sobota, 27 maja 2017

Od Laury CD Rosalie

Dziewczyna nie chciała za żadne skarby odłożyć noża. Trzymała go kurczowo w swojej dłoni.
- Rosalie, opanuj się! - krzyknął Rutger, podchodząc do mnie.
Wszystko działo się bardzo szybko. W jednym momencie dziewczyna odepchnęła od siebie chłopaka, który chciał odebrać jej przedmiot. Przewrócił się on na plecy, lecz szybko po tym otrząsnął się i podniósł z ziemi. Zupełnie nie rozumiałam co tak właściwie się dzieje. Najwidoczniej Rosalie od czasu do czasu posiada swego rodzaju "ataki agresji". Chłopak otrzepał się z kurzu.
- Odłóż to! - krzyknął głośniej w stronę dziewczyny.
- Pocóż ja mam wciąż trwać na tym świecie? - zapytała jakby nieobecna, przejeżdżając nożem po swej ręce. - Gdyby ona tu była... Zorganizowałabym jej jakąś imprezę niespodziankę czy coś... Huh...
Wyczułam jak mocnej zaciska dłoń na rączce noża. Wiedziałam co chce zrobić... Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, skończyłam pomiędzy nią a nóż. Przytrzymywałam swoją dłonią ostrze. Zacisnęłam na nim swoją dłoń. Czułam jak pod wpływem nacisku Rosalie, nóż wbija się w moje palce...
- Laura, co ty wyprawiasz!? - wykrzyknął stojący za mną chłopak.
Kilka kropel krwi wypłynęło z mojej dłoni. Nie musiałam długo czekać na reakcję chłopaka. Wyciągnął z kieszeni jakaś strzykawkę, żeby w następnej kolejności wbić ją w szyję kobiety. Nóż wypadł jej z dłoni, a ona sama upadła na ziemię.
- Co z nią? - zapytałam, unosząc wzrok na chłopaka.
Bez słowa dorwał moją dłoń. Ułożył ją na mojej, a gdy chciał coś powiedzieć... Rana samoistnie się zagoiła​.
- Kim ty...? - nie dokończył.
- Eksperymentem, któremu udało się uciec - wzruszyłam ramionami, przybliżając do siebie rękę. - Gdzie ją bierzemy? - szybko zmieniłam temat.
- Do domu - odpowiedział krótko, biorąc dziewczynę w ramiona. - Kluczyki są w tamtej torbie - wskazał głową na plecak leżący na ziemi.
Przewiesiłam go sobie przez ramię. Ruszyłam za chłopakiem, który widocznie szybko się męczył. Już po kilku minutach marszu dostrzegłam, jak z jego czoła zaczynają spływać pierwsze kropelki potu.
- Szybko się męczysz? - uniosłam wzrok z kluczyków na chłopaka.
- Takie schorzenie - odpowiedział szybko.
***
Dlaczego musiałam się go posłuchać? Siedzę tu od kilku godzin, a on wciąż siedział przy Rosalie. Z nudów zaczęłam bawić się ozdobami na stole, słuchając przy tym muzyki. Nuuddy!!!
- Pilnuj jej - powiedział wychodzący z pomieszczenia Rutger.
Nie wiem dlaczego, ale bez słowa przytaknęłam mu głową. Zniknął tak samo szybko jak się pojawił... No cóż! I tak nie miałam nic ciekawego do roboty. Po kilku minutach zza drzwi wyłoniła się fioletowłosa dziewczyna z kubkiem w ręce. Gdy dostrzegła moją osobę, od razu przeskanowała mnie wzrokiem. Przetarła ręką oczy.
- Co ty tu robisz? - zapytała z wyraźnym zdziwieniem.
- Głównie siedzę - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Jak się czujesz?
- Um... Dobrze? - odłożyła naczynie do zlewu. - Może powiem jaśniej... Co robisz w moim domu? - oparła się dłońmi o stół.
- Rutger nic Ci nie mówił? - uniosłam pytająco brwi, zakładając ręce za głowę.
<Rosalie? Wy*ebiesz mnie z domu?>

Od Rosalie cd. Laury

一  No dobra, może źle to ujęłam. Prawie każdy z nas kogoś stracił. 一 zapomniałam o rękach, które wciąż mi się trzęsły, mimo połknięcia leków. Wlepiałam tylko wzrok w dziewczynkę.
Mój umysł się wyłączył, w momencie, gdy ponownie miałam sięgnąć po pudełeczko.
   Zamiast tabletek w mojej dłoni znalazł  się nóż [Miał być pistolet, ale to by głupio brzmiało; pistolet Desert Eagle, a tu jest Klan Desert Eagles no i... tsa...] 
一 Rose? 一  dobiegł do mnie głos Rutgera, jednak nie dałam po sobie znać, że go usłyszałam.
一  Rosalie, uspokój się...
一  Nie podchodź, dla własnego bezpieczeństwa. 一  syknęłam przez zęby, po czym już całkowicie nad sobą nie panowałam.
Słyszałam tylko przytłumione głosy, a w moim umyśle panowała ciemność.
🐺🐺🐺
 Mamo? Co się dzieje? 
                      Dlaczego... Dlaczego we mnie celujesz?
                                                                                  Mamusiu? 
                                                                                              Nie chcesz tego, prawda?
                                                                                                                Wszystko ci wybaczę...




Przepraszam, słoneczko...
                                         To ja powinnam...
                                                                   Nie ty...
                                                                              Przepraszam...
🐺🐺🐺
Ciemność. Tak bardzo miałam ochotę jeszcze spać, a jednak nie mogłam. 
Czułam, że ktoś trzyma moją dłoń. Zerknęłam na Rutgera. 
一  Dzięki. 一  szepnęłam. 一  Zrobiłam coś komuś? 
一  Nie. 一  uśmiechnął się smutno. 一   Czyli nie pamiętasz, co się działo?
一   Nope.
一   A często takie ataki ci się zdarzają?
一   Rzadko... Zazwyczaj leki pomagają. 
Nic nie odpowiedział czy nie zapytał. Zerknął na godzinę na ekranie swojego telefonu.
一   Powinienem być na koncercie... 一    mruknął.
一    No to leć! Dobrze się czuję. 一  strąciłam jego rękę z uśmiechem.


< Laura? >

piątek, 26 maja 2017

Od Petera CD Shadow

Przyglądałem się dziewczynie z dużą uwagą. Była aniołem, czy kimś w tym stylu, że posiadała takie skrzydła? Nigdy nie zrozumiem tego świata...
- Ty... - zacząłem, lecz przerwała mi kolejna fala wybuchów.
Sam zacząłem się zastanawiać co takiego mogło spowodować nagłe zepsucie się samochodu. Było wiele opcji... Rocket mógł coś przy nim grzebać, żeby go "podrasować" lub ktoś celowo coś zepsuł. Jeśli ta pierwsza opcja okazałaby się prawdą... Wiewiór nie żyje. Mimo wszystko ta druga możliwość wydawała mi się bardziej prawdopodobna. Mógł to być sabotaż ze strony jakiegoś klanu...
- Dzięki - uniosłem wzrok na dziewczynę, powoli podnosząc się z ziemi.
- Ty ratujesz życie mi, a ja tobie - wzruszyła ramionami.
- A te skrzydła...? - zapytałem, przyglądając się osmolonym piórom, które co chwile odpadały.
W jednym momencie rozpłynęły się one w powietrzu. Zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły... Odczekaliśmy jeszcze kilka sekund, po czym wyszliśmy na zewnątrz. Kupa złomu, która pozostała pośród tego całego dymu... Zdecydowanie nie przypominała samochodu. Wszystkie części były porozrzucane po całym otaczającym nas terenie.
- Ashton... - usłyszałem szept Shadow za sobą.
Przytulała do siebie martwe ciało hybrydy. Widząc jak łzy spływają po jej policzkach, mi również zrobiło się cholernie smutno, a zarazem głupio. Gdybym wtedy w jakiś sposób skręcił, albo zareagował... Użył mocy, cokolwiek! Wtedy towarzysz dziewczyny wciąż byłby żywy. Cholera...
- Przykro mi... - wyszeptałem, kucając obok niej.
Delikatnie objąłem ją ramieniem.
<Shadow?>

poniedziałek, 22 maja 2017

Od Vane CD Kiba

Widząc jak Kiba przymyka oczy, od razu chwyciłam za telefon. Nie poradzę sobie z nim sama, a lekarza za nic w świecie nie chcę wzywać. Od razu rozpoznaliby u niego obcy gen.
- Rocket! Przyjedź do Centrum Handlowego, TERAZ! - wykrzyczałam do telefonu cała we łzach.
- Vane, co się stało? - zapytał widocznie zaskoczony mym nagłym telefonem.
- Kiba... Jemu... On... Błagam  Cię, przyjedź tu najszybciej jak tylko możesz! - wydukałam już dławiąc się własnymi łzami.
Rozłączyłam połączenie i odrzuciłam telefon na bok. Szybko sięgnęłam po szarą bluzę, która leżała obok mnie. Co prawda została ona rozdarta przez tych psycholi, lecz wciąż mogła się do czegoś przydać. Oderwałam dwa rękawy, a resztę przeznaczyłam na poduszkę pod głowę Kiby. Szybko zbliżyłam się do krwawiącej części ciała. Wciąż wydobywała się z niej coraz większa ilość krwi, która wydawała się być już wszędzie. Owinęłam jego brzuch kawałkami materiału, przy tym co chwilę ocierając zapłakane oczy. Mocno zacisnęłam prowizoryczny opatrunek, żeby kolejne mililitry krwi wydostawały się z rany jak najwolniej.
- Nie opuszczaj mnie - wyszeptałam, przyglądając się jego zamkniętym oczom. - Błagam... Nie rób tego... - uchwyciłam jego dłoń w uścisk swojej. - Kiba... Ja.. Ja Cię kocham! - wydukałam wtulając się w niego.
***Kilkanaście minut później***
 Słysząc silnik dobrze znanego samochodu, od razu uniosłam głowę. Oślepiające światło w jednym momencie pozbawiło mnie wzroku na kilka sekund. Podniosłam się z zimnej ziemi.
- Vane, co tu się stało? - zapytał przerażony szop, podbiegając do mnie.
- O-Oni chcieli mnie porw... porwać,a Kiba mnie chciał obronić - wydukałam, odpowiadając mu drżącym głosem. - I wtedy go zaatakował.. Strzelił... - powiedziałam szeptem.
- Szybko, bierzemy go do samochodu - zadecydował bez najmniejszego zawahania się w głosie. - Później pozbieram torby...
- Rocket, ale ja nie dam rady! - jednoznacznie zaprzeczyłam jego słowom. - Ręce mi się całe trzęsą... - spojrzałam na dłonie, które były brudne od bordowej cieczy.
- Zrobisz to, dla niego - uchylił tylne drzwi. - Szybko, nie ma czasu do stracenia.
Przykucnęłam przy chłopaku. Wsunęłam swe ręce pod jego plecy i wspierając się siłą woli, uniosłam go do góry. Było mi cholernie ciężko, lecz jakimś cudem udało mi się go wnieść do samochodu. Zajmował całą tylną kanapę... Kurwa, trzeba będzie zainwestować w większy samochód... - stwierdziłam od razu wiedząc, że nie zmieszczę się obok. Zasiadłam więc na miejscu drugiego pasażera. Za pomocą telekinezy pomogłam Rocketowi przenieść resztę rzeczy do bagażnika. W ciągu minuty wszystko było gotowe do drogi.
- Pośpiesz się - wyszeptałam podkulając nogi pod brodę.
Szop spojrzał na mnie. Wiem, że nie wyglądałam za dobrze. Cała we krwi, ziemi i łzach, lecz w tej chwili nie przejmowałam się tym. On mógł umrzeć, na co nie mogłam pozwolić.
***
Ta noc była naprawdę ciężka. Z początku były problemy z usunięciem kulki z brzucha Kiby, lecz po kilkunastu minutach starań udało mi się ją wyciągnąć. Krwotok się wtedy nasilił, lecz po jakimś czasie udało się go zatamować. Nie wiem co będzie dalej, lecz mam głęboką nadzieję, że będzie on mógł normalnie funkcjonować... Teraz leżał na kanapie w salonie, a wokół niego była tona brudnych od krwi ręczników i opatrunków. Siedziałam przy nim, na ziemi. Czekałam na jego jakąkolwiek oznakę życia. Nie zaliczałam do tego oddychania, ważna dla mnie była całość. 
Jego żółte oczy, które nie wpatrywały się we mnie od kilkunastu godzin... 
Jego uśmiech, który pokazywał mi się co dzień...
 Jego głos, który zawsze w jakiś sposób mnie uszczęśliwiał... 
Jego ciepły uścisk, który podtrzymuje mnie na duchu...
I Jego pocałunek, który zawsze pozostanie na mych ustach...
<Kiba? :3>

Od Kiby CD. Vane

   Zbladłem i złapałem się teatralnie za serce. Upadłem na kolana.
- Kiba?! - Vane posłała mi zdziwione spojrzenie i cofnęła się o krok.
- Za...Zakupy... I do tego z kobietą... - upadłem na twarz i już tak pozostałem. Vane westchnęła i przeszła nade mną.
- Nie marudź! Nie będzie tak źle!
- Noooo, tak. Jasne. A za chwilę usłyszę "Jeszcze pięć minut!" i tak będzie się to powtarzać, błędne koło aż do chwili gdy nie wykupimy całego sklepu.
Prychnęła.
- Nie mam aż tyle pieniędzy. Nawet nie wiem czy mi starczy, żeby pójść jeszcze po tą szafę, będziemy musieli wrócić do mnie do domu, zostawiłam kartę.
Westchnąłem i sięgnąłem jedną ręką do kieszeni.
- Co ty robisz?
- Miałem ci to pokazać wcześniej, wbrew pozorom nie posłałem szczura po portfel bez powodu.
Wyciągnąłem z kieszeni złotą kartę kredytową i uniosłem ją do góry.
- Skąd ty...
- Zajebałem siostrze. Ma takich jeszcze z pięć na wypadek gdyby jej wyczyścili konto na jakiejś. Jest na niej jakieś siedemdziesiąt milionów dolarów czy coś koło tego.
- Skąd Tsume ma tyle pieniędzy?!
- No chyba musi skądś mieć na broń i utrzymanie wszystkich - podniosłem się i schowałem kartę do kieszeni spodni - To kosztuje, a pieniążki z wymian, handlu i niszczenia okolicznych gangów lecą.
- To jej klan rywalizuje z Amerykańską mafią?
Zaśmiałem się pod nosem.
- Ty nic o niej nie wiesz, nie? - oparłem się łokciem o ścianę. Vane się skrzywiła.
- Do czasu kiedy się rozdzieliliśmy myślałam, że wiem dość sporo.
Patrzyłem jak dziewczyna z sekundy na sekundę smutnieje. Wziąłem głęboki wdech i położyłem rękę na jej ramieniu.
- Dobra, chodź na te zakupy.
Vane się uśmiechnęła lekko. W co ja się wpakowałem, prędzej zginę niż dotrwam do końca jej zakupów.
*************
- Jezu Vane, zlituj się i ja mam ci jeszcze szafę do tego nieść?! - zapytałem będąc cały obładowany torbami. W dwóch lub trzech znajdowało się to, po co tak właściwie tu przyszliśmy. W pozostałych kilkunastu już same pierdoły. A tu trzeba jakieś rzeczy do łazienki kupić bo na pewno nie ma, a tu jeszcze jakieś promocje, a może jeszcze jakieś inne pierdoły? I tak w kółko. A teraz miałem jeszcze jej dźwigać szafę.
- Daj spokój, nie marudź tak. To nie jest takie ciężkie.
- TAK?! - powiedziałem rzucając część toreb na ziemię. - To sama nieś!
Wzruszyła ramionami i podniosła torby, które zrzuciłem na ziemię. Uniosłem brew. Jest całkiem silna, jak na dziewczynę.
- To zróbmy tak. Ty pójdziesz po szafę, a ja wezmę torby i wyjdę tylnymi drzwiami sklepu zanim ktoś się zorientuje.
Uniosłem brew.
- Czy ty coś ukradłaś?
- Pfffffff ja? Nieee.
Przewróciłem oczami. Prześledziłem wzrokiem ilość toreb. Faktycznie nie pamiętam, żebym płacił za niektóre z nich.
- Po co kradniesz, skoro mam tą kartę?
- Bo za rzeczy, które wzięłam, płaci się po kilka tysięcy za sztukę, ludzie zaczęliby coś podejrzewać gdybym to kupiła wszystko naraz. Pokaże ci w domu.
- Okey, ty tu rządzisz - westchnąłem. Idę po tą szafę, a ty czekaj na mnie przed drzwiami, jasne?
- Yep.
*******[Niby +16 ale niby nie xD Nie wiem, ja tam oglądam za dużo TWD]*******
     W końcu po kilkunastu minutach kłótni ze sprzedawcą o to, że ta szafa jest na specjalne zamówienie, mogłem wyjść ze sklepu. Niosłem sporych rozmiarów karton z częściami do szafy aż do wyjścia. Ściągnąłem na siebie dość sporo dziwnych spojrzeń, ale co z tego. Większości tych ludzi i tak już nigdy więcej nie zobaczę.
    Wyszedłem przez tylne drzwi sklepu, tam gdzie są odbierane dostawy. Rozejrzałem się i nigdzie nie mogłem dostrzec Vane. Przy okazji zauważyłem, że już jest ciemno. Ile my tam siedzieliśmy?! Zanim zdążyłem zawołać dziewczynę, usłyszałem krzyk. Rzuciłem karton na ziemię i pobiegłem w tamtą stronę bez chwili namysłu. Po drodze zauważyłem porozrzucane torby Vane.
- Co jeszcze masz? - usłyszałem zachrypnięty głos jakiegoś faceta i śmiech kilku innych. Wychylając się zza rogu dostrzegłem to, czego się obawiałem. Kilku facetów otaczało dziewczynę, jeden z nich trzymał jej ręce przy ścianie. Na ziemi leżały dwa pistolety, podejrzewam, że były Vane, ci faceci musieli ją rozbroić. Drugi z tych gości trzymał pistolet przy jej głowie i przeszukiwał jej kieszenie, ale miałem wrażenie, że kieszenie to nie jedyne do czego chce się dobrać. Kiedy już upewnił się, że niczego więcej nie ma, zaczął unosić jej koszulkę. 
    W tym momencie jakaś lampka zapaliła się w mojej głowie. Wszystkie myśli uciekły na bok, widziałem przed oczami jedynie ten obraz. Napełnił mnie wściekłością. Zdematerializowałem się i zmieniłem w lwa. Podszedłem bliżej do nich i zawarczałem. Odwrócili się, jednak niczego nie ujrzeli. Zmaterializowałem się skacząc na jednego z nich. Wgryzłem mu się w szyję i zanim reszta mogła coś zrobić już rzuciłem się na drugiego. Wysuwając pazury rozerwałem jego brzuch, przez co ogromne ilości krwi się polały. Postanowiłem go nie dobijać, i tak zaraz zginie. Niech poczuje ból. Krew zmieszała się z wodą w kałużach na ziemi. Moje żółte oczy odbijały się w wodzie. W końcu skoczyłem na tego, który chciał się dobrać do Vane. Zanim cokolwiek zrobiłem zaryczałem głośno mu w twarz. Wgryzłem się mu w szyje, jednocześnie wbijając pazury w brzuch. Chwilę się z nim szarpałem, po czym w końcu go puściłem, rozrywając dużą część jego szyi. Właśnie chciałem się odwrócić żeby rozejrzeć się, czy nie ma jeszcze kogoś do załatwienia, gdy usłyszałem huk. Najpierw strzał, a potem ogromny ból w okolicach lewej łapy. Spojrzałem w tamtą stronę, to ten facet, którego nie zabiłem. Zdołał sięgnąć po pistolet i mieć siłę, by strzelić. Skonał dosłownie kilka sekund później.
- Kiba... - usłyszałem przed sobą głos Vane. Przybrałem ludzką formę i wyciągnąłem w jej stronę rękę, chcąc do niej podejść. Przytulić ją. Jednak zanim zrobiłem pierwszy krok, padłem na ziemię. Poczułem nieprzyjemny i bardzo silny ból w lewym boku. Dotknąłem tego miejsca i zorientowałem się, że jest mokre od krwi. Ale nie była to krew ludzi, których zabiłem. Ta była moja.
- KIBA! - Vane klęknęła przy mnie i uniosła moją głowę. Położyła ją na swoich kolanach i próbowała coś zrobić z krwawiącą raną.
- To nic... Nic... Będzie dobrze! Nic ci nie będzie!
Zmrużyłem oczy. Jestem śpiący. Jest już tak późno... Chce mi się spać.
- Vane...?
Przeniosła wzrok na moją twarz. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy.
- Czy mówiłem ci już, że... - wtuliłem się w nią. - Tak ładnie pachniesz.....
Mój uścisk z sekundy na sekundę stawał się słabszy. Zakręciło mi się w głowie, przed oczami ujrzałem ciemność. Ostatnie co usłyszałem, to głos Vane:
- Rocket! Przyjedź do Centrum Handlowego, TERAZ!
Ona... Ma taki ładny głos...

<Vane? Możesz napisać jak już on się obudzi opatrzony u nich w domu, bo on żyje, spokojnie xD>

niedziela, 21 maja 2017

Od Laury CD Rosalie

- Domyśl się w takim razie - szepnął cicho.
Rozejrzałam się po szarych nagrobkach. Mogłam być pewna, że straciła kogoś ważnego i dlatego tu przychodzi. Tylko... Pozostało mi jedno pytanie, kogo?
- Jak się ona nazywa? - zadałam krótkie pytanie, licząc na pełną odpowiedź.
- Rosalie Cates. Nie przedstawiała Ci się? - zdziwiony, wciąż mówił przyciszonym wzrokiem.
- Nie w pełni - wyminęłam chłopaka.
Przyglądałam się po kolei tym niższym nagrobkom. Skoro w tym miejscu mnie zaatakowała, mogę jednoznacznie stwierdzić, że gdzieś tutaj leży zmarły którego ona znała. Wiele nazwisk i imion... Powoli zaczęło mi się to mieszać w głowie. Dopiero po niespełna piętnastu minutach dostrzegłam na kamieniu wyryte nazwisko "Ellie Cates" - przeczytałam w myślach podchodząc bliżej nagrobka. Zmarła dokładnie rok temu, zapewne właśnie dlatego dzisiaj ją tu spotkałam. Z jej wieku mogłam wywnioskować jedno - Ellie była córką Rosalie. Przykucnęłam na chwilę.
- Jak to się mogło stać? - zapytałam bardziej samą siebie.
W ciągu kilkunastu sekund już znalazłam się przy Rosalie. Szłam w ten sposób, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Miałam cichą nadzieję, że nie dostrzegła mnie przed powiedzeniem pierwszych słów:
- Co się z nią stało? - zapytałam, a kobieta w jednym momencie się zatrzymała.
- Kto Ci powiedział? - mruknęła, delikatnie odwracając głowę w moją stronę.
- Sama się domyśliłam -  po części powiedziałam prawdę, a po części nie. No trudno, czy ktoś zakaże mi kłamać? Nie ma takiej osoby, która mogłaby w jakikolwiek sposób mnie kontrolować... - Co się z nią stało? - powiedziałam spokojnym tonem.
- Nie interesuj się i nie wkładaj swojego nosa w moje życie! - syknęła odwracając się na w prost mnie.
Od razu po zobaczeniu jej oczu, mogłam wywnioskować, że płakała. Mimo tego, że wyglądała na wściekłą, wciąż utrzymywałam się w jednym miejscu.
- Lepiej wyżalić się obcej osobie, niż tłumić w sobie ból - przyglądałam się jej pełnym opanowania wzrokiem. W podobny sposób mówiłam.
- NIE BĘDĘ SIĘ ŻALIĆ DZIECKU, KTÓRE NIC NIE WIE O STRACIE KOGOŚ! - warknęła już dostatecznie wku*wiona. - ODWAL SIĘ ODE MNIE!
- Akurat wiem coś o tym, bo też straciłam wiele bliskich osób - spuściłam delikatnie wzrok. - Matka zmarła przy porodzie, a ojciec w moich ramionach. Natomiast wiele przyjaciół odeszło podczas obrony mnie - wyszeptałam bardziej do siebie, niż do dziewczyny stojącej naprzeciw. - Nie tylko ty kogoś straciłaś.
<Rosalie? :3>

Od Rosalie cd. Laury

Rutger objął mnie ramieniem, przyglądając się Laurze.
— Zdążyłaś kogoś zabić? — zapytał z wrednym uśmieszkiem. — Właściwie, to powinnaś mi podziękować za namówienie Rose by... Au! — wbiłam mu łokieć w żebra.
— Ja idę, nie wiem jak ty. — rzuciłam mu przelotne spojrzenie.
Odwróciłam się i zaczęłam kierować się ku bramie. Na chwilę jeszcze zawiesiłam spojrzenie na jednym z grobów. Ellie Cates.
   Gdy tylko upewniłam się, że już mnie nie zobaczą, oparłam się mur i otarłam łzy. Moje maleństwo...
Ręce zaczęły mi drżeć. Kolejny atak nadchodził.
Szybko wyciągnęłam małe opakowanie i wygrzebałam z niego parę tabletek, które bez wahania połknęłam. Niech nadal nikt nic nie wie...
~ P. Rutgera~
Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem.
— Może ty mi powiesz, co tu robiliście?
Głośno westchnąłem.
— Wiesz... To dosyć wrażliwy temat dla Rose... Jak będzie chciała, to ci powie... Ja... Nie mogę tego zrobić... Sam niewiele wiem.
Dłonią potarłem kark.
Widząc spojrzenie dziewczynki, wskazałem ruchem głowy na groby.
— Domyśl się w takim razie. — szepnąłem cicho.
Ellie miała sześć lat gdy zginęła. Rose straciła wtedy całą rodzinę; łącznie z najlepszym przyjacielem, który zastąpił małej ojca.
Sam dziwiłem się, że się trzyma i potrafi choć udawać szczęśliwią. Minął dopiero rok, a ona jakby pogodziła się błyskawicznie z myślą, że jej córki nie ma.
Ale nadal nie wiem, kto był jej prawdziwym ojcem. I jak zginęli.
Po tygodniu Rosalie chodziła normalnie na imprezy. Po dwóch dopiero dostrzegłem, że się tnie. A potem przestała. Chyba.
Zaczęła pomagać innym. Jakby nic nigdy...

< Lauro? ... Tia... >

Od Laury CD Rosalie

Skoro jesteśmy przy zmarłych...
Z jednej strony nienawidziłam przychodzić w to miejsce, a z drugiej... Mogłam przesiadywać tutaj godzinami, wpatrują się w brązowy X zrobiony z drewna. Niegdyś był on krzyżem, lecz sama przerobiłam go w jedną z liter alfabetu. Tak... Dla zachowania prawowitego pochodzenia ojca i części jego życia, bycia wojownikiem. Szkoda, że broniąc mnie i innych mutantów musiał zginąć... Na moich oczach...
- Zawsze zastanawiałem się do kogo może należeć ten grób - niespodziewanie kilka metrów ode mnie pojawił się zielonowłosy mężczyzna. Na oko, dałabym mu dwadzieścia pięć lat. - Kto tu spoczywa? - zapytał, a z jego ramienia zeskoczyła szara kotka o czerwonych oczach. 
Przyglądałam mu się podejrzliwie. Jakiś obcy mężczyzna, w środku lasu, przy nagrobku do którego tylko ja znam drogę.. Coś mi tu śmierdziało.
- Kim jesteś, że pytasz mnie o takie rzeczy? - odpowiedziałam jak na razie spokojnym tonem.
Kotka, która stąpała po ziemi zbliżyła się do mnie i zaczęła obwąchiwać. Po kilku sekundach wysunęła pazury i przejechała nimi po mej kostce, tworząc niedużą ranę. Odskoczyłam od niej.
- Charles Web, a to mój pupilek... Melody - wskazał wzrokiem na kota. - Powiedz mi... Do jakiego klanu należysz dziewczynko? - uśmiechnął się delikatnie.
- Desert Eagles - odpowiedziałam krótko, przybierając postawę do ataku. - A ty?
- Guardians of the Galaxy... Huh, pewnie dlatego Melody tak źle zareagowała na twoją osobę. Między naszymi klanami toczy się wojna - uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Wojna? - zapytałam bardziej siebie niż niego. - Nikt o tym nie wspominał - mruknęłam pod nosem, czując jak pazury wysuwają się z okolic mych kostek u dłoni. 
- Ejejej! Spokojnie! - krzyknął, gdy stałam od niego zaledwie metr. Cofnął się o kilka kroków do tyłu. - Nie bije kobiet, ani dzieci! - powiedział szybko, wyciągając obie ręce do przodu.
Zatrzymałam się w miejscu. Ukradkiem z kieszonki wyciągnęłam mini-nadajnik GPS, który umożliwi klanowi namierzenie go. Obróciłam go w palcach, szykując się do zaczepienia go na dowolnej części ciała lub ubrania.
- Chyba twój kot uciekł - wskazałam dłonią na krzaki w które przed chwilą wskoczył nieduży sierściuch.
Gdy ten tylko spuścił mnie z pola widzenia, w jednym momencie rzuciłam prosto na jego plecy nieduże urządzenie. Zadowolona, szybko zamieniłam się we swą ptasią postać. Póki mogłam, wzniosłam się w powietrze. Czułam, że za chwilę może zacząć padać deszcz...
***
Wylądowałam na kolejnym cmentarzu. Nie dość, że cuchnę jak ludzie z GotG, to na dodatek chmur zrobiło się coraz więcej. Z rękoma w kieszeniach, przechadzałam się wzdłuż szarych nagrobków. Dlaczego akurat w tym momencie trafiłam na dział dziecięcy? Nie wiem, po prostu coś mnie tam ciągnęło. Nagle, pojawił się przede mną wysoki chart węgierski. Widocznie wk*rwiony chart węgierski... Przyglądał mi się przed chwilę warcząc, lecz po przeskanowaniu mnie wzrokiem zaprzestał. Pies w kilka sekund zmienił się w tą samą, fioletowłosą dziewczynę. 
- Co tu robisz i dlaczego śmierdzisz jak Ci z Guardians? - zapytała głosem, który łączył w sobie gniew jak i znużenie.
- Szukam grobu przyjaciela mego ojca - wymyśliłam pierwszą lepszą wymówkę. Jego ciało i tak było pogrzebane w zupełnie innym miejscu. -  A ty?
- Nie powinno Cię to interesować - mruknęła, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem. - A odpowiedź na drugie pytanie?
- Wczepiłam nadajnik jednemu z członków wrogiego klanu. Jego kot się do mnie przymilał - odpowiedziałam tym razem zgodnie z prawdą. - Odpowiedziałam na oba twoje pytania, więc dlaczego ty nie możesz odpowiedzieć na jedno moje?
- Bo nie ch... 
- Rosalie, co ty tam robisz? - z jednej z ławek podniósł się chłopak, którego wcześniej nie zauważyłam. Ruszył w stronę dziewczyny, żeby po chwili zatrzymać się obok. 
<Ros? Bracus Wenus Totalus RIP RIP [*]>
Mia Land of Grafic