– Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. – przekrzywiłam głowę, nie cofając ręki. Zmrużyłam oczy, przyciskając palec do spustu. Dzieliły tylko milimetry przesunięcia, by wystrzelił.
– Co tu robisz? – zapytał, jakby to było jego mieszkanie. Opuścił rękę. Tak, dobry ruch. Dla mnie.
Zaśmiałam się.
– Braciszku, mój kochany – to słowo przesiąknięte było jadem– braciszku. Wbijasz do domu mojego przyjaciela i śmiesz pytać się "Co tu robię"? Do domu osoby, która uratowała nas z ulicy? – wskazałam ruchem głowy na Flurry, która przystawiała broń do głowy towarzysza Shawna. – Do domu osoby, która nam pomaga? Flurry, słyszałaś? On się pyta co tu robię. – prychnięłam, zwracając się z powrotem do brata – Myślisz, że pozwolę sobie na kolejną stratę osób, na których mi zależy?
Potwór.
Nie. Tylko w określonych przypadkach.
– A na mnie ci nie zależy? – wpatrywał się w moją twarz.
Próbujesz manipulować, drogi Shawnie? Manipulować moimi uczuciami? Wybacz, ale z chęcią teraz pociągnę za spust.
– W tym przypadku... Nawet w najmniejszym stopniu.
Sprawił wrażenie, jakby go to zabolało.
Życie. Właściwie, to w tym momencie chyba go porzucam.
– Ale... Ja cię kocham, tęskniłem!
Głowa opadła mi częściowo w dół, by nie było widać moich oczu i toksycznego uśmiechu. Chwilę później znów ją podniosłam.
Grzywka zasłaniająca mój brak oka wpadła mi częściowo na zdrowe, ograniczając widzenie. Nie przeszkodziło mi to jednak usłyszeć otwieranych cicho drzwi szafy.
– Dzień dobry! – głos Xerxesa dobiegł praktycznie zza moich pleców. Mój braciszek się wzdrygnął. – A co to za goście?
Wywróciłam oczami.
– Xer, chociaż raz byś się przydał. – mruknęłam.
– Oj, Lily, uspokój się. Nie wolno tak traktować gości. – szepnął do mojego ucha. – Zapraszam na herbatkę!
Wyczułam w tym niemy rozkaz opuszczenia bronii. Pokazałam ruchem głowy, by Flurry też to zrobiła.
– No dalej, chodźcie do stolika! – zachęcił Xer. Nie rozumiem tego człowieka.
Choć Xerxes wydawał się mieć gdzieś zagrożenie, domyślałam się, że był gotowy na ewentualny atak. A mimo to stałam jak głupia przy drzwiach, podpierając ścianę. Z przygotowaną bronią w ręce, obserwując każdy ruch w pomieszczeniu.
W pewnym momencie ten blond koleś o dwukolorowych oczach szepnął coś do Xerxesa i obaj wstali.
Śledziłam ich nieufnym wzrokiem, szczerzacy kły. Zwierzęce kły, które powoli zapowiadały moją zmianę formy. Zablokowałam ręką wyjście.
– Gdzie się wybieracie?
– Musimy coś omówić. W cztery oczy. – wyszczerzył się mężczyzna. Spojrzałam na twarz Kevina. Jak zwykle gościł na niej durnowaty uśmieszek.
Westchnęłam i cofnęłam się o krok. Ukradkiem zerknęłam na Flurry. Zrozumiała przekaz i pod stołem przygotowała się do obrony. Wiedziałam, że sobie poradzi, więc sama cicho ruszyłam za nimi. Miałam złe przeczucia.
Więc widząc, że zatrzymują się, szybko zareagowałam skoczeniem za drzewo. Ta cała rozmowa to ściema.
< Shawn czy tam Kevin idk >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz