piątek, 15 grudnia 2017

Od Viktora CD Yuri

Eh... Najwidoczniej nawet w takich sytuacjach nie potrafiłem trzymać języka za zębami. Moja z lekka uciążliwa pewność siebie, naprawdę kiedyś doprowadzi mnie do śmierci. Zapewne, nawet mrocznemu kosiarzowi, rzucę jeden ze swoich figlarskich tekstów, czy wyśmieję prosto w twarz. Można powiedzieć, że nie znam granic - co jest oczywiście stu procentową prawdą. Słowo "STOP" jedynie bardziej nakręca mnie, do zrobienia czegoś zakazanego. Mimo, że mam ponad dwadzieścia lat na karku, wciąż zachowuję się jak nastoletni, zbuntowany dzieciak... Swojej natury raczej nie zmienię. Przynajmniej nie mam takich planów.
Wracając. Nie ukrywam, że palnięty przeze mnie przed momentem tekst, nieco nasycił tą i tak wstydliwą sytuacje pomiędzy nasza dwójką. Wiem, że nie pomagam - po prostu gdy chcę uniknąć problemu, zamieniam wszystko w żart. Możliwie jak najskuteczniej... Co teraz mi niezbyt wychodzi. Czasami, z całego serca wątpię w swoją przyszłość... Nieuniknione, że zostanę starym kawalerem, bo życie z kobitą, przy takiej postawie nie będzie mi pisane.
- Może przejdziemy się gdzieś? - zabrałem się w końcu do zadania krótkiego, lecz sensownego pytania. Mimowolnie na moje usta, wpłynął delikatny uśmiech.
- Huh? - spojrzał na mnie kątem oka, najwidoczniej wytrącony ze swojego prywatnego transu. Rozmyślał nad czymś. Chyba mu w tym przeszkodziłem. Chyba na pewno.
- Spacerek po mieście, czy coś? - powtórzyłem, w nieco zmienionej wersji. - Możemy skoczyć na gofry, czy co tam chcesz... I tak wypadałoby zrobić drobne zakupy - podsumowałem swoją wypowiedź, kilkoma, trochę błahymi argumentami. 
- Yhm... Niech będzie - wysilił się na lekkie uniesienie swoich kącików ust, co szczerze mówiąc wyglądało odrobinkę komicznie. Miałem wrażenie, że przyglądam się jego podobnemu wyrazowi twarzy jak sprzed tych kilku lat... 
Bosz, z dnia na dzień coraz bardziej zdaje sobie sprawę z faktu, jakim starym zgredem jestem. Lecz mimo to... I tak uwielbiam jego słodką twarzyczkę...
***
Poprawiłem owijający moją szyję szalik, który w wyniku długiego noszenia nieco ciężkiej torby z "najpotrzebniejszymi rzeczami", z minuty na minutę coraz bardziej zsuwał się z mojej szyi. Mogłem uważać na fizyce...  Te wszystkie siły przyciągania się danych powierzchni, blah, blah, blah. Wracając, aktualnie kierowaliśmy się w stronę piekarni, aby zakupić chleb, czy ewentualnie jakieś ciastka do kawy. Tak sobie właśnie myślałem... Może zabiorę kiedyś Yuriego w swoje rodzinne strony, na małą wycieczkę krajoznawczą? Z tego co mi wiadomo, chyba nie miał okazji bywać w tamtych regionach...
Gdy byliśmy jakieś pół kilometra od polecanej przez wszystkich piekarni, dojrzałem powyżej nas czarne zbiegowisko chmur. Nie unikam, że nieco zmartwiony brakiem przy sobie parasolki, czy chociażby kaptura, przebyłem kolejne kilkanaście metrów, będąc totalnym kłębkiem nerwów. W końcu - moje, mokre, włosy... Po wysuszeniu... Ach, tworzą się delikatne loczki...
- Viktor, chyba zaczyna padać - zasygnalizował idący obok chłopak, zapewne dostrzegając moje zdenerwowane spojrzenia ku górze. 
- EH... Dobra, piekarnia nie jest tak daleko... Powinniśmy zdążyć... - zasugerowałem.
Jak się zaraz okazało - miłe chmurki zamiast w stopniowym stopniu (XD) wypuszczać z łaski swojej wodę, te, lunęły nią jak z cebra. Nie pozostało nam w tej sytuacji innego wyjścia, jak schowanie się w pierwszym lepszym sklepie. A jakoś los tak chciał, że trafiliśmy AKURAT do przepełnionego różowymi rzeczami sexshopu. Tak, kuźwa, sexshopu. Mogliśmy wejść wszędzie, lecz nie - nasza dwójka ma idealnego fuksa i jak coś robi razem, to... Zazwyczaj... 
- Dobra, może lepiej... - zaczął towarzysz, zwracając wzrok ku szybie. Zapewne uciszył się, gdy tylko zobaczył ulicę - a raczej jej brak. Padało tak mocno, że nawet światła samochodów były ledwo widoczne. 
- Zapowiada się ciekawie! - westchnąłem, odkładając torby na jeden z parapetów, tym samym uwalniając na moment swoje ręce. - Skoro już tu jesteśmy... Może po prostu pooglądamy sobie towar? - podpytałem, przechodząc w stronę regałów z gumowymi jebadłami.
<Yuri? XDD>

Od Vane CD Yuri

Bez słów przyglądałam się bladej ścianie. Wszystko dobrze do mnie dotarło. Jedynie przetworzenie nowo otrzymanych wiadomości sprawiło mi nie mały problem. Jestem osobą, która potrafi bardzo szybko wiązać ze sobą fakty... Więc dlaczego nie powiązałam chociażby daty śmierci Gilberta, która była zanotowana na komputerze, z datą mojego przebudzenia? Jednak jestem tępa, po prostu niewyobrażalnie tępa. I zbyt ufna - tak, to też. Dałam się łatwo oszukać. Zdecydowanie, zbyt łatwo, przynajmniej jak na mnie. Jeżeli ktokolwiek, palnie tekstem typu: "zrobiłem to dla twojego dobra", przyrzekam... Jak pierdolnę, to zabiję.
Zwróciłam wzrok w okolice podłogi. Stała tam osoba, której dotychczas ufałam ponad wszystko. W tym momencie przyglądałam się mu z wyraźnym zlekceważeniem, można nawet powiedzieć, że była w tym wszystkim nutka żalu. Biała grzywka mimowolnie opadła mi na oczy.
- Czyli ty też wiedziałeś... - śmiech, który miał się wydobyć z mojego gardła, ku mojemu zdziwieniu zmienił się ostatecznie w ciężkie westchnięcie. Nie odwróciłam nawet na moment wzroku. Jeśli będzie trzeba, będę w stanie czekać na odpowiedź po kres naszych dni.
- Nie będę cię jeszcze bardziej denerwował znienawidzonymi gadkami o dbanie o czyjeś dobro, więc ujmę to prosto - nie chciałem cię stracić - podsumował, przy tym chaotycznie gestykulując łapami i tworząc rozmaite miny na swoim pysku. Korzystając z okazji, po raz ostatni przeskanowałam obie obecne postacie w pokoju wzrokiem. Rzeczywiście. Teraz wiele rzeczy staje się jasne. Kojarzę skądś tą charakterystyczną grzywkę. Kiedyś dojdę do wszystkiego.
Tymczasem, jedyne na co było mnie w tej chwili stać - to szybkie ulotnienie się z pomieszczenia. Nie potrafię się skupić, gdy przed sobą widzę te fałszywe oczy. Chcę sobie wszystko w spokoju poukładać. To za wiele, nawet jak na mnie. Zdrada, śmierć, syn, wykorzystanie ze strony innych... Hah, niech ja tylko kiedyś dorwę osobę, która wbiła mi do głowy te wszystkie głupoty... Może nie zamorduję.
***

Zajmowałam aktualnie miejsce przy niedużym stoliczku, w bardzo przytulnej kawiarence. Taa... Mimo, że otoczenie było bardzo przyjazne, siedziałam na krześle chyba aż za bardzo spięta. Swą postawą zapewne nieco zdziwiłam, czy tam przeraziłam - whatever - ludzi spoglądających w moją stronę co jakiś czas. Na ich miejscu, też miałabym pewne zastrzeżenia co do jakiejś młodej, białowłosej kobiety o nienaturalnie czerwonych oczach. Na szczęście nie wszyscy ludzie to rasiści i rozumieją pojęcie "przefarbowanie włosów", czy tam "założenie kolorowych soczewek". W końcu, po niedługim oczekiwaniu w drzwiach dostrzegłam osobę, na którą czekałam. Raczej bardziej wtapiał się w tłum. Nie był zbytnio do mnie podobny.
- Cześć - przywitałam się krótko, posyłając mężczyźnie z lekka niepewny uśmiech. - Jak tam? - dodałam szeptem.
- Dobrze... - odpowiedział, przysiadając przy stoliku. - Od razu mówię, że nie mam żadnych ciekawych tematów na rozmowę... - odrzekł, bawiąc się swoimi palcami pod stołem.
Cicho westchnęłam, drżącą dłonią sięgając po filiżankę kawy, którą uprzednio zamówiłam. Zwilżyłam swoje gardło ciepłą cieczą, po czym wzięłam się za mówienie:
- Mam mnóstwo pytań, na które chciałabym znać odpowiedź - powiedziałam w dużym skrócie, poprawiając grzywkę przysłaniającą mi oczy. - Ale nie chcę cię nimi zamęczać, jest ich zdecydowanie zbyt wiele... Więc... Czy mógłbyś po prostu mi pomóc odzyskać wspomnienia? W jakikolwiek sposób... Nie chcę zabierać ci czasu, więc tylko podaj mi odpowiednie adresy jakiś szczególnych miejsc... Czy...
- Najlepiej, chodźmy na cmentarz - bardziej stwierdził, niż zaproponował, zaprzestając na moment swojej zabawy pod stołem. - Znajduje się on niedaleko stąd.
- Um... Zgoda - przytaknęłam głową, biorąc ostatni łyk kawy.
Podniosłam się ze swojego krzesła, po czym kulturalnie je zasunęłam. Odruchowo dorwałam do rąk płaszcz, przez co nie zauważyłam spadającego na ziemię kapelusza. Ach... Chyba coś nie tak z moją pamięcią... Szybko podniosłam przedmiot z podłogi, kątem oka spoglądając na chłopaka. Również przyglądał się przedmiotowi. "Nie teraz..." - powiedziałam do siebie, szybko chowając przedmiot pod płaszcz.
***
Szłam w ciszy oddalona jakieś pół metra od chłopaka. Zastanawiałam się, jakie pytania mogę zadać podczas drogi... W końcu nie wszystko było przeze mnie widziane... Jego los, po moim odejściu i śmierci Gil'a. Pewnie... Nie chcę nawet o tym myśleć. To musiało być okropne przeżycie, dobrze o tym wiem. Lecz jemu zapewne nie pomogła zbawicielska moc, zesłania z nieba szopa. Zrzucili coś gorszego...
- Jesteśmy - słysząc jego głos, odruchowo rozejrzałam się wokół własnej osi. Rzeczywiście, właśnie doszliśmy na miejsce. Kilkanaście nagrobków, w dobrze ukrytym miejscu. Hah, to był właśnie ten legendarny cmentarz, tych nietypowych. Nigdy tu nie byłam. Nigdy nie preferowałam cofania się. Chciałam w każdy, możliwy sposób zapomnieć... Zabawne, teraz jest całkowicie na odwrót. Szłam przed siebie, czytając kolejno każde z nazwisk. Kilka dobrze znałam, niektóre kojarzyłam, a z innymi w ogóle nie miałam styczności. Do kilku chciałam podejść, lecz w tej chwili nie to było głównym celem. Nie minęła minuta, a moim oczom rzuciło się dobrze znane nazwisko. Przyjrzałam się kolejno opisowi, jak i zdjęciu. Wykonałam w ich stronę kilka niepewnych kroków. Przejechałam delikatnie palcami po gładkiej powierzchni... 
- Gilbert...? - wyszeptałam, przyglądając się płaskiemu nagrobkowi, jak zahipnotyzowana. Przed oczami miałam jego twarz. Widzę, każdy, najdrobniejszy szczegół jego rys. Tak, to właśnie on nawiedzał mnie w snach. - Przypominam sobie. Nasze pierwsze spotkanie, czyli jakże urocze mierzenie do siebie nawzajem z broni. Ten moment, całkowitego upicia się. Plaża, zakupy... Gdy prawie wpadłam pod samochód, dwa magiczne słowa. Poród i... t-ty... - zwróciłam wzrok, wydostający się zza zaszklonych oczu prosto w jego stronę. Znowu będę się obwiniać, gdy tylko skrzyżuję z nim swoje spojrzenia. 
- Powinieneś to wziąć... - wyszeptałam, w końcu wyciągając spod płaszcza czarne nakrycie głowy. Pamiętam moment, gdy nałożył mi go na głowę. Teraz, niech zdobi jego czuprynę. - Proszę... - dodałam, wyciągając przedmiot w jego stronę.
<Yuriś?>

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Od Yuri'ego CD Viktor

Stałem zamurowany w miejscu, patrząc jak mężczyzna znajdujący się przy mnie płacze. I co ja mam teraz zrobić? Nie chciałem go doprowadzać do płaczu... Po prostu uważam, że to co zrobiliśmy jest nieodpowiednie... I jak mamy teraz ze sobą rozmawiać? Ja szczerze nie potrafię spojrzeć mu w oczy.
- Spokojnie.... - niepewnie ująłem jego dłoń i pogładziłem jej wierzch. - Nie odejdę... Nie tym razem... - spuściłem wzrok na podłogę i jakoś tak poczułem, że chcę tu zostać.
Jednakże puściłem jego rękę i uśmiechnąłem się słabo. Czy to będzie dobrze jeśli zostanę? Czy może sobie pójść? Naprawdę już nie wiem... Nie chcę żeby były potem z tego kłopoty.
- Zostanę... - szepnąłem jakby sam do siebie i zdjąłem z siebie zimowe odzienie, które zdążyłem ubrać.
Czułem jak Rosjanin uważnie obserwuje każdy mój ruch, chyba bał się, że w ostatniej chwili postanowię zwiać. Westchnąłem cicho i odwiesiłem kurtkę na wieszak.
- Może zanim przejdziemy do jakiejkolwiek rozmowy to posprzątamy ten bajzel? - zaproponowałem, wskazując na walające się po salonie ubrania, nie wyglądało to zbyt zachęcająco...
Viktor jedynie pokiwał głową i już uspokojony bez słowa poszedł zacząć zbierać brudne ciuchy.
Kiedy ten się trudził tutaj ja postanowiłem pójść na górę ogarnąć ten burdel... I nie powiem, że było to przyjemne doznanie. Wszystko się lepiło od wiadomo chyba czego i nie szło się nie natknąć na tą białą maź... Co my tu odczyniliśmy?
- Yuri...? - odwróciłem się w stronę Rosjanina stojącego w drzwiach. - Skończyłeś już...?
- Ta... - odetchnąłem cicho i spojrzałem na reklamówkę wypełnioną papierami, a także śmieciami. - Trzeba to tylko wyrzucić...
Popatrzył to na mnie, to na reklamówkę, którą gwałtownie chwycił i wyniósł z pokoju. Uśmiechnąłem się pod nosem i zerknąłem dyskretnie na łóżko. Chyba jak na razie nie będę się do niego zbliżać, dla własnego bezpieczeństwa psychicznego. W końcu nie wiadomo co może się jeszcze wydarzyć.
Po chwili zszedłem na dół gdzie na kanapie siedział spokojnie Viktor. A jednak nie... Gdy tylko się zbliżyłem, mężczyzna cały się spiął i uśmiechnął się do mnie wymuszonym uśmiechem. Skrzywiłem się i niechętnie siadłem obok niego. W sumie kanapę też bym wolał unikać... No i zapanowała cisza na wieki, wieków... Ani ja, ani on nie zamierzaliśmy się odezwać. Siwus ciągle tylko bawił się swoimi palcami, a ja nie mając nic do roboty, po prostu siedziałem cichutko.
- To ten no... Jak ci się podobało?
Co? Przepraszam bardzo, czy ja się przesłyszałem? Czy on mnie właśnie spytał czy podobał mi się nasz stosunek? Nie no... Zajebiste pytanie, brawo Viktor. Jesteś po prostu mistrzem w zadawaniu genialnych jak twój mózg pytań. I co ja mam teraz powiedzieć? Chyba pozostawię to bez komentarza.
Odchrząknąłem cicho i odwróciłem wzrok w bok.
- Mogę zachować opinię dla siebie...? - mruknąłem pod nosem, a Rosjanin spuścił głowę. Czyżby liczył na inną odpowiedź?
Przecież mu nie powiem, że było zajebiście i możemy to nawet teraz powtórzyć! Choć... Nie. Może i było fajnie, ale to wszystko było spowodowane przez alkohol. Teraz już sam nie potrafię określić naszych relacji. Cholera....
Zarumieniłem się lekko i podciągnąłem kolana pod samą brodę, patrząc byle nie na Viktora. Przez niego serce wali mi jak szalone...

< Viktor? :3 >

Od Corrinne cd Shawn

– Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. – przekrzywiłam głowę, nie cofając ręki. Zmrużyłam oczy, przyciskając palec do spustu. Dzieliły tylko milimetry przesunięcia, by wystrzelił.
– Co tu robisz? – zapytał, jakby to było jego mieszkanie. Opuścił rękę. Tak, dobry ruch. Dla mnie.
Zaśmiałam się.
– Braciszku, mój kochany – to słowo przesiąknięte było jadem– braciszku. Wbijasz do domu mojego przyjaciela i śmiesz pytać się "Co tu robię"? Do domu osoby, która uratowała nas z ulicy? – wskazałam ruchem głowy na Flurry, która przystawiała broń do głowy towarzysza Shawna.  – Do domu osoby, która nam pomaga? Flurry, słyszałaś? On się pyta co tu robię. – prychnięłam, zwracając się z powrotem do brata – Myślisz, że pozwolę sobie na kolejną stratę osób, na których mi zależy?
Potwór.
Nie. Tylko w określonych przypadkach.
– A na mnie ci nie zależy? – wpatrywał się w moją twarz.
Próbujesz manipulować, drogi Shawnie? Manipulować moimi uczuciami? Wybacz, ale z chęcią teraz pociągnę za spust.
– W tym przypadku... Nawet w najmniejszym stopniu.
Sprawił wrażenie, jakby go to zabolało.
Życie. Właściwie, to w tym momencie chyba go porzucam.
– Ale... Ja cię kocham, tęskniłem!
Głowa opadła mi częściowo w dół, by nie było widać moich oczu i toksycznego uśmiechu. Chwilę później znów ją podniosłam.
Grzywka zasłaniająca mój brak oka wpadła mi częściowo na zdrowe, ograniczając widzenie. Nie przeszkodziło mi to jednak usłyszeć otwieranych cicho drzwi szafy.
– Dzień dobry! – głos Xerxesa dobiegł praktycznie zza moich pleców. Mój braciszek się wzdrygnął. – A co to za goście?
Wywróciłam oczami.
– Xer, chociaż raz byś się przydał. – mruknęłam.
– Oj, Lily, uspokój się. Nie wolno tak traktować gości. – szepnął do mojego ucha. – Zapraszam na herbatkę!
Wyczułam w tym niemy rozkaz opuszczenia bronii. Pokazałam ruchem głowy, by Flurry też to zrobiła.
– No dalej, chodźcie do stolika! – zachęcił Xer. Nie rozumiem tego człowieka.
       Choć Xerxes wydawał się mieć gdzieś zagrożenie, domyślałam się, że był gotowy na ewentualny atak. A mimo to stałam jak głupia przy drzwiach, podpierając ścianę. Z przygotowaną bronią w ręce, obserwując każdy ruch w pomieszczeniu.
W pewnym momencie ten blond koleś o dwukolorowych oczach szepnął coś do Xerxesa i obaj wstali.
Śledziłam ich nieufnym wzrokiem, szczerzacy kły. Zwierzęce kły, które powoli zapowiadały moją zmianę formy. Zablokowałam ręką wyjście.
– Gdzie się wybieracie?
– Musimy coś omówić. W cztery oczy. – wyszczerzył się mężczyzna. Spojrzałam na twarz Kevina. Jak zwykle gościł na niej durnowaty uśmieszek.
Westchnęłam i cofnęłam się o krok. Ukradkiem zerknęłam na Flurry. Zrozumiała przekaz i pod stołem przygotowała się do obrony. Wiedziałam, że sobie poradzi,  więc sama cicho ruszyłam za nimi. Miałam złe przeczucia.
Więc widząc, że zatrzymują się, szybko zareagowałam skoczeniem za drzewo. Ta cała rozmowa to ściema.

< Shawn czy tam Kevin idk >

Od Shawna CD Corrinne

Moje pełne niezadowolenia spojrzenie, bacznie obserwowało oddalającą się z sekundy na sekundę dziewczynę. Czułem wyraźny niedosyt. W końcu, nie widzieliśmy się jakieś pieprzone dziesięć lat. Nie potrafiłem ukryć zawodu, związanego z jej aktualną postawą... Eh, pewnie już ułożyła sobie życie z jakimś fagasem. Rzecz jasna nie mam jej tego w żaden sposób za złe. Właśnie - dobrze. Ważne, żeby była szczęśliwa.
W końcu, po zaprzestaniu tego dzikiego rozmyślania, ująłem w dłonie telefon. Nie minęła minuta, a ja już byłem na linii z mym "opiekunem". Po kolejnych paru sekundach otrzymałem informację o jego aktualnej lokalizacji. Westchnąłem pod nosem, przy tym niewielkim przyciskiem na mych dousznych słuchawkach, łącząc je z telefonem. Szybko wybrałem swoją ulubioną playlistę, po czym ruszyłem powolnym krokiem w umówione miejsce.
***
Z tego co było mi wiadomo, dzisiejszego dnia miałem wraz z Vincentem wybrać się - w jak to on określał - "ciekawe miejsce". Jako, że poniekąd traktuję go jak przyjaciela, zgodziłem się. Miałem całkowitą świadomość, że ten heterooki może wymyślić coś naprawdę chorego, lecz w końcu za tą cechę trzymałem go tyle lat przy sobie. Przynajmniej nie muszę się zanudzać typowymi pracami tak zwanej "grubej ryby". I dobrze.
Cały dzień zleciał dosyć szybko. Podczas niego zdążyłem pozałatwiać kilka spraw przyszywanego ojca, w wyniku czego reszta pobytu w Nowym Jorku będzie szła pod moje dyktando. No dobra, może w jakimś stopniu Vincenta. W każdym razie, aktualnie wraz z długowłosym blondynem staliśmy przy bramce wejściowej do jakiegoś domu. Z tego co mnie powiadomił, mieliśmy "spłacić stary dług" u jakiegoś gościa. Tsa, mogłem się domyśleć, że dla tego psychola "ciekawe miejsce" to określenie budynku, w którym dojdzie do pojedynku. Eh... I jak tu zachowywać się normalnie, gdy otaczają cię chorzy psychicznie ludzie?
- Przygotowałeś broń? - niespodziewanie wtrącił się w moje myśli, stojący obok. Przejrzał moją postać swoim uważnym spojrzeniem.
- Jak zawsze, gotowy - uśmiechnąłem się delikatnie.
- Więc wchodzimy - westchnął, uchylając mocniej i tak już otwarte okno. 
Widocznie osoba mieszkająca tutaj, chciała sobie wywietrzyć mieszkanko. Jak szkoda, że najprawdopodobniej robi to po raz ostatni... 
Wszedłem do środka praktycznie bez żadnego szelestu, podobnie z resztą jak mój towarzysz. Sam nie mam pojęcia dlaczego, lecz przy tym wszystkim towarzyszył mi dziwny, wymowny uśmieszek. Jakbym domagał się tej krwi... Kuźwa, chyba całkowicie mi odbija. 
Zrobiłem kilka kroków na przód, ku progu w którym można było dostrzec przestrzeń salonu. Z naszego krótkiego zwiadu, wynikało, że jakieś dwie postacie przebywają własnie w nim. Westchnąłem cicho, a będąc już na pograniczu korytarza z wejściem do salonu, delikatnie się wychyliłem. Ku mojemu zdziwieniu - nikogo w środku nie było. 
Rzuciłem widocznie zaskoczone spojrzenie w stronę mężczyzny, który stał po drugiej stronie framugi. W myślach zacząłem wymieniać kolejne przekleństwa, przekraczając próg oddzielający dwa pomieszczenia. Vin szybko poszedł w moje ślady... Nie minął ułamek kolejnej sekundy, a przy swojej skroni dostrzegłem lufę jakiegoś gnata. Na całe szczęście zdążyłem w porę zareagować i również przyłożyć swoją broń, do głowy... Przeciwniczki? Myślałem, że zawału dostanę gdy dostrzegłem przed sobą Corrinne. Te niebieskie włosy i oczy... Bosz.. Jaka ona urocza...
- I znowu się spotykamy...?

<Corri?>

Od Hige CD. Resney

   Pogładziłem ręką jej włosy. Ku mojemu zdziwieniu, nie odepchnęła mnie. Wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze przenosząc wzrok na telewizor. Jak można się tak zadręczać nieszczęściem, na które nie mieliśmy wpływu?
- Wiesz... - zacząłem, ale nie skończyłem. Dziewczyna spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziałem. Po prostu siedziałem z otwartymi ustami i nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przymknąłem oczy i ponownie spojrzałem na telewizor. Chciałem coś powiedzieć, pocieszyć ją jakoś. Ale nie potrafiłem. Ja nic nie umiem zrobić dobrze, pocieszanie ludzi to nie moja działka.
- Nie przejmuj się. Wszystko okej - posłała mi słaby uśmiech skulając się jeszcze bardziej. Objąłem dziewczynę ramieniem.
- Widzę, że nie jest okej - odwróciłem głowę w jej stronę. - Nic nie jest okej Resney, wiem że się obwiniasz za nieszczęście twoich przyjaciół, ale to nie twoja wina!
Resney pokręciła głową.
- Daj już spokój! Stało się, nie odstanie się! Myślisz, że mi nie jest ich szkoda? Myślisz, że po prostu o nich zapomniałem?! - Nawet nie zauważyłem, że podniosłem głos. - Chu i Kiba nie żyją, nic tego nie zmieni! To nie jest i nigdy nie była twoja wina! Kiba mógł się uratować, ale podjął decyzję, żeby ocalić komuś życie! Nikt nie mógł przewidzieć tego, że coś takiego się stanie!
  Zauważyłem, że dziewczyna płacze.
- Przecież--
Chciała coś powiedzieć, lecz jej przerwałem, łapiąc ją jednocześnie za nadgarstki.
- Dzięki tobie Tsume tak nie cierpiała. Wiem, jak to jest, kiedy zobaczysz jak ktoś bliski umiera. Ten obraz dręczy cię po nocach do końca życia. Ona dzięki tobie nie musiała tego oglądać. Oczywiście, jest w żałobie i nie są to najlepsze dni dla nikogo z nas. Ale... Ludzie umierają. Ja też kiedyś umrę, ty kiedyś umrzesz. Być może ludzie też będą płakać po naszym odejściu. Tylko proszę cię, nie bierz na siebie całej winy... Sama tego nie wytrzymasz.
  Dziewczyna patrzyła na mnie zdziwiona. Zauważyłem, że mocno zacisnąłem dłonie na jej nadgarstkach. Zwolniłem uścisk i zamiast tego złapałem ją za ramiona, przy okazji gładząc ją po jednym z nich.
- Po prostu obiecaj mi, że nie będziesz już o tym tak myśleć. Okey? - zapytałem i ręką otarłem jej łzy. Pokiwała głową.
- Okej...
Patrzyliśmy się na siebie przez kilka sekund. Nie wiem czemu, ale dla mnie ta chwila upłynęła w przyspieszonym tempie, mimo tego, że była tak krótka. To co zrobiłem było wpływem jakiegoś impulsu, nie wiem co we mnie wstąpiło ale mój umysł się wyłączył.
Przyciągnąłem dziewczynę do siebie i pocałowałem ją. Przeniosłem ręce na jej policzki, które wciąż były nieco mokre od łez. Boże, znienawidzi mnie.

<Resney? Sry, że tak długo, możesz zareagować jak chcesz xD To tak w ramach odszkodowania>

niedziela, 10 grudnia 2017

Od Yuri'ego CD Vane

Spojrzałem w jej oczy, zastanawiając się czy mam jej powiedzieć prawdę... Najwyraźniej wcisnęli jej stek kłamstw, chcąc zataić przed nią, przeszłość...
 - Eh.... - wziąłem głęboki wdech i zerknął niepewnie na Viktora, który cały czas był przy mnie. Choć tyle dobrego... - Nie wiem, co oni ci wmawiali, ale nie jestem pewien, czy powinienem to rozgrzebywać....
Skierowałem swoje spojrzenia na szopa, który nerwowo wiercił się w miejscu. Czy on też w tym palce?
- Chcesz się dowiedzieć prawdy? - mój wzrok znowu powędrował w stronę mojej matki. - Chcesz wiedzieć kim jestem?
Przez chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza, przez co pomyślałem, że Vane się rozmyśliła, jednak ona skinęła nagle głową i utkwiła we mnie spojrzenie swoich bystrych oczu.
- No więc... - odchrząknąłem i poprawiłem błąkający się kosmyk moich włosów. - Nazywam się Yuri Katsuki... Jednak moje prawdziwe nazwisko to Nightray... Mój ojciec nazywał się Gilbert Nightray, a matka.... - zawahałem się i przełknąłem ogromną gulę w gardle. - A matką jesteś ty... - nawet nie czekając na jej reakcję zacząłem opowiadać dalej. - Ty i tata byliście zaręczeni... Pewnego dnia wyszliście z domu i już nie wróciliście.... Dowiedziałem się tego samego dnia, że tata nie żyje, a ty zaginęłaś... Zszokowany tymi informacjami uciekłem do lasu, gdzie porwał mnie jakiś mężczyzna... Trochę się działo, a później trafiłem do rodziny zastępczej, gdzie było jeszcze gorzej... - zakończyłem wszystko z delikatnym grymasem na twarzy. Nie lubiłem o tym opowiadać. Przez takie coś przed oczami stawały mi niep orządane obrazy z przeszłości. Nie miałem nawet odwagi, żeby spojrzeć matce w twarz.... Wręcz zbierało mi się na mdłości i z każdą chwilą czułem się jeszcze gorzej. Nagle zerwałem się z dotychczasowego siedziska i ignorując wszystkich, wyszedłem z pomieszczenia.

~~*~~

Gdy tylko uchyliłem powieki, pomyślałem, że to wszystko to był tylko zwykły sen. Niestety dźwięk sms'a wyrwał mnie brutalnie z zamyślań i leniwie musiałem wygrzebać się spod pierzyny, aby sięgnąć po telefon. Odblokowałem urządzenie i spojrzałem na ten nieznany numer. Skrzywiłem się nieznacznie i szybko odczytałem tajemniczą wiadomość. No tak... Teraz wszystko jest już jasne...
- Viktor... Kiedyś cię chyba zabiję... - spojrzałem gniewnie na śpiącego Rosjanina i wstałem z łóżka.
Musiał podać Vane numer mojego telefonu... Eh... Co ja z nim mam...
Po chwili jednak odważyłem się odpisać swojej matce. Chciała się spotkać, co było moim zdaniem zrozumiane, w końcu ulotniłem się wczoraj bez słowa... No, ale do psychologa to ja już więcej nie pójdę.
Zaproponowałem wyjście do kawiarenki, na co się zgodziła. Przez chwilę poczułem iskierkę radość w sercu, lecz szybko ją ugasiłem, nie ma co się ekscytować... Może później pójdziemy na cmentarz? Chciałbym jej pokazać grób taty.
Nie przedłużając podałem w sms'ie godzinę i adres miejsca spotkania, po czym poszedłem się ogarnąć. Zdążyłem nawet zrobić Viktorowi śniadanie i zanim wyszedłem z domu, wyprowadziłem Makkachina na spacer. Zanim ten Rusek wstanie to pewnie będzie już południe... Leń...

~~*~~

Zauważyłem ją, gdy tylko zbliżyłem się do drzwi od lokalu. Siedziała jakaś taka spięta przy jednym ze stolików, a jej wzrok przeskakiwał z osoby na osobę. Wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem klamkę od kawiarenki, a wchodząc już czułem na sobie spojrzenie większości ludzi. Podszedł do stolika zajętego przez Vane i niepewnie zająłem przy niej miejcie.
- Cześć - przywitała się ze mną, posyłając mi niepewnie uśmiechem. - Jak tam?
- Dobrze... - odpowiedziałem grzecznie i spojrzałem na nią badawczo. Nie byłam jakoś bardzo do niej podobny... - Od razu mówię, że nie mam żadnych ciekawych tematów na rozmowę...

<Vane? :3>
Mia Land of Grafic