W końcu, po zaprzestaniu tego dzikiego rozmyślania, ująłem w dłonie telefon. Nie minęła minuta, a ja już byłem na linii z mym "opiekunem". Po kolejnych paru sekundach otrzymałem informację o jego aktualnej lokalizacji. Westchnąłem pod nosem, przy tym niewielkim przyciskiem na mych dousznych słuchawkach, łącząc je z telefonem. Szybko wybrałem swoją ulubioną playlistę, po czym ruszyłem powolnym krokiem w umówione miejsce.
***
Z tego co było mi wiadomo, dzisiejszego dnia miałem wraz z Vincentem wybrać się - w jak to on określał - "ciekawe miejsce". Jako, że poniekąd traktuję go jak przyjaciela, zgodziłem się. Miałem całkowitą świadomość, że ten heterooki może wymyślić coś naprawdę chorego, lecz w końcu za tą cechę trzymałem go tyle lat przy sobie. Przynajmniej nie muszę się zanudzać typowymi pracami tak zwanej "grubej ryby". I dobrze.
Cały dzień zleciał dosyć szybko. Podczas niego zdążyłem pozałatwiać kilka spraw przyszywanego ojca, w wyniku czego reszta pobytu w Nowym Jorku będzie szła pod moje dyktando. No dobra, może w jakimś stopniu Vincenta. W każdym razie, aktualnie wraz z długowłosym blondynem staliśmy przy bramce wejściowej do jakiegoś domu. Z tego co mnie powiadomił, mieliśmy "spłacić stary dług" u jakiegoś gościa. Tsa, mogłem się domyśleć, że dla tego psychola "ciekawe miejsce" to określenie budynku, w którym dojdzie do pojedynku. Eh... I jak tu zachowywać się normalnie, gdy otaczają cię chorzy psychicznie ludzie?
- Przygotowałeś broń? - niespodziewanie wtrącił się w moje myśli, stojący obok. Przejrzał moją postać swoim uważnym spojrzeniem.
- Jak zawsze, gotowy - uśmiechnąłem się delikatnie.
- Więc wchodzimy - westchnął, uchylając mocniej i tak już otwarte okno.
Widocznie osoba mieszkająca tutaj, chciała sobie wywietrzyć mieszkanko. Jak szkoda, że najprawdopodobniej robi to po raz ostatni...
Wszedłem do środka praktycznie bez żadnego szelestu, podobnie z resztą jak mój towarzysz. Sam nie mam pojęcia dlaczego, lecz przy tym wszystkim towarzyszył mi dziwny, wymowny uśmieszek. Jakbym domagał się tej krwi... Kuźwa, chyba całkowicie mi odbija.
Zrobiłem kilka kroków na przód, ku progu w którym można było dostrzec przestrzeń salonu. Z naszego krótkiego zwiadu, wynikało, że jakieś dwie postacie przebywają własnie w nim. Westchnąłem cicho, a będąc już na pograniczu korytarza z wejściem do salonu, delikatnie się wychyliłem. Ku mojemu zdziwieniu - nikogo w środku nie było.
Rzuciłem widocznie zaskoczone spojrzenie w stronę mężczyzny, który stał po drugiej stronie framugi. W myślach zacząłem wymieniać kolejne przekleństwa, przekraczając próg oddzielający dwa pomieszczenia. Vin szybko poszedł w moje ślady... Nie minął ułamek kolejnej sekundy, a przy swojej skroni dostrzegłem lufę jakiegoś gnata. Na całe szczęście zdążyłem w porę zareagować i również przyłożyć swoją broń, do głowy... Przeciwniczki? Myślałem, że zawału dostanę gdy dostrzegłem przed sobą Corrinne. Te niebieskie włosy i oczy... Bosz.. Jaka ona urocza...
- I znowu się spotykamy...?
<Corri?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz