sobota, 4 marca 2017

Od Vane CD Gilbert

Dlaczego muszę cały czas myśleć o rodzicach, gdy patrzę w gwiazdy. Może oni też tam gdzieś są i patrzą na mnie z góry? Zapewne nie dowiem się tego, jeszcze przez kilka następnych lat.
Jakby nigdy nic, szłam dalej do czasu gdy spostrzegłam, że mężczyzny nie ma obok mnie.
- Znowu spiepszył? - mruknęłam pod nosem, odwracając się.
Leżał na ziemi nieprzytomny. Otworzyłam szerzej oczy i przerażona podbiegłam do niego.
- Halo? - zapytałam szturchając go. - Zbudź się - wciąż nie dałam za wygraną.
Przyklęknęłam na ziemi i sprawdziłam puls. Oddychał, żył, ale nie otwierał oczu.
- Kolejne dziecko... - westchnęłam, teleportując nas do mojego domu.
Teraz, leżał on na ziemi w mojej sypialni. Można by było uznać to za nieco komiczny widok, lecz ja powstrzymałam się od śmiechu. Spojrzałam na łóżko. Rocket'a nie ma. "Mam nadzieję, że jest na dole" - przeminęło mi przez myśl.
- I jak Cię przenieść na łóżko... - mruknęłam pod nosem, trzymając się za podbródek. - Pewnie ważysz tonę, więc nie będę próbowała robić tego ręcznie...
Uniosłam go do góry siłą woli i opuściłam na łóżko.
- No nie!!!! - wykrzyczałam. - Moja świeżo wyprana pościel... - zawiedziona ruszyłam na dół po apteczkę.
Przewróciłam do góry nogami cały dom w poszukiwaniu jednego, małego pudełeczka z bandażami i gazikami. Gdy w końcu je znalazłam, ruszyłam z kopyta na górę i rzuciłam ją na łóżko. Podeszłam do chłopaka i delikatnie ściągnęłam z niego bluzę, kurtkę czy cokolwiek innego zakrwawionego to było. " Dobrze, że Ci debile już nie żyją..." - pomyślałam, widząc dosyć głęboką ranę wykonaną nożem.
Oczyściłam i zabandażowałam ramię. Zakrwawioną chustkę i chyba bluzę wrzuciłam do pralki, po czym dolałam sporą ilość płynu.
***
Nie wiem dlaczego, ale mój umysł podpowiadał mi, że Gilberta trzeba pilnować. Ach właśnie, skąd znam jego imię? Portfel, który miał w kieszeni został przeze mnie tymczasowo skonfiskowany, aż do odwołania.
"Chyba się obudził" - pomyślałam, widząc go przez dziurkę od klucza.
- Nie mówicie że... - nie udało mu się dokończyć, bo wjechałam z buta do środka.
Zbliżałam się do łóżka.
- Wygrałam - odparłam triumfalnie.
- Co wygrałaś? - uniósł pytająco brwi, przyglądając się mojej reakcji.
- Zakład - oznajmiłam krótko.
- Jaki zakład? - odwrócił ode mnie wzrok.
- Nie pal głupa!
- Dobra, dobra - westchnął. - Wygrałaś...
Od razu na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech, a z mojego gardła wydobył się szyderczy śmiech.
- Wygrałam... - powtórzyłam z satysfakcją.
Gilbert prychnął pod nosem przecierając dłonią oczy.
- Ach właśnie! Panie GILBERCIE czy chce pan coś zjeść? - wypowiedziałam jego imię najwyraźniej jak umiałam.
- M... Skąd znasz moje imię!? - skrzywił się, patrząc na mnie wściekłym wzorkiem.
- Imię? Skąd, że... - wyciągnęłam zza pleców portfel. - To wcale nie dzięki niemu - szepnęłam z uśmiechem wskazując na przedmiot.
- Oddawaj! - zamachnął się.
- Oj nie - pogroziłam wskazującym palcem. - Mały Gilbercik musi być grzeczny, żeby odzyskać zabawkę  - zrobiłam słodką minę, chowiąc portfel do kieszeni.
- Nie będziesz mnie tu więzić siłą... - mruknął oburzony, podnosząc się z łóżka.
- Nie będę! Możesz iść, ale portfel zostaje u mnie! Łącznie z kartą identyfikacyjną, kartą kredytową i innymi dokumentami - wyszczerzyłam się, robiąc krok do tyłu. - Jeżeli Gilbercik chce odzyskać zabawkę, to musi zjeść śniadanko - pokiwałam głową, wskazując dłonią na drzwi.
Mężczyzna wywrócił oczami i włożył ręce do kieszeni, po czym posłusznie wyszedł na korytarz. Ruszyłam w krok za nim, a już po chwili byliśmy przy stole.
- Mały Gilbercik zje, czy Vane ma go nakarmić? - zapytałam, wskazując na jedzenie, które stało leżało na blacie.
- Przestań mnie tak nazywać - mruknął pod nosem, zajmując miejsce przy stole.
- Skoro ja jestem dziewczynką, to ty jesteś małym Gilbercikiem - powiedziałam bardziej poważnie. - A teraz jedz.
<Mały Gilbercik? c:>

Od Gilberta Cd. Vane

Westchnąłem cicho, zatrzymując się i pokręciłem rozbawiony głową.
- Czy ty się dziewczynko słyszysz...? - Mruknąłem cicho pod nosem, zerkając na nią kątem oka.
- Tak... - Odparła, a w jej oku zauważyłem tajemniczy błysk. - To co? Zakład?
- Zakład... - Uśmiechnąłem się złośliwie i uścisnąłem mocno jej dłoń. - Tylko później nie płacz...
- Ja nie ty... - Prychnęła, a ja ponownie wsadziłem dłonie do kieszeni.
- Ja nie płaczę... Nie to co małe dziewczynki...
- Milcz... - Mruknęła i zmarszczyła brwi. - Nie jestem małą dziewczynką....
- A ja nie jestem stary... - Zaśmiałem się cicho. - Świata nie oszukasz... Ty jesteś mała, a ja jestem stary... Wiesz co...? Idź lepiej bo mnie jeszcze o pedofilię oskarżą...
- Jestem pełnoletnia! - Krzyknęła poirytowana.
- O matko... Co za ulga... - Udałem poruszonego i ponownie się roześmiałem.
- Jaki ja zabawny... - Wycedziła spokojnie.
- Yhm... - Wyszczerzyłem się i w jednej chwili skrzywiłem się, łapiąc się delikatnie za ramię. - Cholera... - Spojrzałem na przemoknięty od krwi materiał.
- Może dasz sobie jednak pomóc bez zbędnej walki? - Spojrzała na mnie pytająco, na co wywróciłem oczami.
- Umiem sobie sam poradzić... Nie potrzebuję twojej pomocy...
- Moim zdaniem to potrzebujesz ją tu i teraz...
- Nie znasz się...! - Warknąłem i ruszyłem powolnym krokiem przed siebie. - Daj mi już spokój...
- Dobrze wiesz, że ci go nie dam... - Dorównała mi kroku. - Poza tym mamy zakład...
- Tak, tak... - Westchnąłem nie zwracając na niej zbytniej uwagi..
Dziewczyna bez słowa szła koło mnie, a ja zaciskałem zęby z bólu, który rozchodził się po moim ciele. Musiałem to opatrzyć, ale niestety nie noszę przy sobie apteczki, ani bandaży... Oj coś długo nie pociągnę...
- Starzeję się coraz bardziej... - Stwierdziłem cicho.
- Co? - Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, wyrwana z własnego świata.
- Nic...
Wziąłem głęboki wdech i potknąłem się o własne nogi, dalej dociskając dłoń do wciąż krwawiącej rany. Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie i zdezorientowany stanąłem w miejscu, nie widząc niczego co znajdowało się przede mną. Do moich uszu docierały jedynie jakieś szumy, które przyprawiały mnie o okropny ból głowy. W końcu nie wytrzymałem i upadłem na kolana. Zamknąłem oczy resztkami sił walcząc z bólem, jednak tak czy siak po chwili osunąłem się na ziemię tracąc przytomność....

~~*~~

Obudziłem się w jakimś obcym mi pokoju i zerwałem się gwałtownie do pozycji siedzącej, co sprawiło, że ból rozszedł się po całym ciele i dotarł do każdej mojej komórki. Skrzywiłem się, przegryzając wargę. Spojrzałem na swoje ramię, które o dziwo było zabandażowane.
- Nie mówcie, że... - Nagle do pokoju wbiła z kopa dziewczyna i od razu podeszła do mnie przyglądając mi się uważnie.
- Wygrałam... - Odparła triumfalnie.
- Co wygrałaś? - Uniosłem jedną brew.
- Zakład...
- Jaki zakład...? - Odwróciłem wzrok.
- Nie pal głupa!
- Dobra, dobra... - Westchnąłem. - Wygrałaś...
Zaśmiała się szyderczo co mnie troszkę zaskoczyło.
- Wygrałam... - Powtórzyła z satysfakcją.
Prychnąłem pod nosem i przetarłem oczy.

< Vane? :3 >

Gintoki "Shinigami" Sakata



Otoczony, obmyślaj plany. Zagrożony śmiercią, walcz


Imię i nazwisko: Gin Sakata (pełne imię - Gintoki)
Pseudonim: Shinigami
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 32 lata
Rasa: Wilk
Orientacja:: Biseksualny
Zauroczenie: Nee...
Klan: Desert Eagles
Stanowisko: Żołnierz
Żywioł: Psychika i Mrok
Moce: 
~ Psychokineza.
~ Wgląd do umysłu.
~ Władza nad mrokiem itp.
~ Hipnoza.
~ Płomienie mroku.
Umiejętności:
~ Można powiedzieć, że jest mistrzem sztuk walki.
~ Bardzo dobrze walczy mieczem.
~ Jest dobry w wielu sportach.
Charakter: Ma zwyczaj wyrażać się w niezbyt wyszukany sposób, a jego wypowiedzi wzbogacone są o rozmaite insynuacje.
Na jego zachowanie i sposób bycia bardzo wpłynęła niezbyt kolorowa przeszłość. Sam przyznaje, że bardzo chciałby mieć kochającą rodzinę. Gardzi ludźmi, którzy nazywają siebie nauczycielami, a ranią swoich uczniów. Choć nie daje tego po sobie poznać, jest niezwykle opiekuńczy wobec przyjaciół. Może to być skutkiem jego poczucia winy, które nie daje mu spokoju od czasu wspomnianej wojny, kiedy nie mógł uratować swoich przyjaciół.
Mimo wieku wciąż zachowuje się dziecinnie. Twierdzi, że jest dzieckiem w ciele dorosłego mężczyzny. Kocha słodycze, od których jest już uzależniony i truskawkowe mleko. Co tydzień czeka na wydanie "JUMPA", którego czytanie przesłania mu cały świat. Nie pogardzi też alkoholem, choć woli nie za mocne sake. 
Gintoki jest niezwykle leniwy i zazwyczaj brakuje mu motywacji. 
Cechy charakterystyczne: Szczególnie wpadają w oczy jego srebrne włosy i czerwone oczy. Jego całe ciało jest pokryte bliznami.
Ciekawostki: 
~ Uczestniczył w pewnej wojnie, w której stracił swoją "rodzinę".
~ Z pochodzenia jest Japończykiem.
~ Jest uzależniony od słodyczy.
~ Jest samurajem.
~ Zawsze nosi przy sobie broń.
Głos: link
Właściciel: Kurosakix3
Inne zdjęcia:
1 2 3 4 5 6 7

Od Vane CD Gilbert

Włożyłam ręce do kieszeni i powolnym krokiem ruszyłam prosto w stronę miasta. Tej nocy nie miałam zamiaru siedzieć w domu.Wolałam bardziej rekreacyjne rozrywki...
***
Zagapiłam się w rozgwieżdżone niebo... Tej nocy sprawiało one wrażenie jeszcze piękniejszego niż zwykle. Kilkanaście gwiazdozbiorów mogłam dostrzec gołym okiem. Z resztą... Gdy miałam trzy lata, znałam już połowę z nich...
- A cóż to za piękna niewiasta błąka się po takich miejscach! - krzyknął do mnie czyiś głos.
Zniżyłam głowę. Przede mną stała grupka, wyraźnie pijanych mężczyzn. Dawałabym im dwadzieścia, no może dwadzieścia pięć lat. Wywróciłam oczami.
- Ta "niewiasta" posiada o wiele większe doświadczenie w walce niż ty - uśmiechnęłam się pod nosem, kładąc rękę na biodrze.
- Ojoj! Chłopcy, chyba będziemy mieli problem - dopowiedział niebieskooki blondyn, uśmiechając się zalotnie.
- Szkoda, że już nigdy nie przeczeszecie swych grzywek palcami - wyszczerzyłam się sięgając po broń.
Moja ukochana snajperka przedziurawiła głowy każdego z nich. "A mogli wyrwać tyle lasek" - uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie.
Byłam już na przedmieściach, lecz... Wyglądały one jak centrum miasta. Mój wyczulony słuch od razu dostarczył do mnie odgłosy bójki. "Może w końcu uda mi się zobaczyć walkę, w której nie uczestniczy Rocket" - przemknęło mi przez myśl, przepychając się przez tłum ludzi. 
Na miejscu napotkałam... Tego faceta z wcześniej? Z zaciekawieniem przyglądałam się jak za pomocą jednej ze swych mocy przejmuje kontrole nad mrokiem i ogniem. Po chwili z dwóch mężczyzn pozostał tylko proch i pył. Spanikowani ludzie zaczęli krzyczeć ( w szczególności kobiety i dzieci ). Wciąż obserwowałam pojedyncze ruchy znajomego. Dobrze znałam tą kombinację - usunął im pamięć. Na całe szczęście moja blokada zabezpieczyła mój umysł przed wymazaniem informacji. Mężczyzna usunął się z pola w ciemny zaułek. Dopiero gdy się odwrócił, dostrzegłam jego poranione ramię. 
- Czekaj - powiedziałam, lecz mój głos został zagłuszony przez rozmowy innych ludzi.
Ruszyłam za nim. Gdy dostrzegłam jak zatrzymuje się i opiera o ścianę, dopiero wtedy przemknęło mi przez myśl - Czy dobrze robię? Wzięłam głęboki wdech, po czym podeszłam bliżej.
- Co dokładnie tam się stało? - zapytałam, opierając się o ścianę tuż obok niego.
- To znowu ty? - syknął z wyraźnym bólem, chwytając się za ramię.
- A może lepiej zatrzymać ten krwotok? - uniosłam pytająco brwi, zdejmując chustę z twarzy.
Rozłożyłam ją i bez pytania obwiązałam dookoła ramienia mężczyzny. Na początku się opierał, lecz później "pogodził się ze swym losem".
- Dlaczego się mnie tak uczepiłaś? - zapytał, nieco wyraźniejszym głosem.
- Bo w porównaniu do Ciebie dbam o swoich - skrzyżowałam ręce.
- Och i teraz czekasz na podziękowania? - prychnął, widocznie rozbawiony.
- Zgadza się - przytaknęłam głową.
- Pff... - prychnął, a na jego twarz wpłynął złośliwy uśmiech. - Chyba śnisz.
- Nie sypiam, lecz jestem pewna, że tobie przydałby się sen - stanęłam przed nim.
Przyglądałam mu się, podczas gdy on zbliżył swą twarz do mojej.
- Nie - oznajmił z uśmiechem, zbierając się na równe nogi.
Ruszył, lecz ja nie dawałam za wygraną i wciąż dotrzymywałam kroku.
- Nie zaciągniesz mnie nigdzie. Żadną siłą - włożył ręce do kieszeni.
- Zakład? - wyciągnęłam w jego stronę rękę.
<Gilbert? :3 >

Od Gilberta CD. Vane

Uniosłem jedną brew do góry, nie rozumiejąc o co jej dokładnie chodzi.
- Nie podoba ci się, "dziewczynko"? - Spytałem troszkę rozbawiony, na co ona skinęła głową. - Zaraz walniesz w słup...
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, a ja zadowolony, skorzystałem z sytuacji i skręciłem w ciemną uliczkę. Miałem nadzieję, że nie pójdzie za mną, a w najlepszym wypadku po prostu zgubi mój ślad. Może i byłem pijany, ale nadążałem z analizą swojej sytuacji, w której się aktualnie znajdowałem. Nagle zatrzymałem się, jak sparaliżowany widząc na swojej drodze białego kociaka.
- P-potwór... - Szepnąłem przerażony. - Spokojnie, bez nerwów... - Spróbowałem go jakoś wyminąć, jednak uliczka była zbyt wąska. - Cholera...
Zrobiłem się cały blady, a moje ręce zaczęły się trząść. Ten okropny sierściuch wpatrywał się we mnie, tymi swoimi czarnymi oczami. Kotek podreptał w moją stronę i otarł się delikatnie o moją nogę.
- Zostaw mnie! - Krzyknąłem prawie już ze łzami w oczach i odskoczyłem szybko na bok. - Sio! Sio! - Zacząłem rozpaczliwie machać rękoma.
Kot najwyraźniej zdezorientowany moim zachowaniem, miauknął cicho i odszedł sobie i zniknął za zakrętem, od którego dzieliło mnie kilka kroków. Westchnąłem z ulgą i wytarłem spocone czoło, po czym dalej trochę przestraszony ruszyłem powoli przed siebie. Ominąłem zakręt w prawo, gdzie poszedł kociak i z zaciśniętymi zębami przeszedłem dalej.
Zagrożenie minęło, a ja znowu wyszedłem na ruchliwą ulicę. Wtopiłem się w tłum ludzi, którzy pewnie tak jak ja spacerowali sobie bez celu. W pewnym momencie poczułem się troszkę słabo, zapewne przez ten alkohol jak i przez spotkanie tego wstrętnego kota. Zachwiałem się i osłabiony oparłem się o ścianę jakiegoś budynku. Kucnąłem i wziąłem głębszy wdech, w końcu musiałem zaraz wracać do domu. Po kilku minutowym odpoczynku poczułem się trochę lepiej i nie ukrywam ludzie patrzyli się na mnie niczym na jakiegoś żula...
- Przepraszam...? Czy wszystko w porządku? - Podeszli do mnie jacyś dwaj mężczyźni, jak dla mnie to byli oni bardzo podejrzani.
Wywróciłem oczami i wyprostowałem się, poprawiłem swój płaszcz i spojrzałem na nich pytająco.
- Taa... W najlepszym porządku... Tylko wiecie ostatnio net mi przymula... - Odparłem z kipiącym uśmieszkiem.
- Co? Jaki net? - Jeden z mężczyzn około 24 lat, troszkę zdziwiony skrzywił się.
- No taki net.... No wiesz... Dzięki niemu możesz wejść np. na Google...
- On sobie robi z nas jaja... - Drugi szturchnął mężczyznę w żebro.
- Ależ nie! - Uniosłem dłonie ku górze. - Ja tylko się zastanawiam ile debili chodzi po tym świecie... Chyba zrobię sobie listę potencjalnych debili i wy będziecie pierwsi w kolejności...
- Ty...! - Warknął zdenerwowany gówniarz i zacisnął dłonie w pięści. - Pójdziesz sobie z nami...
- A gdzie? Będą tam papieroski i wódka? - Wyszczerzyłem się.
- Siedź cicho staruchu...! - Wyciągnął nagle z kieszeni nóż i dźgnął mnie w ramię.
Zaskoczony odskoczyłem na bok i gniewnym wzrokiem spojrzałem na zbyt śmiałego gówniarza.
- Jaki bezczelny... Żaby komuś wypominać wiek... - Wyjąłem nóż, przez co na chodnik spadło dość sporo kropel krwi, odrzuciłem gwałtownie narzędzie na bok.
Wokół nas zgromadził się tłum przechodniów, zaciekawionych "bójką". Coś zaburczało w mojej kieszeni i poirytowany wyciągnąłem telefon. Otworzyłem wiadomość i przeczytałem ją szybko:
" Jednak znalazła się dla ciebie praca, zabij tych dwóch kolesi ze zdjęcia..."
Rzuciłem okiem na zdjęcia i zadowolony przeniosłem wzrok na swoich napastników.
- Świetnie się złożyło... - Zaśmiałem się cicho i schowałem komórkę. - Zabawmy się chłopcy...
Nagle zaczęła się pojawiać czarna mgła, która powoli zaczęła otulać dwóch mężczyzn, a przy tym palić ich żywcem. Nie trzeba było czekać długo na jakiś efekt. Po napastnikach pozostał sam popiół, a ludzie wokół wydobyli z siebie stłumione krzyki. Westchnąłem cicho i wniknąłem w umysł natarczywych gapiów zmieniając wszystkie związane wspomnienia z tym wydarzeniem. Po chwili wszystko było już w porządku, a zlecenie wykonane. Ku mojemu zaskoczeniu alkohol wcale nie blokował moich możliwości, no może jednak troszkę mnie osłabił... Dotknąłem swojego ramienia, które intensywnie krwawiło. Skrzywiłem się i skryłem się w ciemnej uliczce, gdzie oparłem się plecami o zimną ścianę.

< Vane? >


Od Vane CD Gilbert

Przyglądałam się odchodzącemu mężczyźnie. Wyglądał na przynajmniej trzydzieści lat... Może dlatego zachowuje się jak stary dziadek. "Kryzys wieku średniego" - przemknęło mi przez myśl. Uśmiechnęłam się pod nosem, ruszając dalej przed siebie.
***
Zupełnie nie wiem co mnie podkusiło, aby przyjść właśnie tutaj. Salon gier, połączony z typowym miejscem do hazardu. Ekstra. Jak dobrze wiem, gry na pieniądze jest równoważne z piciem alkoholu, co u mnie,,, Nigdy nie wychodzi na dobre. W każdym razie, siódmy zmysł zmusił mnie do wejścia do środka. 
W jednym momencie do mych nozdrzy doszedł dobrze znany zapach alkoholu i papierosów. Rozejrzałam się dookoła, szukając wzrokiem swoich "byłych" kochanków. Miałam szczerą nadzieję, że żaden się nie napatoczy...
- Witaj Vane! - usłyszałam głos za sobą.
Odwróciłam się gwałtownie. Stał przede mną ciemnowłosy chłopak z szarymi oczami. "Wykrakałaś" - pomyślałam, przeczesując włosy ręką.
- Jak mnie rozpoznałeś? - powiedziałam, wciąż patrząc na niego nieufnie.
Zsunęłam chustę i kaptur z głowy, przy tym odsłaniając całą twarz.
- Taką gorącą dziewczynę jak ty, można wyczuć od kilometra - uśmiechnął się zalotnie wyciągając ręce z kieszeni.
- Jeszcze nie jestem i nie będę pijana - zapewniłam, wymijając go. - Do nie zobaczenia - dodałam, będąc już kilka kroków dalej.
Przeciskałam się przez grupy ludzi. Nie ukrywam, ten klub był dosyć duży, a ja chciałam dojść do najważniejszego miejsca, stołu hazardowego. Uwielbiałam widoki ludzi, którzy tracili wszystko w jedną sekundę. Tymczasem, usłyszałam charakterystyczne odgłosy bójki. Przyśpieszyłam, z nadzieją, że zobaczę chociażby kawałek wojny. Wychodząc z tłumu, dostrzegłam... Rocket'a? "Nie mówcie mi, że on znowu..."
- Co tu się dzieje? - krzyknęłam, rozdzielając dwójkę od siebie.
Okazało się, że mego przyjaciela zaatakował dwa razy wyższy goryl (Tak chodzi mi o napakowanego faceta xD) On też kiedyś "gościł" w moim domu. W pewnym momencie Rocket uchwycił swą broń i wycelował prosto w owego mężczyznę.
- Łoł, co ty wyprawiasz? - zapytałam przy pomocy innych rozdzielając ich.
- Szkodnik nic o mnie nie wie! - wykrzyczał Nathan, podtrzymywany przez innych.
- Fakt! - odkrzyknął szop.
- Nie szanuje mnie! - dodał, starając się wyrwać.
- Fakt! - powtórzył.
- Czekaj! - krzyknęłam, wciąż ręką podtrzymując strzelbę.
- Wszyscy się ze mnie śmieją!
- Rocket jesteś pijany! Nikt się nie śmieje - zaprzeczyłam, rozglądając się po tłumie.
- Śmieją! Myśli, że jestem głupolem! Nie prosiłem się o taki los! Nie chciałem, żeby mnie rozłożyć na kawałki i złożyć w jakiegoś... Małego potworka,,, - spuścił broń w dół
- Nikt Cię tak nie nazywa - powiedziałam, donośnym tonem.
- On mówi szkodnik, a ona gryzoń! - wskazał na kobietę, najprawdopodobniej towarzyszkę owego mężczyzny. - Ciekawe czy będziecie się śmiać gdy wpakuję w was kilka ładunków - ponownie uniósł swój laser.
- Nie nie nie nie! Pamiętaj o swoim życiu! Chcesz wylądować w więzieniu? Wytrzymaj tą noc i dopiero wtedy postanowimy co zrobisz? Okay? - zapytałam z przekonywującym wzrokiem.
Spojrzał zdyszany na mnie, a później na mężczyznę. Zniósł spluwę w dół.
- Dobra... Ale nie obiecuję, że potem was nie pozabijam... - mruknął, patrząc w bok.
Szybko wyprowadziłam go z lokalu, nie zwracając uwagi na podejrzliwe spojrzenia innych. Będąc już kilka metrów od wyjścia, zatrzymaliśmy się.
- Rocket co ty wyprawiasz? - zapytałam, wyraźnie zdenerwowana zaistniałą sytuacją.
- To oni zaczęli - mruknął pod nosem, odwracając wzrok. - Po co się wtrącałaś... - dodał po chwili.
- Bo nie chcę Cię później ratować z kolejnego więzienia - westchnęłam, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. 
Położyłam się na trawniku. Miliony małych światełek, które śniły nade mną przypominały mi o rodzicach. Z resztą.. O mojej misji. Strażnicy Galaktyki... Zaczęłam "bawić" się gwiazdami. Zmieniałam ich położenia, moc nasilenia... 
Astrolodzy się wk*rwią. No trudno...
- Ja jestem trudniejsza do opanowania po piciu - uśmiechnęłam się, kątem oka widząc jak układa się na trawie.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i włączyłam losową piosenkę. Zaczęłam nucić pod nosem słowa...
Wiele piosenek tego typu potrafiło go uśpić. A właśnie na tym mi w tej chwili zależało. 
Każdy, choćby najmniejszy ruch był dokładnie skanowany przeze mnie. Każdy podmuch wiatru i każdy szum liści... Nie mogłam pozwolić na kolejny atak, gdyż najzwyczajniej w świecie nie dałabym rady go odeprzeć...
Minęło kilkanaście minut. Teraz mogłabym być pewna, że śpi. Powoli podniosłam się z ziemi i podniosłam go, przy tym przenosząc się z pomocą siły umysłu do domu. Położyłam go na łóżku w swoim pokoju i przykryłam kocem. "Z nim, to jak z dzieckiem" - prychnęłam w myślach, gasząc światło.
***
Kolejny orzeźwiający spacerek? Czemu nie.. Tylko szkoda, że zdążyło się ściemnić... Mimo wszystko, to była norma jak na mnie,
Kilkanaście minut marszu, przepłynęło jak woda przez palce, a ja wciąż czułam swoje ukochane "przeczucie, że zaraz kogoś spotkam". 
- O, ta dziewczyna z wcześniej - dostrzegłam przed sobą tego samego mężczyznę co wcześniej.
- O, ten ktoś z wcześniej - mruknęłam pod nosem, spoglądając na jego niewyraźną twarz. - Może mi się w końcu przedstawisz? - uniosłam brwi, krzyżując ręce.
- A może ty w końcu się odczepisz? - wyminął mnie, idąc dalej przed siebie.
- Skąd mam mieć pewność, że nie jesteś szpiegiem? - poszłam za nim.
- A skąd mam mieć pewność, że to ty nim nie jesteś? - odwrócił się, rozkładając ręce. 
Po chwili, znowu szedł dalej,
- Jeżeli będziesz się tak cały czas odgryzał, to znajdziesz znajomych? - zatrzymał się na chwilę, co również zrobiłam ja.
- Mam mnóstwo przyjaciół i znajomych! - wzruszył ramionami, idąc dalej.
Dopiero teraz, wyczułam wyraźną woń alkoholu. "Kolejny pijany?" - westchnęłam, dorównując jego koku.
- To gdzie oni są? - zapytałam, wciąż patrząc na niego.
Zatrzymał się i stanął naprzeciw. Położył rękę na mym ramieniu i oznajmił:
- Dziewczynko, idź imprezować ze swoimi "przyjaciółmi". Ja jestem za stary - kiwnął głową, ruszając dalej.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś pijany - mruknęłam.
- Pijany? Gdzież tam... - prychnął. - Czy to po mnie widać?
- Czuć - powiedziałam krótko. 
- Dobra, dobra no i co z tego? - machnął ręką. 
- Ludzie gdy są pijani mówią prawdę. Jeżeli złapie Cię jakiś patrol, to będzie po naszej cywilizacji - wyprzedziłam go, po czym zaczęłam iść tyłem.
- Spokojnie dziewczynko, nic im nie powiem! - widocznie śmieszyło go moje zachowanie.
- Nie nazywaj mnie tak - mruknęłam pod nosem.
<Gilbert? Wim, że ch*jowe>

wtorek, 28 lutego 2017

Kane "Blue" Thervaals

Znalezione obrazy dla zapytania girl anime

Płyń szybko,  bo Cię zabiją

Znalezione obrazy dla zapytania orca painting
Imię i nazwisko: Kane Thervaals
Pseudonim: Blue
Płeć Kobieta 
Wiek: 19 lat
Rasa: Orka
Orientacja: Woli mężczyzn
Zauroczenie: -
Klan: Guardians of the Galaxy
Stanowisko: Snajper
Żywioł: Woda, Lód
Moce: 
Potężny oddech
Szybkie pływanie,
 Echolokacja,
 Duży wyskok
Umiejętności: Perfekcyjnie opanowana umiejętność pływania. Dobrze słyszalne i 
wyraźne gwizdanie.
Charakter: Miła sympatyczna i leniwa dziewczyna, która kocha grać na PS4. Gdy przegrywa wpada w furię i staje się strasznie nieznośna, Troszczy się o swoich ponieważ nie chce stracić drugiej rodziny. Matka zmarła kilka lat temu przez atak rekinów, a ze swym biologicznym ojcem nigdy nie miała styczności. Gdy zasiada na plaży widzi grupę orek do których od razu się dołącza i chwile pływa. Jako orka poluje na foki i wieloryby z czasem też rekiny, aby opamiętać śmierć swojej matki. Nienawidzi tych stworzeń.
Cechy charakterystyczne: Jej błękitne oczy idelanie kontrastują z granatowymi włosami. Zazwyczaj chodzi w luźnych koszlukach, mając przy tym włosy zaczesane w kucyka.
Ciekawostki: 
-Kocha ryby (oprócz śledzi, czuje do nich swego rodzaju wstręt)
 Nienawidzi kawy
 Kocha spać, 
Lubi pływać,
 kocha sorbety <3
Uwielbia grać na PS4
 GłosLink
Właściciel: Ponytfmmiss@gmail.com

Mia Land of Grafic