piątek, 14 lipca 2017

Od Yusuke cd. Sharni

Obserwowałem dziewczynę z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Z kim rozmawiasz? - Uśmiechnąłem się do niej delikatnie. - Bo ten... No...
- Z moim towarzyszem... - Pogłaskała powietrze, a ja nie wiedziałem jak mam na to zareagować.
- Ale tu nic nie ma...
- Pokazuje się tylko kiedy chce. - Odparła spokojnie.
- Aha...
Odwróciłem wzrok od dziewczyny i zacząłem obserwować innych obywateli tego jakże pięknego miasta, którzy spokojnie siedzieli sobie przy stolikach. Ludzie są bardzo interesujący....
- Może przejdziemy się? - Zaproponowałem nagle.
- Co? - Zapytała zaskoczona, moją propozycją.
- No spacer... Po parku może? - Uśmiechnąłem się łagodnie.
- Ym... Okej... - Pokiwała delikatnie głową.
Jeszcze trochę czasu spędziliśmy w kawiarni, po czym opuściliśmy ją i udaliśmy się do publicznego parku, który znajdował się niedaleko. Podczas tej przechadzki, żadne z nas się nie odzywało, co mi w sumie bardzo nie przeszkadzało. Lubiłem ciszę i podziwianie widoków. Nagle zauważyłem wiewiórkę, która przemknęła tuż koło mojej nogi. Zaskoczony odskoczyłem na bok i westchnąłem cicho.
- Coś się stało? - Usłyszałem głos towarzyszki i podszedłem do niej, kładąc delikatnie rękę na jej ramieniu.
- Wszystko jest ok... Może usiądziemy na ławce? - Nie czekając na jej odpowiedź pociągnąłem ją w stronę ławki i wraz z dziewczyną usiadłem na niej. - Sharni...
- Hmm?
- ładne imię... - Spojrzałem w niebo i zamknąłem na chwilę oczy.

< Sharni? c: >


Od Gilberta Cd. Vane

Ile to już minęło? Chyba z dwa tygodnie... A ja nadal nie mam nic do roboty i siedzę w prawie, że pustym pokoju i wpatruję się godzinami w ścianę. Nagle coś zawirowało w mojej kieszeni i zaskoczony, wyciągnąłem telefon, odbierając odruchowo połączenie.
- Hallo? - Mruknąłem beznamiętnie, przybity brakiem roboty, a słysząc znajomy głos Rocket'a i jego podenerwowany głos, aż się poderwałem do góry. - Co?! Jak to zniknęła?! - Przejechałem dłonią po swoich czarnych włosach. - Dobra... Rozumie... Tak... Postaram się ją znaleźć, albo przynajmniej czegoś się dowiedzieć... Do usłyszenia...
Rozłączyłem się i ściągnąłem z siebie sprawnie biały podkoszulek i przebrałem się w swoje codzienne ubrania.

~~*~~

Pół dnia łaziłem po całym mieście i szukałem informacji u informatorów... Na szczęście jeden przekazał mi parę ciekawych nowinek o pewnym psychopacie, który krążył ostatnio po okolicy i ostrzył sobie pazurki na nową ofiarę. Musiałem się pospieszyć, jeśli chciałem odzyskać Vane żywą i w jednym kawałku... Jak na razie nie podzieliłem się informacjami z towarzyszem dziewczyny, gdyż zacząłem prowadzić swoje małe "śledztwo" i nie chciałem go niepotrzebnie denerwować. Jak na razie musiałem zastanowić się, gdzie taki psychoś może zrobić sobie bazę... Na pewno z dala od ludzi, od miasta... W lesie... Najlepiej opuszczony domek, albo fabryka... Dobra... Teraz trzeba przeszukać dokładnie las, wokół domu dziewczyny.
Wyjąłem komórkę z kieszeni i omijając innych przechodniów, skierowałem się w mniej zaludnione miejsce, a następnie zszedłem na ścieżkę prowadzącą do lasu, nadal grzebiąc coś w telefonie. Przeglądałem przez cały czas mapę lasu. Niestety nie było na niej zaznaczonych żadnych starych fabryk, czy czegoś w tym rodzaju. Pozostało mi tylko szukanie. Może powinienem jednak powiadomić Rocket'a? Westchnąłem cicho i wybrałem numer do niego, jednak nagle ekran zgasł, a ja zaskoczony stanąłem w miejscu.
- Kochanie...? - Ująłem w obie dłonie telefon i zacząłem nim telepać na wszystkie strony. - Nie rób mi tego!
Zrezygnowany, warknąłem coś pod nosem i rzuciłem komórkę w piach, po czym zdeptałem ją. W takim momencie... Pogrzeb telefonu zakończony, a ja ruszyłem dalej, korzystając jeszcze z tego, że było jasno. Musiałem znaleźć szybko jakąś potencjalną kryjówkę tego gościa... I to szybko.

~~*~~

Serio? Spędziłem trzy jebane godziny na szukanie tej meliny?! To nawet nie było blisko domu Vane! W cholerę daleko... Jeszcze do tego zrobiło się ciemno...
No, ale przynajmniej znalazłem jego kryjówkę.... Zaczaiłem się w krzakach i obserwowałem stary, drewniany domek, który nawet nie wiem jakim cudem jeszcze stoi. W oknie widziałem płomyk jakiejś świecy i co chwila jakiś cień. Na sto procent tam jest. Czuję to w kościach. Trzeba tylko wbić na chatę, uratować Vane i zabrać ją do domu, po czym samemu udać się do swojego gniazdka. Plan idealny. Przygotowałem swój pistolet, sprawdzając jeszcze czy są w nim naboje. Wszystko było z moim sprzętem ok, więc po cichu zbliżyłem się do drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu były uchylone. Naparłem na nie barkami i wkroczyłem sprawnie do środka, od razu wymachując lufą na wszystkie strony. Pusto. Odetchnąłem cicho i zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze trafiłem. Moje wszelkie wątpliwości przerwał nagły ból głowy. Syknąłem głośno i upadłem na kolana, podtrzymując się na rękach przed zsunięciem się na podłogę. Pulsowanie głowy nie ustało, a przed oczami pojawiły się mroczki. Nagle obok mnie z hukiem od podłoża odbiła się łopata, na której kątem oka dostrzegłem krew. Heh... Łopata zawsze skuteczna... Nie mogłem teraz zemdleć, szczególnie jeśli oprawca stał tuż za mną. Czułem jego oddech i przyspieszone bicie serca. Ostrożnie podniosłem się i uświadomiłem sobie, że zniknął mój pistolet. Zmrużyłem oczy. Jedynie świeca oświetlała to pomieszczenie, a do tego kropeczki przed oczami komplikowały całą sprawę. Odwróciłem się gwałtownie i poczułem przy skroni przyjemny chłód. No... Giwera się znalazła... Ciekawe czy umie ją obsługiwać...
Usłyszałem kliknięcie, co dawało mi do zrozumienia, że pistolet jest naładowany. Przełknąłem głośno ślinę i zaryzykowałem. Przemieniłem się nagle w wilka i ugryzłem gościa w przedramię. Głośny krzyk, sprawił, że otępiałem, przez co przeciwnik sprawnie mnie od siebie odepchnął. Fuj... Między zębami mam jego skórę i krew. Zacząłem kręcić łbem na wszystkie strony, kiedy to mój wróg podniósł się zdyszany i wycelował do mnie z mojej broni. Zawarczałem głośno i rzuciłem się na niego. Zaczęliśmy turlać się po podłodze. Po jakimś czasie odsunąłem się na bok i spojrzałem na martwego mężczyznę, który miał przegryzioną tętnice. Przemieniłem się w człowieka i nagle zauważyłem w kącie zejście do piwnicy. Szybko tam się udałem i zszedłem na dół, gdzie było strasznie zimno. Zamrugałem kilka razy i przetarłem tył głowy, ręką, czując jak powoli krew zaczyna krzepnąć. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegłem leżącą pod ścianą Vane. W mig znalazłem się przy niej i zerwałem z niej krępującą ją taśmę. Była nieprzytomna, więc zacząłem klepać ją delikatnie po policzkach. Kiedy w końcu otworzyła oczy, mimo że byłem zakrwawiony uśmiechnąłem się do niej delikatnie.
- No hej...

< Vane? c: >

Od Vane CD Kiba

- Kiba! - wrzasnęłam za nim.
Nie wrócił. Przez okno widziałam jak odchodzi w stronę centrum miasta. Wymruczałam kilka przekleństw w jego kierunku, po czym przysiadłam na ziemi, plecami opierając się o kanapę. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę... Pięć nie odebranych połączeń od Charles'a, członka mojego klanu, który praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę siedzi w głównej bazie... Wiedziałam, że przy rozmowie głos zacznie mi się załamywać, lecz mimo tego wybrałam jego numer.
- Słucham? - zapytałam dosyć cicho.
- CHOLERA ILE RAZY MOŻNA DO CIEBIE DZWONIĆ - słysząc jego podniesiony głos, od razu odsunęłam słuchawkę od ucha. - Informatycy z Desert wysłali do nas zaszyfrowaną wiadomość! - krzyknął odrobinę ciszej.
- O treści? - mówiłam dosyć zwięźle, żeby nie tracić czasu na rozmowę z nim.
- Punkt szesnasta w parku The Ravine - powiedział niemalże od razu - z tego co usłyszałam - uderzając pięścią o klawiaturę.
- Tsume rzeczywiście coś się pokręciło w głowie... - mruknęłam pod nosem, wyobrażając sobie jak policja zgarnia nas z owego wąwozu, w którym miało odbyć się "spotkanie". - Poinformuj wszystkich, że mają jak najszybciej pojawić się w bazie... Szykuj broń - wydałam dwa polecenia, po czym rozłączyłam się i zebrałam z ziemi.
Westchnęłam cicho, wybierając numer Resney. Streściłam całą rozmowę z informatykiem w jednej wiadomości. Ją, jak i jej klan również poprosiłam o przybycie w wyznaczone wcześniej miejsce. Dostałam pozytywną odpowiedź po niemal kilku sekundach.
- Rocket, wstawaj! - wydarłam się niemal na cały dom, chowając telefon do kieszeni.
Nie czekając na niego, podeszłam do drzwi za którymi znajdowała się cała kolekcja broni palnej... Do bagażnika żółto-czarnego Chevrolet'a schowałam metalowe pudło o dosyć sporym rozmiarze. Była to przepustka do zwycięstwa, którą kilka dni temu skonstruowałam wraz z Resney.
- Co się dzieje? - zapytał szop stojąc w drzwiach.
- Wojna, coś co lubisz. Zabijanie ludzi itd. - powiedziałam w skrócie, tym razem uzbrajając samą siebie.
Dojrzałam kątem oka jak się uśmiecha. Bez dalszego gadania sięgnął po swoje zabawki, które trzymał na niższych półkach.
- Gdzie Kiba? - słysząc to imię, ciarki mnie przeszły po plecach.
- Poszedł "poruchać" - odpowiedziałam półszeptem, zamykając bagażnik.
- Co? - zmarszczył nos, zakładając na siebie areolot i kilka innych pierdół.
- Mam przeliterować, czy napisać na kartce? - mruknęłam pod nosem, w środku czując jak coś mnie rozrywa.
- Skurwysyn - podsumował, siadając na miejscu drugiego pasażera.
Nie przeciągając dalej, odpaliłam samochód.
***
Gdy byłam już na miejscu, oba klany wraz z Resney na czele czekały w głównym korytarzu. Dostrzegając mnie, dziewczyna lekko zmieszana zbliżyła się.
- Gdzie Kiba? - usłyszałam to samo pytanie co wcześniej.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami, poprawiając jeden z elementów stroju, który owijał moje nadgarstki. 
- Jak to ni - zatrzymała się, zapewne gdy dostrzegła wymowne spojrzenie Rocketa na sobie. - Jesteś gotowa? - zapytała.
- Tak... - spojrzałam prosto na nią. - Ruszajmy.
- Ten... No.. Dasz radę walczyć? - jej wymowny wzrok, od razu dał mi do zrozumienia co jej chodzi po głowie.
- Ja bym nie dała? - na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Chodźmy już... Za chwilę wybije szesnasta.
Przeszliśmy do garaży, gdzie każdy znalazł sobie miejsce w jednym z kilkunastu samochodów dostawczych. Zwykłe, czarne furgonetki z logami nieistniejących firm. Wraz z Resney i lekko ponad metrowym towarzyszem wsiedliśmy do mojego samochodu. Prowadziłyśmy cały konwój w stronę dobrze znanego mi parku. 
***
Oni już tam czekali. Kilkadziesiąt osób z wrogiego klanu najwidoczniej czekało tutaj na nas od kilkunastu minut. 
- Huh, jak zwykle! Spóźniona! - prychnęła Tsume, ładując broń trzymaną w dłoniach. 
- To się nazywa życie... - mruknęłam pod nosem.
Te słowa dotarły co najwyżej do dwójki, która mi towarzyszyła. 
- Nie chcesz załatwić tego pokojowo?! - krzyknęłam w jej stronę, dając znak stojącym za nami, żeby ładowali naszą "przepustkę do wygranej".
- A ta nadal swoje! - w jej głosie można było usłyszeć charakterystyczną nutkę... Tsa - wyśmiewczy ton. - Gra rozpoczęta... - mruknęła pod nosem, uśmiechając się wrogo.
- Teraz! - krzyknęłam w stronę jednego z pirotechników, który po moim sygnale uruchomił broń.
Zanim się obejrzałam wszystko spowił ogień... Kłęby dymu, które zostały przez niego stworzone, pod wpływem wiatru dotarły do moich nozdrzy. 
- Byli na to przygotowani! - warknęłam pod nosem, dostrzegając kilka zamaskowanych osób. Mieli na sobie gogle... Cholera.
Ściągnęłam z pleców dotychczas przewieszoną strzelbę, po czym z przyzwyczajenia ją przeładowałam. Oddałam kilka strzałów na oślep, cofając się kilka kroków do tyłu.
- Cholera, zaraz przyjadą psy! - mruknął stojący metr ode mnie szop.
- Zdziwiony? Taki huk przywoła całą zgraję ludzi - powiedziałam, wystrzelając kolejne pociski.
- Psów, ludzi... Może od razu wojsko - dodała Resney.
Nie, to zdecydowanie nie była poważna rozmowa. Nawet się uśmiechnęłam. 
Kłęby dymu ulotniły się po zaledwie kilku minutach, co było równoznaczne z tym, że bitwa przybrała szybszy bieg. Kilka osób było martwych, niektóre doznały lekkich lub poważnych obrażeń... Szał bitwy! Wprost fenomenalnie...
- Kurwa, amunicja! - warknęła Resney, skrywając się za moimi plecami.
- Na tyłach kierowca ma zapasową broń i resztę. Powiedz mu od razu, żeby w każdej sekundzie był gotowy na odjazd! - wypaliłam, rzucając jeden z granatów prosto przed siebie.
Nie usłyszałam odpowiedzi, już jej przy mnie nie było. Przeklęłam pod nosem, widząc, że mi również kończą się ostatnie zapasy...
- Daj postrzelać - spojrzałam na Rocket'a, który na plecach wciąż trzymał wcześniej nie używaną broń.
- Nie dasz rady! - krzyknął, delikatnie się uśmiechając.
- Nikt we mnie nie wierzy - mruknęłam pod nosem, przeładowując swoją broń pewnie po raz ostatni. 
- Niech ci będzie - wywrócił oczami, mówiąc półszeptem.
Wystrzeliłam ostatnie pociski w stronę jednego mężczyzny, po czym dorwałam do rąk przedmiot. Nie mam pojęcia ile czasu minęło od wystrzelenia pierwszego pocisku z niej... Mało. Zdecydowanie za mało... Tak, to była ona. Idealny strzał w mój brzuch, który wykonała Tsume. Krew. Moje białe dotychczas ubranie było całe z krwi... Leżałam pod drzewem. Jak ja się tu znalazłam? Dwie, no... Może trzy niewyraźne postacie nade mną... Co się dzieje? Niewyobrażalny ból... 
- Vane! - usłyszałam stłumiony głos... Kiby? 
Mój wzrok wrócił do normy... Niebieskowłosy chłopak w przeciągu kilku sekund znalazł się obok. Spojrzałam na niego niewyraźnie.
- Jak tam ruchanko? - zapytałam, a na moje usta wpłynął cień uśmiechu. - Widzisz... Jak się świetnie bawię bez ciebie? - szepnęłam, wypuszczając z rąk broń.
Kolejne stłumione głosy... Huh... Ciemność...
***Vane ma schizy... C:***
Znowu czuję ból. Ten sam, nieprzyjemny co wcześniej. Spowija on całe moje podbrzusze... Co się dzieje? Uchyliłam delikatnie powieki. Szpital? Jak? 
- Cholera! Przecież bitwa się jeszcze nie skończyła! - powiedziałam słabo, delikatnie podnosząc głowę do góry. - Rocket, gdzie jest Resney!? - warknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu.
Nikogo nie było w pokoju. Jakaś kroplówka i inne sprzęty podpięte pode mnie... Bez zastanowienia zaczęłam wszystko po kolei odpinać. Gdy sięgnęłam pod kołdrę, aby przebadać zawartość kieszeń wyczułam... Brak czegoś. Odkryłam się...
- B-Blizna?! Co się stało?! - darłam się sama do siebie, jak jakaś wariatka. 
Kilkucentymetrowa "pamiątka" po jakiejś operacji... A dziecko? Mój brzuch jest zdecydowanie mniejszy... Nie takiego go zapamiętałam...
- Kiba? Rocket? Resney? - zapytałam cicho, czując jak łzy nabierają mi się do oczu.
Drzwi się otworzyły. Stanął w nich jakiś brodaty mężczyzna, ubrany w charakterystyczny strój lekarza. Wbiłam wzrok prosto w niego.
- Co się dzieje? - zadałam pytanie, które od kilku minut chodziło mi po głowie. 
- Jest pani w szpitalu - odpowiedział krótko.
- Tyle to ja wiem! - warknęłam. - Dlaczego tu jestem? 
- Została Pani postrzelona - zaczął, zamykając za sobą drzwi. - Nie wiem jak to powiedzieć... - przeczesał dłonią swoją brodę. - Może lepiej, żeby... - wyszedł nie dokańczając.
Moja mina mówiła sama za siebie - "O co tu kurwa chodzi...?" - mruknęłam, bez zastanowienia kontynuując rozpianie kolejnych kabli... Po kilku sekundach byłam wolna. Miałam zamiar się podnieść, lecz nieprzyjemny ból wciąż spowijał całe moje ciało. Przeklęłam pod nosem...
- Vane! - dotarł do mnie głos zza dopiero co otwartych drzwi. 
To on. Ten sam chłopak o niebieskich włosach i żółtych oczach. Zacisnęłam mocniej zęby i podniosłam się na równe nogi. Ledwo co udało mi się utrzymać w pionie... "Coś tu jest nie tak..." - stwierdziłam, dokładnie śledząc wzrokiem jego postać.
- Jak tam...? - zapytałam cicho, przypominając sobie nie miłą kłótnię. - Dobrze się bawiłeś z inną? - zmrużyłam oczy.
- Przecież wiesz, że żartowałem - zbliżył się o kilka kroków. - Nie wiedziałem, że sytuacja rozwinie się akurat wtedy gdy wyjdę - przeczesał dłonią nieco skołtunione włosy. - Prze...
- Nie... Nie musisz przepraszać - uśmiechnęłam się delikatnie, mimo, że w środku wciąż było mi w chuj smutno. - Powinnam ci powiedzieć co czuję i tak dalej... Pogadalibyśmy, czy coś tam... - westchnęłam cicho, wlepiając wzrok w podłogę. - Ale teraz już mi lepiej! - uśmiechnęłam się słabo. - Przejdziemy przez to razem... W końcu, dziecko nie jest końcem świata... Czyż nie?
<Kiba? I teraz jej wytłumacz, że nasze dziecko nie żyje c: >

wtorek, 11 lipca 2017

Od Shadow cd Petera

— Cóż... Oke. Obiecuję. — powiedziałam, za plecami krzyżując palce. – Swoją drogą, wątpię, żeby to był o n. Tehli zmieniał się chyba w psa. Ten kruk był duchem, iluzją albo... Ktoś pomógł mu zmienić postać na inną.
Nie będę ich mieszać w moją przeszłość. 
– Może byśmy coś... – zaczął Peter, obejmując mnie i przegryzając płatek ucha.
– Nie ma mowy. – odparłam z szyderczym uśmiechem.
– Proszę... – odwróciłam się vi pstryknęłam go w nos.
– Nie ma mowy. –powtórzyłam głośniej – Za cienkie ściany.
***
Zmrużyłam oczy. Światło z komórki wciąż raziło mnie w oczy, mimo, że wpatrywałam się w nią od kilku godzin.
– Nadal nie śpisz? – wymruczał zaspany Peter, podnosząc się i podpierając się na łokciach.
Kiwnęłam głową i przesunęłam stronę którą czytałam.
– Mamo! – dobiegł nas krzyk Corrinne z drugiego pokoiku.
– Czemu dzieci wołają matkę, a nie ojca? – mruknął.
– To idź ją uspokoić, pewnie znowu miała koszmar, że goni ją pies.
Peter wstał i zniknął za drzwiami. Nie minęła nawet minuta, gdy wrócił.
– Odesłała mnie. – skrzywił się.
Z rozbawionym westchnieniem zwlekłam się spod koca.
– Co ci się śniło, kochanie? – szepnęłam, kucając przy łóżeczku.
– Taki chlopiec... On... – odgoniła machnięciem ręki brata, który chciał ją przytulić. – Najpierw sie ze mną bawil w chowanego, a potjem zmienil sje w takjego duziego, czarnego wilcka. I chciał mnie zjesc!
– A jak wyglądał? – spokojnie zachęciłam do dalszego opowiadania.
– Mial niebjeskie oczy, jak nasze wlosy, wlosy cjemne... Troske stalsy od njas.
Pobladłam i zachwiałam się do tyłu. Jak... Cholera!
– Spokojnie, to był tylko sen. – wciąż mówiłam opanowanym głosem, choć w środku dygotałam.

Peter?

Od Petera CD Shadow

- Ta! - krzyknęła Corrinne, niecierpliwie wiercąc się w ramionach swojej mamy.
Uśmiechnąłem się delikatnie w stronę córki, która wlepiła we mnie swoje oczy.
- A ty Shawn, chcesz jechać do zoo? - spojrzałem na syna, który praktycznie przez całą wspinaczkę nie odezwał się nawet słowem.
Nie zareagował, tylko dalej bawił się moimi okularami słonecznymi. Zauważając to, delikatnie połaskotałem go po brzuchu. Wzruszył się delikatnie i wypuścił z rąk przedmiot trzymany w dłoniach. Szybko złapałem go w objęcia mocy, po czym założyłem sobie z powrotem na głowę.
- Sha cie do zio! - krzyknął, delikatnie się uśmiechając.
- A ja cie do jybek! - pisnęła Corrinne.
- A ja cie jekiny! - dodał Shawn.
- Nie boisz się rekinów? - Shadow, spojrzała na chłopca z uśmiechem.
- Ne! - zaprzeczył głową kilka razy.
- Ooo... Jesteś bardzo dzielnym chłopcem - pochwaliła go, przy tym delikatnie czochrając jego niebieskie włoski. - A wiesz, że twój tatuś boi się rekinów? - spojrzała na mnie złośliwym wzrokiem, przy tym wciąż na twarzy mając delikatny uśmiech.
Rodzeństwo w tym samym momencie zaczęło się śmiać.
"Jeszcze się policzymy" - rzuciłem w stronę dziewczyny, szelmowsko się uśmiechając.
"Zobaczymy"
*Tururuum... Wychodzimy sobie po skałkach...*Noc*
Dzieci już od kilkunastu minutach leżały w drewnianym łóżeczku, które wypożyczyliśmy z recepcji. Zasnęły szybciej, niż można było się tego spodziewać. Pewnie były bardzo zmęczone...
- Jak myślisz, co to był za ptak? - zadałem pytanie w stronę Shadow, która akurat wyszła z łazienki.
- Jestem niemal pewna, że to nie był zwykły zbieg okoliczności - powiedziała, odkładając ubrania na szafkę nocną.
- A jak to... - spojrzałem na nią jednoznacznym wzorkiem.
- Nie wypowiadaj na głos tego imienia - wtrąciła, zapewne w zupełności rozumiejąc o co mi chodzi.
- Przepraszam... Po prostu martwię się o Ciebie i dzieci. On nadal żyje i może wam coś zrobić - zbliżyłem się o kilka kroków.
Zatrzymałem się dopiero, gdy dzieliło nad pół metra.
- Nie chcę o nim myśleć. Jutro wracamy do domu z samego rana - wyminęła mnie.
- Shadow... Jeżeli on cokolwiek Ci zrobi, jeżeli gdziekolwiek go zobaczysz... Obiecaj, że mi o tym powiesz...
<Shadow? Kiedy ślub? B) >

poniedziałek, 10 lipca 2017

Od Shadow cd Petera

* tepnijny się o kolejne ileś miesięcy, bo weny ani pomysłu ni mam*
— Ponieść cię? — zapytałam dwuletniej córki, która dizelnie kroczyła między kamieniami, w czasie gdy jej brat dawno siedział na ranionach ojca.
— Nj! — pisnęła i przebiegła parę metrów.
Rzuciłam się za nią, żeby przypadkiem nie spadła poza barierki. Łapiąc ją za rękę, dostrzegłam chytry uśmieszek Petera.
" Z czego rżysz? " — wbiłam w niego wzrok.
" Z niczego... Słodko to wyglądało "
Prychnęłam. Rozmowa spojrzeniami to zło.
— Ptasek! — pisnęła Corrinne.
Zerknęłam w stronę, którą pokazywała. Nic tam nie  było.
Zerknęłam pytająco na Petera, jednak on także potrząsnął przecząco głową.
— Gdzie widzisz ptaszka? — kucnęłam obok niej.
— Nio tjam. Na dlewku. Takji czalny z dzjwnymj sklydlami.
Znowu się odwróciłam i zakrzywiłam światło. Rzeczywiście, coś tam siedziało. Kruk?
Wpatrywał się w nas ciemnymi oczami.
" On nie jest zwykły. " — wymieniliśmy spojrzenia.
" To duch lub ptak, na którego rzucono urok"
" Co robimy? "
" Nic. Idziemy. "
   Podniosłam córkę i posadziłam sobie na ramionach. Niedługo powinniśmy dotrzeć do schroniska na szczycie góry.
— Może kiedyś pójdziemy do ZOO, co ty na to? — zapytałam wesoło.

< Peter? ;3 >

Od Petera CD Shadow


Nie mogłem uwierzyć własnym oczom... Nasze dzieci, już były na świecie. Shawn i Corrinne, tak jak planowaliśmy...
- Akurat kupiłem kilka rzeczy, które z pewnością się przydadzą... - uśmiechnąłem się delikatnie, wskazując wzrokiem na opakowanie pieluszek i kilka innych siatek z zakupami.
- Wróżbita - stwierdziła, opierając głowę o moje ramię.
Wyglądała na zmęczoną. W końcu, rodzenie dzieci chyba jest męczące. Co prawda, takiego uczucia doznają tylko kobiety, więc nie mogłem porównać tego do niczego innego.
Objąłem dziewczynę ręką w pasie.
- Idź spać... - powiedziałem szeptem w jej stronę.
- Nie... A kto będzie się opiekował dziećmi? Chyba nie ty - zaśmiała się cicho, a na jej usta wpłynął złośliwy uśmiech.
- Muszę się wykazać swoimi umiejętnościami rodzicielskimi - wypaliłem, chwytając ją za rękę. - Już! Do łóżka - dodałem.
- Ty nawet kwiatami nie umiesz się opiekować - powiedziała, spoglądając na dwie doniczki, które stały przy oknie. - A co dopiero dziećmi...
- Umiem opiekować się zwierzętami! - straciłem niemal od razu, krzyżując ręce.
- Peter, dzieci, to nie zwierzęta - spojrzała na mnie wzrokiem typu "Seriously?".
- Dobra, dobra! Widzę, że jesteś zmęczona, a nie będę Cię na siłę trzymał na nogach!
Ostatecznie Shadow pod moim przymusem położyła się na łóżku. Jak mogłem się domyślić, w krótkim czasie zasnęła... Gdy to nastąpiło, podszedłem do miejsca w którym leżała dwójka rodzeństwa. Shawn trzymał palec w buzi, a Corrinne przytulała do siebie kraniec kocyka... Uśmiechnąłem się delikatnie.
Gdy tylko Shawn ponownie uchylił swoje powieki, mogłem dostrzec jego jasnoniebieskie oczy... Nie minęło dziesięć sekund, a jego oczy wypełniły się łzami. Zaczął płakać. Spanikowany jak najszybciej wziąłem go do siebie na ręce. Wciąż lekko szlochał... "Cholera!" - krzyknąłem w myślach, widząc jak Corrinne również uchyla swoje powieki.
<Shadow? Bezwenowo xD>

niedziela, 9 lipca 2017

Corrinne Quill


Imię i Nazwisko: Corrinne Hannah Melanie Quill 
Płeć:  Dziewczyna
Wiek: 8 lat
Rasa: Królik
Klan: Guardians of the Galaxy
Stanowisko: Kiedyś chciałaby zostać pirotechnikiem. 
Żywioł: Nieznane
Moce: Nieznane
Umiejętności: Hm... Często choruje i broni brata przed złymi ludźmi. Zalicza się to do umiejętności?
Charakter: Rywalizacja to stały element życia Corrinne. Wiecznie zatem gdzieś goni i walczy. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, kocha działanie. Ciężko ją powstrzymać, zrozumieć i przewidzieć. Chadza wyłącznie swoimi drogami, często podejmując ryzyko. Z krytyką należy przy niej uważać. Daje się nieraz we znaki otoczeniu przez swój upór. Emanuje z niej zaraźliwa radość życia. Kocha wymagania, przez co nieustannie podnosi sobie poprzeczkę. Bezinteresownie pomaga innym, dla każdego mając czas i gotowość do wysłuchania go.  To dyplomatka mająca rozbrajający uśmiech na każdą okazję. Nie żali się, nie daje poznać po sobie, że ma zmartwienia.  Nadrabia miną i obraca w żart niejeden problem ze swego życia. Łatwo traci zimną krew, gdy coś wytrąci ją z równowagi lub przebiega nie po jej myśli. Potrafi ranić z premedytacją i często bywa zgryźliwa. To dziewczyna pewna siebie, stanowcza i zaradna. Jest bardzo samodzielna, chociaż zmienna i mało przewidywalna. 
Cechy Charakterystyczne: Dziewczyna o niebieskich włosach i błękitnych oczach.
Ciekawostki: -
Głos: link
Właściciel: Hiena
Inne zdjęcia:
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19

Shawn Quill




Imię i Nazwisko: Shawn Kojou Elvis Nutella Aveo Lucien Hart Quill
Płeć: Chłopak
Wiek: 8 lat
Rasa: Wilk
Klan: Guardians of the Galaxy
Stanowisko: Brak, lecz w przyszłości pragnie zostać pirotechnikiem.
Żywioł: Światło.
Moce: 
- Na tą chwilę w małym stopniu opanował tworzenie źródeł światła.
Reszta nie odkryta.
Umiejętności: 
- Mimo młodego wieku, potrafi w amatorskim stopniu grać na gitarze.
- Potrafi całkiem nieźle śpiewać.
Charakter: Shawn, to chłopak nadzwyczaj spokojny i opanowany, jak na swój wiek. Lubi bawić się zabawkami, lecz z pewnością bardziej woli kolorować lub grać na gitarze. Jest bardzo skryty, mało się odzywa i praktycznie nigdy nie potrafi wyrazić swojego zdania. Woli każdą sprawę przemilczeć, przez co ma pewne problemy z nawiązywaniem nowych znajomości. Zaufaniem darzy tylko i wyłącznie swoją siostrę - Corrinne. Nie rozumie dowcipów, przez co jest czarną owcą wśród rówieśników z przedszkola. Przed innymi musi go bronić jego własna siostra. 
Cechy Charakterystyczne: Mimo, że na takiego nie wygląda - stara się zawsze być uzbrojony w cokolwiek. Mały nożyk, ewentualnie scyzoryk, to przedmiot bez którego nie rusza się z domu. Szczególnie, jeżeli wychodzi z niego bez siostry. Niebieskie włosy, które o dziwo są naturalne, zwracają uwagę praktycznie wszystkich dorosłych, których mija na ulicy oraz towarzystwa w przedszkolu. W lewym uchu zawsze posiada małą słuchawkę, dzięki czemu może się łatwo kontaktować z innymi lub słuchać muzyki.
Ciekawostki: 
- Posiada siostrę bliźniaczkę.
- Boi się ciemności.
- Uwielbia słuchać muzyki.
- Lubi jeść lody.
- Ma Syndrom GSA
Głos: https://youtu.be/kFCedRz3zZA
Właściciel: Hw - Asia1509 Email - asiasimsy@gmail.com
Inne zdjęcia:
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16

Od Shadow cd Petera

Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich zdezorientowany Peter.
   Zerkęłam na niego przez zaledwie chwilę, po czym wróciłam do wykonywanej dotychczas czynności, czyli spania.
— Co, gdzie, kiedy, jak? — usłyszałam serię pytań jakby przez mur.
— Nie wiesz, jak się na świecie pojawiają dzieci? — zażartowałam.
— Nie było mnie zaledwie parę godzin...
— Nie krzycz tak... Daj mi spać... — walnęłam głową w poduszkę.
— Przecież mówię normalnie. — fuknął pod nosem.
— Po prostu daj mi spokój. Zmęczona jestem. Dzieciaki są już przebadane przez lekarza i śpią. Chcę do nich dołączyć. — mruknęłam z twarzą w materiale.
— Jakie maleństwa... — usłyszałam po paru minutach.
— Bo to wcześniaki, baranie...
    Uznałam, że teraz nie zasnę przez Petera, więc wstałam i powoli zbliżyłam się do łóżeczka.
— Mali Shawn i Corrinne, hm?
Przytaknęłam. Chłopiec otworzył na chwilę oczy, zrobił skwaszoną minę i już miał zacząć płakać, gdy ręka siostry objęła go. Uspokoił się i znowu zasnął.
— Są urocze, prawda? — uśmiechnęłam się.
— Tak... — szepnął, całując me czoło — Dobrze się spisałaś.
Miałam złe przeczucia co do przyszłości, jednak nie chciałam się nimi dzielić z towarzyszem.

Peter? Wyszło źle, ale jest c:

Od Petera CD Shadow (Odrobinkę +18)

Czy naprawdę zawsze muszę mieć takiego pecha? Dopiero co udało mi się zbliżyć do Shadow, a od razu okazuje się, że tańczymy na wymiany. Znowu czułem się w ch*j zazdrosny...
- Nie przejmuj się nim - powiedziała dziewczyna, z którą akurat tańczyłem.
Z tego co zauważyłem, była to jedna z koleżanek Shadow. Uśmiechała się ciepło w moją stronę, starając się zapewnić, że "wszystko będzie dobrze".
- Nienawidzę takich gości... - mruknąłem pod nosem, zmierzając faceta wrogim wzrokiem.
- Eee tam... Zlała go - stwierdziła, wzruszając ramionami. - Od razu widać.
- Jesteś pewna? - uniosłem pytająco brwi, zwracając wzrok na nią.
- Jak nigdy dotąd - prychnęła, przechodząc dalej do innego mężczyzny.
Minęło mnie jeszcze kilkanaście różnych kobiet, zanim z powrotem zawitała w mych ramionach ta jedyna. Spojrzałem prosto w jej szklane oczy... Uśmiechnęła się delikatnie, zapewne wiedząc, że żaden inny mężczyzna tego wieczoru już jej nie dotknie. Pociągnąłem ją za sobą w odosobniony od ludzi kąt, po czym jeszcze raz namiętnie pocałowałem. Tej nocy, pragnąłem jej.
- Nie chcę się narzucać... - wyszeptałem jej do ucha, delikatnie przeczesując dłonią swoje włosy.
- Chodź... - powiedziała cicho, chwytając mnie za rękę.
Podążyłem za nią, przez ciemne korytarze. W ciągu kilku minut dotarliśmy do dużej komnaty, która zapewne była jej przydzielona. Bez zastanowienia, odrzuciłem na bok kamizelkę i rozpiąłem kilka guzików koszuli. Na ziemi wylądował również krawat. Zbliżyłem się do dziewczyny i nie czekając, wpiłem się w jej usta. Kolejne części naszej garderoby co chwilę lądowały na ziemi... Tego wieczoru, nigdy nie zapomnę...
( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)
Kilka miesięcy później...
Zamieszkaliśmy w domu prywatnym, którego udało nam się zakupić w bardzo dobrej cenie. Dostałem spore odszkodowanie od tej ździry, która podpaliła mi dom.Tak - przeżyła, lecz zapewne od kilku tygodni leży w grobie, po tym jak moja siostra dowiedziała się o całej sprawie. Znając Vane, zamordowała ją gołymi rękami. Wracając... Shadow i mnie spotkało coś niesamowitego - za niedługo mieliśmy zostać rodzicami dwójki, wspaniałych dzieci. Historia, jak z bajki...
- Wróciłem! - mój głos rozniósł się na cały dom, gdy wszedłem do domu z zakupami.
Nie było żadnej reakcji... Zaniepokojony wbiegłem do salonu...
<Shadow? ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°) >

Od Shadow cd Peter

Przez chwilę sztywno wpatrywałam się w pustkę, choć przede mną tańcowały barwy. Moja pięść się zacisnęła, po czym rozluźniła. Odwzajemniłam ruch Petera.
   Zza pleców, a raczej z końca sali usłyszałam uradowane piski... Wiedziałam! Wiedziałam, że zrobiły to specjalnie! Ugh... Pożałują tego jeszcze!
— Pocałunek zazwyczaj odbywa się na końcu... — zażartowałam z uśmiechem.
— A po co czekać? — odparł. Na twarzy miał wielkiego banana, jakby był zadowolony z siebie. — Zawsze chciałem to zrobić.
— Pedofil. — mruknęłam ze skwaszoną miną, choć moje oczy się śmiały.
Dalej tańczyliśmy, a nawet moje nowe znajome przestały się nawet na nas patrzeć.
— Odbijany! — zaśmiał się ktoś i większość obecnych zmieniła pary. Choć tego nie chciałam, wylądowałam z jednym z kotów.
— Witaj M'Lady. — zaczął kocur — Zwę się Romeo. Skąd pochodzisz i jak się nazywasz?
Uśmiechnęłam się lekko.
— Reev.
— Ah, to ty jesteś tą walkirią, którą próbują zeswatać me siostry... — prychnął — Nie wiem, czy taka piękność jak ty, zasługuje na...
— Na pewno jest bardziej odpowiedni, niż ty. — syknęłam, a poprało mnie chichotanie Sabriny.
Zrobiło mi się trochę żal kota, któremu chyba trochę wjechałam na ambicje. No ale, jak to mówią, ż y c i e!

< Peter? buhahahahahahahahahahahhaha >

Mia Land of Grafic