sobota, 16 września 2017

Od Ace'a "Szczęście"

- Nie wierzę ci – rzucił mój współpracownik. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i pokręciłem głową.
- To prawda. Jeżeli nie wierzyłeś w moje możliwości, proszę bardzo, chcesz to pójdź i zobacz. Albo zacznij oglądać wiadomości – wyszczerzyłem się głupawo. Posłał mi niezadowolone spojrzenie i zapalił papierosa.
- Głupi to ma szczęście, nie ma się czym chwalić. Zajebałeś jednego, tyle.
- Co się tak właściwie stało? – zapytał dotychczas milczący mężczyzna w rogu pokoju.
- Cóż – usiadłem w wygodniejszej pozycji. – Było tak…
*Flashback z dnia poprzedniego*
    Miałem misje zwiadowczą. Jeden z szeregowych był wtedy w parku, rozmawiałem z nim wcześniej rano. Wziąłem snajperkę, bo z lornetki ciężko się korzysta będąc zebrą a nie człowiekiem. Wracając, patrzyłem sobie przez celownik, siedząc na dachu. Nic ciekawego, miasto jak zawsze puste, jak w każdą niedziele. Wszyscy w kościołach albo w domach o tej godzinie. Dostałem listę podejrzanych osób, które przyszły wtedy na egzekucje tego przywódcy. Było kilka dziewczyn, parę facetów. Wielu z nich wyróżniało się z tłumu więc nie powinno to być nic trudnego zauważyć ich. Moim zadaniem było po prostu obserwować otoczenie, miało być pusto i ja miałem sprawdzać, czy faktycznie jest pusto. Jest styczeń, jest zimno, niewiele osób wychodzi. Dość logiczne, ale po masakrze w parku patrole zostały podwojone. No więc siedzę na tym dachu, rozglądam się, i widzę to:
    Idzie facet w średnim wieku, z kobietą za ramię. Idą po parku, dość daleko od miejsca w którym stałem. Dziewczyna białe włosy, chłopak czarne. No to przyglądam się i zdaje sobie sprawę z tego, że mam takich na liście. Odzywam się do tego chłopaka przez komunikator, że ich mam w parku. On mówi, że jest niedaleko i zaraz tam będzie. Miałem naboje przy sobie, w razie czego. Cel był strasznie daleko, no ale myślę sobie, dlaczego nie zaryzykować?
   Mówię wam, z tylu metrów, cel wielkości butelki pepsi i do tego się rusza. Celuje, myślę jeszcze przez chwilę… i strzelam. Trafiłem go idealnie, przykładam znowu oko do celownika i widzę jak się osuwa na ziemię. Od razu czerwono, a dziewczyna krzyczy. Podbiega do niej ten szeregowy co dzisiaj z nim miałem kontakt, i przywalił jej kijem baseballowym. Kuca przy niej i mówi do komunikatora, że nie żyją oboje.
*Wracamy do teraźniejszości*
- Tyle, że dziewczyny potem nikt nie znalazł. Leżał sam facet – skrzywiłem się i oparłem plecy o krzesło.
- No to pięknie żeście to zjebali – zaśmiał się mój towarzysz.
- Hej, to moja wina? Przecież byłem daleko, on mógł ją dobić. Poza tym…
Spojrzałem przez okno.

- To i tak nie moja robota było ich zabijać. Jak ktoś ją znajdzie, sam ją dobije, ja wracam do swojej roboty, chwila chwały nie trwa wiecznie nie? W końcu, ja po prostu miałem szczęście.

Od Corrinna cd Shawna

– Nie mamy wyjścia. – szepnęłam.
Nie wiem, czy on to także wyczuwał, ale... Wydawało mi się, że nie wrócimy do rodziców. Nie wiem, co ciocia Vane zobaczyła, ale... To chyba było z nimi związane. Może... Było jej smutno, bo... Umarli? Może chodziło jej tylko o tatę?
Drzwi uchyliły się po kilku minutach. W pomieszczeniu znajdowała się teraz dodatkowa osoba. Była to kobieta o blond włosach, zielonych oczach i cienkich okularach. Usiadła na przeciw nas.
– Cześć. – przywitała się.
Nieufnie mierzyłam ją wzrokiem.
– Jak się nazywacie?
Po minie Shawna widziałam, że nie chce z nią rozmawiać.
– Ja jestem Lily, a to Vin. – powiedziałam cicho.
– A więc, co się stało? Gdzie mieszkaliś–
– Jak to co się stało?! – krzyknął Shawn, ale złapałam go za rękę, ciągnąc z powrotem na krzesło.
– Rodzice nas bili, bo nie zachowaliśmy się tak, jak chcieli. Często byli jacys dziwni i wtedy ich oczy były takie... Duże. Ludzie mówili, że są psychiczni...
Mamo, tato, wybaczcie mi te słowa.
   Wszystko co powiedziałam w ciągu tej godziny, było wymyślane na poczekaniu i tworzyło jako-tako spójną całość. Shawn ani razu się nie odezwał, jedynie mordował wzrokiem kogo tylko mógł.
– Dziękuję ci, Lily. Za chwilę ktoś do was przyjdzie.
Odprowadziłam ją wzrokiem.

< Shawn? >

#44


"Więc naszym zadaniem jest, nigdy nie używać słów "zrobiłem to dla kogoś innego" jako wymówki".

Podobny obraz

Imię i nazwisko: Kevin Regnad 
Pseudonim: Po przemianie w człowieka, przedstawia się jako Xerxes Break.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 22 lata
39 (psychicznie)
24 (fizycznie)
Lecz na tym świecie jest już naprawdę długi okres czasu
Rasa: Wilk
Ranga: Dowódca
Orientacja: Hetero
Zauroczenie: -
Stanowisko: Dowódca 
Umiejętności: Obsługiwanie się bronią palną oraz białą. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała w tej rubryce o manipulowaniu innymi, robi to dosłownie hobbystycznie. Nawet się nie zorientujesz, gdy wydasz mu niektóre informacje, np.: zirytowany jego zachowaniem. Ma dobrą kondycję, potrafi całkiem nieźle się wspinać.
Charakter: Z zewnątrz Break wydaje się być beztroską i zawsze uśmiechniętą postacią, która nigdy nie jest poważna. Jego słabość to wszelkiego rodzaju ciasta i słodyczy. Ze względu na to zawsze nosi ze sobą cukierki. Uwielbia się droczyć i wyprowadzać z równowagi osoby postronne. Pod tą przykrywką czai się ktoś, kto ma dar do wykorzystywania ludzi i manipulowania nimi. Kiedy czegoś chce, potrafi być złowieszczy i niebezpieczny. Jest mistrzem fechtunku, boją się go zarówno wrogowie jak i współpracownicy z oddziałów. Choć pozuje na osobę bezwzględną dla której cel uświęca środki, dba o swoich towarzyszy i nie pozwala by stała się im krzywda. 
Cechy charakterystyczne:  Pozwolę sobie opisać cały wygląd Kevin'a.
W swej codziennej postaci charakteryzuje się swym czarnym, gdzieniegdzie szarym futrem z widocznymi, morskimi plamkami. Jego ogon podchodzi pod kolor brudnej bieli. Posiada również kruczą grzywkę, która delikatnie opada mu na oczy. Ubiera się w zwykłe szmaty, które znajduje w szafie. Najczęściej są to czarne t-shirty i jakieś obdarte jeansy.
Pod swą przybraną postacią, jest smukłym mężczyzną średniego wzrostu. Ma krótkie, białe włosy z grzywką zasłaniającą lewą stronę twarzy oraz posiada czerwone prawe oko. Break najczęściej jest ubrany w charakterystyczny strój składający się z fioletowej koszuli, krótkich czarnych spodni, białych butów, ciemnogranatowej chusty wokół szyi i specyficznego białego płaszcza. Często na jego ramieniu można znaleźć lalkę Emily, z którą się nigdy nie rozstaje. Nosi przy sobie również miecz schowany w lasce.
Ciekawostki: 
- Break nawet jakby chciał, nie może się upić. Zawsze ciągnie się za nim świadomość, że nie może jeszcze umrzeć.
- Uprzedzając, potrafi manipulować nawet swoimi najbliższymi kompanami i przyjaciółmi.
- Jego swego rodzaju towarzyszka, Emily, robi praktycznie to samo co Kevin. Jeżeli jej mała główka stwierdzi, że postać nosząca ją na ramieniu kogoś nie lubi - od razu zaatakuje swoimi skromnymi tekstami.
- Pod postacią człowieka, nie jest ani grama podobny pod względem wyglądu, co do oryginalnej wersji. Jest to bardzo przydatne, szczególnie w momentach, gdy jest przez kogoś ścigany. 
Głos: link
Właściciel: Hw - Asia1509 Email - asiasimsy@gmail.com

piątek, 15 września 2017

Od Resney CD Hige

Spojrzałam na niego i wywróciłam oczami. College... Argh.
- Tia, nawet byłam z Tsume w klasie. Wiesz, miałam dobre oceny. Zawsze byłam wsparciem dla niej, ale... Widzisz co się aktualnie dzieje. - nie umiałam zapomnieć o tej wojnie... Mam wrażenie, że nie tylko to jeszcze nas spotka. Przynajmniej Vane sobie ułożyła życie. Ja mam sporo papierkowej, a raczej elektronicznej roboty. Zatrzymałam się.
- Resney? - Hige spojrzał na mnie. Ja tylko opuściłam wzrok. Byłam roztrzęsiona. Nie mogłam nic... Nie. MOGŁAM COKOLWIEK ZROBIĆ. Nie mogłam płakać... Nie chce. Nie mogę, ja...
- To nic...
Dlaczego tylko stałam? Czemu nic nie zrobiłam? Czemu do tego doprowadziłam?

*magicznie się eksportujemy do teraźniejszości*

Siedziałam u siebie w pracowni, badając sprawę na temat różnych rzeczy. Bankach, liniach telefonicznych, a także tuszowałam nasze istnienie. Co raz częściej mi drżały ręce... Nie wiem, czy to wina braku snu, czy tych koszmarów, przez które nie mogę spać. 
Tsume, nie patrz! 
Zacisnęłam powieki, słysząc strzał, widząc martwego Kibe, czując drżącą Tsume w swoich ramionach i jej łzy, spływające mi po ramieniu. Miała teraz tylko mnie, a gdyby wiedziała, że prawie nie śpię, to by mnie chyba zamordowała. Pamiętam ten moment, jakby to było wczoraj. Bezwładność, nic nie mogłam zrobić. Tak samo jak przy... One. Moim kochanym bracie.
Otworzyłam oczy, wracając do roboty. Lekko zmrużyłam oczy, nie mogłam już długo patrzeć nawet na monitor. Napiłam się kawy, próbując pozbierać myśli. Otworzyłam swój cybernetyczny pamiętnik.

21 Listopada 2033 rok
To, co się wydarzyło dzisiejszego dnia, było dla mnie gorszą porażką niż moment, w którym straciłam swojego brata... Nie udało mi się pomóc własnemu przyjacielowi, ani rodzinie. Wybiła godzina egzekucji...

*Podczas egzekucji*

 Donośny męski głos rozniósł się po placu.
- Wybiła godzina! Godzina, w której to dokona się długo wyczekiwana sprawiedliwość! - część osób z tłumu zaczęła wiwatować. Byłam przerażona tym, co się dzieje. Ledwo co udało mi się przecisnąć, by stanąć obok Tsume. Stanęłam obok niej. Wiem, że była przerażona, mimo tego, że miała na sobie kamienną twarz. Szybko jednak opadła, gdy zobaczyliśmy Chu. Zacisnęłam ręce w pięści, próbując się opanować. Chciałam wybiec, nie. POWINNAM WYBIEC. Ale stałam.
- Cztery klany wchodziły w drogę porządku zbyt długo! Jeden z nich DZISIAJ POLEGNIE! - wiwaty zrobiły się jeszcze głośniejsze. - Nie przedłużajmy więc tej chwili! Dokonajmy tego, na co wszyscy czekaliśmy od dawna! - po jego słowach, dostał skrzynię, wyjął pistolety i popchnął Chu na ziemię.
- Ostatnie słowa "Masked"? - Chu właśnie w tym momencie powiedział swe ostatnie słowa, a potem strzelili mu w łeb. Odwróciłam wzrok, krzyżując ręce. To był mój przyjaciel, jako jedyny nawet w najgorszych momentach się ode mnie nie odwrócił. Spojrzałam na Tsume, która patrzyła na swojego brata. Zasalutowała z łzami w oczach. Przytaknęła do niego i po chwili odeszła dalej.
- Tsume... - powiedziałam cicho, idąc za nią. Ta milczała, patrząc na mnie, a potem w stronę Kiby.
- Ostatnie słowa "Huono"?
W tym momencie wyczułam to... Wyczułam jak patrzył na Vane. Skierowałam w tym samym kierunku głowę. Vane... Ty porąbana idiotko, coś ty zrobiła...?
Wtedy zobaczyłam, jak Tsume zaczynają drżeć ręce, a ja nic nie mogłam zrobić, a raczej mogłam. NIC NIE ZROBIŁAM. 
Seven, zostań tu... Obiecaj mi, że nie pójdziesz mnie szukać. OBIECAJ MI TO.
- ... One...
- Oddaje ci dowodzenie. 
- ONE!!! NIE! 
Wtedy wróciłam do rzeczywistości. O nie... Nie pozwolę, by Tsume na to patrzyła. przytuliłam ją, a ta wtuliła się we mnie. Miała właśnie skierować wzrok w stronę Kiby, gdy...
- Tsume, nie patrz! - w tym momencie odwróciłam jej głowę, a ta zaczęła płakać w moje ramię. Ledwo trzymała się na nogach, słysząc strzał. Obie upadłyśmy na kolana, a ja ją przytuliłam mocniej do siebie. Sama zaczęłam płakać. Straciliśmy dzisiaj wiele...

*Teraźniejszość*

Tak zakończyła się historia dzielnego Kiby Brown'a i Chu Fox'a. Nigdy nie zapomnę takich jak oni. A ja... Nadal się obwiniam. Siedząc w swojej ciemnicy z drżącymi rękami. 

Zakończyłam pisanie. Dopiero wtedy poczułam, jak mi drży warga, a po policzkach lecą łzy. Gorzkie łzy porażki. Najpierw One, teraz Kiba i Chu... Zapisałam wpis i usiadłam w kącie, móc się w końcu wypłakać. Ręce zaczęły i mocniej drżeć.
- TO POWINNAM BYĆ JA! - w ty momencie straciłam panowanie nad sobą. Wszystko zaczęło latać na boki, papiery, monitory, zapisy. Byłam wściekła, nie docierał do mnie rozsądek.
Resney...
Z mojego szału wyrwał mnie męski głos. Odłożyłam powoli wszystkie rzeczy, siadając na ziemi. Skuliłam się najmocniej jak mogę. Straciłam ich. Straciłam moich przyjaciół, znowu stojąc jak słup. Jestem słaba...
Moje lanie łez, przerwało ciche pukanie.
- Resney? To ja, Hige, mogę wejść? 
Zamarłam w tym momencie. Szybko wstałam, wytarłam twarz od łez i usiadłam przed monitorem, jakby nigdy nic, zapisując do końca raporty.
- Wszystko słyszałem. 
- ...
- Resney, zostawiłaś otwarte drzwi. - spojrzałam na niego, opierając się o werandę drzwi.
- ... Tylko komukolwiek powiedz. - wróciłam do roboty, a ten odsunął mnie od biurka. Odwrócił mnie do siebie i kucnął przede mną. Zacisnęłam ręce, żeby nie drżały. Ten położył swoje ręce na moich, by je uspokoić. W tym momencie poczułam, jak moje mięśnie się rozluźniają, a ręce przestają trząść.
- To nie była twoja wina.
- M-Mogłam...
- Nic nie mogłaś zrobić, Resney. - podniósł mnie - patrząc na ciebie, to z tydzień nie spałaś...
- Skąd wiesz?
- Zapomniałaś, że jestem medykiem? - uśmiechnął się lekko. Opuściłam głowę i włączyłam automatyczne pobieranie. Poszłam do pokoju, będąc asekurowana przez Hige.
- Będę spać dzisiaj na kanapie, żeby mieć pewność, że nie wyjdziesz, póki się nie wyśpisz. - na jego słowa przytaknęłam i poszłam do pokoju, oddając się w objęcia Orfeusza. Jedynie co widziałam to Hige. 

*dwa dni później*

Siedziałam na kanapie, skulona najmocniej jak mogę i oglądałam telewizje. Vane wielokrotnie do mnie dzwoniła, lecz nie odbierałam. Tylko odbierałam do Tsu, udając, że jest wszystko w porządku, żeby mogła mi wszystko powiedzieć. Jedynie kto przy mnie był, to Hige. Ledwo co spojrzałam na niego.
- Trzymasz się jakoś? - zapytał, siadając obok mnie. Doskonale wiedziałam, co odpowiedzieć...
- ... Jakoś. - w tym momencie przytuliłam do siebie poduszkę. Chciałam się schować, zniknąć...
Tak samo jak tego dnia, kiedy nie mogłam nic zrobić, żeby nie doprowadzić do wojny.

Hige? Chyba w tym momencie ona potrzebuje ciebie bardziej niż kiedykolwiek. Co zrobisz? <: 

czwartek, 14 września 2017

Od Hige CD. Resney

   Westchnąłem i podszedłem do Resney. Objąłem ją i przytuliłem, krzywiąc się lekko. Co ja niby mam jej powiedzieć?
- Wszystko będzie dobrze - powiedziałem mimowolnie. Wow, serio Hige? To najlepsze na co wpadłeś?
- Nie ważne już. Było, minęło - odsunęła się ode mnie.
- To nie twoja wina - przyjrzałem się jej. Dziewczyna wytarła łzy i pokręciła głową.
- Jasne. Nie wiesz jak to jest, kiedy mogłeś kogoś uratować, ale nic nie zrobiłeś.
Zacisnąłem zęby. Wiem aż za dobrze. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem kierować się w stronę parku. Towarzyszka ruszyła za mną. Chciałem jak najszybciej zmienić temat.
- Co to za historia z tym frajerem i Tsume?
Uniosła brew.
- Z Joshem? - zaśmiała się cicho. - Przygotuj się na długą opowieść.
- Zamieniam się w słuch - uśmiechnąłem się lekko.
*Flashback xD*
   Tsume i Josh byli najlepszymi przyjaciółmi od... Nawet nie wiem, chyba od dziecka. Zawsze trzymali się razem, wszystko robili razem, decyzje też podejmowali takie żeby im pasowały. Ciągle się kłócili, ale to były raczej przyjacielskie kłótnie. Ale wszystko się kiedyś kończy. Od początku college'u Josh zaczął spędzać coraz mniej czasu z Tsu. Znalazł se nowych przyjaciół, leciały na niego wszystkie dziewczyny. Wystawił ją, krótko mówiąc. Przyjacielskie kłótnie przerodziły się w prawdziwe, i to naprawdę głośne. Któregoś dnia Josh miał wypadek, złamał rękę i nogę. Wszyscy się od niego odwrócili, nikt nie zadawał się z kimś, z kim nie można nigdzie połazić, bo jest połamany. A college to college, znajdzie się nowych znajomych. Nimitsuu nic nie zrobiła. No, do pewnego czasu. W końcu się złamała i znowu zaczęła z nim zadawać. Co prawda, ich przyjaźń nie była już taka silna jak kiedyś ale przynajmniej nie skakali sobie do gardeł. I tak przedstawia się historia z czasów, zanim Tsume i Josh nie wylądowali w jednym klanie. Josh spodziewał się tego, że zostanie jej zastępcą, będzie na ważnej pozycji i będzie mógł wszystkim rozkazywać. Oczywiście się mylił, no i to go wkurzyło. Rzucił Tsu wyzwanie i oszukiwał. Ta go za to wykopała z klanu, teraz się nienawidzą. I tak to mniej więcej wyglądało.
*Koniec flashbacka xDD*
- Rozumiem... Więc tak można awansować na dowódce? Rzucić jakieś... "Wyzwanie" obecnemu? - uniosłem brew. Resney pokiwała głową.
- Sposób z osiemnastego wieku, każda z dwóch osób bierze sobie przyjaciela, który negocjuje warunki 'pokoju' z przyjacielem tego drugiego. Jak im się nie uda, to do gry wchodzą pistolety. Stajesz ramie w ramie, twarzą do siebie, potem zaczynasz liczyć do dziesięciu i odchodzisz dziesięć kroków dalej. Na 'dziesięć' odwracasz się i na zasadzie kto pierwszy strzeli. Niektórzy w ogóle nie strzelają.
- Aaaaa co zrobił Josh? - spojrzałem na nią.
- Doliczył tylko do siedmiu, potem strzelił. No cóż, los bywa stronniczy, nie trafił.
Pokiwałem głową lekko i spojrzałem przed siebie. Byliśmy już w parku.
- A więc...
Resney spojrzała na mnie pytająco.
- Byliście razem w college'u? - wyszczerzyłem się głupawo.

<Resney? tak. jestem uzależniona od Hamiltona. PROBLEM!?!??!?!? xD >

#86


Jeśli chcesz pokoju, szykuj się na wojnę.

(Ace po prawej)

Imię i Nazwisko: Ace Brenner #86
Pseudonim: Jeśli ktoś chce go obrazić, często zwracają się do niego Szary, bo prawie niczym się nie wyróżnia z tłumu.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 21 lat
Rasa: Zebra
Ranga: Członek oddziału Alpha
Orientacja: Biseksualny
Zauroczenie: Rzadko kiedy się zakochuje, jeśli już kogoś pokocha to minie dużo czasu zanim odważy się to okazać
Stanowisko: Szpieg
Umiejętności: Nie ma zainteresowań, więc nie potrafi praktycznie nic. Jest jednak dobry w ucieczkach i wtapianiu się w tłum. Rzadko kiedy ktoś zwraca na niego uwagę, dzięki czemu jest dobrym szpiegiem i zwiadowcą.
Charakter: Nie odzywa się za często, woli słuchać innych. Nigdy nie podejdzie do kogoś i nie zagada, chyba że ma ważną sprawę. Nie akceptuje samego siebie przez co ciężko mu zdobyć jakąkolwiek odwagę na interakcje z innymi ludźmi. Słucha poleceń i je wykonuje. Nie jest jednak zwyczajnym szeregowym, za jakiego wszyscy go mają. Jeśli się z czymś nie zgadza, będzie bronił swojego zdania wszystkimi siłami. Nie znosi niesprawiedliwości na świecie, gdyby mógł sam zakończyłby tą wojnę. Mimo wszystko, z wykonywaniem swojej pracy nie ma większych problemów. Zbuntowani niczym mu nie zawinili, ale zdaje sobie sprawę z tego, że ci go nienawidzą, bo jest jednym z najlepszych szpiegów. Kiedy już się z kimś zaprzyjaźni, nie będzie miał najmniejszych kłopotów z rozmową czy po prostu spędzaniem czasu z tą osobą. Jest naprawdę pomocny i miły, jedynie fobia społeczna podcina mu skrzydła. Lecz uważajcie, ci co go obrażacie, bo spotkaliście na swej drodze mistrza ciętej riposty.
Cechy Charakterystyczne: Ma bliznę na lewym oku, twierdzi, że sam nie wie po czym. Często nosi bluzy i apaszki.
Ciekawostki: 
- Cierpi na fobię społeczną
- Nie znosi tego, że niczym się nie wyróżnia, ale boi się tego zmienić
- Kocha lody czekoladowe
- Boi się węży
Głos: klik
Właściciel: Olasta
1 2 3

wtorek, 12 września 2017

Od Flurry

Schyliłam głowówkę.  chroniąc się przed lodowatym wiatrem. Niby dopiero skończyło się lato, a było zimno niczym w zimie. A ja- w lekkiej bluzeczce, potarganymi płaszczyku i spodenkach po starszych dzieciach.
Co parę sekund dyskretnie spoglądałam na boki, próbując się schować w materiale niczym jeż w kolcach.
Zatrzymałam się na chwilkę przed szybą, za którą dumnie prezentowały się ciastka i torty. Jak bym taki chciała na urodziny... Nawet malutki... Albo chociaż ciastko. Takie z mleczną czekoladą. Uwielbiam czekoladę i ciastka. I lizaki.
  W odbiciu mignął mi jakiś człowieko-zwierz. Obróciłam się, a włosy smognęły moje policzki. Nikogo... Może mi się przewidziało?
Wtuliłam się w kurteczkę i zaczęłam biec, niezdarnie, potykając się o kamienie.
     Zatrzymałam się dopiero przy przypadkowym sklepiku. Siedziało przy nim kilku mężczyzn, ale widziałam przez szybę moje ulubione słodycze, co skusiło mnie, by tam wejść.
Stanęłam z boku, przy szarej, obdrapanej ścianie i przeszukałam kieszenie. Tęsknie spojrzałam na ladę. Brakowało mi pieniędzy. Kobieta stojąca za nią przyglądała mi się, bowiem oprócz mnie, nikogo tu nie było.
W moich jasnych oczętach mignął smutek, gdy zaczęłam powoli się wycofywać.
     Zbiegłam po trzech schodkach, ruszając ulicą.
– Ej, mała! – usłyszałam donośne słowa. Odwróciłam się niepewnie.
– Tak? –  szepnęłam.
– Chcesz cukierki? To chodź tu. –  potrząsnął kolorowym opakowaniem.
Niepewnie zrobiłam parę kroczków w jego stronę, wlepiając wzrok w słodycze.
Normalnie bym tego nie zrobiła, ale coś mną kierowało. Wiedziałam kim jest, ale mój umysł był zaćmiony. Wyciągnęłam rączki. Nagle za nie złapał. Pisnęłam.
Głośno dyszał. Próbowałam się wyrwać, ale... Czterolatka do dorosłego? Mój wzrok nagle się zamglił, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Ciągnął mnie gdzieś. W stronę zaułka.
Nagle ktoś uderzył mężczyznę w głowę, a ten upadł, przygniatając mnie.
Wraz z jego stratą przytomności, świadomość ruchów wróciła.
Na parę sekund zawiesiłam się, wpatrując w Ścigającego.
– Nic się nie sta–
Nie dokończył pytania, bo jakoś wygrzebałam się spod cielska i zaczęłam biec w stronę z której przyszłam.
     Zwolniłam po piętnastu minutach. Ciężko oddychałam, a moje nóżki drżały. Oglądając się za siebie, nikogo nie widziałam. Ale czułam, że ktoś mnie obserwuje. 
    Nerwowym krokiem dotarłam do ośrodka, parę razy się wywracając o kamienie.
W bramie stała Corrinne. Widziałam jej niebieskie włosy już z drugiego końca ulicy.
– Flurry! Gdzie byłaś? Co ci się stało? – zaczęła zadawać pytania, gdy tylko mnie zobaczyła. Patrzyłam na nią swoimi oczętami, gdy nagle rzuciła się w moją stronę i wyściskała.
– Chodź, musimy to przemyć. – szepnęła.
Jest tyllko cztery lata starsza, a się mną opiekuje, jakby była moją mamą...
Nie chcę ją martwić...
Wchodząc na teren sierocińca, oglądnęłam się. Na chodniku ktoś stał i śledził nas wzrokiem.
Wzdrygnęłam się i przytuliłam do ręki Oreo.
Od kiedy Shawna nie ma... Jest jakaś smutna... Myśli, że nie słyszę, jak płacze w nocy...

< Ktoś? Stalkerze, ktoś ty? XD >

poniedziałek, 11 września 2017

Od Yuri'ego CD Viktor

Patrzyłem oniemiały na Viktora, który przed chwilą zakończył swój, jak dla mnie perfekcyjny układ. Niepewnie podjechałem do niego z kamiennym wyrazem twarzy i spojrzałem w jego piękne oczy. Ująłem dłoń chłopaka i podekscytowany uśmiechnąłem się szeroko.
- To było niesamowite! - pisnąłem głośno, a mój głos rozszedł się po hali echem. - Piękne! Cudowne! Możesz to powtórzyć?!
Widziałem, jak patrzy na mnie zdumiony i nagle wybucha śmiechem, na co troszkę zdezorientowany odsunąłem się od niego. Chyba zrobiłem z siebie idiotę...
- Cieszę się, że ci się spodobało. - pogłaskał mnie po głowie, a ja automatycznie zarumieniłem się i spuściłem wzrok na swoje łyżwy. - Masz ochotę na lody?
Zaskoczony tą nagłą propozycją, mało co nie straciłem równowagi.
- Tak! - uczepiłem się nogi starszego, który ponownie przejechał dłonią po moich włosach.
Dopiero chrząknięcie szopa, przypomniało mi o jego istnieniu. Rocket spojrzał na mnie, marszcząc przy tym brwi, co oznaczało, że nie zgadza się, żebym gdzieś jeszcze poszedł z Viktorem.
- Musimy już wracać... - mruknął futrzak i rzucił tylko na mnie pojedyncze spojrzenie, po czym odszedł w stronę szatni.
Napuszyłem policzki i niezadowolony, miałem ochotę się rozpłakać.
- Spokojnie Yuriś. - łyżwiarz kucnął przy mnie i wyciągnął z kieszeni jakąś podartą karteczkę, a także długopis. - Podasz mi adres twojego przedszkola?
Otworzyłem szeroko oczy i pokiwałem energicznie głową, odbierając od niego przedmioty. Przegryzłem delikatnie wargę i naskrobałem na papierze dokładny adres placówki, do której niestety musiałem uczęszczać. Nie dość, że chodziłem do grupy z jakimiś analfabetami, to jeszcze do tego wychowawczynie patrzyły na mnie, jak na kosmitę, kiedy mówiłem, jakieś mądre rzeczy... Czy to aż tak dziwne, że jestem inteligentniejszy od tych tumanów, którzy tylko potrafią obrażać? Źle się tam czułem... Nie ufałem im i nawet nie próbowałem doszukiwać się ich dobrych stron.
- Yuri! - usłyszałem krzyk dochodzący z szatni i westchnąłem cicho, podając karteczkę Viktorowi.
- Dziękuję za dzisiaj... - szepnąłem do chłopaka i uniosłem na niego wzrok.
- Nie ma za co. - wyprostował nogi i uśmiechnął się do mnie promiennie, chowając skrawek papierka do kieszeni.
Skinąłem na pożegnanie głową i ruszyłem szybko do barierek, nie mogąc już się doczekać jutra.

~~*~~

Siedziałem sobie spokojnie w szatni, czekając aż w końcu ktoś po mnie przyjdzie. Moi rówieśnicy ubierali się w towarzystwie rodziców i opuszczali budynek. Ja już dawno zdążyłem się ubrać lecz nadal nikt po mnie nie przyszedł. Wpatrywałem się w swój rysunek, przedstawiający moją rodzinę. Byłem na nim ja, mama, tata, Rocket i zwierzaki. Kiedy pokazałem wszystkim swoje dzieło, to wyśmieli mnie. Wiem, że nie chodziło im o mój talent, którego do rysowania nie miałem, tylko o członków mojej rodziny... Czy moja rodzina jest taka dziwna? Moim zdaniem jest normalna, tak jak każde inne...
Troszkę posmutniałem, gdyż czas dłużył mi się niemiłosiernie, a do tego przypomniałem sobie obraźliwe komentarze kolegów. Mimo, że inteligencją nie świecili, to umieli tak człowieka zgnoić, żeby miał przez cały tydzień doła...
Moje oczy zaszkliły się, na co przetarłem odruchowo powieki i pociągnąłem noskiem.
- Yuri? - jedna z przedszkolanek podeszła do mnie, ze zmartwieniem wypisanym na twarzy. - Coś się stało kochanie?
Zmarszczyłem nosek i pokręciłem przecząco głową.
- Tylko coś mi do oka wpadło... - skłamałem i odwróciłem wzrok od kobiety, która moim zdaniem przekraczała moją przestrzeń osobistą.
- Jeszcze nikt po ciebie nie przyszedł? - zadała kolejne pytanie, na które pokiwałem jedynie głową.
Brunetka posłała mi delikatny uśmiech i po chwili odeszła, pozostawiając mnie samego. Odetchnąłem cicho i nagle zauważyłem, jak z w szatni pojawia się najstarsza grupa z przedszkola. Mimowolnie wzdrygnąłem się na ich widok i szybko utkwiłem wzrok w swoich czarnych bucikach.
- Ej! Znowu ten kurdupel! - zaśmiał się jeden z chłopców, z grupy, wskazując palcem na mnie.
Opuściłem jedynie głowę, mając nadzieję, że dadzą mi dzisiaj spokój... Jednak nadzieja matką głupich.
- Co ty tu masz? - mruknął ten sam co wskazywał na mnie palcem. - Hmm... - wyrwał mi kartkę z rąk i zaczął przyglądać się postaciom, ukazanym na rysunku. - Co ta za pokraki? - zaśmiał się. - Jesteś dziwny... W sumie tak samo dziwny, jak twoja rodzina...
- Oddaj to! - pisnąłem i poderwałem się z ławeczki. - Słyszysz?! Oddaj to!
- Cicho bądź! - zganił mnie, jak jakiegoś psa, po czym z cwanym uśmieszkiem, podarł kartkę na drobne kawałeczki. - Beztalencie...
Kilku jego koleżków wybuchło śmiechem, a ja nie wytrzymałem i zacząłem cicho łkać, zaciskając przy tym dłonie w pięści. 
- Ooo... Oferma się rozpłakała... - prychnął pod nosem i szturchnął mnie w ramię. - Weź się w garść, bo aż szkoda na ciebie patrzeć.
Chciałem mu coś odpowiedzieć, ale nie byłem na tyle odważny, a do tego bałem się. Mimo wszystko był o wiele starszy ode mnie, a do tego miał przy boku kumpli, którzy w razie czego pomogą mu.
Łzy rozmazywały mi rzeczywisty widok, jednak zauważyłem, jak wyciąga w moją stronę rękę. Sprawnym ruchem pchnął mnie na ścianę, na co jęknąłem cicho z bólu, który przeszedł po moich plecach i głowie. Przytrzymał mnie za ramiona i zachichotał pod nosem. Przerażony, gwałtownie odepchnąłem go od siebie i pobiegłem w stronę wyjścia. Usłyszałem za sobą tylko jakiś krzyk, ale nie obchodziło mnie to, chciałem po prostu, stąd się wydostać.
Po chwili wybiegłem zapłakany na zewnątrz, nie widząc zupełnie nic przez łzy, cisnące mi się wciąż do oczu. Nagle moja twarz zetknęła się z jakimś miękkim materiałem i zaskoczony podniosłem głowę, ku twarzy osoba, na którą wpadłem. Rozpoznałem platynową grzywkę, charakterystyczną dla Viktora, a do tego słyszałem, jak coś do mnie mówi, jednak nic do mnie nie docierało.
- Viktor...! - załkałem, dławiąc się własnymi łzami. - Viktor, Viktor...
Wyciągnąłem ku niego ręce, chcąc żeby po prostu mnie przytulił i choć na chwilę zapewnił uczucie bezpieczeństwa, w swoich silnych ramionach.

< Viktor? :3 >

Mia Land of Grafic