niedziela, 17 września 2017

Od Vane

Gdybym wiedziała wcześniej... Gdybym miała świadomość, że ten jeden dzień może odmienić całe moje życie... Za nic w świecie nie dałabym się wyciągnąć z domu. 
***
Uniosłam wzrok na mężczyznę, który szedł tuż obok mnie. Rozmyślał nad czymś. Wciąż zdawał się być wpatrzony w jeden, dla innych niewidoczny punkt. Trochę mnie to niepokoiło. Cisza jest czymś normalnym, lecz ta chwila miała zupełnie inny aromat niż te poprzednie.
- Coś się stało...? - zapytałam cicho, owijając swoje obie ręce wokół rękawa jego kurtki. Wtuliłam się w cieplutki materiał, wciąż wzrok pozostawiając wlepiony w jego twarz.
Odpowiedziała mi głucha cisza, a Gil jakby nigdy nic dalej wpatrywał się w dal. Zmrużyłam oczy, nieco napuszając policzki. W momencie go wyprzedziłam i stanęłam naprzeciw.
- Ignorujesz mnie? - skrzyżowałam ręce pod piersią, mocniej zaciskając zęby.
- Słodko wyglądasz, gdy chcesz kogoś zabić wzrokiem... - zaśmiał się cicho, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Pff! - burknęłam pod nosem, zaczynając powoli iść tyłem. - Grabisz sobie... - przeskanowałam go od góry do dołu swoim widocznie zdenerwowanym - chyba w przenośni - spojrzeniem.
- A ty jesteś brudna od loda - wypalił, już zupełnie nie powstrzymując się od śmiechu.
Zatrzymałam się, po czym w momencie dorwałam do rąk telefon, który dotychczas przetrzymywałam w kieszeni. Dosłownie zamarłam, gdy moim oczom ukazały się kąciki ust, całe brudne z mrożonych słodkości. W pewnym sensie przypominałam Jokera...
- Nie mogłeś wcześniej?! - szybko przetarłam dłonią swoje usta. - Czy to dlatego, wszyscy ludzie się tak na mnie... - myśląc, że zaraz spalę się ze wstydu, błyskawicznie strzepałam na oczy białą grzywkę.
- Spookojnie... - odetchnął, obejmując mnie w pasie. - Bycie dosłownie słodkim, też nie jest złe... - wyszczerzył się szerzej.
Czułam jak moje policzki przybierają czerwonawą barwę. "Wstyd, zażenowanie..." - powiedziałam do siebie w myślach, nerwowo przygryzając opuszek wskazującego palca. Teraz to ja, jak zaczarowana przypatrywałam się jednemu punktowi. Czy nikt nie robił zdjęć? Cholera, chyba popadam w dziwną paranoję...
Wtedy na swej głowie wyczułam charakterystyczny przedmiot. Tak, to z pewnością był kapelusz. Z tego co mi wiadomo, dotychczas przyozdabiał jedynie głowę Gilberta. Uniosłam swoje pytające spojrzenie w górę, na nieco zmniejszony uśmiech mężczyzny.
- Niech cię chroni przed wszystkimi gapiami! - wygłosił dumnie swoją zadziwiająco długą przemowę, unosząc do góry dłoń, niczym jakiś natchniony filozof. - Przez kilka najbliższych godzin... Bo później wraca do mnie... - sprostował, spoglądając na mnie kątem oka.
- Nie ma opcji, już nigdy go nie odzyskasz! - zaśmiałam się, a przedmiot szybko wylądował w moich dłoniach.
Ta, bardzo śmieszny żarcik. Pewnie, już najprawdopodobniej nigdy do ciebie nie wróci...
Chwila nie uwagi. Chwila beztroski. 
Jeden nabój. Jeden cel.
Jedna chwila. 
Pociągnięcie za spust, krew. 
Dużo krwi.
Wszystko działo się w spowolnionym tempie. Czułam, jak moje powieki otwierają się o wiele szerzej niż zwykle. Gilbert, szykował się do spotkania z ziemią. Jego włosy zaczęły lśnić od bordowej cieczy. Upadł.
- Gil? - wydukałam, zupełnie nie rejestrując, co właśnie przed chwilą się stało.
Przez moment myślałam, że to żart. Zwykły, nie do końca zabawny dowcip. Lecz w końcu dotarło do mnie, że przed momentem ktoś pozbawił go życia. Rzuciłam się ze szklankami w oczach na chodnik, przy tym kalecząc swoje kolana.
- GILBERT! - wydarłam się, już nawet nie powstrzymując łez.
Uchwyciłam jego twarz w swoich dłoniach. Pozbawione życia powieki, brak pulsu, żadnego znaku życia. Nie było go już na tym świecie. Nie oszczędzałam słonej cieczy.
Jak mogłam do tego dopuścić?
Dlaczego akurat teraz?
Gdzie mój dalszy sens życia?
Zadawałam sobie te pytania, chociaż na myśl nasuwało mi się wiele innych. Był moim wsparciem, powodem dla którego wstawałam rano z łóżka. Ratunkiem, gdy wszystko się waliło. Ciepłą poduszką na zimne dni i osobą, przy której mogłam się wypłakać. Już go nie ma. Właśnie przed chwilą zniknął.
Uchwyciłam jego nadgarstki. Również nie wyczuwam pulsu.
Wróć...
Nic nie trwa wiecznie. Podobno. Nawet ten moment został mi odebrany. Przeszywający moją głowę ból, który po chwili rozniósł się po całym ciele. Wyraźnie, niewyraźny widok. Ciemność.
***
Ciemność... Cholera, naprawdę nie wiem, czy jest ona dla mnie czymś uspakajającym, czy dodatkową irytacją. 
Pustka, która mnie otacza. Jest naprawdę przerażająca. Nie czuję nic. Bólu, ani szczęścia. Gdzie jest coś, cokolwiek? 
Kim ja w ogóle jestem?
Otworzyłam oczy. Pokój. Jestem w czyimś domu? Chwila. Co się stało? Gdzie jestem... Kurwa mać, za dużo pytań, a żadnej odpowiedzi... Poderwałam się gwałtownie do pionu - błąd. W momencie przerażający ból przeszył całą moją czaszkę. Piłam? Czy to był zwykły kac? Nie wiem. Co wiem? Nic. Z mojej głowy spadł jakiś czarny kapelusz. Należy do mnie? Moment. Czy cokolwiek z otaczających mnie rzeczy, jest moją własnością?
Ta bitwa... Dobrze ją pamiętam... Zaraz. Dostałam kulkę, rzeczywiście.
Kiba. No własnie... Gdzie on teraz jest? Przecież poszedł się pieprzyć... No tak.
Rocket. Hah, po tym szopie mogłabym spodziewać się wszystkiego.
Chwila, a Resney? Tak, dobrze pamiętam. Też tam była...  Co z nią?
Ale... Czekaj. Było coś jeszcze... No właśnie - co? Czuję, jakby z mojej głowy zostało coś... Usunięte? Wyrwane? Hyh, chyba tak to określę. Rozejrzałam się po pokoju. Znajome miejsce...
- Dom Resney? - powiedziałam do siebie, powoli podnosząc się z kanapy.
Zignorowałam ból.  Przyćmiły go te wszystkie pytania. Co się stało...?

Nwm czy ktoś ma zamiar na to odpisywać. Najwyżej będzie CD
Ktoś, coś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic