sobota, 23 września 2017

Od Vane CD Resney

...cholerę. Na co mi to wszystko? Znowu żyję rutyną, poniedziałek nie różni się niczym od niedzieli. Codziennie zasiadam przy tym samym biurku, zajmuję się najważniejszymi dokumentami, robię krótki obchód po pokojach innych członków, po czym pod koniec dnia wypijam kawkę i wracam do domu. Mogę chcieć, co mi się żywnie podoba, lecz tego błędnego koła nic nie zniszczy. Westchnęłam cicho, przykrywając swoją twarz czarnym dodatkiem na głowę.
- Vane? - odezwał się w pewnym momencie pytający głos Resney.
Ziewnęłam pod nosem, przy tym podnosząc się do siadu. Wciąż tyłek mając przyczepiony do powierzchni paneli, wychyliłam się spod biurka. Od razu wymieniłam się spojrzeniami z młodszą dziewczyną. Podczas gdy moje oczy były pełne znużenia, jej tryskały widocznym zdziwieniem. Wpatrywała się we mnie, jak w obraz.
- Co robisz na podłodze? - wydukała krótkie pytanie, otrząsając się ze wcześniejszego "szoku". W odpowiedzi jedynie uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym podniosłam się i wywaliłam swoje ciało na fotel.
- Na podłodze? O czym ty mówisz... - prychnęłam, podpierając się o podłokietnik przyłączony do fotela. - Myślę, że powinnaś wybrać się do okulisty... Twój wzrok naprawdę się pogarsza... - dodałam, robiąc jeden gwałtowne odepchnięcie nogą. Zaczęłam się kręcić. Ha. Ha. Ha. Vane znowu odwala palma.... Zapraszamy wszyscy na pokaz dziecka z zoo...
- Przestań - w tym samym momencie wstrzymała przedmiot, na którym siedziałam ręką. Na moją twarz mimowolnie wpłynęło pełne wyrzutów spojrzenie. Rzucając je w stronę dziewczyny, wyraźnie wyczułam bijącą z jej mimiki irytację. Wywróciłam oczami, wygodnie rozsiadając się w swoim ukochanym foteliku.
- Co cię tu sprowadza, moja przenajdroższa Resney? - wypaliłam, unosząc pytająco brwi do góry. Wyczułam jak złośliwy uśmieszek, dosłownie sam pojawia się na moich ustach.
- Czy możesz łaskawie przestać zachowywać się jak niedorozwinięte, pozbawione umysłu dziecko?! - sapnęła, mrużąc swoje skupione na mojej osobie oczy. Co do nich - chyba miała ochotę mi je wydłubać.
- Nie lubię być obrażana... - westchnęłam, zakładając obie ręce za głowę. - Ale kontynuuj, zirytowani ludzie pod presją mówią prawdę, a i tak trochę mało wiem na temat wydarzeń sprzed ostatniego roku - posłałam jej pełen różnorakich emocji uśmieszek. Chyba moje kąciki ust za często są unoszone... Ach tak, w końcu nikt nie będzie za mnie udawał, że "wszystko jest w porządku, nie martwcie się o mnie, czuję się dobrze". I tak noszę w sobie wiele bólu od samego dzieciństwa, a teraz jeszcze spada na mnie wiadomość o śmierci Kiby i Peter'a.
- Lecz inaczej... - ugryzła się w język, przez co jej kontynuowanie przekomarzanek słownych zostało przerwane. Nabrała powoli otaczającego nas powietrza, po czym spokojnie wypuściła je z ust. - Jak się czujesz? - zadała kolejne z rzędu pytanie, bardziej opanowana.
- Zależy pod jakim względem - ponownie przybrałam na siebie maskę "tajemniczy uśmieszek nr. 2", w głębi duszy cicho się śmiejąc. - Bo psychika dawno wysiadła, lecz fizycznie czuję się dobrze. Niestety, rzędy bliżej niewyjaśnionych snów wciąż mi towarzyszą... - powiedziałam nieco ciszej, odwracając wzrok w lewo. - Powiedz mi, kto jeszcze zginął? - dodałam, nawet na moment nie odrywając oczu od podłogi.  Chyba ją odrobinkę zamurowało. Przez kilkanaście kolejnych sekund, jedynie stała i najprawdopodobniej przetwarzała sobie wszystko w głowie. Przerwało jej to, moje nieco zniecierpliwione spojrzenie.
- Mogę? - zapytała, wskazując wzrokiem na stojącego przede mną grata, na którego pulpicie było od cholery różnych niepotrzebnych plików.
- Ależ proszę bardzo... - w momencie podniosłam się na równe nogi i niczym szofer, lekko się schyliłam, tworząc coś na rodzaj ukłonu. - Kawę, herbatę? - dorzuciłam, za pomocą jednej ze swych mocy przenosząc się do stojącego kilka metrów dalej ekspresu.
- Nie dzięki... - wymruczała w odpowiedzi, wpisując jakieś rozmaite kody na moim sprzęcie. To nie był dobry pomysł. Właśnie w tym momencie dałam jej dostęp do wszystkich rzeczy, które odjebałam w internecie. Czysty, idealnie odjebane potknięcie. Aż śmiechłam.
- Tutaj jest lista wszystkich, należących do któregokolwiek klanu żołnierzy zarejestrowanych w głównej bazie danych - wyjaśniła, odjeżdżając na czarnym krzesełku kilka centymetrów do tyłu.
Odwróciłam się, przy tym szybko przybliżając swoją głowę do ekranu. Prześledziłam wzrokiem kilka bardziej i mniej znanych nazwisk, które były pozaznaczane różnymi kolorami. Nagle, zatrzymałam się przy jednym imieniu, które nosił już nie żyjący członek klanu Tsume. Gilbert Nightray...
- Znałam go - wskazałam palcem jeden punkcik na ekranie. - Czyli Mały Gilbercik, który śmiał się nazywać mnie dzieckiem, również nie żyje? - uniosłam wzrok na Resney, która nerwowo zaczęła przygryzać element swojego palca. Jakby wyrwana z transu, spojrzała mi w oczy.
Dlaczego mam wrażenie, że Gilbert jakoś... Cholera, nie mam pojęcia w jaki sposób mogę to określić... Czułam coś dziwnego w brzuchu, gdy ktoś wypowiadał jego imię, lecz zaraz później to wszystko zamieniało się w rozpacz i nienawiść do otaczającego mnie świata. Cholera, chyba coś jest ze mną nie tak... Spuściłam wzrok. Kapelusz, który trzymałam w rękach...  Chwila.
- To jest... - wyszeptałam, podnosząc przedmiot wyżej, aby dokładniej mu się przyjrzeć. - Kapelusz Małego Gilbercika... - przed oczami pojawiła mi się scena, gdy wsadzam jego zabrudzone od krwi i błota ciuszki wraz z papieroskami do prania. Tak, on na pewno musiał należeć do mężczyzny... Pamięć, proszę, nie zawiedź mnie...
- Kto przy mnie był podczas śpiączki? - wyrwałam się nagle, jak po swego rodzaju zastrzyku energii.
- Odwiedzało cię naprawdę wiele osób... On chyba też pojawił się raz, czy dwa... - dostrzegłam jak mina jej zrzędnie, przez co po chwili staje się przysłowiowym kłębkiem nerwów. Wyprostowałam się do pionu.
Dobra, przynajmniej rozwiązałam jedną zagadkę... - mruknęłam do siebie w myślach, siadając na śnieżnobiałym blacie. Założyłam nogę na nogę, przy tym mrużąc oczy i w końcu skanując Resney wzrokiem.
- Byłaś cały czas przy mnie...? - delikatnie przekrzywiłam głowę, widocznie zainteresowana narzuconym na mnie tematem.
- Rewanż, za pomoc przed tym całym syfem - westchnęła cicho, odwracając wzrok w bok. Skupiła go na stojącym nie daleko śmietniku. - Uważam cię za przyjaciółkę i po prostu nie mogłam cię wtedy zostawić... Kiba i Rocket musieli zająć się klanem, który stracił przywódcę - dopowiedziała, z powrotem przywracając swoją głowę do poprzedniej pozycji.
Teraz, to mnie wryło w fotel. Zachowywałam się w stosunku do niej tak chamsko, podczas gdy ona zajmowała się mym bezwładnym ciałem i podtrzymywaniem życia przez kilkanaście miesięcy. Mi zrobiło się widocznie głupio. Zaczerwieniona, zeskoczyłam z powrotem na ziemię.
- Dziękuję... - szepnęłam i do tego skinęłam głową. - Nie wiedziałam, że zrobiłaś dla mnie tak wiele.. - nadmieniłam, przysłaniając swoją zarumienioną twarz, białą grzywką.

<Dialog, ale bardziej w moim stylu. Resney?>

OD Resney CD Vane

Gdy dostałam telefon Vane, natychmiast wybrałam numer do Rocketa. Ledwo co trzymałam telefon w dłoniach. Cholera jasna, skłamałam. Ledwo co złapałam oddech na wybranie numeru. Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam, aż ten szczur odbierze.
- Co tam Vane? Gdzieś ty się kurwa patoczyła wczoraj?!
- Rocket, tutaj Resney...
- A po cholere ci jej telefon? ZROBIŁAŚ JEJ COŚ?! Przysięgam je--
- Rocket, za przeproszeniem, stul pysk i słuchaj, to ważne - wstałam, podchodząc do okna.
- Widzę, że naprawdę musi być to ważne. Dobra, mów.
- Vane straciła pamięć. Pamięta wszystko o rok wstecz.
- Aha? I czemu nie powiedziałaś jej, że straciła pa-- MOMENT CO!? JAK?! 
- Dostała najprawdopodobniej kijem baseballowym w głowę.
- OD KOGO?! JAK JA KURWA ZNAJDĘ TEGO GNOJKA T--
- Nie znajdziesz, bo nie ma tego na kamerach. Przyjechałam po nią od razu jak zobaczyłam, co się stało - w tym momencie zaczęły mi drżeć ręce.
- Resney? Mów do mnie! Czuje, że coś ukrywasz! Daj mi Gilberta do telefonu, on zna mój język!
-
 ... Nie żyje.
- Przepraszam, CO?
- Został zastrzelony. Jego czaszka pękła z dymem, a Vane nie pamięta go. Ani go, ani jej syna. Chyba oboje wiemy, co się stanie, jak się dowie. - zapadła cisza. I ja i on byliśmy w zjebanej sytuacji i oboje nie mieliśmy pojęcia, co teraz zrobić. Usłyszałam ciężki wdech.
- Bogu dzięki, że jej nie powiedziałaś... 
- Nie mów jej.
- Będę milczał jak grób - rozłączył się. Odłożyłam telefon na biurko i złapałam się za głowę. Mam nadzieję, że szybko zapomni o tym, że straciła pamięć. Nie chce jej co chwilę tłumaczyć, że była w śpiączce. Usłyszałam otwieranie drzwi. Vane wyglądała... Inaczej.
- Vane?
- Co? - warknęła na mnie. Szybko się spięłam. Ta... Już nigdy nie będzie taka sama.
- ... - odwróciłam wzrok - Nic już.
- To po co marnujesz mój czas?
- MOŻESZ PRZESTAĆ!? - podniosłam się i złapałam ją za koszulkę - zachowujesz się jak rozwydrzony bachor! Nie stałaś na nogach przez ponad rok, aż tak twój umysł zwariował, byś zachowywała się jak bezduszna istota?! Vane OGARNIJ SIĘ! Bo aktualnie zachowujesz się jak potwór, a nie jak przyjaciółka! - puściłam ją. Powiedziałam trochę słów za dużo, co...?
Skarciła mnie wzrokiem i wyszła. Załapałam się za głowę.
Biedna Vane...
Cierpi, ale nie wie dlaczego
Jej serce płacze, ale nie wie za kim
Tęskni, lecz nie wie po co
Ma żądzę zemsty, ale nie ma pojęcia za co...
...
- I żeby nigdy się nie dowiedziała. - spojrzałam na jej telefon i zaczęłam usuwać wszystko z jej pamięci, co było związane z jej dotychczasowym życiem.

Przepraszam, Vane, że nic nie mogłam zrobić...


<Vane?>

piątek, 22 września 2017

Od Viktora CD Yuri

Wpatrywałem się w jego czekoladowe oczy. Tak, to na pewno jest Yuri... Małe, bardzo wstydliwe i zupełnie nie wierzące w siebie dziecko. Ugh, chronologicznie, jest mężczyzną. Mimo wszystko, urok wciąż pozostał taki sam jak sprzed kilku lat. Czułem szczęście. Prawdziwą radość, którą w końcu wywołało coś innego, niż zwycięstwo w zawodach. Obecność drugiego, tak bardzo drogiego mi człowieka.
- Yuri... - wyszeptałem, podkładając swoją dłoń pod jego blady podbródek.
Dużo urósł, lecz mimo to dla mnie wciąż był mikrusem. Nie potrafiłem się powstrzymać, nie chciałem czekać. Nie minęło pięć sekund od wypowiedzenia przeze mnie ostatnich słów, a już tuliłem chłopaka w swoich objęciach. Brak jego słodkiego uśmiechu, niemalże każdej nocy przysparzał mnie o swego rodzaju załamanie psychiczne. Jest dla mnie kimś naprawdę bardzo ważnym. Więcej niż rodzina...
- Viktor... - wypowiedział w końcu moje imię, po czym mimowolnie wtulił się w kożuch przyodzianej przeze mnie kurtki.
Ułożyłem swój podbródek na jego ramieniu. Na prawdę, dla mnie ta chwila mogła trwać wiecznie, gdyby nie fakt, że mój podkoszulek z lekka zaczął stawać się mokry. Wyczuwając to, z mojego gardła wydobył się cichy śmiech.
- Rozklejasz się tak samo szybko, jak wtedy, gdy byłeś dzieckiem... - powiedziałem, przy tym delikatnie gładząc Yuriego po czuprynie.
Mimo to, wciąż czułem w nim wyraźną nutkę speszenia. Czy to dlatego, że aktualnie wyglądamy jak para homo, przytulająca się ( ͡° ͜ʖ ͡°)? Nie wiem. Naprawdę, zdanie innych w tej chwili miało dla mnie najmniejsze znaczenie. Był nieodłączną częścią moich myśli...
- Wyrosłeś! - stwierdziłem z uśmiechem, gdy tylko oderwaliśmy się od siebie.
Otarłem dłonią delikatnie zaczerwienione policzki chłopaka, wciąż delikatnie się uśmiechając. To było niesamowite... Znowu mogłem go dotknąć, przytulić... Byłem w siódmym niebie.
- Przejdziemy się? - zadałem w końcu pytanie, nurtujące mnie przez chwilę na krótki namysł.
W odpowiedzi jedynie skinął delikatnie głową. Co prawda, było to praktycznie nie widoczne, lecz mojemu świetnemu wzrokowi udało się wychwycić małe dygnięcie.
***
Po zebraniu wszystkich rzeczy i oddaniu kluczyka, wybyliśmy z publicznej hali lodowej. Prawdę mówiąc, miałem jeszcze godzinę jazdy na lodzie, lecz oczywistością było, że Yuri jest w tym momencie ważniejszy. Wspólnie, w dzielącej nas ciszy szliśmy przez ścieżkę w parku, który znajdował się nieopodal lodowiska. Kątem oka dostrzegłem wyraźnie świecące oczy towarzyszącego mi mężczyzny. Zawsze występowało u niego coś takiego, gdy w głębi duszy chciał coś powiedzieć. Wiedziałem o tym, byłem przekonany. 
- Musisz sobie wszystko przetworzyć w głowie? - zapytałem żartem, delikatnie szturchając chłopaka w ramię.
Ten nad wyraz spięty, odskoczył delikatnie, na co zaśmiałem się pod nosem. Zachowywał się, jak małe, przerażone zwierzątko...
- Będę musiał się zaraz zmywać... Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia - powiedział cicho, spuszczając swój wzrok na ziemię.
Wyraźnie czułem, że kłamie. Zirytowało mnie to, dosyć widocznie. W momencie pojawiłem się przed chłopakiem, który zaskoczony wlepił we mnie swój wzrok. Zanim cokolwiek dopowiedział, ułożyłem jego dłoń na swojej. Był zbyt zdezorientowany, wykorzystałem okazję i ułożyłem swoją drugą rękę na jego dłoni.
- A może jednak chciałbyś wpaść do mnie...? - zbliżyłem swoją twarz do jego, z delikatnym uśmiechem wypowiadając te kilka słów. - Zrobimy zakupy, a w domu przygotuję twoją ulubioną wieprzowinkę? - dodałem pół-mrukiem. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów...
<Yuri? ( ͡° ͜ʖ ͡°) >

czwartek, 21 września 2017

Viktor Nikiforov


Trzeba robić przeciwieństwa tego, czego ludzie od nas oczekują. Jak inaczej można ich zaskoczyć?

Znalezione obrazy dla zapytania magic wolf on ice

Imię i Nazwisko: Viktor (Victor) Nikiforov 
Pseudonim: 
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 27 lat
Rasa: Wilk
Orientacja: Biseksualny
Zauroczenie: -
Klan: Desert Eagles
Stanowisko: Żołnierz
Żywioł: Lód i wiatr
Moce: 
- Zamrażanie danego obiektu.
- Tworzenie tarczy oraz broni z lodu.
- Tworzenie wirów powietrza, nie rzadko tornad
- Unoszenie się w powietrzu
- Unoszenie innych przedmiotów oraz ludzi w powietrzu
Umiejętności: Viktor jest przedstawiony jako łyżwiarz, który bardzo dobrze potrafi lądować trudne skoki. Jego skok popisowy to poczwórny flip, jednak potrafi jeszcze czysto wylądować kombinację składającą się z trzech poczwórnych. Jako jedyny jest w stanie zrobić cztery z pięciu obecnie ratyfikowanych poczwórnych. Jedyny, którego nie wykonał na naszych oczach to poczwórny loop. Umiejętności skakania Viktora, nie ograniczają się oczywiście tylko do lądowania poczwórnych - jest w stanie wykonać piękny (i trudny) potrójny Axel, a także kombinację poczwórny Toe-Triple Toe tuż pod koniec swojego programu. Biorąc pod uwagę, że może on wykonać wszystkie te poczwórne, musi być w stanie również wylądować ich potrójne odpowiedniki. Chyba nie muszę wspominać o tym, że jest świetnie wygimnastykowany?
Charakter: Victor ma podobną do gwiazdy rocka charyzmę i jest bardzo flirciarski. To bardzo dziwny człowiek, który lubi robić rzeczy w swoim własnym tempie i może być uważany za beztroskiego wolnego ducha. Nie lubi być kontrolowany przez innych ludzi, jak i nie daje wpłynąć na siebie innym. Często chodzi z głową w chmurach i jest również bardzo zapominalski. Potrafi być również szczery do bólu, więc gdy zauważy Niemniej jednak, nie jest za dobry w radzeniu sobie w emocjonalnych sytuacjach, może być w najlepszym wypadku dziwaczny, ale również (nieumyślnie) okrutny i nieczuły. Uwielbia swoim słodkim wyglądem oczarowywać panie (w niektórych przypadkach również mężczyzn), co jak można się spodziewać - wychodzi mu równie dobrze jak jazda na lodzie.
Cechy Charakterystyczne: Victor jest niezwykle urodziwym mężczyzną. Ma jasnoniebieskie oczy i platynowe, krótkie włosy. Jego przydługa grzywka opada na jego lewe oko. Mierzy 180 cm. Na co dzień przyodziewa zwykłe ubrania, lecz w swojej kolekcji posiada kilka strojów z zawodów w łyżwiarstwie figurowym. Tak - specjalizuje się w tym "zawodowo". Codziennie chodzi na treningi (no dobra, czasami robi sobie wagary), często wyjeżdża na różne zawody - jego całe życie w pigułce. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Ciekawostki: 
- Jego ulubionym, japońskim daniem jest katsudon.
- Uwielbia pudle i posiadał ich kilka. Obecnie ma pudla o imieniu Makkachin.
- Ma mnóstwo fanów, na ogół niezależnie od wieku i płci.
- Ma własne łyżwy z pozłacanymi ostrzami i rosyjską flagą na obcasie.
- Jego popisowy ruch to poczwórny flip.
Kanon pisowni jego imienia to "Victor" jak widać w oficjalnych magazynach i oficjalnej stronie internetowej. Mimo to jednak pisownia "Viktor" jest poprawniejsza kulturowo.
Głos: link
Właściciel: Hw - Asia1509 Email - asiasimsy@gmail.com
1 2 3 4 5 6 7 8

Yuri Katsuki - dorasta


"Ludzie mówią, że bez miłości nie da się żyć. Osobiście uważam, że tlen jest ważniejszy."


Imię i nazwisko: Yuri Katsuki
Pseudonim:
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 24 lata
Rasa: Wilk
Orientacja: Biseksualizm
Zauroczenie: Dla niego nie pojęte jest zagadnienie miłości...
Klan: Desert Eagles 
Stanowisko: Żołnierz
Żywioł: Ciemność i Psychika
Moce:
~ Demons - Dzięki tej mocy, może przywołać demony, które są mu posłuszne.
~ Kontrola nad umysłem - Może zobaczyć czyjeś myśli, usunąć pamięć, oglądać wspomnienia, lub zrobić totalny bałagan w umyśle.
~ Inokineza - Tworzenie przedmiotów z niczego.
~ Płomienie - Yuri może wytworzyć niebieskie płomienie, które są groźne nawet dla demonów
~ Skrzydła - w każdej chwili na jego plecach mogą się pojawić trzy pary anielskich skrzydeł 
Umiejętności: Chłopak jest bardzo wytrzymały fizycznie i niestraszny mu jest jakikolwiek wysiłek fizyczny. Już w młodości był mądrzejszy od swoich rówieśników, co nie zmieniło się nawet teraz. Jego inteligencja nie jednego by zaskoczyła. Świetnie posługuje się wszelkiego rodzaju broni i jest ogarnięty w temacie składania pistoletów i tym podobnych rzeczy. Trzeba jeszcze wspomnieć, że przez te wszystkie lata trenował całkiem sam łyżwiarstwo figurowe i nie jeden raz zajął na zawodach całkiem dobre miejsce.
Charakter: Yuri jest zwany jako "łyżwiarz o największym szklanym sercu".
Jest to chłopak strasznie miękki i bardzo łatwo można go złamać, a przez złośliwą uwagę potrafi nawet popaść w kilkumiesięczną depresję. Przeważnie jest spokojny i łatwo się zawstydza, ale pokazuje, że umie zawzięcie rywalizować z innymi. Łatwo się zniechęca i nie wie jak poradzić sobie z porażką, lub problemem, który akurat w danej sytuacji go przytłoczył. Przez niezbyt kolorową przeszłości, nie lubi zawierać nowych znajomości, więc jest trochę oziębły, jak i szorstki dla nieznajomych. Nie umie powiedzieć wprost swojej oceny czegoś, gdyż jest zbyt nieśmiały i boi się, że jak powie głośno o czym myśli, to go wyśmieją lub zostanie przez to skrytykowany. Często, ale to bardzo często jest niezauważany, ale jakoś do tej pory się tym nie przejmował, a wręcz przeciwnie, cieszy się z tego powodu. Woli się nie wychylać, ani pokazywać swojego talentu też przez wspomnianą wyżej niemiłą przeszłość... Zwykle przebywa na uboczu i stara nie rzucać się w oczy. Tylko z zaufaną osobą potrafi normalnie porozmawiać i zwierzyć się jej, powiedzieć o swoich problemach. Podczas zawodów wydaje się być chłodniejszy i bardziej egocentryczny, ale jest to spowodowane lękiem przed porażką i jego chęcią wygranej. 
Tylko zaufanej i bliskiej osobie potrafi powiedzieć co go dręczy lub co leży mu na sercu. Niestety takowej osoby w swoim życiu nie posiada. Można powiedzieć, że boi się ludzi, a także odpowiedzialności jaką niesie zaufanie komuś. Już raz zaufał innym i to był jego błąd, który teraz go prześladuję w dzień, w dzień. Co noc budzi się z krzykiem, przez nękające go koszmary i wspomnienia z dzieciństwa.
Cechy charakterystyczne: Chłopak ma czarne włosy, które często zaczesuje do tyłu, chcąc dodać swojemu wyglądowi powagi. Jego czekoladowe oczy potrafią zahipnotyzować kogokolwiek. Wygląda na drobnego młodego chłopaka, przez co inni twierdzą, że jest bardzo słodki i uroczy. Może tego nie widać, ale Yuri bardzo dba o swoją formę i codziennie robi co najmniej kilka serii brzuszków, czy pompek. Mimo tego jak się prezentuje, to i tak jest wysportowany. Ma wyrzeźbioną klatkę piersiową, czego niestety zbytnio nie widać pod grubą bluzą. Ogólnie jego ciało jest wytrzymałe, jednak ma jedną skazę, której chłopak  nie cierpi i wstydzi się jej. Jest to duża blizna na plecach ciągnąca się od lewej łopatki, aż do kości ogonowej.
Ciekawostki: 
~ Nazwał swojego pudla Victor na cześć swojego idola.
~ Od dzieciństwa podziwia Viktora Nikiforova.
~ Ma tendencję do tycia.
~ Katsuki (勝 生) można odczytać jako „Urodzony do wygranej”, a Yuri (勇 利) można odczytać jako „Odwagi, aby wygrać”.
~ Ma urodziny 29 listopada.
~ Na co dzień nosi zamiast okularów, soczewki kontaktowe. 
~ Jest profesjonalnym łyżwiarzem figurowym.
~ Często jest nazywany Prosiaczkiem i Katsudonem.
~ Jest pełnokrwistym Japończykiem.
~ Wstydzi się swojej blizny.
~ Ma niską tolerancję na alkohol.
~ Jego prawdziwe nazwisko brzmi - Nightray.
~ Boi się zakochać, gdyż za bardzo obawia się zranienia.
~ Yuri przeważnie nie pokazuje się w miejscach takich jak: basen, czy gorące źródła, gdyż nie chce pokazywać publicznie swojej blizny.
~ W wieku pięciu lat trafił do rodziny zastępczej.
~ Bierze tabletki nasenne, gdyż nie potrafi zasnąć, przez nękające go koszmary.
~ Był bardzo związany z ojcem, a po jego śmierci popadł w depresję i zamknął się w sobie.
~ W swojej rodzinie zastępczej, zaznał wiele przykrości.
Rodzina:
Ojciec - Gilbert Nightray
Matka - Vane Strange
Głos: link
Właściciel: Kurosakix3
Inne zdjęcia:
1 2 3 4 5

Od Kevina CD Flurry

- Więc, naszym dzisiejszym celem, jest ten oto budynek - wskazałem wzrokiem na wyświetlający się za mną obraz. Przedstawiał dosyć popularną restaurację, w której według naszych informatorów dzisiejszego dnia miało się odbyć spotkanie odmieńców. Tych, którzy uszli z życiem, lecz nie należeli do żadnego klanu. Na tą porę... - Mam nadzieję, że każdy zapoznał się z tym świetnym druczkiem? - dorwałem do łap kartkę, która leżała na całej stercie różnych dokumentów.
- Mam pytanie, co do punktu numer jedenaście... - jeden z obecnych na sali, po kilku sekundach uniósł swoją łapę delikatnie do góry. Przytaknąłem mu głową, na znak, żeby kontynuował. - Mamy dobrze się bawić? - widocznie skrzywiony, zmarszczył brwi.
Przysiadłem na biurku, z wymownym uśmiechem przyglądając się kolorowej broszurce, na której wybazgrałem uprzednio kilka liczb... No rzeczywiście. Chyba pod wpływem nagłej weny twórczej, do całości dołączyłem ten punkt.
- Jak dla mnie wystarczy, żebyście nie dali się zabić jak jacyś amatorzy... - prychnąłem, śledząc wzrokiem kolejno każdą liczbę. - Zabitego znajdę i zabiję jeszcze raz - prześledziłem dosyć spore grono swoim dobrze znanym wszystkim spojrzeniem.
***
Jak zwykle - wszystko poszło nam jak po maśle. Tym razem swoimi umiejętnościami musieli wykazać się snajperzy, którzy zmuszeni zostali do zabijania każdego celu, poruszającego się w obrębie pięćdziesięciu metrów od punktu. Niektórym nadprzyrodzonym udawało się jakimś cudem zwinąć z środka, inni po prostu stali sobie na dworze paląca papieroski... Zbuntowani są naprawdę dziwni. W sensie, ich polityka i sposób działania. Niektórzy, są zdecydowanie zbyt podobni do ludzi. Boją się najcichszego strzału. Co prawda tacy ginęli w ciągu kilku sekund, lecz sama ich obecność przyprawiała mnie o dziwną nerwicę. Jeszcze brakowało typowego tekstu: "Poświęcam się.. Bla, bla, bla", przed samą śmiercią. Na całe szczęście, usłyszałem to tylko raz... Jebani samobójcy.
- To co dziewczynki? Myjemy rączki i do domku! - puściłem krótką wiązankę słów, w stronę stojących obok żołnierzy. 
Cisza. Boże, czy doprawdy nikt w tym towarzystwie nie umie się śmiać? Mina widocznie mi zrzedła, wpłynęło na nią widoczne zmieszanie i znudzenie. Wywróciłem oczami i bez dalszego gadania spakowałem swoje manatki...
- Nowicjusze! Nie zapomnijcie o sprzątaniu - dodałem jedynie w stronę grupki młodych, stojących przy ścianie. 
Zamieniłem się w człowieka, po czym jakby nigdy nic wyszedłem z ciemnej uliczki. Dosyć chore. No cóż. Przemierzając chodnik powolnymi krokami, uważnym wzrokiem prześledziłem swój samochód, który stał zaparkowany przy jednym z supermarketów. Nie był to jakiś super-wypasiony sprzęt, lecz miałem do niego dziwny sentyment...
Siedziałem sobie kulturalnie na ławeczce w parku, z jedną nogą w rozkroku założonej na drugą. Ręce miałem całkowicie wywalone do tyłu. Ignorując dziwne spojrzenia ludzi, jedyne co w tej chwili robiłem, to bezszelestne przypatrywanie się otaczającej mnie naturze. Zadziwiająco piękny dzisiaj jest ten świat... A znając życie, coś to zepsuje. Zwykłe przeczucie i dochodząca do mojego nosa woń cukierków. Zapowiada się ciekawie. 
Dwie, kilka miesięcy temu poznane dziewczynki. Spały, czy może po prostu nie żyły? Nie wiem. Jednego jestem pewien - są w złym stanie. Aż serce, którego mnie pozbawiono, zaczęło się krajać... A może byłby z tej dwójki jakiś pożytek? Gdyby na przykład... Osz kurde, chyba nie jestem na tyle psychiczny, żeby... ( ͡° ͜ʖ ͡°) Wziąć je do siebie i opatrzyć zadrapania, po czym zrobić obiadek i podać cukierki?! dobrze wiem, co masz na myśli ( ͡° ͜ʖ ͡°)  Słodko!
Jako, że jestem o wiele wyższy, większy i silniejszy, wziąłem sobie obie na ręce bez problemu. Tak, chyba wyglądam jak pedofil... Mam taką świadomość. 
***
Trochę niepoprawne byłoby przebieranie dziewczynek, czy opatrywanie im ran na brzuszku przez faceta, więc poprosiłem o to pielęgniarkę, która przypadkowo mieszkała dom obok. Oczywiście przystała na tym, jako, że "lubi pomagać ludziom". Kobiety mają więcej praw... Gdybym to ja, osobiście się nimi zajął, w momencie zostałbym okrzyknięty pedofilem...
Wracając. Siedziałem wraz z nieprzytomnymi gówniarzami w jednym pokoju. Zajmowały aktualnie moje przewygodne łóżeczko, które zmuszony zostałem im odstąpić. Przygryzając lizaka, spokojnie przeglądałem gazetę w towarzystwie małej laleczki... Hah... Już pisali o ostatniej akcji... 
<Flurry?>

Od Akane CD Ripley [+16]

Suka. Obie są tak samo nieznośne. Lać mnie za nie przyjście na zebranie? Kurwa równie dobrze mogłabym wszystkim pokazać fucka i wyjechać do Meksyku. Wywróciłam oczami. Jeszcze JA nie mogę jej lać, bo CO?! Bo jestem RUDA? Bo MAM MNIEJSZE PRAWA?! Niech obie mnie pocałują w dupe.

Hahaha! Patrzcie na jej włosy! Haha rudzielec!

Ej zobaczcie! Ej ty, Ruda! Posprzątaj! Do tego chyba się urodziłaś, nie?

Warknęłam.
- Jebana suka...
- Co mówisz?
- Nie, nic. - Uśmiechnęłam się trochę złośliwie. Nie dość, że jest przydupasem numer dwa, to jeszcze uważa, że jej wszystko wolno. Jakby przydupas numer jeden był jakoś różny. Tak samo, obie nie tolerują czerwonowłosych. Wyrwałam tkanine z jej uścisku.
- Umiem chodzić. I ci przypominam, że jestem twoim ochroniarzem, nie niewolnikiem. Chyba, że seksualnym - wystawiłam język. Gdy chciała mnie uderzyć, zrobiłam szybki unik. Ta skrzywiła się i otworzyła drzwi do auta.
- Uważaj na słowa, Akisa.
- Akane...
- No przecież mówię - wsiadła za kółko. Warknęłam cicho i wsiadłam do auta, zapinając pasy.
- Gdzie jedziemy?
- Podobno coś odkryłaś.
- Puree, ja zawsze coś odkrywam. Po naiwność facetów do ich orientacji seksualnej lub ich fetysze... - spojrzałam na nią z uśmiechem. Ta wrywróciła oczami.
- Breakin. - spojrzałam na paznokcie, mając skrzyżowanie ręce. Ta agresywnie złapała mnie za kołnierz.
- Posłuchaj, Ruda. Nie lubię grać w te twoje gierki, więc gadaj do rzeczy, albo...
- Albo co? Pójdziesz do Łapki i co? Wyleje mnie z klanu? Pff... Uważaj, bo mnie to jakkolwiek rusza - zaśmiałam się i powoli jej palce odrywałam od swojej koszulki - wyluzuj, ziemniak.
- Nie nazywaj mnie puree. Jestem Pure.
- To przecież mówię - zachichotałam - wracając - znów pozycja do irytacji - podobno gościu, co na tej ulicy sprzedaje cocaine, wie, gdzie jest szef tamtego za rogiem, którego zastrzeliłam. - zaczęłam bawić się elektryczną wiązką.
- I tyle?
- Ty byś zapewne go zlała do nieprzytomności. - spojrzałam na nią kątem oka. Ta zapaliła silnik i wpisała ulicę na GPS'a. Od razu pojechała.

****

Podróż, nudna, lecz w końcu zaparkowaliśmy niedaleko ulicy Breakin. Niedaleko stał barek western. Uśmiechnęłam się.
- Idę do środka - rozpięłam pasy, by wyjść, lecz ta mnie zatrzymała - Ej a za co t--
- Cicho! Zobacz - wskazała palcem na wejście. Stało przed nim dwóch facetów z białymi workami. Skubana uratowała sprawę... Farciara.
- No, to ja- ej, ej, ej! - Puree natychmiast chciała za mną wyjść, lecz szybko zamknęłam jej auto, ukazując w palcach klucze do jej auta. 
- Hej, chłopaki! - podeszłam do nich - podobno macie towar - pokazałam im pieniądze. Jeden z nich poszedł ze mną za zaułek.
- Dobra panie, załatwmy to szybko - pstryknęłam, otwierając samochód. Poszłam nim za zaułek i oparłam o ścianę.
- To ile chcesz towaru?
- ... Zero - wycelowałam w niego bronią.
- Co d- - miał właśnie uciec, ale Puree, go zatrzymała w ostatniej chwili.
- Masz 10 sekund, by powiedzieć, gdzie jest twój szef.
- Albo pożegnasz się z własnym językiem i głową w sumie też - wymieniłam się z moim celem obronnym. Spojrzałyśmy na siebie, śmiertelnymi wzrokami.
- Prędzej zginę. Nikt nie nabija naboi. - w tym momencie strzeliłam mu w nogę.
- Zakład?
- Okey, okey! Jednak tak! Przepraszam! Już mówię! Mój szef jest z gangu! N-Nie wiem jak się nazywa...
- Łżesz - warknęła Ripley - chcesz, żeby moja wredna Akisa.
- Akane!
- Strzeliła ci w drugą nogę? - złapała go za podbródek - pozwól, że spytam, JAK nazywa się twój gang? - facet był roztrzęsiony, jakby był z galarety.
- C-Cichy szum...
- Niezbyt kreatywna nazwa, wolałabym ciche zabójstwo. - powiedziałam z uśmiechem.
- GDZIE Jest wasza baza?
- W Shocktown! Niedaleko stąd! P-Proszę, nie zabijaj mnie...
Obie spojrzałyśmy na siebie. To co powiem, będzie dziwne, ale wiedziałam, co jej wzrok mówi. Warknęłam na tą myśl.
- Wybacz mały, ale zasady, to zasady - spojrzałam na zegarek i odstrzeliłam mu łeb. W tym momencie  Ripley znowu próbowała mnie zaatakować, ale ominęłam jej rękę. Tak samo jak próba potknięcia mnie, lub zwykłego wywrócenia.
- Ty...
- Tak wiem, to za zamknięcie mnie w aucie, tamto za nazwanie cię jebaną suką, a to, bo tak. Coś jeszcze? - przeszukałam go, biorąc kartę - Gotcha. Idziemy?
- Ty... Tsume się z tobą policzy.
- I niech policzy. Nie będę płakać, jak Łapka, machnie swoją Łapką - zaśmiałam się - taki żarcik.
- Ghr...
- Oj nie denerwuj się, Puree. Musisz wyluzować - wsiadłam do auta, zapinając pasy. Czekałam, aż ruszymy.

Ripley? Teraz tak łatwo jej nie trafić xD 

środa, 20 września 2017

Od Shawna CD Corrinne

Widocznie niezadowolony kłamstwami siostry, spojrzałem na nią pełnym wyrzutów wzrokiem. Może był to jakiś sposób przed uniknięciem niepotrzebnych kontroli, lecz i tak zawsze wolałem wygadać całą prawdę, ni jeżeli później żyć z wyrzutami sumienia...
- Zobaczysz, wsadzą nas do domu dziecka... - mruknąłem pod nosem, ze skrzyżowanymi rękami przyglądając się sufitowi. - Wolałbym zdechnąć w labolatorium, niż żyć w tej patologii... - prychnąłem, widocznie marszcząc nosek.
- Więc zdychaj. Ja wolę przeżyć - burknęła, szczerząc się złośliwie w moją stronę. - Jestem przekonana, że rodzice kazaliby nam kłamać - wzruszyła ramionami, równie wygodnie rozkładając się na krześle, co na łóżku.
Westchnąłem głośno, jedynie niedowierzająco kręcąc głową. To na pewno źle się skończy...
***
Telefon, słuchawki, broń oraz komunikator - jedyne przedmioty, które udało mi się zachować. Nie wspominając oczywiście o szaliku, który dumnie przyozdabiał moją szyję. Wyglądałem aktualnie przez okienko samochodu, w którym nadarzyła nam się okazja znajdować. Przewozili nas do tego psychiatryka dla dzieci... Nie dość, że pewnie źle tutaj karmią, to na dodatek zapewne będę musiał dzielić pokój z innymi chłopcami... Istna patologia. 
- Wysiądźcie - wydała w naszą stronę polecenie, jasnowłosa kobieta siedząca za kierownicą.
Mój wzrok jedynie przez ułamek sekundy, był skupiony na jej twarzy. Wybyłem z pojazdu najszybciej jak tylko potrafiłem, nie zważając uwagi na mrożący krew w żyłach wzrok, faceta jadącego z nami. Ta dwójka miała się zająć naszym ulokowaniem w budynku. 
- Witajcie! - na samym wstępie przywitała nas kobieta w średnim wieku, której krótkie włosy delikatnie opadały na twarz. Miała dziwnie szare oczy...
- Vincent i Lily - przedstawiła nas opiekunka, która chwilę przed tym zamknęła samochód. - Z patologicznej rodziny - dodała, utrzymując kontakt wzrokowy z ciemnowłosą babką.
- Możliwe, że nie mam zbyt dużo do powiedzenia, ale chciałbym mieć pokój z siostrą - wypaliłem w pewnym momencie, przez co spojrzenia wszystkich zostały skierowane w moją stronę. 
W odpowiedzi, jedynie przysunąłem się bardziej do stojącej obok Corr i objąłem ją ramieniem. 
<Corr?>

Ścigający!

Od teraz można tworzyć również Ścigających!
Są oni elitarną jednostką, która powstała do wyłapywania Zbuntowanych.

Rzeczy, które musisz wiedzieć:

* Każdy Ścigający to anthro/furry. Są to zwierzęta, stojące na dwóch łapach, zachowujące się jak ludzie. Przykłady:


* Ścigający nie mają mocy, drugiej formy, nie mogą używać magii itd. Są za to dużo silniejsi, szybsi i zwinniejsi od zarówno zwykłych ludzi jak i Zbuntowanych.

* Są pokoleniem ludzi, które zostało porwane z biednych dzielnic kraju i zmutowane w laboratorium. Dorastali w świecie propagandy, kłamstw, niekończącego się treningu i nienawiści do Zbuntowanych.

* Każdy z nich posiada wszczepione z tyłu szyi specjalne urządzenie, które sprawia, że mogą wyglądać jak ludzie (Istnieją jednak bardzo niewielkie różnice, które z trudem można zauważyć.

* Posiadają specjalny numer, za pomocą którego wojsko jest w stanie ich zidentyfikować. Został im przypisany po urodzeniu.

* Sporo ludzi się ich boi, jednak mimo to uznawani są za bohaterów, którzy utrzymują porządek w kraju.

To chyba wszystko, co musicie wiedzieć jeśli chodzi o część która ma związek z fabułą.
Jeszcze kilka uwag ode mnie:

* Nie można stworzyć dziecka ścigającego. Jedyny sposób, żeby posiadać taką postać jest opisany w następnym punkcie:

* Jeśli dwóm ścigającym urodzi się dziecko, jest szansa 50/50, czy zostanie ono zabrane przez rząd i poddane takiemu samemu treningowi jak rodzice, lub jego istnienie pozostanie w tajemnicy i postacią będzie można pisać jak każdą inną.
Nie poddani treningowi Ścigający są zwyczajnymi obywatelami państwa, nie posiadają urządzenia które pozwala im przybrać ludzką postać. W tym przypadku ich gatunek może być jednym z gatunków rodziców, lub połączonym w jeden.

* Awansować na wyższą rangę można poprzez napisanie 20 opowiadań postacią (w tym przynajmniej 10 musi zawierać część ich pracy i pokazać, że są przydatni a nie kręcą się tylko po mieście). 
Z każdym awansem trzeba pisać kolejne 20 opowiadań.
Awansowanie na dwie ostatnie rangi pozostaje decyzją administracji.

* Możecie awansować, ale nie jest to konieczne. Ścigający może zostać szeregowym do końca życia, albo w ogóle nie pracować, ale robi to na własną odpowiedzialność Nie żeby coś PRZYPADKOWO miało się stać tym nierobom c: Byłoby szkoda. 

* Nie musicie pisać opowiadań o tym jak wiecznie uganiają się za Zbuntowanymi. Mogą po prostu zajmować się sobą, ale czas wolny też kiedyś się kończy.

* Dorastanie ścigających przebiega dużo szybciej niż u zwykłych ludzi. W wieku ok. 10 lat są już praktycznie dorosłymi. Następne 8 lat spędzają na treningu, zanim zostaną wysłani w teren. Ich rozwój zatrzymuje się na wieku 22 lat, później nie starzeją się wcale. Nie mogą więc umrzeć ze starości, ich organizm jednak jest bardziej podatny na choroby przewlekłe.

Jakieś pytania?

wtorek, 19 września 2017

Od Flurry cd Kevina

Corrinne stanęła przede mną, odpychając do tyłu.
– Nie wiem k i m jesteś, ale wiedz, że nic od ciebie nie weźmiemy.  – wymamrotała, wpatrując się w jedno oko obcego.
– Nie jestem waszym wrogiem. – odparł, a jego źrenice wypełniły tajemnicze błyski.
– W tym świecie – Syknęła, ani na moment nie opuszczając spojrzenia – są t y l k o wrogowie.
– Corr, może... – odezwałam się cichutko zza jej pleców. Uciszyła mnie kolejnym krokiem w tył.
– Jesteś ścigającym, prawda? – zmrużyła oczy.
– Nie, skąd ci to przyszło do głowy?
– Kłamiesz. Je**ny morderca. – nie poznawałam Oreo.
– Twoja przyjaciółka chyba mnie nie lubi... – zagadnął mnie białowłosy.
Wychyliłam się lekko zza koleżanki.
– Urry, chodź. Już. – złapała mnie w pasie i podniosła, okrążając szerokim łukiem faceta, całkowicie ignorując jego wypowiedź.
Podniosła mnie jakbym była piórkiem, a różniło nas ledwie parę kilo.
Odprowadził nas wzrokiem z tajemniczym uśmiechem.
Spojrzałam nad jej ramieniem. Ta lalka na ramieniu mężczyzny była przerażająca.
   Zaniosła mnie aż do naszego zaciemnionego pokoju po dwóch piętrach schodów.
– Kto to ścigający? – zapytałam cicho. Słyszałam, że to ktoś zły, ale nie wiedziałam co to oznacza konkretniej.
– Ktoś, kto morduje nadprzyrodzonych. – szepnęła, grzebiąc za plastrami w szufladzie. 
W jej oczach błyszczały już łzy. Kiedy się denerwuje, wytrzyma z nimi może piętnaście minut i zacznie płakać gdy tylko ucieknie.
Zatrzasnęła głośno drzwiczki  i podeszła wraz z małym pudełkiem.

< Kevin? 😏 >

Od Vane CD Resney

Wyczekiwałam odpowiedzi. Mimo wszystko, przez dłuższy czas towarzyszyła mi cisza. Irytowało mnie to. W momencie zmrużyłam oczy i zrobiłam kilka kroków w stronę dziewczyny, która wzrok miała wlepiony w podłogę. Coś tu zdecydowanie nie grało...
- Wyrażam się niejasno? - zapytałam, chwytając ją za oba ramiona, na co jakby oparzona błyskawicznie się ożywiła i uniosła na mnie wzrok.
- Lepiej usiądź... - wyszeptała, odsuwając się o krok do tyłu.
Niepokój. Chyba tak można nazwać to, co aktualnie czułam. Nie miałam pojęcia czego mogę się w tej chwili spodziewać. Informacji. Tak, to było oczywiste, Ale jakiej?
- Słuchaj... Po tym wszystkim, twój organizm był w naprawdę złym stanie... - zaczęła z widocznym trudem, który dosłownie miała wymalowany na twarzy. - Przez co samoistnie zapadł w jakiś rodzaj śpiączki... Na prawie rok... - dostrzegłam, jak nerwowo obwiązuje sobie wokół palca kosmyk włosów. To chyba stres. - Podczas tego dużo się zmieniło... Egzekucji poddano Chu i Kib- - w tym momencie jakby ugryzła się w język i jak wryta wpatrywała się w podłogę.
- Dokończ - warknęłam stanowczo, chyba zupełnie sama siebie nie poznając.
Czy taka byłam? Chyba tak. Skoro coś takiego nasunęło mi się na język... Rok, to dosyć długi okres czasu. Rozumiem, że śpiączka, śpiączką, ale naprawdę nic nie dało się ze mną zrobić?
- W sensie... - zacisnęła kurczowo swą dłoń, na skrawku bluzy.
- Nie wciskaj mi kitu - wbiłam swoje paznokcie w ramię, które od dłuższego czasu przytrzymywałam ręką. - Chcę wiedzieć, co się działo - przysiadłam z powrotem na kanapę, przy okazji podnosząc z niej ciemny kapelusz.
Do kogo on należy? Czułam, jak w głowie mi coś świta, lecz za nic nie potrafiłam przypomnieć sobie imienia osoby, której głowę przyozdabiał. "Cholera..." -  warknęłam w myślach, po czym z powrotem uniosłam wzrok na wciąż stojącą dziewczynę. Nerwowo przygryzała wargę. To chyba nie koniec...
- Egzekucji poddano łącznie cztery osoby... Chu, Shadow, Kiba i Peter... - powiedziała w końcu, spojrzenie mając zwrócone w zupełnie inną stronę.
Dziwne uczucie. Oczy zaczęły mnie dziwnie piec, a w sercu poczułam coś na wzór bólu. Podsunęłam kolana tuż pod brodę. "Dlaczego jestem taka beznadziejna i dałam się postrzelić?" - wyszeptałam sama do siebie, bez mrugania przyglądając się podłodze. Zarówno nos jaki i usta schowałam za złączonymi rękoma, tym samym oczy, pozostawiając wlepione w ziemię. Dokładnie widziałam, jak podłoga zostaje pokryta kilkoma, malutkimi kropelkami.
- Daj mi telefon... - szepnęłam, wycierając jedną z dłoni mokre od płaczu policzki. Czekałam na reakcję kilka sekund. Lecz nie pojawiła się ona, nawet nie byłam pewna, czy wiadomość dotarła do Resney. Podniosłam się na równe nogi, spoglądając na nieruchomą postać piorunującym wzrokiem. - Gdzie jest mój telefon?! - dodałam zdecydowanie głośniej niż poprzednio.
W momencie wyciągnęła go ze swojej tylnej kieszeni spodni. Odblokowałam w połowie rozładowanego grata, po czym... Spojrzałam na tapetę z kolorowymi lamami, które... Były ujeżdżane przez pandy?
- Co to za chore... - nie dokończyłam, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w przedmiot. - Z resztą... Zadzwoń po Rocket'a, a ja idę ogarnąć się do łazienki... - mruknęłam, wciskając dotychczas trzymany w ręce przedmiot, na głowę.
***
Siedząc spokojnie przy swym białym biureczku, z nogami równo ułożonymi na podłodze, przeglądałam wszystkie dostępne w mojej skromnej kolekcji, komplety soczewek. Począwszy od kolorów błękitu, przechodząc przez biel, aż kończąc na czerni. Dosłownie cała paletka kolorów. W końcu, musiałam czasami zakryć swój naturalny kolor oczu, gdy szłam np. na jakieś ważne... Mordy. No właśnie. A jeśli już o nich mówimy, tych dopuściłam się w minionym czasie, co najmniej kilku. Pokolenie ścigających znacznie wzrosło w siłę, co było niemal równoznaczne z tym, że stali się dla naszej społeczności głównym celem. Sama nie wiem. Skądś po prostu czułam czystą nienawiść do tych mutantów. Nawet widok tych kreatur w internecie potrafił mnie przysporzyć o wenę do zabijania...
Ostatecznie wybrałam różowo-niebieskie soczewki. Co prawda, nie należały one pod żadnym względem do odcieni tęczówek, które występują u normalnych ludzi, ale... Nic nie poradzę. Po prostu je lubię. link
Nie wiem co mnie skusiło, lecz po chwili dosłownie wyjebałam się na zimną podłogę. Mając w dupie otaczający mnie wszechświat, jedyne co w teraz mnie interesowało, to zabawianie się kapeluszem, z którym od dłuższego czasu dosłownie się nie rozstawałam. Po prostu podobał mi się on... Nie wiem dlaczego, ale czułam do niego jakiś dziwny sentyment.
- Vane, Resney przyszła - nagle z radyjka, które leżało na biurku, rozbrzmiał dobrze znany mi głos.
- Lubię podłogę... - prychnęłam zupełnie nie na temat, uśmiechając się delikatnie.
- A ja nie umiem robić rozgrzewającej herbatki. Jak będziesz chora, to najwyżej zdechniesz... - burknął w odpowiedzi, zakańczając połączenie. 
Dosłownie pokazałam środkowy palec ścianie. A idźcie wszyscy w...

<Resney?>

Od Ripley CD. Akane

   Zacisnęłam rękę w pięść i przywaliłam dziewczynie w twarz. Krzyknęła zaskoczona i się odsunęła kładąc rękę na policzku.
- Ow, kurna! Za co?! - posłała mi spojrzenie mordercy. Kamienny wyraz ani na chwilę nie schodził z mojej twarzy.
- Za żart nie na miejscu - zbliżyłam się krok i uderzyłam ją kolanem w brzuch. Skuliła się i odsunęła kaszląc.
- A TO?!
- Za nie przyjście na zebranie.
Oparłam ręce na biodrach czekając aż dziewczyna się wyprostuje. Chciała się na mnie zamachnąć ale zablokowałam cios łokciem i spoliczkowałam dziewczynę.
-A--
- A to dla zabawy - przerwałam jej. - I za karę, że chciałaś mi oddać.
Skrzyżowała ręce i patrzyła na mnie niezadowolona. To spotkanie nie należało również do moich największych marzeń.
- Słuchaj mnie teraz uważnie bo się nie powtórzę. Nie ja ustaliłam to spotkanie tylko Tsume, jasne? Jest robota w mieście, wymaga profesjonalizmu i przygotowania. Zwiększyła się liczba morderstw, prawie wszystkie ofiary pochodzą z klanów. Rząd albo zmienił metody albo znalazł nowe. Bedzie odbywało się spotkanie, na które mam przepustkę. Miałam zrobić to sama, ale Tsu uparła się, że potrzebuje przynajmniej jednej osoby do pomocy.
Dziewczyna prychnęła i oparła się o ścianę.
- Co jeśli się nie zgodzę?
- To Nimitsuu się z Tobą policzy.
Przewróciła oczami, nastała chwila milczenia.
- Proponuję ci się z tym pogodzić, Akise.
- Akane - skrzywiła się.
- No przecież mówię.
- Mam być twoim ochroniarzem? - powstrzymywała się od śmiechu.
- Mniej więcej - odpowiedziałam i podniosłam torbę, która leżała na ziemi. - Jakieś pytania?
- Tylko jedno - zwróciła się w moją stronę, kiedy chciałam ją wyminąć i wyjść.
- Dlaczego ty możesz mnie uderzyć, ale ja nie mogę ci oddać?
Wyszczerzyłam się głupio, ale ciężko nazwać to uśmiechem.
- Tsume mi pozwoliła - złapałam Akane za koszulkę i pociągnęłam za sobą w stronę zaparkowanego niedaleko samochodu.

<Akane? >:3 >

Od Akane

Jechałam sobie na swojej jakże cudnej desce. Słuchawki w uszach, a w nich leci moja ulubiona nutka. Żyć nie umierać! Nie sądzę, żeby szefowa zobaczyła, że mnie nie ma, na spotkaniu.
- Ruda zgłoś się.
- I raise my flags, dye my clothes. It's a revolution, i suppose...
- Ruda, tutaj Tsume, zgłoś się.
- I'm breaking in, shaping up, checking up on the prison bus. This is it the apocalypse..
- RUDA! - w tym momencie wywróciłam oczami i włączyłam komunikator.
- Wyluzuj, łapko, jestem na zwiadzie i przeszkodziłaś mi w śpiewaniu swojej jakże interesującej piosence.
- Znowu ominęłaś spotkanie.
- Żartujesz? Mam siedzieć przez bite godziny po to, by zasnąć i wyobrażać sobie Ciebie pod moim młotem "Kauabanga"?
- Co? Ygh.. Skoro już tam jesteś, to musisz sprawdzić jeden z barów. Podobno jest tam jeden z naszych celów.
- Yyy... Sory, ale nie rozumiem. Jakie cele?
- Gdybyś była na spotkaniu to b--
- Aaa, chodzi ci o mundurki? Czaję. Nie bój nic, łapencjo! Raz, dwa i będzie po krzyku - bez słowa się rozłączyłam, niszcząc komunikator. Dojechałam do baru i zaskoczyłam z deski, a ta pojechała sobie do jakiegoś miejsca. Spojrzałam przez okno. Dużo lasek, które wyglądają jak typowe laski z baru. Rozpuściłam włosy i weszłam do mojego ulubionego miejsca.
- AKACZ PRZYSZŁA!
- Cześć kochani! Franek, to co zawsze!
- Już się robi, młoda! - barman mi rzucił hot expresso z pianką. Usiadłam przed moim celem. Ten spojrzał na mnie.
- No, no, no... A panienka to kto? - zapytał, ocierając swoją nogę, o moją. Oparłam się z uśmiechem.
- Nie słyszałeś mojego imienia? Yin. - wstałam, pociągając go za sobą - wyjdziemy na dwór...? - poszłam w stronę wyjścia. Ten jak zaczarowany poszedł za mną. Ściągnęłam go na zaułek.
- Wiesz co...
- Tak, Yin?
- Jesteś moim celem do zamordowania... Masz 3 sekundy - przyożyłam mu ostrze do szyi. - Gdzie jest twój szef?
- Hah, uważaj, bo ci powiem.pewnie nie jest nabiGHAA - przerwałam mu, strzelając mu w nogę.
- Jeszcze jakieś wątpliwości?
- Dobra, dobra! Nie wiem gdzie jest, a-ale wiem, kto może wiedzieć! Taki jeden, co sprzeraje cocaine na ulicy Breakin.
- Wybacz mój drogi... Ale zasady, to zasady - zastrzeliłam mu łeb i wsiadłam na deskę, znowu jadąc przed siebie. Po chwili usłyszałam telefon.
- Tak?
- Ruda, musimy się spotkać.
- A ty to kto?
- Gdybyś była na zebraniu to byś wiedziała. Zastępca Łapy.
- Oho... Kolejna pod młot?
- Słucham? Nie ważne. Dam ci miejsce spotkania na GPS - rozłączyła się. Wywróciłam oczami i dodałam swojej desce trochę szybkości. Związałam włosy i zaczęłam jechać w stronę miejsca spotkania.

****

Zatrzymałam się przed wejściem do starego młynu. Deska sobie dojechała, a ja weszłam do młynu. Zapukałam i cisza. Wywarzyłam drzwi.
- WITAM, WITAM! Ktoś t-- - przyłożył mi ktoś ostrze do szyi. Spojrzałam na nią kątem oka i odsunęłam palcem, jej ostrze.
- Kim jesteś?
- To ty mnie wzywałaś.
- Ruda.
- Brawo! Wygrałaś Nobla! - dotknęłam palcem jej nosa - Boop. A teraz gadaj, po cholerę tu jestem. Byłam zajęta bardzo produktywnymi sprawami. A tak poza, to imię?
- Ripley Pure Sh-
- PUREE?! ZIEMNIACZANE?! Daj trochę!

Ripley? XD

poniedziałek, 18 września 2017

Od Yuriego CD Viktor

Ten dzień był taki jak wszystkie inne. Wszystko było pięknie póki nie zauważyłem, że rodzice długo nie wracają. Od razu wyczułem, że coś jest nie tak, a zaniepokojenie Rocket'a jeszcze bardziej utwierdzało mnie w moich przekonaniach. A słowa wypowiedziane tamtego dnia, wyryły w moim sercu, palącą bliznę.
"On już nie wróci..."
- Jak to?! Rocket! Co się stało?! - pisnąłem przerażony jego słowami, a szop tylko zacisnął palce na swoim telefonie, tak że prawie go zgniótł. - Kłamiesz...
Czułem się, jakby ktoś mnie co najmniej skopał ze sto razy. Ból był nie do zniesienia, rozsadzał mnie od środka, a oczy piekły od łez. Zacisnąłem rączki na moim ulubionym pluszaku, otrzymanym od taty.
- Gdzie mama...? - wyszeptałem łamiącym się głosem. - Gdzie ona jest?!
- Yuri... - wyciągnął w moją stronę łapę, ale odtrąciłem ją gwałtownie.
- Ja chcę do taty! - krzyknąłem zrozpaczony i nie wiedząc co mam ze sobą począć, po prostu ominąłem Rocket'a i wybiegłem z domu.
Mój szloch mieszał się z cichym krzykiem, który co chwila opuszczał moje usta. Nie wiedziałem gdzie biegnę. Łzy przysłaniały cały widok, a ja powoli traciłem czucie w kończynach.
"Yuri!"
Usłyszałem w głowie jego głos i momentalnie potknąłem się, popadając w jeszcze większy szloch. Liczyłem na to, że rodzice wyjdą po chwili zza drzew. Tata pomoże mi wstać i wrócimy wspólnie do domu.
Razem.
Nic takiego jednak się nie stało... Podniosłem się obolały i doczołgałem się do drzewa, żeby oprzeć się o jego pień. Było mi zimno, a moje stopy były poranione od tego biegu, a brak butów wcale nie poprawiał mojej sytuacji.
"Yuri, może pójdziemy na spacer?"
Przed oczami stanęły mi wspomnienia, przez co przytuliłem do siebie pluszaka.
- Gdzie jesteście...? - załkałem cicho. - No gdzie...? Wracajcie... Nie zostawiajcie mnie samego... Ja czekam...!
Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, kiedy usłyszałem czyjeś kroki. Ciche... Ktoś się skradał...
- Tata? - podniosłem się niepewnie i rozejrzałem się dookoła. - Mama?
Gdy tylko odwróciłem głowę, poczułem ogromny ból, a zarazem przed oczami pojawiła się ciemność.
Jednak ten ból nie był aż tak silny, jak ten po utracie bliskiej ci osoby...

~~*~~


Widziałem, jak patrzy na mnie tym swoim obrzydliwym wzrokiem i czeka tylko aż podniosę się z ziemi. Jednak nie zrobiłem tego. Leżałem skulony na podłodze, dławiąc się własnymi łzami, każda część mojego ciała piekła niemiłosiernie, a dźwięk paska, uderzającego o skórę rozbrzmiewał w mojej głowie.
- Wstawaj! - krzyknął jeszcze bardziej rozgniewany, a ja tylko drgnąłem, przerażony tym, do czego może być zdolny ten mężczyzna, którego muszę nazywać ojcem.

Rozległ się świst w powietrzu, a pasek przeciął skórę na mojej ręce, przez co zacząłem nieznacznie krwawić.

- Wstawaj! - kolejny cios był w żebra, zadany ciężkim butem oprawcy.
Powoli traciłem przytomność, ale on nie przestawał zadawać mi bólu, sprawiało mu to chorą przyjemność... Krzyk, ból, zapach krwi... Wtedy to było dla mnie na porządku dziennym... To wszystko było zakończeniem dawnego mnie.


~~*~~

Zerwałem się z krzykiem z łóżka, łapiąc się od razu za szyję. Ledwo łapałem oddech, jakbym się dusił, albo jakbym co najmniej był duszony... Znowu te koszmary... Nigdy nie dadzą mi spokoju... Nigdy nie zapomnę tego co było... To niemożliwe...
Uniosłem zmęczony wzrok na niewielki zegarek, stojący na szafce nocnej. Wskazywał godzinę drugą w nocy. Dobrze wiedziałem, że już mi się nie uda zasnąć, więc odrzuciłem kołdrę na bok i w samych bokserkach, wyszedłem z mojego małego pokoiku. W ręku trzymałem kurczowo, trochę już starego pluszaka, którego nie miałem w żadnym wypadku ochoty się pozbywać. Wiem... Trochę to dziwne, ale taki już jestem...
Po chwili usiadłem sobie na kanapie i włączyłem telewizor. Zawsze to robiłem. Kiedy przeszłość mnie prześladowała i nie dawała mi spać, przychodziłem do salonu i włączałem telewizor na pierwszym lepszym programie. Jedynie o tej porze mogłem obejrzeć banalne reklamy jakiś produktów albo słabe porno, którego nawet nie śmiałem włączać. Jestem ciekaw ile tak jeszcze wytrzymam... Może rok... Dwa... W końcu kiedyś padnę z wycieczenia.
Wpatrywałem się tępo przed siebie próbując jakoś uspokoić wciąż buzujące w mojej głowie myśli, które ani śmiały mnie opuścić nawet na chwilę.
- Viktor... - wyszeptałem nagle, a moje oczy zaszły łzami. - Cholera...
Otarłem szybko powieki i odetchnąłem ciężko, zastanawiając się czy Viktor, chociaż pamięta, że istnieje... Czy mnie w ogóle ktoś pamięta...?

~~*~~

Kiedy tylko dotrwałem do ranka, zerwałem się z kanapy i poszedłem się ogarnąć do łazienki. Nie lubiłem lenistwa i jakoś nie uśmiechało mi się siedzieć cały czas w domu... Jak zwykle wziąłem szybki prysznic i ubrałem na siebie zwykłe dżinsowe spodnie, koszulkę i grubą bluzę, która sprawiała wrażenie, że jestem znacznie grubszy niż powinienem. Założyłem soczewki i zaczesałem włosy do tyłu. Zjadłem do tego mizerne śniadanie i spakowałem się na wyjście, na lodowisko. No i tak gotowy już do wyjścia, założyłem jeszcze buty i wybyłem z mojego niewielkiego mieszkanka. Zarzuciłem jeszcze kaptur na głowę, żeby przypadkiem nie zwrócić na siebie czyjeś uwagi i ruszyłem przed siebie spokojnym krokiem. Nie ukrywam, że samo przebywanie na ulicy, przyprawiało mnie o mdłości... Szczególnie kiedy widziałem spacerującą sobie, szczęśliwą rodzinkę... Na taki widok powracały nie chciane wspomnienia. Spokojnie Yuri... Już niedaleko...
W końcu po kilkunastu minutach pieszej wędrówki, przez te skupiska pasożytów, zwanych ludźmi, dotarłem do swojego celu. To tutaj kiedyś przyszedłem z Viktorem i szczerze... to były jedne z tych najlepszych wspomnień z mojego życia...
Przeszedłem przez rozsuwane drzwi i bez zbędnych formalności podszedłem do lady, za którą stał młody mężczyzna i kupiłem bilet na dwie godziny. Kiedy tylko dość wysoki blondyn wydał mi resztę, zgarnąłem swoje rzeczy i ruszyłem prędko do szatni. Tam w oka mgnieniu przebrałem się i momentalnie poczułem małą iskierkę radości i chęci do życia.
- Co? - w jednej chwili zastygłem w miejscu, widząc, że tak dużo ludu zebrało się na tym lodowisku. - Super... - burknąłem i już z mniejszym entuzjazmem założyłem łyżwy i wszedłem na lód.
Spokojnie sunąłem sobie przed siebie, już bez kaptura na głowie, próbując na nikogo nie wpaść. Jednak stało się inaczej. Za długo zapatrzyłem się w ten wspaniały lód i nagle wpadłem na kogoś. Jęknąłem cicho i prawie wywróciłem się do tyłu, jednak w porę złapałem równowagę. Przegryzłem wargę i niepewnie uniosłem wzrok na stojącą przede mną postać.
- Y-Yuri? - stojący przede mną mężczyzna wydukał moje imię, a ja spanikowany, cofnąłem się trochę.
Ten głos... Te piękne oczy... Mimo tylu lat, prawie wcale się nie zmienił. Moje serce przyspieszyło, a umysł wypełnił się wieloma wspomnieniami...
- Ja... - uchyliłem delikatnie usta, ale ostatecznie stchórzyłem i uciekłem szybko w stronę barierki.
W rekordowym czasie znalazłem się w szatni i nadal zszokowany tym spotkaniem zacząłem się przebierać. Może by udało mi się stąd wymknąć, gdyby Viktor nie przygwoździł mnie do szafki. Spojrzałem w jego niesamowicie błękitne oczy i przełknąłem ślinę, obawiając się tego co może zaraz nadejść...

< Viktor? >.

Od Viktora CD Yuri

Przypatrywałem się dokładnie każdemu mijanemu znakowi. W tej okolicy było ich co niemiara, przez co sam do końca nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Jednak... Moje zmysły same z siebie mówiły, że przedszkole Yuriego znajduje się gdzieś w okolicy. W kieszeni miałem podpisaną przez rodziców chłopca zgodę, na odbieranie go z przedszkola. Jakoś udało nam się dojść do porozumienia w sprawie treningów, a jako, że jestem odmieńcem tak jak oni, ich zaufanie zdobyłem dosyć szybko.
Wracając. Pewnie zdążyłbym spokojnie dojść do placówki, do której musi uczęszczać Yuri, gdyby nie fakt, że... W pewnym momencie, wyczułem przy swojej nodze mocny uścisk. Spojrzałem w dół.
- Yuri? Co ty tu robisz? - zadałem pierwsze pytanie, chociaż na usta nasuwało mi się kilka kolejnych. - Dlaczego nie jesteś w przed.. - nagle oderwał się ode mnie łkając głośno.
Spod mokrych powiek wyłoniły się jego brązowe oczka. Smutek i ból miał dosłownie wymalowany na twarzy...
- Viktor! - wydukał, dosłownie dławiąc się własnymi łzami. - Viktor, Viktor... - wyciągnął w moja stronę swoje małe rączki.
Wyraźnie zamurowany, zupełnie nie wiedziałem co zrobić. Miałem przez moment pustkę w głowię, lecz po chwili odruchowo uchwyciłem chłopczyka w pasie i uniosłem do góry. Błyskawicznie jego mała główka znalazła się przy moim ramieniu. Podczas gdy jedną z rąk przytrzymywałem Yuriego w pasie, drugą delikatnie zacząłem gładzić jego czarną czuprynkę. Nie chciałem na razie kontynuować rozmowy. Jedynie cichymi słówkami starałem się uspokoić przedszkolaka... Czułem słoną wodę, która przeszywała moją kurtkę i t-shirt na wylot. Zachowywał się jak zbity pies. Dosłownie. Oparłem swój podbródek o czubek jego głowy.
- Jeżeli jesteś smutny, to ja też będę... - szepnąłem, gdy tylko wyczułem jak jego rytm serca powoli się synchronizuje i uspokaja. - Co się stało? - dodałem spokojnie. podkładając dłoń pod jego podbródek.
- Bo tamci... Tamci... - zaczął, zaciągając noskiem. - Oni... - widocznie zagubiony zupełnie nie wiedział od czego zacząć.
- Heej... Spokojnie... - wyszeptałem, nakierowując jego wzrok na siebie. - Pójdziemy po resztę twoich rzeczy do przedszkola i...
- NIE! JA NIE CHCĘ TAM WRACAĆ! - krzyknął, ponownie zapełniając swoje oczy słoną wodą.
Nie powiem, że nie byłem w jakimś stopniu przestraszony. Nigdy nie widziałem żadnego dziecka, w tak złym stanie. Co prawda mam zaledwie szesnaście lat, lecz w moim przypadku spotykanie małych "fanów" było czymś normalnym. Nie wiedziałem co zrobić...
- Cii... - powiedziałem półszeptem, nie zaprzestając gładzenia jego lśniących włosów. - Przy mnie jesteś bezpieczny... - przytuliłem go mocniej do siebie, tym samym, pozwalając mu dostatecznie się wypłakać... W końcu, jest jeszcze dzieckiem...
***Tep, tep. Każdy dobrze wie dlaczego...***
Czy coś takiego nie działo się jakieś... Hym... Cholera, naprawdę powoli tracę rachubę czasu. Na pewno, szmat czasu temu. Zwinąłem się uciekłem  z treningu. Co prawda, któryś raz z kolei, lecz tym razem postanowiłem wybrać się pod dobrze znany adres. To lodowisko. Niosło ze sobą wiele wspomnień. Tych naprawdę dobrych wspomnieć. Yuri. Ten chłopak... Słodziutki, ciemnooki... Co z nim? Kontakt zarówno z nim, jak z jego rodziną zerwał mi się jakieś kilka lat temu. Próby odnalezienia jakiegokolwiek śladu, kończyły się tym samym - porażką. Wszystko jakby w momencie rozpłynęło się w powietrzu. 
Nie ukrywam, że brakowało mi tego małego, słodkiego uśmiechu. Nasza współpraca nie trwała zbyt długo, ale zdążyłem się zżyć z tą małą istotką... Chciałbym go znowu zobaczyć. Choćby otrzymać informację o tym, że jest bezpieczny. 
Zatraciłem się w rutynie. Ciągłe treningi, treningi i jeszcze raz treningi. To po prostu stawało się nad wyraz nudzące. Opanowałem naprawdę dużo, a mimo to natarczywie wszyscy chcieli więcej... Myślałem nad przejściem na emeryturę... Czerpię z jazdy figurowej dużą przyjemność, lecz odgrywanie tego samego spektaklu kilkanaście razy... Nawet taki człowiek jak ja, też może się znudzić, tak? 
Wracając. Z rękoma w kieszeniach sunąłem po gładkiej powierzchni. Wzrok pozostawiałem wlepiony w łyżwy... Wiedziałem, że ktoś może mnie rozpoznać. Fani. Taak, kocham ich. Lecz nie raz mam ochotę pozbyć się osób, które nie dają mi spokoju nawet w chwilach, gdy chcę pobyć sam ze sobą... No cóż... Nic nie poradzę.
Los? Czy może szczęście? Sam nie wiem. Zderzyłem się z kimś. Jak się później okazało, osobą potrąconą okazał się czarnowłosy chłopak. No może nie chłopak, niech będzie, mężczyzna. Jego czekoladowe tęczówki mimowolnie rzuciły mi się w oczy. Nie, to nie możliwe. 
- Y-Yuri? - wydukałem jego imię. To jedyny sensowny tekst, który w tej chwili przyszedł mi do głowy.
<Yuri!!! XD <3 :3 >

Od Kevina CD Flurry

Strzał. No i kolejna istota ze zdolnościami nadprzyrodzonymi z głowy. I to dosłownie. Szukałem tego gościa przez kilka dni, a ten, praktycznie cały czas siedział pod moim nosem. To na serio potrafi nieźle wkur*ić człowieka. Jego skromniutka przyczepka znajdowała się kilometr od głównego budynku ścigających... A pomyśleć, że szukałem tego delikwenta poza granicami miasta. Syzyfowa praca...
Otarłem swoją nieco mokrą grzywkę łapą. Oczywiście, zanim udało mi się go dobić, byłem zmuszony szlajać się po ciemnych uliczkach osiedla. Z resztą, sam się rzuciłem na wykonanie tego zadania. Równie dobrze mogłem je zlecić jakiemuś świeżakowi w ramach testu, lecz wolałem...  Bardziej pewne rozwiązania. Wcisnąłem niewielki pistolecik do jednej, specjalnie doszytej kieszeni. Broni mam co nie miara, lecz tą lubiłem najbardziej - malutka, poręczna i skuteczna w każdym przypadku. Wydostałem się z tego zapomnianego przez Boga zakątka, po czym jakby nigdy nic - oczywiście w towarzystwie przerażonych spojrzeń ludzi - wybyłem na główną ulicę. Z łapami w kieszeniach bluzy przeszedłem najbliższe kilka metrów. Nie mam pojęcia dlaczego, w oczy rzuciła mi się maleńka postać. Stała wlepiając swój wzrok w kolorowe wystawy cukierni... Pewnie nie miała styczności z czymś takim na co dzień. Była z domu dziecka. Coś po prostu mi to mówiło... Huh... ZARAZ! Cukiernia! To jest to! Uwielbiam słodycze... W mgnieniu oka znalazłem się w środku. Wybrałem swoje ulubione słodkości, zapłaciłem, po czym wyszedłem na zewnątrz. "Przynajmniej będzie co jeść w domu" - powiedziałem do siebie w myślach, skanując wzrokiem zawartość papierowej torebki.
Czułem coś... Hyhm... Cukierki. Ale takie odrobinkę... Zgniłe. Cholera, chyba mam za dobry węch... Skierowałem swoje spojrzenie w stronę wcześniej już widzianej dziewczynki. Stała przy jakimś facecie, który w swej torebce zapewne skrywał kilka cukierków. Huh. Stary pedofil... Pociągnął bezwładne dziecko za sobą. Mimo wszystko, jakoś nie spodobał mi się ten widok. Ruszyłem w ślad za dwójką, która przez kręte uliczki szła dobre kilkanaście sekund. Ta, trochę krótko, ponieważ w pewnym momencie niedoszły przestępca oberwał w łeb. Hah... Bohaterem można być na różne sposoby. Niestety, grawitacja zadziałała, a ciało kolejnego niegrzecznego chłopca przewaliło się na dziewczynkę. Widocznie przerażona, po kilku sekundach zaczęła uciekać.
- Przestraszyła się - stwierdziła spoczywająca na moim ramieniu laleczka.
- Jesteś bardzo bystra - prychnąłem, w tym samym czasie podpierając się o laskę i śledząc małą postać wzrokiem.
- Idziesz za nią? - wtrąciła ponownie, delikatnie poruszając swoją małą główką.
Nie odpowiedziałem. Jedynie przybrałem swą podstawową postać, po czym z miejsca ruszyłem za nią.
***
Tak jak się spodziewałem, zatrzymała się przy sierocińcu. Właśnie w tym momencie wymieniała z niebieskowłosą dziewczyną kilka zdań. Po chwili ruszyły w stronę wejścia praktycznie przyklejone do siebie. Słodkie. Niczym ciastka, które skitrałem w plecaku. Właśnie... Ciastka! Sięgnąłem po nie w jednym momencie, z uśmieszkiem wpatrując się w przepyszne słodkości.
- Życie bez rodziców w tym chorym kraju jest na porządku dziennym... - westchnąłem, jednym ruchem ręki zmieniając swoją postać. Poprawiłem białą grzywkę, która przysłaniała moją dosłowną dziurę w oku, po czym z delikatnym uśmiechem ruszyłem w ślad za dwójką. Kto powiedział, że nie mogę chociaż na chwilę pobawić się w bohatera, tylko od drugiej strony? Co chwila podpierając się o towarzyszącą mi laskę, przeszedłem przez stalową bramę. Słabe warunki. Nawet czteroletnim dzieckiem się nie potrafią zająć...
Może moje dzieciństwo w torturach nie było takie złe? Pomijając zupełnie fakt, że do tego jebanego labolatorium trafiłem całkowicie przypadkowo... Otchłań. Ach, jakże wspaniałe miejsce... Mogli mnie wyjebać do jakiegokolwiek z istniejących wymiarów, lecz trafiłem akurat tutaj. No trudno. Trzeba żyć dalej.
- A pan do kogo? - w moje czysto filozoficzne rozmyślanie, wtrąciła się jakaś stara babka ubrana nad zwyczaj schludnie jak na takie miejsce.
- Jedynie przybyłem pooglądać dziewczynki - skinąłem delikatnie głową, przy tym kłaniając się elegancko. - W sensie... Do adopcji oczywiście... - uniosłem swoje wyblakłe oczy do góry, nieco się uśmiechając.
- Ugh... No dobrze - poprawiła swój nieco przyduży dekolt, po czym z miejsca ruszyła prosto w stronę wejścia.
Bez słowa, grzecznie poszedłem za nią, żeby po chwili dorównać jej kroku. Otworzyła przede mną drewniane drzwi, za którymi ukazał się ogromny pokój. Jak mogłem się spodziewać, na samym środku stała dwójka, wcześniej widzianych przeze mnie dziewczynek.
- Co wy tu robicie?! Od piętnastu minut panuje cisza poobiednia i stanowczy zakaz wychodzenia z pokoi! - podniosła wyraźnie ton, śledząc mordującym wzrokiem dwie, drobne postacie.
- Przepraszam, że się wtrącę, lecz to właśnie o te dziewczynki mi chodzi... - uśmiechnąłem się delikatnie, robiąc krok w ich stronę.
- Doprawdy? - skrzyżowała ręce pod piersią, w tym momencie śledząc całą naszą trójkę swoim zabójczym spojrzeniem.
- Nie śmiałbym się okłamywać takiej pięknej kobiety, jak pani... - przymrużyłem powieki, z wypisanym "lizus" nad głową. - Z resztą... Prosiłbym jedynie o pięć minut rozmowy z tymi panienkami... - oparłem się obiema dłońmi o spoczywający przy mnie, wyglądający niewinnie przedmiot.
- Ach tak? - zmrużyła oczy, patrząc na mnie jak na jakiegoś pdeofila
- No wiesz... - stanąłem za nią, przy tym delikatnie przybliżając swoje usta do jej ucha. - Jeżeli bardzo chcesz stracić pracę w tym domu... Gdy tylko moi znajomi z rządu dowiedzą się o nagannym wypuszczaniu dzieci poniżej dziesięciu lat, bez jakiejkolwiek opieki... - wyszeptałem w taki sposób, aby mój oddech dosłownie stykał się z jej narządem do odbierania fal płynących z otoczenia. - Chyba domyślasz się, kim jestem... - ukradkiem z mojego rękawa wyłoniła się malutka legitymacja.
Kobiecie przyśpieszył oddech. Czułem, jak serce podchodzi jej do gardła, na myśl o straceniu dobrze płatnej pracy. Odsunęła się od nas.
- Pięć minut - powiedziała krótko, a zaraz później zniknęła za kolejnymi drzwiami w tym jakże okazałym budynku.
Uśmiechnąłem się dumnie, po czym ponownie stanąłem zaledwie metr od dziewczynek. Zniżyłem się do ich poziomu, wciąż będąc podparty o laskę.
- Chyba je lubisz - wyciągnąłem zza pleców papierową torebeczkę z logiem popularnej cukierni. - Nie zapominaj, że nie powinnaś brać słodyczy od facetów z ulicy...
- Jakbyś sam w tym momencie nim nie był - zaśmiała się cicho laleczka, która wciąż spoczywała na moim ramieniu.
Obie widocznie zbladły. Chyba nie były przyzwyczajone do takich widoków na co dzień... Huh, no cóż. Może przynajmniej mnie uda się wyciągnąć je z tego bagna.
- Racja, jeszcze się nie przedstawiłem! Xerxes Break, a ta mała to Emily!
<Flurry?>

OD Resney CD Vane

Siedziałam na bazie danych, przeglądając wszystkie nagrania z kamer w obrębie 150 kilometrów. Nic, nic, nic i... Nic. Kolejne nudy, ale procedury są procedurami. Ledwo się zacisnęłam, żeby móc jakkolwiek nie zasnąć. Łyk kawy, i do roboty... Mega nurzącej ro--
Chwila, czy to nie Vane?
- Komputer, cofnij na kamerę 4A - powiedziałam komendę i spojrzałam na to nagranie. Vane sobie szła, jakby nigdy nic.
- Profil "Live" - wyjęłam konsolę i wpisałam kody - uruchamiamy. - w tym momencie patrzyłam na Vane i Gilberta z radosnymi minami. Trochę mnie irytował ten widok... Mimo śmierci Kiby, nadal jest z tym pacanem. Pomachałam głową, zamykając oczy, gdy nagle usłyszałam huk. Podniosłam głowę, widząc, jak Gilbert upada martwy na ziemię z roztrzaskaną głową. Po chwili zauważyłam, że kamera się przerywa. Gdy ogarnęłam widok, Vane była nieprzytomna i leżała na ziemi. Gwałtownie się zerwałam, biorąc apteczke.
- HIGE DO AUTA, JUŻ!
- Resney, co się dzieje?!
- MORDA I DO AUTA, WYJAŚNIĘ PO DRODZE!

****

Gdy dojechaliśmy z Hige na miejsce, szybko się zerwałam, podbiegając do Gilberta i Vane. Gilbert leżał w kałuży krwi. Był zimny, martwy. Nie mogłam nic zrobić, więc szybko podbiegłam do Vane. Miała na szczęście puls... Zacisnęłam wargi, wstając z nią na baranach.
- Resney...? - nie odpowiedziałam mojemu przyjacielowi, tylko po prostu ledwo szłam w stronę auta. Ten wziął Vane i położył na tylnym siedzeniu.
- Ja prowadzę. 
- Nie, Resney. Vane Cię aktualnie bardziej potrzebuje - położył rękę na moim ramieniu. Przytaknęłam i usiadłam na tyły. Wyjęłam notatnik i zaczęłam szacować jej rany. Lekko przejechałam ręką po jej głowie, czując w jednym miejscu guz.
- Hige, jak poznać, czy ma pękniętą czaszkę?
- Czy ma ją jakkolwiek zniekształconą? - spojrzałam na Vane z góry.
- Nie widzę, by miała...
- To nic jej nie jest. A co? 
- Ma sporego guza na głowie. Chyba czymś dostała. Będę musiała porobić testy, może się dowiem, czym dostała - zaczęłam notować jej rany i to, co mam zrobić. Szybko wróciliśmy do domu.
- Połóż ją u mnie na kanapie - Hige wykonał moje polecenie. Położył ją na kanapie, a ja szybko opatrzyłam jej rany. Ledwo co opanowałam drżenie rąk. Poszłam do siebie i zapisywałam rzeczy.
- Komputer, projekt "WiMO". 
- Ale mademoiselle.
- Wykonać. - w tym momencie komputer zaczął pisać kody zabezpieczające. Zaakceptowałam parę rzeczy.
- Projekt "WiKO"?
- Projekt Wielki Kod Obronny. Zabezpieczam mocniej moje dane.
- Dlaczego?
- Bo skoro ktoś zabił Gilberta i chciał zabić Vane... - Zaakceptowałam kod i blokadę. 

*następnego dnia*

Nie spałam cały dzień, w sumie nie był to dla mnie żaden wyczyn. Siedziałam w sali testowej.
- Dobra... Według badań, najelpsza rzecz, symulująca czaszkę człowieka, to arbuz... - włączyłam kamerę - próba numer jeden. Szklanka po piwie - wzięłam butelkę i uderzyłam nią o Arbuza. Szklanka się potukła, a arbuz pękł - Test negatywny... - wyłączyłam nagranie i włączyłam znowu - próba numer dwa... Kastet - uderzyłam kastetem, a arbuz pękł. - Test negatywny... - zrestartowałam nagranie - próba numer 3. Kij do baseballa - szybko zrobiłam zamach i uderzyłam o arbuza. Nic. Szybko go rozcięłam. W tym miejscu był złamany na części - test pozytywny - wyłączyłam nagrywanie i zdjęłam okulary. 
- I co masz? - Hige do mnie przyszedł z kawą. Wzięłam od niego swoją mocą i lekko dosłodziłam.
- Dostała prawdopodobnie kijem do baseballa... Czym może to skutkować?
- Pfu... Najgorszy scenariusz to wstrząs mózgu. Ale reagowała na niektóre jej gesty przez sen, więc to nie najgorszy scenariusz. W dobrym przypadku będzie mieć tylko guz.
- Mhm... - wstałam - dzięki Hige.
- Drobiazg - uśmiechnął się w moją stronę i poszłam tam, gdzie Vane... Stała.
- Vane! - szybko do niej podbiegłam - siadaj, dostałaś mocno w--
- Resney...? Gdzie byłaś? - spojrzała na mnie - wtedy, gdy we mnie strzelali.
- Słucham?
- Moment zakończenia wojny.
W tym momencie zamarłam. Nie, to nie wstrząs mózgu...
To utrata pamięci... 
I co ja mam jej powiedzieć? Prawdę, czy kłamstwo?

Myślałam, że jestem przygotowana na wszystko. Byłam gotowa na tortury psychiczne i fizyczne, byłam gotowa na cierpienie i sekrety, których bym nie mogła udźwingąć.
Byłam gotowa na wszystko
A przynajmniej tak myślałam.

Vane?

niedziela, 17 września 2017

Ripley "Pure" Shiro


Po prostu pokaż fucka. Maximum defense over 9000.


Imię i Nazwisko: Ripley Shiro
Pseudonim: Pure
Płeć: Kobieta
Wiek: 21 lat
Rasa: Koń
Orientacja: Homoseksualna
Zauroczenie: Rzadko się zakochuje, ale jeśli już się zakocha nie będzie się z tym kryć zbyt długo, zanim zrobi pierwszy krok.
Klan: Desert Eagles
Stanowisko: Zastępca przywódcy
Żywioł: Światło i Ziemia
Moce:
- Może bić kataną na odległość, za pomocą "przecinania powietrza" i wysyłania fal światła
- Potrafi na chwilę zniknąć i pojawić się w innym miejscu
- Może stworzyć szczeliny w ziemi
- Kiedy poczuje się zagrożona, albo coś ją zaskoczy czasami zmienia się w figurę z kamienia
- Jest niezwykle silna i wytrzymała, dużo bardziej od innych ludzi
Umiejętności: Nie ma zainteresowań, jest prostym żołnierzem. Walka to całe jej życie, więc na tym się skupiła w całości. Jej refleks jest niezwykle szybki
Charakter: Ciężko jest opisać charakter Ripley, ponieważ prawie wcale go nie pokazuje. W większej grupie prawie wcale się nie odzywa, woli słuchać innych. Kiedy już jest z kimś sam na sam, zdecydowanie bardziej woli mówić niż słuchać. Jest uparta jak osioł, wie lepiej od wszystkich. Nic do niej nie dociera, choćby nie wiem jak bardzo głupi był jakiś pomysł, ona i tak zrobi po swojemu. Co więcej, zazwyczaj głupie pomysły jej wychodzą. Jak czegoś się nie da zrobić, szukasz kogoś, kto o tym nie wie, przyjdzie i to zrobi. Ripley jest osobą, do której możesz przyjść z takimi rzeczami. Od dziecka wie wszystko o przetrwaniu, wlezie choćby po pionowej ścianie, zrobi coś z niczego, ale obsługiwanie urządzeń elektronicznych woli zostawić komu innemu. Jedyne urządzenia jakie potrafi obsługiwać to telefon, telewizor (i mikrofalówka). Chwała tym, co widzieli ją kiedy się uśmiecha, bo niewiele jest takich osób. Jej mina w każdej sytuacji wyraża czyste rozczarowanie, nie wiadomo czy zaistniałą sytuacją czy całym ludzkim gatunkiem. Często kogoś walnie tylko po to, żeby się zamknął. Potrafi być dość brutalna w niektórych sytuacjach ale ma dobre intencje. Aczkolwiek znając już Ripley przez jakiś czas, można dojść do tego prostego wniosku - ona jest po prostu strasznie wredna.
Cechy Charakterystyczne: Tatuaż serca pod lewym policzkiem, często też zamyka lewe oko, bo podczas walki została tam zraniona, przeszła przez operacje ale czasami to oko jej łzawi, boli ją albo po prostu przestaje na nie widzieć.
Ciekawostki: 
- Od dziecka kocha westerny, muzykę country i tego typu klimaty
- Uwielbia ostre jedzenie
- Żadne kolejki, karuzele i tego typu rzeczy nie robią na niej wrażenia, nie przerażają jej ani nie robi się jej na nich niedobrze
- Pochodzi z Texasu (wiele to wyjaśnia W texasie można wszystko, jeśli ktoś nie ogarnia)
- Mistrzowsko posługuje się kataną
- Prawie wcale się nie uśmiecha
Głos: klik


Właściciel: Olasta
Inne zdjęcia: 1 2 3 4 5

Od Vane

Gdybym wiedziała wcześniej... Gdybym miała świadomość, że ten jeden dzień może odmienić całe moje życie... Za nic w świecie nie dałabym się wyciągnąć z domu. 
***
Uniosłam wzrok na mężczyznę, który szedł tuż obok mnie. Rozmyślał nad czymś. Wciąż zdawał się być wpatrzony w jeden, dla innych niewidoczny punkt. Trochę mnie to niepokoiło. Cisza jest czymś normalnym, lecz ta chwila miała zupełnie inny aromat niż te poprzednie.
- Coś się stało...? - zapytałam cicho, owijając swoje obie ręce wokół rękawa jego kurtki. Wtuliłam się w cieplutki materiał, wciąż wzrok pozostawiając wlepiony w jego twarz.
Odpowiedziała mi głucha cisza, a Gil jakby nigdy nic dalej wpatrywał się w dal. Zmrużyłam oczy, nieco napuszając policzki. W momencie go wyprzedziłam i stanęłam naprzeciw.
- Ignorujesz mnie? - skrzyżowałam ręce pod piersią, mocniej zaciskając zęby.
- Słodko wyglądasz, gdy chcesz kogoś zabić wzrokiem... - zaśmiał się cicho, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Pff! - burknęłam pod nosem, zaczynając powoli iść tyłem. - Grabisz sobie... - przeskanowałam go od góry do dołu swoim widocznie zdenerwowanym - chyba w przenośni - spojrzeniem.
- A ty jesteś brudna od loda - wypalił, już zupełnie nie powstrzymując się od śmiechu.
Zatrzymałam się, po czym w momencie dorwałam do rąk telefon, który dotychczas przetrzymywałam w kieszeni. Dosłownie zamarłam, gdy moim oczom ukazały się kąciki ust, całe brudne z mrożonych słodkości. W pewnym sensie przypominałam Jokera...
- Nie mogłeś wcześniej?! - szybko przetarłam dłonią swoje usta. - Czy to dlatego, wszyscy ludzie się tak na mnie... - myśląc, że zaraz spalę się ze wstydu, błyskawicznie strzepałam na oczy białą grzywkę.
- Spookojnie... - odetchnął, obejmując mnie w pasie. - Bycie dosłownie słodkim, też nie jest złe... - wyszczerzył się szerzej.
Czułam jak moje policzki przybierają czerwonawą barwę. "Wstyd, zażenowanie..." - powiedziałam do siebie w myślach, nerwowo przygryzając opuszek wskazującego palca. Teraz to ja, jak zaczarowana przypatrywałam się jednemu punktowi. Czy nikt nie robił zdjęć? Cholera, chyba popadam w dziwną paranoję...
Wtedy na swej głowie wyczułam charakterystyczny przedmiot. Tak, to z pewnością był kapelusz. Z tego co mi wiadomo, dotychczas przyozdabiał jedynie głowę Gilberta. Uniosłam swoje pytające spojrzenie w górę, na nieco zmniejszony uśmiech mężczyzny.
- Niech cię chroni przed wszystkimi gapiami! - wygłosił dumnie swoją zadziwiająco długą przemowę, unosząc do góry dłoń, niczym jakiś natchniony filozof. - Przez kilka najbliższych godzin... Bo później wraca do mnie... - sprostował, spoglądając na mnie kątem oka.
- Nie ma opcji, już nigdy go nie odzyskasz! - zaśmiałam się, a przedmiot szybko wylądował w moich dłoniach.
Ta, bardzo śmieszny żarcik. Pewnie, już najprawdopodobniej nigdy do ciebie nie wróci...
Chwila nie uwagi. Chwila beztroski. 
Jeden nabój. Jeden cel.
Jedna chwila. 
Pociągnięcie za spust, krew. 
Dużo krwi.
Wszystko działo się w spowolnionym tempie. Czułam, jak moje powieki otwierają się o wiele szerzej niż zwykle. Gilbert, szykował się do spotkania z ziemią. Jego włosy zaczęły lśnić od bordowej cieczy. Upadł.
- Gil? - wydukałam, zupełnie nie rejestrując, co właśnie przed chwilą się stało.
Przez moment myślałam, że to żart. Zwykły, nie do końca zabawny dowcip. Lecz w końcu dotarło do mnie, że przed momentem ktoś pozbawił go życia. Rzuciłam się ze szklankami w oczach na chodnik, przy tym kalecząc swoje kolana.
- GILBERT! - wydarłam się, już nawet nie powstrzymując łez.
Uchwyciłam jego twarz w swoich dłoniach. Pozbawione życia powieki, brak pulsu, żadnego znaku życia. Nie było go już na tym świecie. Nie oszczędzałam słonej cieczy.
Jak mogłam do tego dopuścić?
Dlaczego akurat teraz?
Gdzie mój dalszy sens życia?
Zadawałam sobie te pytania, chociaż na myśl nasuwało mi się wiele innych. Był moim wsparciem, powodem dla którego wstawałam rano z łóżka. Ratunkiem, gdy wszystko się waliło. Ciepłą poduszką na zimne dni i osobą, przy której mogłam się wypłakać. Już go nie ma. Właśnie przed chwilą zniknął.
Uchwyciłam jego nadgarstki. Również nie wyczuwam pulsu.
Wróć...
Nic nie trwa wiecznie. Podobno. Nawet ten moment został mi odebrany. Przeszywający moją głowę ból, który po chwili rozniósł się po całym ciele. Wyraźnie, niewyraźny widok. Ciemność.
***
Ciemność... Cholera, naprawdę nie wiem, czy jest ona dla mnie czymś uspakajającym, czy dodatkową irytacją. 
Pustka, która mnie otacza. Jest naprawdę przerażająca. Nie czuję nic. Bólu, ani szczęścia. Gdzie jest coś, cokolwiek? 
Kim ja w ogóle jestem?
Otworzyłam oczy. Pokój. Jestem w czyimś domu? Chwila. Co się stało? Gdzie jestem... Kurwa mać, za dużo pytań, a żadnej odpowiedzi... Poderwałam się gwałtownie do pionu - błąd. W momencie przerażający ból przeszył całą moją czaszkę. Piłam? Czy to był zwykły kac? Nie wiem. Co wiem? Nic. Z mojej głowy spadł jakiś czarny kapelusz. Należy do mnie? Moment. Czy cokolwiek z otaczających mnie rzeczy, jest moją własnością?
Ta bitwa... Dobrze ją pamiętam... Zaraz. Dostałam kulkę, rzeczywiście.
Kiba. No własnie... Gdzie on teraz jest? Przecież poszedł się pieprzyć... No tak.
Rocket. Hah, po tym szopie mogłabym spodziewać się wszystkiego.
Chwila, a Resney? Tak, dobrze pamiętam. Też tam była...  Co z nią?
Ale... Czekaj. Było coś jeszcze... No właśnie - co? Czuję, jakby z mojej głowy zostało coś... Usunięte? Wyrwane? Hyh, chyba tak to określę. Rozejrzałam się po pokoju. Znajome miejsce...
- Dom Resney? - powiedziałam do siebie, powoli podnosząc się z kanapy.
Zignorowałam ból.  Przyćmiły go te wszystkie pytania. Co się stało...?

Nwm czy ktoś ma zamiar na to odpisywać. Najwyżej będzie CD
Ktoś, coś?
Mia Land of Grafic