący. A potem znowu byłam tam, ale... Unosiłam się nad ich głowami. Czyli... Umarłam?
*
Shawn klęczał nad moim ciałem, które wróciło do normalnej postaci, wrzeszcząc coś do swojego towarzysza.
~Shawn, spokojnie... – szepnęłam. Nie usłyszał. Nikt mnie nie słyszał.
Po chwili zerwał się i ruszył w stronę zarośli. Szukał Corri. No tak...
Miała ich pilnować, ale nie pojawiła się. Czyżby złotowłosy wykrył wcześniej jej kryjówkę i... Potrząsnęłam głową.
Zwróciłam wzrok na Xerxesa, bezwiednie patrzącego w dół.
~ Xer, to nie twoja wina. Sama to zrobiłam, pamiętasz?
Uniósł morderczy wzrok na Vincenta. W tym spojrzeniu migotała niewypowiedziana obietnica długiej i bolesnej śmierci.
Moment przerwał zrozpaczony głos niebieskookiego. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, co wykorzystał za chwilę morderca, uciekając.
~ Tchórz! Będę cię nawiedzać w nocy!
Podleciałam do przyjaciółki. Wokół niej było trochę krwi. Śledząc otoczenie, uznałam, że musiała spaść z drzewa.
Jej brat chciał ją obudzić, jednak nijak mu się nie udawało. W końcu ją podniósł i ruszył w stronę domu. Xerxes tylko odprowadził go spojrzeniem. Kucnął i pocałował martwe ciało w czoło. Po chwili się rozpłynęło, a on poszedł w ślad za niebieskowłosym.
~ Pilnuj jej, Xer. –  szepnęłam prosto do jego ucha. Zatrzymał się i rozejrzał. Uśmiechnęłam się lekko.
~~Per. Corrinne~~
Zamrugałam parę razy, po czym się zerwałam do siadu.
– Corrinne?
Podskoczyłam ze strachu. Shawn? Co on tu robi? Co się stało?
– Co się stało?
Cisza. Nie było odpowiedzi. Jedynie martwa cisza.
– Coś z Xerxesem? – mój głos zadrżał.
– Nie. Jestem tutaj.
Przyprawiacie mnie dzisiaj wszyscy o zawał.
– To w takim razie co się stało? – cisza. Przygnębiająca cisza. Nagle otrzeźwiałam – Gdzie Flurry?!
– No właśnie... Chodzi o nią.
Shawn stał z krzesła i przesiadł się metr ode mnie. Xer jedynie odwrócił wzrok w stronę okna.
Gwałtownie stanęłam na podłodze.
– Nawet nie kończ! To kiepski żart, prawda?! Xer?! ...
Pokręcił głową. W moich oczach zabłysły łzy, szybko stłumione przez przyśpieszony oddech.
– Shawn... Wypierdalaj. – mruknęłam przez zęby. Wstał, ale widocznie nie zamierzał wyjść.
– Głuchy jesteś? Wypierdalaj.
– Corrinne... – przeszedł przez łóżko. Wystarczyło, że na niego spojrzałam, by się zatrzymał w pół kroku. – Siostrzyczko...
– Pojawiacie się po paru latach. Chcecie zabić Xerxesa, zabijacie Flurry. I ty śmiesz jeszcze tutaj przebywać? Ba, nazwać swoją siostrą?
Zamilkł. Otwierał usta niczym ryba, najwyraźniej myśląc, co powiedzieć.
Rzuciłam w jego twarz przedmiotem wyciągniętym z kieszeni. Był to notatnik, który uderzył prosto w cel. Spadł na podłogę, a Shawn podążył za nim wzrokiem.
– Trzymaj to i wyjdź, bo nie ręczę za siebie.
Wahał się, jednak podniósł zeszyt i powoli wyszedł.
Gdy drzwi wyjściowe się zamknęły, opadłam na podłogę.
– Xer... Mógłbyś? – szepnęłam. Bez słowa wyszedł.
    Chwilę porzucałam przedmiotami o ściany, a potem po prostu usiadłam i... Uśmiechnęłam się. Nie było w tym uśmiechu szczęścia, a jedynie coś z kategorii "Idę się zaraz zajebać". Od płaczu miałam gulę w gardle, z trudem oddychałam, a po moich rękach ciekła krew.  Zerknęłam na zegar. Godzina szósta. Wstałam i ruszyłam do łazienki. W czasie wiązania bandaży, zdążyłam pięć razy zwymiotować.
Ukradkiem wymknęłam się z pomieszczenia, chcąc wrócić do pokoju.
– Obudziłam cię? – schowałam ręce za plecami. – Jeśli tak, to przepraszam.
– Nawet nie spałem. – mruknął. Śledził mnie wzrokiem, gdy go mijałam. Przełożyłam szybko ręce przed siebie, gdy byłam już parę centymetrów za jego plecami.
Szybko się przebrałam i zeszłam do kuchni. Nie było w niej nikogo.
    – Robisz ciasto? – zagadnął Kevin, wchodząc do kuchni. Kiwnęłam głową, zerkając na piekarnik.
– Próbuję się uspokoić. – uśmiechnęłam się. Akurat to było prawdą; nie lubiłam być może gotować, natomiast pieczenie było moim.. hobby? No, po prostu pozwalało mi nie myśleć.
– Za pół godziny możesz je wyjąć. Ja w tym czasie lecę do pracy, bo się spóźnię.
Zrobiłam parę kroków, próbując go wyminąć. Złapał mnie jednak za rękę.
– Nawet dzisiaj?
– Taka praca. Dług się sam nie spłaci. – odparłam bez emocji.
Mimo takiej odpowiedzi, wciąż nie puszczał mojego nadgarstka.
– Xer, to boli. – syknęłam przez zęby.
– To dlatego, że masz na niej bandaż?
Czyli zauważył.
– Przy spadaniu z drzewa się poraniłam, nic poważnego.
– Nie kłam.
Wyrwałam rękę, gdy zaczął rozwijać opatrunek.
– Mówię, żebyś zostawił. – cofnęłam się parę kroków w tył. Błyskawicznie zniknęłam z domu.
            Wchodząc do mieszkania, miałam nadzieję, że nie zastanę w pierwszym metrze Xerxesa. Siedział za to w kuchni.
– Długo zamierzasz tam chodzić?
– Tyle, ile będzie trzeba. – fuknęłam. Wzięłam sobie małą butelkę wody z szafki.
– Już praca na kasie jest lepsza.
– To tylko taniec, Xer. Nic więcej.
Zerknęłam na jego twarz. Westchnęłam.
– Słowa, nawet te niewypowiedziane, bolą bardziej niż czyny, wiesz? – szepnęłam, zatrzymując się w progu na parę sekund.
Zerwał się z krzesła tak gwałtownie, że te najpierw poleciało na ścianę, a dopiero później na podłogę.
Machinalnie ruszyłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i usiadłam na łóżku. Bezmyślnie szukałam dłonią ostrego przedmiotu między fałdami kołdry. W końcu na niego natrafiłam, a jego chłód połaskotał moje palce. Pokręciłam go trochę w dłoni, jednak ostatecznie włożyłam pod poduszkę. Chwilę potem szafa się otworzyła. Wyszedł z niej Xerxes.
– Gdzie zgubiłeś lalkę? – uśmiechnęłam się rutynowo.
– Została w kuchni.
– A czego chcesz? Poza tym- ten duży prostokąt nazywa się formalnie drzwiami. Służą do wchodzenia do pokoju. Następnym razem użyj ich.
– Ale są zamknięte.
– O to właśnie chodzi. – zaśmiałam się, na chwilę odrywając od niego wzrok.
Wykorzystał moment i znalazł się niebezpiecznie blisko.
Zerwałam się, chcąc sięgnąć po klucz, jednak nie było go w miejscu, gdzie go położyłam.
– Ty cholerny... – warknęłam, gdy dostrzegłam go w jego dłoni.
Czyli moja forteca teraz stała się pułapką.
Pode mną zatrzęsły się nogi. Przypomniała mi się pewna noc sześć lat temu. Kiedy to najprzyjaźniejsze miejsce stało się potrzaskiem dla rodziców.
Boję się.
Osunęłam się na podłogę.
Boję się. Boję się. Oni wrócą. Dopadną nas. Boję się. Dopadną Shawna.
Moje oczy się zaszkliły.
– Cała się trzęsiesz. – Break objął mnie ramieniem.
– Odsuń się – szepnęłam.
– Nie.
Westchnęłam cicho.
– Oddaj klucz, bo chcę wyjść.
– Nie.
Prychnęłam. Ogarnęłam się w parę sekund i odepchnęłam go, sama wstając.
– To wyjdę oknem. – mruknęłam samorzutnie. Ukradkiem wyjęłam coś spod poduszki i podeszłam do szyby, rozsuwając ją. Usiadłam na parapecie i zeskoczyłam, miękko lądując na dole. Bez oglądania się ruszyłam ku drodze.
         Szwędałam się bez rozmysłu po ulicach. Podskórnie czułam, że ktoś mnie obserwuje, jednak było mi to obojętne. To zapewne jacyś przypadkowi ludzie. Skręciłam w alejkę domów jednorodzinnych, wzrokiem szukając ruin. Nie kwapiłam się by przechodzić przez furtkę, skoro w ogrodzeniu były dziury, a ono samo nie było wysokie. Po chwili siedziałam pod ukochanym drzewem. Ściągnęłam bandaże. Naszyjnik w środku którego ukryte były zdjęcia był lodowaty. Jak w tą noc gdy... Przy dotknięciu z zimnym, ostrym przedmiotem, zmarznięta skóra niemiłosiernie piekła.
Gdybym wtedy nie weszła na gałąź...
Gdybym nie dała się tak łatwo zestrzelić...
Gdybym zabiła ich już wcześniej...
To powinnam być ja...
Ona powinna żyć.
Potrząsnęłam głową. Schowałam narzędzie do kieszeni, zastępując je bandażem. Wstałam i ruszyłam znowu do domu. Ot tak. Nie zamierzam siedzieć tak w miejscu. Zamarznięcie to głupi sposób na śmierć. Być może Regnad da sobie już spokój.
      Stanęłam pod budynkiem. Weszłam do niego w taki sam sposób w jaki wyszłam. Czysto, miękko. Bez żadnego szmeru zamknęłam okno.
Naprzeciw mnie zamigotało oko. Czerwone oko, należące do białowłosego. W błyskawicznym tempie znalazło się za mną. Jedyna droga ucieczki zamknięta. Niebezpiecznie zaczęło się zbliżać, a przez panujący półmrok mogłam dostrzec minę Kevina. Psychiczny pajac.  Gorączkowo zaczęłam się rozglądać, cofając. Gdy jednam nie znalazłam celu, spojrzałam jeszcze raz na jego twarz.
Boję się...
– Zostaw mnie. – szepnęłam.
Boję się.
Cofnęłam się do odległego kąta. Jak najdalej od niego.
Boję się.
Wyglądał przerażająco. W jego dłoni brakowało tylko noża. Chociaż... Nie byłam w stanie stwierdzić, czy go przypadkiem nie ma.
Boję się, boję się...
Skończyło mi się miejsce do cofania. Ani jednego centymetra. Skuliłam się. Wciąż szedł w moją stronę z miną szaleńca.
To wszystko przypominało te krwawe horrory, których zawsze nie lubiłam. Nie lubiłam w ogóle horrorów. Były jedną z tych rzeczy, przy których jako dziecko uciekałam z pokoju. Nie zmieniło się to do dzisiaj.
Jego oko na chwilę zniknęło, a gdy znów się pojawiło, było metr przede mną.
– Zostaw mnie. – powtórzyłam, a mój głos zadrżał przy wypowiadaniu tych słów.
Kiedy wyobrażałam sobie, kto musiał zabić mamę i tatę, zawsze pojawiał się taki właśnie psychiczny wyraz twarzy. Niby zakuty w murze, a jednak przerażający.
Czemu te wszystkie fobie powracają po śmierci Flurry?
Było o tyle dobrze, że teraz dostrzegłam, iż nie ma nic w rękach. Opuściłam zaczerwienione oczy, starając się nie patrzeć na niego.
Boję się...
Boję się...
< Kevin, Shawn? ❤ >

Od Kevina i Shawna CD Corrinne

** Per. Xerses'a **
- Minęło naprawdę dużo czasu, odkąd ostatni raz się widzieliśmy - zaczął rozmowę, stojący naprzeciw mnie facet.
Na jego wypowiedź, moje kąciki ust automatycznie się uniosły. Miałem świadomość, że w tym momencie przypominam psychopatę. Nie ukrywam, że ten fakt jedynie bardziej nakręcał mnie do działania.
- Huh... Lecz ty najwidoczniej praktycznie w ogóle się nie zmieniłeś, Xerxesie Break - dodał, przerywając krótką ciszę, która zapanowała między nami. Wyczułem na sobie, jego rządne krwi spojrzenie. Czymże aż tak bardzo zawiniłem? Robiąc go w konia?
- Nie mogę tego powiedzieć o tobie... Stałeś się pieskiem pana - wymruczałem pod nosem, opierając się wyszczerzony o towarzyszącą mi laskę. - Jakie to urocze... - dodałem cicho, wzruszając znacząco brwiami. - Sypiasz mu w nogach? - wypaliłem nagle.
- Nadal żarty na ty-ym...
- Pewnie brat Corrine, musi jeszcze po nim sprzątać, gdy nasra na dywan - wtrąciła Emily, po czym wybuchnęła gorzkim śmiechem. W tym momencie, również nie mogłem się od niego powstrzymać. Zasłoniłem usta przydługim rękawem, nie zaprzestając czynności.
- Emily... Uważaj, bo możesz urazić jego uczucia... - rzuciłem w jej stronę, sztucznym szeptem, żeby w następnej kolejności wyprostować się do pionu. - W końcu... Jest naszym NAJDROŻSZYM PRZYJACIELEM - przedłużyłem specjalnie ostatnie sylaby, robiąc kilka kroków w jego stronę, przy okazji odwracając się i sprawdzając, czy nie ma w okół świadków morderstwa, którego mam zamiar dokonać. Na całe szczęści, owych nie dostrzegłem. Gdy ten zdechnie, pozbycie się brata Corrinne będzie bardzo proste...
*
Przynajmniej byłoby, gdyby w tym samym momencie, 
stojący naprzeciw mężczyzna nie odbezpieczył 
swojego sprzętu ogłuszającego i nie wystrzelił
w stronę siedzącej na drzewie 
Corrinne, tym samym zyskując szansę, na załatwienie 
białowłosego, wcześniej przygotowaną strategią c:
*
** Per. Shawn'a **
Bez przerwy przyglądałem się filiżance, która stała nieruchomo na stoliku. Dobrze wiedziałem, co Vincent zamierza zrobić. Przynajmniej miałem takie okropne przeczucie. 
W końcu nie wytrzymałem i momentalnie poderwałem się z krzesła, tym samym zwracając na siebie uwagę broni, wciąż przebywającej w pokoju dziewczyny. Ignorując celownik namierzony prosto na mnie, zbliżyłem się do okna. Mimo, że światło stojącej obok owej dwójki latarni, było dosyć słabe, mogłem dostrzec te dwie, błyszczące się krwią tęczówki. Chciał to zrobić.
- Musimy do nich iść - rzuciłem w stronę różowowłosej, która nadal trzymała broń w tym samym miejscu. - Inaczej obydwoje się pozabijają! - dodałem, poprawiając szybko swój szaliczek.
- Skąd mam mieć pewność, że to ty ostatecznie nie pociągniesz za spust? - prychnęła w odpowiedzi, przyglądając się mojej osobie. 
- Bo ten białowłosy najwidoczniej jest przyjacielem mojej siostry?! - widocznie skrzywiłem się z twarzy.
- Pfff... Słaby argument - mruknęła, po czym najwidoczniej "z nudów" wzięła się za przeglądanie swojej zabawki. 
Wywróciłem oczami. Ignorując dalsze zachowania dziewczyny, ruszyłem w stronę otwartego przejścia, prowadzącego do korytarza i wyjścia. 
- Nie będzie mi dziecko rozkazywać... - dodałem specjalnie na tyle głośno, żeby dobrze usłyszała co sądzę na jej temat. 
Lecz tym razem, zamiast bronią, postanowiła pogrozić mi swoją niską osobą, tarasując przejście. Jedynie przeskanowałem drwiącym spojrzeniem, niższą od siebie nastolatkę. "Shawn, pamiętaj, dzieci bez kasku i kobiet bić nie wolno" - powiedziałem do siebie, wsadzając ręce do kieszeni. 
- Życie Corrinne też jest zagrożone - w końcu wydusiłem z siebie, prawdziwy powód chęci wyjścia na zewnątrz. - A z tego co zauważyłem, strasznie ci na niej zależy...
- Jak ma mi na niej nie zależeć, skoro po twoim odejściu zostałyśmy same, zdane tylko na siebie?! - wykrzyczała jakby z wyrzutami, w końcu patrząc mi prosto w oczy. Ten wzrok i błysk, który w tym momencie dostrzegłem. Widziałem go wiele razy. W dzieciństwie, w tym małym piekle. Niewątpliwie, to właśnie ona...
- Flurry... - wyszeptałem, spuszczając wzrok w stronę podłogi.
- Idiota! - wykrzyczała, po czym złożyła na moim policzku mocne uderzenie. Po nim już byłem w stu procentach przekonany, że to ona. 
Uśmiechnąłem się delikatnie, znowu zwracając twarz w stronę jej zaszklonych oczu. Zawsze ją sobie ceniłem, prawie tak samo mocno jak Corrinne. Byłem gotowy na wykonanie tego chaotycznego ruchu... 
- Nigdy nie zdążyłem ci tego powiedzieć... 


** Może jeszcze na moment Break? **
Mogłem się z nim tak droczyć godzinami, tym samym trzymając go na grubej smyczy, jeśli chodzi o zrobienie czegokolwiek. Lecz... Jak by to określić. Po prostu kończyła mi się wena twórcza, na dalsze wymyślanie tekstów, które miałbym kierować w jego stronę. 
- Eh... Będzie mnie po tym boleć głowa - wymruczałem pod nosem, już podświadomie przyzywając do siebie swoje ukochane przekleństwo, zwane łańcuchem. 
- Tak... Jak dostaniesz kulką w łeb - doszły do mnie równie ciche słowa Vincent'a, za plecami którego dopiero w tym momencie dostrzegłem jakieś małe badziewie. Czyżby udało mu się zmienić towarzysza? 
- Życie wam nie miłe? - prychnąłem, czując już otaczający mnie mrok dobrze znanej postaci. - To coś, co masz za sobą nie może się równać łańcuchowi, który za jednym pociągnięciem całkowicie cię niszczy - zacisnąłem mocniej dłoń na rękojeści swojej ukochanej, ukrytej broni, szczerząc się. 
- W zasadzie to tak... - przyznał, robiąc kilka kroków w towarzystwie swojego podopiecznego. - Lecz może zaatakować kontrahenta...
*
Wiązka bliżej nieokreślonej energii została
wycelowana w stronę jednookiego. 
Przytrzymywany przez nieznaną siłę,
opuścił bezradnie ręce, tym samym
wypuszczając trzymany w dłoni przedmiot.
Jego moce zostały zapieczętowane,
w wyniku braku możliwości porozumienia się
ze swoją podświadomą zdolnością.
*

** Wracamy do Shawn'a **
...który jak się okazało, zdecydowanie oszołomił dziewczynę. Przypatrywała mi się w osłupieniu, chyba nie wiedząc co powiedzieć. 
- ...lecz teraz - zacząłem - chodźmy... nie ma czasu... - dokończyłem, delikatnie ocierając swoją dłonią, tę, należącą do niej. 
Praktycznie niezauważalnie skinęła głową. Nie czekając dłużej, wybiegliśmy razem na zewnątrz. Vincent wykorzystał jedną ze swoich mocy, wiedziałem o tym. W zasadzie, było to widać. Sparaliżował białowłosego. Jestem pewien. 
- Vincent, przestań! - wydarłem się w stronę mężczyzny, przyśpieszając kroku. Miał w dłoniach to jebane działo. Wystarczy jeden strzał. Przeładował broń i... Ostatecznie pociągnął za spust...
- Xerxes! - towarzysząca mi w tym momencie dziewczyna, ignorując otaczającą nas wszystkich sytuację, ruszyła w stronę nieruchomego mężczyzny. W trakcie nie długiego biegu, zdążyła zmienić swą postać... W dobrze znanego ścigającego. Rzuciła się w skoku, prosto na jasną kulę energii, która bezlitośnie trafiła ją prosto w klatkę piersiową. Bez żadnych śladów. Bez krwi. Za pomocą tego śmiecia, zatrzymywało się pracę serca, mózgu i innych organów. 
- F-Flurry?! - wydukałem bezradnie, czując, jak dłonie zaczynają mi dziwnie drżeć. Moje kolana zetknęły się z ziemią. - T-Ty pieprzony śmieciu! - po chwili skierowałem swoje wyzwisko, w stronę stojącego kilka metrów dalej złotowłosego. 
- Gdzie jest Corrinne?! - wydarłem się, zaciskając ręce na rosnącej pode mną trawie.
Nie może ten chuj też jej dorwać. Nie pozwolę na to. Muszę myśleć logicznie, nie zniosę nagłej straty obu bliskich osób. Poderwałem się z ziemi, ocierając niewielką łzę, która pojawiła się na moim policzku. Mój wzrok został skierowany w stronę nieco zarośniętego miejsca. Skoro miała ich pilnować, musiała się gdzieś schować... Ale... Skoro jej tu nie ma... "Cholera jasna!" - wydarłem się w myślach, prawie potykając się przy startowaniu w stronę zarośli. Chyba myślimy podobnie. Na jej miejscu właśnie to miejsce, wziąłbym za kryjówkę.
- Corri! - wypaliłem, ponownie brudząc sobie spodnie cholerną, brudną glebą.

** Break **
Nieopanowany gniew, mieszany z głębokim żalem. Tylko to w tym momencie czułem, wpatrując się w martwe ciało leżące tuż pod moimi stopami. Dlaczego oddała życie za kogoś takiego jak ja... Nie chcę umierać, ale... Zasługiwałem na to bardziej, niż ona. Była zbyt młoda. Unosząc wzrok, ujrzałem tą mimo wszystko pełną zdziwienia twarz Vincenta. Nie potrafię określić, jak mocno w tej chwili pragnąłem jego bólu. To uczucie, zmieszane wraz z cierpieniem, które mnie ukuło... Samo wyzwoliło mnie z objęć jego mocy, tym samym pozwalając mojemu łańcuchowi dokończyć niwelowanie jego towarzysza. ON. Nie chciałem, żeby zginął w taki sposób. Jego śmierć będzie długa.

Umrze w mękach, przyrzekam. Zadam mu tyle bólu, ilu osobom on go sprawił. Przyrzekam. Zemszczę się.
<Corri? Per. Flurry? <3 >
Mia Land of Grafic