sobota, 30 września 2017

Od Shawna CD Corrinne

Westchnąłem głośno, rzucając się na swoje nierówno zaścielone łóżko. Nienawidzę tego miejsca... Dorwałem do swoich rąk długopis i notes, w którym starałem się krótko opisać każdy, spędzony dzień w tym chorym miejscu. Co prawda był już prawie cały zapełniony, lecz wciąż kilka stron pozostało pustych... Mruknąłem coś niezrozumiałego pod nosem, wypisując na niewielkiej karteczce absolutnie WSZYSTKO co mnie trapi. To co boli, co denerwuje, natomiast na drugiej stronie pojawiły się pozytywy tego miejsca. A było ich... Mniej niż dwa. Na środku jedynie napisałem drukowanymi literami "Corrinne", po czym rzuciłem przedmiotem o kąt. Chcę wrócić do rodziców...
- Vincent, zbiórka na dole! - rozległ się dobrze znany mi głos jednej z babek prowadzących ośrodek. Stała za drzwiami, za które po chwili wybyłem. Rzuciłem na nią swoje pełne znużenia spojrzenie.
- Czwarty raz w tym tygodniu będziecie robić nam jakieś testy? - mruknąłem, na samą myśl o tych wszystkich dziwacznych testach, robiąc się śpiący od środka.
- Dzisiaj przyjedzie do nas ktoś bardzo wyjątkowy - uśmiechnęła się promiennie. Ta,to jej pierwszy rok w tych bramach. Jeszcze nie zdążyła się znudzić zabawianiem dzieci... Wciąż o dziwo darzyła każdego uśmiechem. Bezinteresownie. Chora psychicznie, wiem to.
- Wprost fenomenalnie! - wypaliłem pod nosem, wymijając ją.
Czułem jak jej gały cały czas są wlepione we mnie... Ugh, nigdy wkurzonego człowieka nie widziała? Niech wie, w co się wpakowała...
***
Stałem grzecznie w rzędzie, wraz z innymi chłopcami w moim wieku. O dziwo byli to sami nudziarze, których nikt nie lubi... Pff, po co tu ja?
- Proszę o ciszę! - dyrektorka tego więzienia dla dzieci, klasnęła kilka razy w dłonie. W momencie zapadła cisza. Nikt nawet nie odważyłby się do niej podskakiwać. Ta, to najbardziej walnięta z towarzystwa. - Dzisiaj, z wysuniętego na Północny-Wschód państwa, przybył do nas członek, bardzo zamożnej rodziny. Przedstawiam wam dzieci, Pana Zayn'a McQueen'a - wypowiedziała jego nazwisko, a drzwi z impetem zostały otworzone przez dwóch szoferów.
W nich po chwili pojawił się mężczyzna, o złotych, długich włosach. Były one dokładnie posplatane i związane czerwoną wstążką. Posiadał nawet ładną, również sporych rozmiarów brodę. Wszyscy patrzyli na niego podekscytowani. Boże, co za patola... Westchnąłem pod nosem, wywracając oczami. Jakby nigdy dorosłego faceta nie widzieli...
- Witajcie - skinął delikatnie głową w stronę naszych opiekunek, które chyba miały zemdleć z oniemienia. Huh, pewnie mogą sobie tylko pomarzyć o mężczyźnie, chłopaku, czy tam mężu. Pff... Same wybrały opiekowanie się obcymi dziećmi, od założenia rodziny. - Nie mam zamiaru owijać w bawełnę i prawić was niepotrzebnym kazaniem. Wszystkie testy, które odbyły się w tym tygodniu zostały zrobione na moje życzenie - delikatny uśmiech wpakował się na jego twarz. - Miały one wybrać dziecko, które w najbliższej przyszłości stanie się kimś naprawdę docenianym i sławnym... A dokładniej mówiąc. Jesteś nim ty - niespodziewanie jego wzrok został przeniesiony na mnie. Czy na pewno nie patrzy się na kogoś innego? Cholera jasna, w co ja się wpakowałem? Zabijcie mnie, proszę. 
- J-Ja? - wydukałem mimowolnie, robią mały kroczek do przodu.
Skinął delikatnie głową, podobnie jak poprzednio. Nie wiem dlaczego, ale czułem jak robię się z lekka czerwony. Stres? Lęk? Strach? 
- Masz pół godziny na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Zaraz po przekroczeniu bram tego miejsca, pojedziemy do mojego krawca.
Hah, dlaczego wtedy nie pamiętałem o swojej siostrze?
Dlaczego znowu zgubiła się w moich myślach?
Nie wiem.
***
Otworzyłem oczy. To łóżko jest naprawdę wygodne, w porównaniu do tych, które posiadają w sierocińcu. W sumie, nie mogłem porównywać tamtej rudery do tego miejsca... Tutaj jest po prostu wspaniale! Moja "komnata" jest wielkości stołówki domu dziecka. Poderwałem się do pionu, przy tym rozglądając się po pomieszczeniu. W kącie dostrzegłem jakąś postać... Miała na sobie przydługi płaszcz, przez co nie potrafiłem dostrzec twarzy, czy chociażby postury ciała. 
- Kim jesteś? - wypaliłem na wstępie, nie odrywając swoich niebieskawych oczu od ktosia. Przerażający.
Odwrócił się, jak się okazało mężczyzna. Miał na oko osiemnaście lat, nie dałbym mu więcej. Pod płaszczem dostrzegłem idealnie wyprasowany garnitur. Kolejne kilka pytań nasuwało mi się na język.
- Dzień dobry, paniczu - skinął w moją stronę głową. Boję się go. - Pan McQueen przydzielił mnie do ciebie. Od dzisiejszego dnia jestem twoim prywatnym sługom - wlepił we mnie swoje zielone oczy.
Chwila. Jeszcze raz.  Co się wczoraj wydarzyło... Obudziłem się u boku Corrinne, no właśnie.. MOMENT!
- Gdzie jest... Gdzie jest moja siostra?! - wypaliłem jakby znikąd, na co nieznajomy zmarszczył zdziwiony brwi. - Gdzie jest Corrinne?! - podniosłem ton, wyraźnie przerażony.
- Nie mam pojęcia o co paniczowi chodzi... - powiedział, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. - Czy może chodzi paniczowi o Lily?
- TAK, LILY! Skąd o niej wiesz?! Gdzie ona jest?! - wydarłem się, chwytając go za element płaszcza na nadgarstku. - Tutaj?! Bezpieczna?! Nic jej nie jest, tak?! - jego gałki oczne nieco się zmniejszyły. Oniemiał.
- Nikt paniczowi nie powiedział...? Zostaliście oficjalnie rozdzieleni, a panicz nosi od dzisiaj nazwisko McQueen.
Czuję jak umieram od środka słysząc te słowa...
Rozdzieleni
Przez moje codzienne narzekanie, musiała wyjść
Przeprszam
Tak bardzo cię potrzebuję, tak samo jak ty mnie
Zniszczyłem wszystko
Chcę cię mieć przy sobie, obiecałem wierność, obiecałem, ze cię obronię
Lecz nasze drogi się rozchodzą
Moja najdroższa.
Przepraszam
<Corr?>

Flurry cd Kevin

*Lenia mam, ok?*
Słyszałam głosy dochodzące z salonu. Nie mogłam ich zrozumieć, bo były przyciszone i stłumione przez drzwi. Xerxes zakazał nam tam dziś wchodzić. Bo miał gości. I było to podobno coś ważnego.
Dlatego właśnie znudzone siedziałyśmy pod ścianą i rysowałyśmy.
   Moja część kartki była kolorowa, pełna tęczy, ciastek i jednorożców, ale część Corrinne... ukazywała tylko niebezpiecznie realnie wyglądający język ognia.
Lily nagle zerwała się.
- Gdzie idziesz? - zapytałam, przykładając neonoworóżową kredkę do papieru.
- Po bluzę. Zostawiłam ją tam, a chciałabym iść na dwór. - wzruszyła ramionami.
- Ale przecież Xerxes zabronił nam tam wchodzić. - zaczęłam, ale już chwytała za klamkę.
Westchnęłam i znów nabazgrałam jakieś coś.
Krzyk i ciche słowa Oreo. Potem chwycenie mnie za dłoń w biegu i zaciągnięcie do naszego pokoiku.
Spojrzałam na dziewczynę pytająco. Jej oczy były rozszerzone, cała dygotała, podpierając drzwi.
- Ścigający... On jest... Morderca... - szeptała do siebie. - Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam... Flurry, uciekamy.
- Ale... - zaczęłam cicho. - On nie wie... Że my...
Zmroziła mnie spojrzeniem.
- Ale prędzej czy później się dowie. Może już teraz wie. Oni. Nas. Zabiją. - wycedziła przez zaciśnięte zęby, mrużąc powieki, jakby próbowała się odciąć od świata. - Zabiją ciebie, na co nie mogę pozwolić.
 Podeszła do mnie i kucnęła, by być na równym poziomie.
Brała głębokie wdechy, jakby szykowała się, by coś powiedzieć. Nagle jednak drzwi otworzyły się z hukiem.
Xerxes był coraz bliżej, szedł spokojnym krokiem, choć wiedziałam, że jest wkurzony. Za dużo z nim przebywałam, za bardzo się przywiązałam do niego, by nie wiedzieć.
Corr jakby go nie widziała, do momentu, aż znalazł się niecały metr. Wtedy obróciła się, gwałtownie prostując i ciskając w niego kulę jasnofioletowego ognia.

< Kevin? c: >

Corrinne cd Shawn

- Mówiłem, że tak będzie! - mówił poddenerwowanym tonem Shawn, powtarzając swój klasyczny już tekst. Słyszę to c o d z i e n n i e od paru m i e s i ę c y.
- Słyszałam to już... - zawiesiłam się na chwilę- jakieś dwieście razy. I doskonale wiesz, że nie mieliśmy wyboru. - mój głos był chłodny i spokojny. Zdecydowanie zbyt spokojny. Tak odmienny od jego.
- Co nie zmienia faktu, że...
Machnęłam na niego ręką, odwracając się na pięcie  i otwierając z rozmachem drzwi. Pokazałam mu ukradkiem b a r d z o przyjazny, środkowy palec i wyszłam z pokoju. Pobiegłam korytarzem, niemal wyważyłam drzwi wejściowe i ruszyłam ulicami.
   W pewnej chwili przemieniłam się w biegu w zwierzęcą formę. Wiedziałam gdzie podążam, wiedziałam, jak się tam kierować, ale nie wiedziałam, jak to daleko. Ale dam radę. Muszę tam wrócić jak najpóźniej. N i e n a w i d z ę g o! Uskoczyłam zębom jakiegoś psa. D l a c z e g o musimy być rodzeństwem?
     I w końcu mogłam rozpoznać znane domy... I dotarłam do tego w gruzach. Dosłownie wszystko było zmienione w popiół... Oprócz... Drzewa. Tego samego, które zasadziliśmy, kiedy jeszcze byłam na wózku. Nie spadł z niego nawet jeden liść.
Uśmiechnęłam się smutno, chowając się za resztkami wysokiej ściany. Zaczęłam się wspinać, by ukryć się w jego zielonej koronie.
***
Cicho uchyliłam drzwi. Nic. Pustka. Nikogo nie ma w pokoju.
Pewniejszym krokiem weszłam, rzucając przemoczoną bluzę na łóżko. Nachyliłam się nad j e g o łóżkiem, gdzie zazwyczaj trzymał swoje "zabawki", ale...
Moja dłoń zastygła w miejscu. Nie było ich...
Nie ma ani rzeczy, ani Shawna...
Coś mnie ominęło?


< Shawn? >

Od Rick'a CD Alessia

Kładę się obok, kątem oka patrząc na dziewczynę. Szczerze mówiąc niemal podziwiam zachwyt z jakim wpatruje się w niebo. Odwracam wzrok, sam zerkając w tamtą stronę. Niebo jak niebo. Trochę różowe. Trochę brzydsze od gwiazd. Nic, czym mógłbym zachwycać się godzinami. Właściwie większość kobiet, z którymi miałem kontakt podobnie odbierała te wszystkie widoki. Znaczy się. Wszystkie potrafiły się w nich zatracać, zachwycać się nimi i cicho wzdychać, zauroczone pięknem otaczającego je świata.
Nie jestem pewien jak to działa, ale u siebie nigdy nie wykryłem jakiegokolwiek większego zainteresowania ładnymi widokami. Może ostatecznie jest to umiejętność dedykowana tylko kobietom? W końcu mówi się, że są wrażliwsze i bardziej otwarte na otaczający je świat, niż mężczyźni.
Nie czuję się poszkodowany. Gdyby miały interesować mnie chmurki, kropelki rosy, czy pajęczyny w trawie, to prawdopodobnie byłby ze mnie dość kiepski zwiadowca. W końcu w tym "zawodzie" raczej nie ma miejsca na kilkugodzinną medytację nad białymi płatkami stokrotek, czy innych łodyg.
Moje rozważania przerywa głos dziewczyny.
-Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, którą tu poznałam?
Milczę przez chwilę, zastanawiając się co właściwie odpowiedzieć.
- Tu... W sensie... Tu? - poklepuję trawę, na której leżymy, a kącik moich ust unosi się do góry.
Nie jestem pewien, czy Al zrozumiała niezbyt śmieszny żart w mojej odpowiedzi, ponieważ odpowiada mi cisza.
I chyba brzmi w niej wyrzut.
Podnoszę się do pozycji siedzącej, wydając przy głośne westchnienie.
-Tak naprawdę ja też nie miałem okazji poznać nikogo z "klanu" - ostatnie słowo wypowiadam z mieszanką sztucznego szacunku i sarkazmu. Może to dlatego, że nie należę do niego od dawna, ale jakoś wciąż nie czuję się się jakąkolwiek większą "częścią" tego stowarzyszenia. Robię swoje i... Właściwie na tym się kończy moja niezwykle interesująca rola... Nadal nie do końca odkryłem co z tego mam, poza dość fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. Bo przecież... Jeśli przyjdzie ktoś, komu bardzo zależy na rozpierdoleniu nas... To nas rozpierdoli. A od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie,że komuś zależy na tym coraz bardziej. Kto wie, jak długo "klany" będą jeszcze miały dość członków, żeby istnieć. - Powinni popracować nad integracją. - uśmiecham się, nie do końca wyobrażając sobie jak taka "integracja" miałaby wyglądać. Zerkam w stronę teraz już pomarańczowego nieba. - Można powiedzieć, że spędziliśmy razem noc. - Odwracam się w stronę dziewczyny z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Właściwie dlaczego postanowiłaś urządzić sobie piknik w środku nocy, w towarzystwie tej krwiożerczej rośliny? - wskazuję głową na lekko podeschnięty kwiatek, leżący kilka metrów dalej.
Nie czekając na odpowiedź, wstaję z ziemi, wyciągając rękę, żeby pomóc dziewczynie wstać... O ile podniesie się z pozycji leżącej. Nie czuję, że zmarnowałem tę noc, ale jestem osobą, zdecydowanie lubiącą spać. Z żalem dostrzegam więc w zaróżowionym niebie, odpływającą szansę na spędzenie kilku godzin łóżku. Zerkam z rozczarowaniem na "krajobraz, którym zachwycają się kobiety". Żegnaj o błogi śnie.
<Alessia?>

czwartek, 28 września 2017

Od Kevina CD Flurry

Zmrużyłem oczy, wpatrując się w niebieskowłosą, z której twarzy nie schodził chytry uśmieszek. Kątem oka dostrzegłem nawet nie powstrzymującą swoich chichotów Flurry...
- Wy małe... - mruknąłem, czując przepływający przeze mnie chłód. Tsa, w końcu jestem mokry... Strzepałem ze swej czupryny nadmiar wody, po czym ponownie przeniknąłem obie dziewczyny wzrokiem. - Nie dość, że darmozjady, to jeszcze podczas tak wspaniałego snu będą mnie budzić... - westchnąłem, uśmiechając się szeroko.
- Sam z siebie zmuszasz nas do jedzenia tych wszystkich ciast! - fuknęła Flurry, wystawiając język w moją stronę.
Spojrzałem na nią, jakby urażony. Mina mi delikatnie zrzedła.
- Wiecie... - wzruszyłem ramionami, już z powrotem unosząc kąciki ust do góry. - Jeżeli nie chcecie... Spokojnie, z chęcią zjem wszystko za was! Tylko później nie marudzić, że jesteście głodne, czy coś... - dodałem i zacząłem odpinać guziki, swojej przemoczonej koszuli.
Nadawała się jedynie do... Huh, sam nie wiem czego. Pomijając, że mam kilka podobnych w szafie. Ona była wyjątkowa... Tak miło się w niej spało...
- Nie wiem co z tym zrobicie, lecz chcę ją widzieć następnego dnia, idealnie poskładaną w swojej szafie - zaśmiałem się pod nosem, rzucając mokrym przedmiotem o podłogę.
- Chyba śnisz! - odezwała się pani "młodzieńczy bunt", robiąc bardzo pewny krok do przodu. Skrzyżowała ręce, nadal mając pokaźnego banana na twarzy.
- W przyszłym roku, won do szkoły! - wskazałem na drzwi, patrząc na obie spode łba. - Nie mam zamiaru utrzymywać tutaj analfabetów! - dokończyłem, odwracając się na pięcie.
- Łżesz! - jak zwykle, wyraźnie drwiący głos jednej z dziewczyn zmusił mnie do zatrzymania się na moment w miejscu. Delikatnie odwróciłem głowę w ich stronę, szeroko się uśmiechając.
- A chcesz się przekonać...? - wyszeptałem, mierząc ją z wyraźnym błyskiem w oku.
***
Wpatrywałem się uważnie w dwie, niskie postacie, które pod moim bacznym spojrzeniem przebierały zawartość któregoś z kolei stoiska z zabawkami. Opierałem się o słup, zepsutej lampy, żeby nie zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Wolałem siedzieć cicho... Z resztą, co mogliby pomyśleć sobie ludzie o jakimś facecie, który szwenda się z dwoma małymi dziewczynkami? Pedofil.
- W każdej chwili może je ktoś porwać - wtrąciła Emily, która jak zwykle spoczywała na mym ramieniu. Spojrzałem na nią kątem oka, uśmiechając się delikatnie.
- Oj, nie dadzą rady - dodałem i zaprzeczyłem jednoznacznie głową. 
Zawsze wiem co robię. Mam już na tą dwójkę plany... W zasadzie, zarys ich historii szykowałem w głowie od dobrego miesiąca. Chyba wykorzystywanie ludzi, w tym dzieci za bardzo weszło mi w krew... 
- Oho, chyba już się zaczyna... - prychnąłem, dostrzegając zakapturzoną postać, która wpatrywała się w dziewczynki.
Jego wzrok pełen żądzy... Żądzy czegoś lub kogoś, kogo mógłby zaciągnąć do tego ciemnego zaułka za rogiem. Ugh.. Nienawidzę takich gości. Zamiast nacieszyć się jakimiś pasztetami, które z chcęcią dałyby im dupy, wolą niszczyć życie beztroskim małolatom...
- Może nie podejdzie bliżej - wypaliłem, nie odrywając wzroku od całego towarzystwa.
- Głupek! - potrząsnęła delikatnie swoją małą główką, śmiejąc się przy tym.
Rozpoczął konwersację i pierwsze próby kontaktu cielesnego. Na szczęście porę pojawiłem się obok...
- Wybrałyście już sobie coś? - skierowałem pytanie, jakby nigdy nic.
Nie minęła sekunda, a moje funkcjonujące oko zmierzyło mężczyznę morderczym wzrokiem. Gdybym był tym, kim kiedyś... Już by nie żył.
- Uch, to chyba jedna z karykatur ludzkich... Nowa atrakcja w tym parku rozrywki! - wyszczerzyłem się. Chyba miał świadomość, że właśnie przed momentem przeskanowałem go na wylot wzrokiem. Odsunął się kilka kroków wstecz, po czym umknął wraz z tłumem.
- Głupek! Głupek! - krzyknęła za nim moja towarzyszka.
- Spokojnie Emily... - pogładziłem delikatnie jej brązowawą czuprynkę. - Zaraz zacznie się koncert - zwróciłem się w stronę Lily i Flurry. - Trzymajcie się blisko mnie, nie mam zamiaru po tej całej imprezie szukać was przez kilka godzin...
<Flurry?>

wtorek, 26 września 2017

Od Alessi CD Rick'a

Co on robi? Czemu wyciąga dłoń w moją stronę? Atak? A może chce mnie porwać?  Popatrzyłam na niego niepewnie, chowając chwilowo dłoń za siebie.
-Z jakiego jesteś klanu? -zapytałam podejrzliwie.
Mój ogon lekko drżał. Nie pasowała mi ta sytuacja. Skąd on niby się tu wziął? Jest późno i w sumie o tej porze rzadko kto wychodzi na spacerki.
-Spirit of Shining Star. -powiedział mężczyzna.
Z uśmiechem zeskoczyłam z kamienia i podałam mu dłoń, która też przy okazji była lekko zakrwawiona.
-Mam nadzieję, że mnie nie oszukałeś. Też jestem z tego klanu. Miło mi ciebie poznać. Jestem Alessia. -powiedziałam i spojrzałam na dłoń. -Cóż, uścisnęłabym ci rękę, ale jak widzisz jest w... Opłakanym stanie.
Facet delikatnie się uśmiechnął i zaczął oglądać moją dłoń.
-Mi również miło Alessio. Jestem Rick. -powiedział.
Potem przewróciłam lekko oczami.
-Spokojnie, to tylko głupie skaleczenia. -powiedziałam i usiadłam na ziemi na kolanach.
Delikatnie przyłożyłam zdrową dłoń do tej zakrwawionej i zamknęłam oczy. Między szparami, które powstały w zagięciach dłoni, zaczęło wydobywać się zielonkawe światło. Po chwili ono zgasło, a moja ręka była jak nowa. Klasnęłam dwa razy.
-Tadam. -powiedziałam, robiąc z dłoni literkę "v".
-Magia uzdrawiania? Jesteś medykiem? -zapytał mnie, siadając obok.
Pokręciłam przecząco głową.
-Nauczyłam się tego na zapas. Nie wiadomo, kiedy mi się to przyda. Ze stanowiska jestem opiekunką, a czasami też nauczycielem. -odpowiedziałam.
-Ah, rozumiem. Ja jestem zwiadowcą.-dodał.
Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na niebo. Naciągnęłam mocniej na głowę kaptur, aby nie było widać moich uszu. Ogona za nic już nie schowam.
-Jesteś? Chodzi mi... O rasę. -zapytał.
-Najzwyklejszy biały kot. A ty?
-Lew amerykański.-odpowiedział.
Na tym skupiała się nasza rozmowa. Kim jesteśmy, co lubimy robić i tym podobne głupotki. Potem padłam jak kłoda na ziemię i patrzyłam w lekko rozjaśniające się nocne niebo. Cóż... Ta piękna pora przemijała i zbliżał się małymi kroczkami poranek. Z tego co wiem mam jeszcze kilka dni wolnego. Nie muszę się przejmować pracą, choć chętnie sprawdziłabym co u dzieciaków. Spojrzałam na Rick'a i lekko się uśmiehnęłam.
-Wiesz, że jesteś pierwszą osobą jaką tu poznałam? -zawiadomiłam go.
Wiem, jestem głupia. Od razu tak dokładnie zaznajamiam się z osobą, którą spotkałam kilka godzin temu. No ale... Przegadaliśmy te kilka godzin i mamy chyba kilka wspólnych nam tematów, poza tym... Rasy nasze są z tej samej rodziny, czyli kotowatych i nie wiem czemu, ale odczuwam z tego powodu ulgę. Lekko się uśmiechnęłam i spojrzałam na niebo, które zaczęło się zaróżowiać, a gwiazdy już dawno zniknęły... Szkoda, a było tak pięknie...
Jutro, znaczy dzisiaj będę musiała ponownie nawiedzić to miejsce, aby kolejną noc spędzić pod gwiazdami i zachwcać się tym pięknym widokiem.
<Rick? ^^>

Od Flurry cd Kevin

* tepu tepu *
   – Wstawaj! – wrzasnęłam do ucha Xerxesowi.
Rzucił we mnie poduszką, którą natychmiast złapałam, gdy pojawiła się tylko w zasięgu moich dłoni.
– Jak zwykle nieudany rzut. – przekrzywiłam głowę.
    W rogu łóżka stanęła Lily. Pokazała mi, bym była cicho. Kiwnęłam głową. Uśmiechnęła się chytrze.
– No wstawaj! Mieliśmy iść na karuzelę! – pisnęłam.
– Za wcześnie... – mruknął.
– Już czwarta trzydzieści! Za dwadzieścia siódma mieliśmy tam być! Potem będą kolejki, a chcę jeszcze autograf od tego piosenkarza co ma tam być!
– Spokojnie, zdążymy...
W tym momencie wylało się na niego wiadro wody z lodem.
Zanim jego mózg przetrawił, co się właśnie stało, Corrinne uciekała, ciągnąc mnie za rękę. Śmiała się. Śmiała się na cały głos.
Jej stan się poprawiał. Od miesiąca się uśmiechała.
– Zabiję! – rozległ się jeszcze wark z pokoju.
Z w i e r z ę c y wark.
Zamknęłyśmy się w pokoju, podpierając drzwi i wciąż dusząc się ze śmiechu.
Klamka poruszyła się gwałtownie, na co odskoczyłyśmy od drzwi.
Przedmiot został wyrwany, a w jego miejscu stał nasz wkurzony  opiekun.
– Która to taka zabawna?
– Ano ja. – wyszczerzyła się niebieskowłosa, chamsko podnosząc głowę do góry.
Zachichotałam.

< Kevin? Nie bij :c >

Od Yuri'ego CD Viktor

O nie, nie, nie, nie...! Jest za blisko! Powinienem go walnąć? Ja chcę tylko wrócić do domu, a ten o to osobnik chce zaciągnąć mnie do siebie.... To nie tak, że się nie cieszę z naszego spotkania po latach, jednak nie jestem taki jak kiedyś... Znacznie trudniej jest mi przebywać w towarzystwie ludzi, nawet jeśli osobą, z którą teraz spędzam czas, jest sam Viktor Nikiforov.
- Twoja propozycja jest bardzo zachęcająca jednak... - odsunąłem się od niego nagle i spojrzałem na niego przepraszająco. - Naprawdę nie mogę, wybacz...
Jego wyraz twarzy nagle się zmienił, co mnie całkowicie zaskoczyło, gdyż na jego pogodny uśmiech zniknął, a brwi niebezpiecznie się zmarszczyły. Miałem wrażenie, że go zdenerwowałem, co nie było przecież moim priorytetem, zawsze w młodości się starałem, aby był ze mnie dumny...
- Yuri... - wziął głęboki wdech, na co ja automatycznie się spiąłem i zacisnąłem wargi w wąską kreskę. - Czemu kłamiesz?
Przejrzał mnie... W sumie czego się spodziewałem po tak marnej wymówce?
- J-Ja... - spuściłem wzrok na swoje czarne, sportowe buty, które w tej chwili wydały mi się bardzo interesujące. - P-Przepraszam...
Nie wiedziałem czy jest mną rozczarowany, czy też może czuje do mnie niechęć. Wiem tylko, że nie dam rady przełamać tego strachu. Za dużo tych wspomnień we mnie się nazbierało, abym mógł komuś znowu zaufać.
- Przepraszam Viktor... - zacząłem nerwowo bawić się swoimi chudymi palcami, wyginając je na wszystkie możliwe sposoby. - Nie mogę... - urwałem w połowie zdania i odwróciłem się gwałtownie tyłem do towarzysza, przegryzając mocno wargę.
Nie powiem mu przecież tego... Nie chcę jeszcze bardziej psuć jego zdania o mnie...
- Yuri... - znowu usłyszałem swoje imię i poczułem silne ramiona, otulające mnie w talii, przez co wstrzymałem oddech, czekając na jego kolejny ruch. - Spokojnie... Jeśli nie chcesz, to nie będę cię do niczego zmuszał...
Na słowa mojego byłego trenera w moich oczach pojawiły się łzy. Powinienem go teraz odtrącić i przyjąć obojętny wyraz twarzy. Powinienem udawać, że wcale nie cieszę się ze spotkania... Ale zamiast tego odwróciłem się w jego stronę i przytuliłem się do niego mocno, ignorując łzy, które już od dłuższego czasu, kreśliły na moich polikach mokre dróżki.

~~*~~

Muszę przyznać, że dom Viktora, choć nie był ogromny, to sprawiał wrażenie dostojnego i każdy pewnie pozazdrościłby mu takiego lokum. Starszy podszedł do drzwi i otworzył je spokojnie, posyłając mi łagodny uśmiech.
 - Zapraszam do środ... - zaczął, lecz nagle został przewalony na ziemię przez dużego, brązowego pudla, który od razu zaczął lizać swojego właściciela po twarzy.
Reklamówki trzymane przez Viktora poleciały na ziemię wraz z nim,na co skrzywiłem się biorąc pod uwagę, że były tam jajka. Jednak mężczyzna najwyraźniej był z takiego powitania zadowolony, gdyż śmiał się głośno, klepiąc zwierzaka po boku. Uśmiechnąłem się lekko, co bardziej pewnie wyglądało jak jakiś grymas, ale nie przejąłem się tym i dalej obserwowałem tą dwójkę.
Kiedy pies w końcu zszedł z Viktora, całą uwagę przeniósł na mnie i oczywiście nie obyło się bez skakania na mnie i lizania.
- Makkachin! Nie męcz mi tu Yuriego. - platynowłosy odciągnął ode mnie pupila, na co ten zaszczekał kilka razy i wbiegł do domu, merdając wesoło ogonkiem. - Coś nie tak? - spojrzał na mnie zaniepokojony, najwyraźniej zauważył smutek w moich oczach.
Uniosłem na niego wzrok i pokręciłem przecząco głową.
- Przypomniał mi się tylko mój psiak... - uśmiechnąłem się smutno. - Pewnie już dawno zdechł... - szepnąłem sam do siebie, po czym poczułem jak Vitya obejmuje mnie ramieniem i wprowadza do środka.
Grzecznie zdjąłem z siebie kurtkę i buty, aby następnie poczekać aż gospodarz zaprosi mnie dalej. Przez cały czas byłem spięty i rozglądałem się nerwowo po całym domu, tak jakby zaraz miało coś na mnie wyskoczyć, jak w jakimś horrorze. Jednak nic takiego się nie stało, a po kilkunastu minutach, moje mięśnie stopniowo się rozluźniły.
W kuchni pierwsze co zrobiliśmy to przygotowaliśmy niezbędne składniki i przyrządy. O dziwo dobrze się bawiłem, kiedy wraz z Viktorem testowaliśmy nasze umiejętności kulinarne. Pierwszy raz tak szybko zleciał mi czas w czyimś towarzystwie, a do tego zjadłem z kimś wspólny posiłek, który był bardzo pyszny.

~~*~~

Po posiłku pozmywaliśmy naczynia, po czym zajęliśmy miejsce na sofie w salonie, gdzie oglądaliśmy jakiś film. Chciałbym żeby tak było codziennie... Chciałbym w końcu komuś zaufać... Ale czy mogę? Czy warto ufać? A może znowu popełnię błąd...?
- Viktor... - szepnąłem cicho i nieśmiało uniosłem wzrok na mężczyznę. - Czy ja... J-Ja... C-Czy mogę ci zaufać...?

< Viktor? :3 >

poniedziałek, 25 września 2017

Od Kevina CD Flurry

- Wybierz coś dla siebie - powiedziałem w końcu, gdy dostrzegłem, jak starsza dziewczynka jedynie bezczynnie stoi.
Z początku zmierzył mnie jedynie jej pełen nienawiści wzrok, lecz po chwili dorzuciła do tego wulgarny gest ręką. Spojrzała przelotnie na jedną z bluz, które wisiały na wieszaku, a zaraz po tym wybiegła ze sklepu. Zdezorientowany, sam do końca nie wiedziałem co zrobić... Jedynie zaśmiałem się nerwowo.
- Dobra, mam dla ciebie bojowe zadanie - zwróciłem się w stronę stojącej tuż obok dziewczynki, która w momencie wlepiła we mnie swoje niebieskie oczyska. Cholera. Słodka niczym lizaki... Boże, Xerxes, ty pierdolnięty pedofilu. Wspomijając, że w pewnym sensie je porwałeś...
- Znajdź jakieś ubrania dla swojej koleżanki, dobrze? - przykucnąłem, po czym delikatnie poklepałem ją po głowie niczym pieska. - Tą bluzę też weź - wskazałem palcem na jeden z wieszaków. - Zaraz wrócę - podsumowałem, a następnie z miejsca ruszyłem za niebieskowłosą, która zaledwie kilka sekund temu zniknęła za regałami.
"No i w coś ty się wpakował..." - mruknąłem do siebie w myślach.
Stanąłem za drzwiami centrum handlowego. Mój wzrok starał się zlustrować całą, otaczającą mnie w tej chwili przestrzeń. Co prawda - jednym okiem było to niemalże niemożliwe, lecz... Po chwili wychwyciłem drobną postać, która skulona siedziała pod szarym murkiem. Westchnąłem cicho, z wyraźną ulgą. Nie chcieliby mi się uganiać za jednym dzieckiem przez pół miasta. Wykonałem kilka powolnych kroków w jej stronę, ukradkiem sięgając do zawsze trzymej przy sobie saszetki. Wyciągałem z niej jednego, małego lizaka.
- Masz ochotę? - uśmiechnąłem się, podsuwając słodycz pod nos młodej, nad zwyczaj roztrzęsionej istotki ludzkiej.
- Od lizaków nie można dostać cukrzycy! - dodała Emily, która wciąż spoczywała na moim ramieniu. Spojrzałem na nią kątem oka, śmiejąc się.
- Obawiam się, że Corr nie ma teraz chęci na żartowanie... - powiedziałem szeptem do towarzyszącej mi laleczki, która jedynie przytaknęła mi swoją malutką główką. - Wiesz... Dziwny z ciebie dzieciak - zwróciłem się z powrotem w stronę dziewczyny, która w tej samej pozycji siedziała na ziemi.
Nachyliłem się delikatnie nad nią, przy tym dokładniej przyglądając się jej postaci swym funkcjonalnym okiem. Chyba już wiem, o co chodzi...
- Pozwól, że coś ci poradzę - zacząłem, po krótkiej przerwie. - Pewnego dnia twoja uporczywa wierność w końcu stanie się ostrzem raniącym tych, o których dbasz - wypaliłem, dobrze wiedząc, że przemawiam w ten sposób do jej dorosłej "ja", którą trzyma w głowie. - Otwórz szeroko oczy... Bo inaczej skończysz tak jak ja... - westchnąłem, delikatnie odwracając wzrok w bok.
Wydaje mi się, że właśnie w tym momencie przetwarzała sobie wszystko w swojej małej główce. Mnie osobiście się nie śpieszyło, mogłem tak stać nawet kilkanaście minut, czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Cukierków mam pod dostatkiem, więc...
- Nienawidzę tego świata... A w szczególności ciebie, błaźnie! - warknęła, nerwowo przecierając policzki rękawami, które i tak już były odrobinę przemoczone. W odpowiedzi, prychnąłem pod nosem,
- W takim razie pozbądź się wszelkich emocji i dąż do celu, nie zważając na ofiary - podsumowałem, podając jej rękę. - A teraz, chodź. Zrób swojej podopiecznej przyjemność i zaproś ją na lody. Oczywiście, na mój koszt - z twarzy nie schodził mi uśmiech.
<Flurry?>

niedziela, 24 września 2017

Od Rick'a CD Alessi

Suche gałązki pod moimi butami łamią się, wydając głośne trzaski. Nie przejmuję się nimi zbytnio... Właściwie to nie przejmuję się nimi wcale. Kto miałby napaść mnie w środku nocy, na jakimś zadupiu w lesie? Marszczę brwi... A co ja robię w środku nocy na jakimś leśnym zadupiu? "Spaceruję żeby pooddychać". Taaaak. Doskonale wiem, że nie potrafię być ze sobą szczery nawet we własnych myślach. Prawdziwa wersja historii jest taka, że zwyczajnie nie mogłem spać i postanowiłem pobiegać, mając nadzieję, że w ten sposób łatwiej zasnę. Niestety moja kondycja okazała się na tyle beznadziejna, że po niecałym kilometrze musiałem się zatrzymać. Naprawdę nie rozumiem jak to działa. Jeśli przejdę do mojej zwierzęcej formy, potrafię pędzić przez naprawdę długi czas, nie czując żadnego obezwładniającego zmęczenia. Natomiast jako człowiek do niczego się nie nadaję. Jeśli chodzi oczywiście o sport. Ogólnie to jestem rzecz jasna zajebisty.
Teoretycznie, zważywszy na to, że kilka dni temu dołączyłem do jednego z "klanów", nie powinienem błąkać się sam po lesie. W końcu mówili coś o... Zwiększonym ryzyku?
Ostatecznie tak czy tak... Zawsze jest opcja, że na takim spacerze ktoś mnie zabije, zje, albo sam się zabiję. I wszystkie moje troski, nieśmieszne kawały o blondynkach i problemy ze snem, przestaną mieć jakiekolwiek znacze...
Potykam się o jakiś korzeń, obijając duży palec.
-Kurwa- przeklinam, czując, że tracę równowagę. Przy okazji udaje mi się spłoszyć jakieś wróble czy inne latające ścierwa.
Zatrzymuję się, z nienawiścią zerkając przez ramię na mały, ukryty wśród jakiegoś zielska korzeń. Mruczę z niezadowoleniem i ruszam dalej przed siebie, wpadając prosto w pajęczynę.
-Nosz cholera jasna! -syczę w nicość, próbując pozbyć się z twarzy lepkich nitek. Dlaczego natura nie może być dla mnie bardziej uprzejma?
Wyciągam palec wskazujący i sprawiam, żeby na jego czubku pojawił się mały płomień. Teraz przynajmniej "coś" widzę.
Gdybym nareszcie zdecydował się na zmianę w lwa afrykańskiego, nie potrzebowałbym tego mizernego światełka. Ale postawiłem sobie za cel honoru, że odbędę tą wycieczkę jako zupełnie normalny, niczym nie wyróżniający się z tłumu człowiek.
Patrzę na mój płonący palec. No... Prawie normalny.
Ruszam dalej z poczuciem, że jakiekolwiek wytwory natury nie stanowią już dla mnie zagrożenia.
Po dłuższej chwili raczej bezmyślnej wędrówki udaje mi się wyjść na szerszą ścieżkę. Nie ma na niej drzew, a przede mną rozciąga się duża tarcza księżyca. Widok pewnie zaparłby mi dech w piersiach, gdybym był typem osoby, którą... Zachwycają takie widoki. Gaszę przyświecający mi płomyczek i zatrzymuję się, z lekkim znudzeniem patrząc w księżyc.
Ładny.
Świeci.
Nie świeci.
Odbija światło.
Tak czy tak całkiem ładny.
Ja też jestem ładny.
Całkiem miło jest wiedzieć, że ma się coś wspólnego z księżycem.
Moje rozważania na temat księżyca i naszego wspólnego piękna, przerywa jakiś pyłek, który zdecydował się wpaść do mojego nosa, wywołując reakcję powszechnie nazywaną "psiknięciem". Pociągam nosem i znowu patrzę na księżyc. Okazuje się jednak, że teraz księżyc spadł na dalszy plan.
Coś co wcześniej miałem za kamień, chyba kamieniem nie było, bo teraz widzę to (a właściwie zarys tego), stojące na dwóch zupełnie ludzkich nogach.
Mój mózg nieśpiesznie zaczyna wyjaśniać mi zaistniałą sytuację.
To coś może być niebezpieczne.
Wciąż żyję, więc to coś nie siedzi tu z zamiarem zabicia mnie.
To coś już chyba mnie zauważyło.
Chyba warto by zareagować w jakikolwiek sposób.
Ku mojemu własnemu zdziwieniu, powoli ruszam w stronę postaci.
To chyba kobieta...Kobieta z ogonem...
Lekko zwalniam, próbując zaakceptować nowe informacje. Cóż. Normalny człowiek pewnie by spierdolił. A ja miałem w końcu odbyć spacer normalnego człowieka. Drapię się po głowie nadal idąc, widząc, że kobieta przede mną, robi dziwnie niespokojny ruch, jakby zastanawiała się w którą stronę uciekać.
Zmieniam zdanie. Nie jestem normalnym człowiekiem i chcę zobaczyć kobietę z ogonem.
- Spokojnie - mówię jednym z najbardziej przyjacielskich tonów głosu na jakie mnie stać.
Kobiety chyba to nie przekonuje, bo nadal wygląda tak, jakby zaraz miała dać nogę.
Ja jednak jestem już na tyle blisko, że mogę dostrzec białą różę i krew, spływającą po jej dłoni.
Unoszę lekko brew, zatrzymując się. Kobieta przypomina mi jakieś przestraszone leśne zwierzątko. Z doświadczenia wiem, że leśne zwierzątka są strasznie szybkie i raczej nie stoją sobie spokojnie, widząc podchodzącego zbyt blisko nich człowieka. A akurat to leśne zwierzątko mnie zainteresowało i nie chcę go przestraszyć.
-Chyba się skaleczyłaś - wyciągam rękę w stronę skaleczonej dłoni dziewczyny.
<Alessia?>

Od Flurry cd Kevin

Ciepło...
Zamrugałam parę razy powiekami.
Nie byłam w kartonie, a obok mnie drzemała Lily okryta kocem. Cicho jęknęłam, próbując wstać.
– Cześć.
Drgnęłam, a moje oczęta nerwowo zabłysły.  Spojrzałam nieufnie na  białowłosego mężczyznę, który za to wpatrywał się w szarą gazetę, choć miałam wrażenie, że bacznie obserwuje mnie.
Posłałam mu niewinny, delikatny uśmiech, pod którym skrywały się naprawdę r ó ż n e uczucia. Wdzięczność, nieufność, strach...
Dotknęłam lekko Corrinne, która od razu zerwała się jak oparzona. Aż podskoczyłam. Jej klatka piersiowa unosiła się nerwowo.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje.
Dosłownie mordowała go wzrokiem, ale nic nie mówiła.
– No to dzieciaki! Może tłumaczenie co robiłyście na ulicy zostawimy na później, a teraz zjemy coś i pojedziemy na zakupy?
     Wesoło kiwnęłam głową. Wydawał się miły i ogólnie przyjazny.
Niebieskowłosa trzymała mnie cały czas blisko siebie. Nawet podczas jedzenia, a potem przy chodzeniu po sklepach.
* Pisać mi się nie chce, ok? ~Perspektywa Corrinne*
Znudzona patrzyłam jak Flurry zbiera stosty ciuchów. Większość była z jakimiś nadrukami. Jedne to były jakieś napisy, a inne miały obrazki. Na przykład pandy.
Ja jedynie patrzyłam na jakieś bluzy, ale nic nie brałam. Choć widziałam, że Flurry wzięła z parę rzeczy akurat mojego rozmiaru.
– Nie jestem pewien, czy to dobry wybór. – słyszałam od czasu od czasu głos białowłosego, pomagającego mojemu oczku w głowie. Niech tylko jej coś zrobi...
Przeszłam obok niego, by wycofać się do innej alejki, ale chwycił mnie za rękę.
– Wybierz coś dla siebie. – powiedział. Pokazałam mu wolną ręką środkowy palec i wyrwałam dłoń z uściaku.
Fakt faktem, że dostrzegłam fajną bluzę z kapturem i bardzo ją chciałam, ale nie zamierzam nic od niego brać.
      Nagle zerwałam się i uciekłam. Na dwór. Ignorując śnieg, skuliłam się pod jakimś murkiem.
Łzy sprawiały, że policzkie jeszcze bardziej piekły.
Co stało się z Shawnem? Słyszałam od opiekunki, że jest szczęśliwy w nowej rodzinie, która wywiozła go chyba do Kanady.
Obróciłam w dłoniach srebrny naszyjnik.
Co się z nimi stało? Chyba nigdy sobie nie wybaczę t a m t y c h słów.
– Czemu uciekłaś? – usłyszałam zza pleców.
– Zostaw mnie. – warknęłam przez zęby, ale nie zabrzmiało to tak, jaki był zamiar, bo mój głos się załamał.

< Kevin? Sorry ;_; >

Rick Overon


Życie jest proste, jeśli jest się wystarczająco chorym


Imię i Nazwisko: Rick Overon
Pseudonim: Sin 
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 30 lat
Rasa: lew amerykański
Orientacja: Raczej heteroseksualny, ale ku jego własnemu zdziwieniu, zdarza mu się obejrzeć za facetem.
Zauroczenie: -
Klan: Spirit of Shining Star
Stanowisko: Zwiadowca
Żywioł: Umysł ze znikomą domieszką ognia... Albo na odwrót.
Moce: 
-Czasowa kontrola umysłu. Potrafi kontrolować ludzi i wykorzystywać ich do własnych celów. Działanie jego wpływów nie jest wieczne.
-Wymazywanie, przekształcanie wspomnień - również tych najświeższych widzianych w chwili obecnej czyt. widzisz to, co chce, żebyś widział/widziała
-Kontrola własnego bólu, Mogłoby się wydawać, że moc niemal głupia i w sumie wcale nie "moc". Jednak Rick potrafi oprócz cudzych umysłów, kontrolować też własny, co pozwala mu między innymi blokować poczucie bólu w umyśle - w ograniczonym stopniu. Nie potrafi w końcu zupełnie blokować zakończeń nerwowych, tylko zmniejszać ich działanie w mózgu.
-Samozapłon. Chociaż nie jest jakimś ekspertem. Nie potrafi nagle zamienić się w pieprzoną kulę ognia. Umiejętność raczej przydatna w podpalaniu papierosów bez zapałek i zapalniczek.
- ? Wg statystyk i kilku mądrych ludzi powinien mieć jeszcze jedną moc. Są dwie możliwości. Albo nie udało mu się tej ostatniej przez 30 lat swojego życia odkryć, albo zwyczajnie jest wybrakowany i piątej mocy nie posiada. Tego dowiemy się w przyszłości... Albo i nie.
Umiejętności: Gra na gitarze, dobra orientacja w terenie, malarstwo ścienne (mówiąc prościej graffiti), całkiem nieźle radzi sobie na deskorolce.
Charakter:
Rick jest człowiekiem.
A co za tym idzie popełnia błędy, zdarza mu się działaś irracjonalnie lub głupio. Ma 30 lat i powinien już coś tam wiedzieć o życiu lub ewentualnie być odrobinę mądrzejszy. Nic z tych rzeczy. Mężczyzna jest skrajnie nieodpowiedzialny, co dyskwalifikuje w zawodach o "najlepszego opiekuna świata"
Ma duże problemy z poczuciem "wspólnoty" czy jakiejkolwiek "więzi" z innymi ludźmi. Zwyczajnie nie zabiega o towarzystwo.
Teoretycznie (jeśli go zapytać) nie lubi mówić o sobie, ale tak naprawdę, uwielbia kiedy ktoś interesuje się jego osobą. Zwyczajnie udaje, że jest mu to obojętnie (z resztą z marnym skutkiem)
Rick spotkał w życiu wielu ludzi, którzy próbowali mu "wejść do głowy" - w jakiś sposób na niego wpłynąć, zmienić go, zaprzyjaźnić się, czy zrobić coś innego co nazywa się mianem "relacji z innymi ludźmi". Większość z tych osób, mężczyzna odprawił z kwitkiem. Żeby patrzył na kogoś z jakimkolwiek zainteresowaniem, trzeba najpierw zdobyć jego szacunek. Nie jest to znowu takie trudne. W sumie Rick sam nie wie od czego to zależy. Niektórzy zdobywają go niemal " z miejsca" po kilku wypowiedzianych zdaniach. Inni muszą się trochę bardziej napracować. Tak czy tak, żeby ostatecznie nawiązać z mężczyzną jakieś relacje, trzeba nie tylko zdobyć jego zainteresowanie i szacunek, ale też chociaż odrobinę zaufania, co aktualnie jest niemal niewykonalne.
Rick jest kłamcą. Nie lubi kłamać, ale robi to przy każdej okazji - nawet jeśli jest to zupełnie niepotrzebne. Tego akurat w sobie nienawidzi, ale nie na tyle, żeby nad tym popracować. Jednak ostatecznie jest dobrym człowiekiem. Nienawidzi ludzi, którzy twierdzą, iż "lubią zabijać". Uważa to za czystą dziecinadę. No bo... Jak głupim trzeba być, żeby kogoś, coś zabić bez zupełnie żadnego powodu? Lub, żeby wpadać w dziwaczne podniecenie na widok krwi? W końcu to tylko najzwyklejsza tkanka łączna.
Sam Rick ma kilka nieco niecodziennych poglądów na temat życia i tego co go otacza. Jeśli ktokolwiek potrzebowałby jakiejkolwiek niecodziennej, ale działającej rady, powinien do niego zajrzeć, zdecydowanie nie powtórzy odwiedzającemu tego, co powtarzają wszyscy wokół. No... Chyba, że wszyscy wokół mają rację. Wtedy wyjdzie na to, że osoba, która do niego przyszła jest skończonym debilem (czego Rick nie omieszka mu powiedzieć)
Cechy Charakterystyczne: Właściwie wszystkie cechy charakterystyczne widać na zdjęciu. Ach! Jednak nie! Ma dość sporą bliznę na dużym palcu lewej nogi. 
Ciekawostki: 
- Jego ulubiony kolor to czerwony
- Ulubiona liczba to 7
- Nienawidzi koloru żółtego
- Lepiej nie rozmawiać z nim na temat antycznych mitów
Głos: link
Właściciel: Hw - queeninblack
Mia Land of Grafic