piątek, 14 lipca 2017

Od Vane CD Kiba

- Kiba! - wrzasnęłam za nim.
Nie wrócił. Przez okno widziałam jak odchodzi w stronę centrum miasta. Wymruczałam kilka przekleństw w jego kierunku, po czym przysiadłam na ziemi, plecami opierając się o kanapę. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę... Pięć nie odebranych połączeń od Charles'a, członka mojego klanu, który praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę siedzi w głównej bazie... Wiedziałam, że przy rozmowie głos zacznie mi się załamywać, lecz mimo tego wybrałam jego numer.
- Słucham? - zapytałam dosyć cicho.
- CHOLERA ILE RAZY MOŻNA DO CIEBIE DZWONIĆ - słysząc jego podniesiony głos, od razu odsunęłam słuchawkę od ucha. - Informatycy z Desert wysłali do nas zaszyfrowaną wiadomość! - krzyknął odrobinę ciszej.
- O treści? - mówiłam dosyć zwięźle, żeby nie tracić czasu na rozmowę z nim.
- Punkt szesnasta w parku The Ravine - powiedział niemalże od razu - z tego co usłyszałam - uderzając pięścią o klawiaturę.
- Tsume rzeczywiście coś się pokręciło w głowie... - mruknęłam pod nosem, wyobrażając sobie jak policja zgarnia nas z owego wąwozu, w którym miało odbyć się "spotkanie". - Poinformuj wszystkich, że mają jak najszybciej pojawić się w bazie... Szykuj broń - wydałam dwa polecenia, po czym rozłączyłam się i zebrałam z ziemi.
Westchnęłam cicho, wybierając numer Resney. Streściłam całą rozmowę z informatykiem w jednej wiadomości. Ją, jak i jej klan również poprosiłam o przybycie w wyznaczone wcześniej miejsce. Dostałam pozytywną odpowiedź po niemal kilku sekundach.
- Rocket, wstawaj! - wydarłam się niemal na cały dom, chowając telefon do kieszeni.
Nie czekając na niego, podeszłam do drzwi za którymi znajdowała się cała kolekcja broni palnej... Do bagażnika żółto-czarnego Chevrolet'a schowałam metalowe pudło o dosyć sporym rozmiarze. Była to przepustka do zwycięstwa, którą kilka dni temu skonstruowałam wraz z Resney.
- Co się dzieje? - zapytał szop stojąc w drzwiach.
- Wojna, coś co lubisz. Zabijanie ludzi itd. - powiedziałam w skrócie, tym razem uzbrajając samą siebie.
Dojrzałam kątem oka jak się uśmiecha. Bez dalszego gadania sięgnął po swoje zabawki, które trzymał na niższych półkach.
- Gdzie Kiba? - słysząc to imię, ciarki mnie przeszły po plecach.
- Poszedł "poruchać" - odpowiedziałam półszeptem, zamykając bagażnik.
- Co? - zmarszczył nos, zakładając na siebie areolot i kilka innych pierdół.
- Mam przeliterować, czy napisać na kartce? - mruknęłam pod nosem, w środku czując jak coś mnie rozrywa.
- Skurwysyn - podsumował, siadając na miejscu drugiego pasażera.
Nie przeciągając dalej, odpaliłam samochód.
***
Gdy byłam już na miejscu, oba klany wraz z Resney na czele czekały w głównym korytarzu. Dostrzegając mnie, dziewczyna lekko zmieszana zbliżyła się.
- Gdzie Kiba? - usłyszałam to samo pytanie co wcześniej.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami, poprawiając jeden z elementów stroju, który owijał moje nadgarstki. 
- Jak to ni - zatrzymała się, zapewne gdy dostrzegła wymowne spojrzenie Rocketa na sobie. - Jesteś gotowa? - zapytała.
- Tak... - spojrzałam prosto na nią. - Ruszajmy.
- Ten... No.. Dasz radę walczyć? - jej wymowny wzrok, od razu dał mi do zrozumienia co jej chodzi po głowie.
- Ja bym nie dała? - na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Chodźmy już... Za chwilę wybije szesnasta.
Przeszliśmy do garaży, gdzie każdy znalazł sobie miejsce w jednym z kilkunastu samochodów dostawczych. Zwykłe, czarne furgonetki z logami nieistniejących firm. Wraz z Resney i lekko ponad metrowym towarzyszem wsiedliśmy do mojego samochodu. Prowadziłyśmy cały konwój w stronę dobrze znanego mi parku. 
***
Oni już tam czekali. Kilkadziesiąt osób z wrogiego klanu najwidoczniej czekało tutaj na nas od kilkunastu minut. 
- Huh, jak zwykle! Spóźniona! - prychnęła Tsume, ładując broń trzymaną w dłoniach. 
- To się nazywa życie... - mruknęłam pod nosem.
Te słowa dotarły co najwyżej do dwójki, która mi towarzyszyła. 
- Nie chcesz załatwić tego pokojowo?! - krzyknęłam w jej stronę, dając znak stojącym za nami, żeby ładowali naszą "przepustkę do wygranej".
- A ta nadal swoje! - w jej głosie można było usłyszeć charakterystyczną nutkę... Tsa - wyśmiewczy ton. - Gra rozpoczęta... - mruknęła pod nosem, uśmiechając się wrogo.
- Teraz! - krzyknęłam w stronę jednego z pirotechników, który po moim sygnale uruchomił broń.
Zanim się obejrzałam wszystko spowił ogień... Kłęby dymu, które zostały przez niego stworzone, pod wpływem wiatru dotarły do moich nozdrzy. 
- Byli na to przygotowani! - warknęłam pod nosem, dostrzegając kilka zamaskowanych osób. Mieli na sobie gogle... Cholera.
Ściągnęłam z pleców dotychczas przewieszoną strzelbę, po czym z przyzwyczajenia ją przeładowałam. Oddałam kilka strzałów na oślep, cofając się kilka kroków do tyłu.
- Cholera, zaraz przyjadą psy! - mruknął stojący metr ode mnie szop.
- Zdziwiony? Taki huk przywoła całą zgraję ludzi - powiedziałam, wystrzelając kolejne pociski.
- Psów, ludzi... Może od razu wojsko - dodała Resney.
Nie, to zdecydowanie nie była poważna rozmowa. Nawet się uśmiechnęłam. 
Kłęby dymu ulotniły się po zaledwie kilku minutach, co było równoznaczne z tym, że bitwa przybrała szybszy bieg. Kilka osób było martwych, niektóre doznały lekkich lub poważnych obrażeń... Szał bitwy! Wprost fenomenalnie...
- Kurwa, amunicja! - warknęła Resney, skrywając się za moimi plecami.
- Na tyłach kierowca ma zapasową broń i resztę. Powiedz mu od razu, żeby w każdej sekundzie był gotowy na odjazd! - wypaliłam, rzucając jeden z granatów prosto przed siebie.
Nie usłyszałam odpowiedzi, już jej przy mnie nie było. Przeklęłam pod nosem, widząc, że mi również kończą się ostatnie zapasy...
- Daj postrzelać - spojrzałam na Rocket'a, który na plecach wciąż trzymał wcześniej nie używaną broń.
- Nie dasz rady! - krzyknął, delikatnie się uśmiechając.
- Nikt we mnie nie wierzy - mruknęłam pod nosem, przeładowując swoją broń pewnie po raz ostatni. 
- Niech ci będzie - wywrócił oczami, mówiąc półszeptem.
Wystrzeliłam ostatnie pociski w stronę jednego mężczyzny, po czym dorwałam do rąk przedmiot. Nie mam pojęcia ile czasu minęło od wystrzelenia pierwszego pocisku z niej... Mało. Zdecydowanie za mało... Tak, to była ona. Idealny strzał w mój brzuch, który wykonała Tsume. Krew. Moje białe dotychczas ubranie było całe z krwi... Leżałam pod drzewem. Jak ja się tu znalazłam? Dwie, no... Może trzy niewyraźne postacie nade mną... Co się dzieje? Niewyobrażalny ból... 
- Vane! - usłyszałam stłumiony głos... Kiby? 
Mój wzrok wrócił do normy... Niebieskowłosy chłopak w przeciągu kilku sekund znalazł się obok. Spojrzałam na niego niewyraźnie.
- Jak tam ruchanko? - zapytałam, a na moje usta wpłynął cień uśmiechu. - Widzisz... Jak się świetnie bawię bez ciebie? - szepnęłam, wypuszczając z rąk broń.
Kolejne stłumione głosy... Huh... Ciemność...
***Vane ma schizy... C:***
Znowu czuję ból. Ten sam, nieprzyjemny co wcześniej. Spowija on całe moje podbrzusze... Co się dzieje? Uchyliłam delikatnie powieki. Szpital? Jak? 
- Cholera! Przecież bitwa się jeszcze nie skończyła! - powiedziałam słabo, delikatnie podnosząc głowę do góry. - Rocket, gdzie jest Resney!? - warknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu.
Nikogo nie było w pokoju. Jakaś kroplówka i inne sprzęty podpięte pode mnie... Bez zastanowienia zaczęłam wszystko po kolei odpinać. Gdy sięgnęłam pod kołdrę, aby przebadać zawartość kieszeń wyczułam... Brak czegoś. Odkryłam się...
- B-Blizna?! Co się stało?! - darłam się sama do siebie, jak jakaś wariatka. 
Kilkucentymetrowa "pamiątka" po jakiejś operacji... A dziecko? Mój brzuch jest zdecydowanie mniejszy... Nie takiego go zapamiętałam...
- Kiba? Rocket? Resney? - zapytałam cicho, czując jak łzy nabierają mi się do oczu.
Drzwi się otworzyły. Stanął w nich jakiś brodaty mężczyzna, ubrany w charakterystyczny strój lekarza. Wbiłam wzrok prosto w niego.
- Co się dzieje? - zadałam pytanie, które od kilku minut chodziło mi po głowie. 
- Jest pani w szpitalu - odpowiedział krótko.
- Tyle to ja wiem! - warknęłam. - Dlaczego tu jestem? 
- Została Pani postrzelona - zaczął, zamykając za sobą drzwi. - Nie wiem jak to powiedzieć... - przeczesał dłonią swoją brodę. - Może lepiej, żeby... - wyszedł nie dokańczając.
Moja mina mówiła sama za siebie - "O co tu kurwa chodzi...?" - mruknęłam, bez zastanowienia kontynuując rozpianie kolejnych kabli... Po kilku sekundach byłam wolna. Miałam zamiar się podnieść, lecz nieprzyjemny ból wciąż spowijał całe moje ciało. Przeklęłam pod nosem...
- Vane! - dotarł do mnie głos zza dopiero co otwartych drzwi. 
To on. Ten sam chłopak o niebieskich włosach i żółtych oczach. Zacisnęłam mocniej zęby i podniosłam się na równe nogi. Ledwo co udało mi się utrzymać w pionie... "Coś tu jest nie tak..." - stwierdziłam, dokładnie śledząc wzrokiem jego postać.
- Jak tam...? - zapytałam cicho, przypominając sobie nie miłą kłótnię. - Dobrze się bawiłeś z inną? - zmrużyłam oczy.
- Przecież wiesz, że żartowałem - zbliżył się o kilka kroków. - Nie wiedziałem, że sytuacja rozwinie się akurat wtedy gdy wyjdę - przeczesał dłonią nieco skołtunione włosy. - Prze...
- Nie... Nie musisz przepraszać - uśmiechnęłam się delikatnie, mimo, że w środku wciąż było mi w chuj smutno. - Powinnam ci powiedzieć co czuję i tak dalej... Pogadalibyśmy, czy coś tam... - westchnęłam cicho, wlepiając wzrok w podłogę. - Ale teraz już mi lepiej! - uśmiechnęłam się słabo. - Przejdziemy przez to razem... W końcu, dziecko nie jest końcem świata... Czyż nie?
<Kiba? I teraz jej wytłumacz, że nasze dziecko nie żyje c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic