wtorek, 26 grudnia 2017

Od Corrinne cd Shawn, Kevin

Chwilę siedziałam w miejscu w bezruchu. Potem wyciągnęłam za łańcuszek zawieszkę, w której skrywały się zdjęcia. Otworzyłam ją i spojrzałam na pierwsze. Rodzice i my. Na drugim- Flurry, ja i Kevin.
Cholera!
Krzyknęłam w myślach, po czym gwałtownie wstałam. Nie kwapiąc się o zamknięcie wisiorka, cisnęłam nim o ścianę. Szybka pękła w miejscach, gdzie stałam. Tak, idealne powiedziane. Już nawet szkło mnie nienawidzi.
Już całkiem wybuchłam płaczem, przerywanym ciężkim oddechem. Odruchowo zbliżyłam się do okna, otworzyłam je i machinalnie rozwinęłam ciemnoszare skrzydła. Wiedziałam, gdzie zamierzam się udać i gdzie dawno nie byłam. Zerknęłam ostatni raz na uchylone drzwi i na pewien projekt, do którego części już leżały na biurku. Mechaniczne oko chyba mi się nie przyda. Potrząsnęłam głową. Wyrzuty sumienia. Kolejne do kolekcji. Wyskoczyłam. Niemal od razu uniosłam się metry nad ziemię.
          Wylądowałam dopiero przed murem opinającym miasto.
– Francis? – uśmiechęłam się na widok znajomego kota, stojącego na straży.
– Kto... Corrinne? Aleś wyrosła!
– Dzięki... Wpuścisz mnie? Chciałabym trochę z wami pomieszkać w zamku.
– Oczywiście!
Otworzył srebrną bramę, przez którą szybko weszłam.
Od razu zaatakowało mnie radosne szczekanie.
– Ashley... Vér... Kochane... Moje psiaki... – klęknęłam, składając skrzydła na plecach.
Wokół mnie nazbierało się parę starszych osobników. Do każdego z osobna się uśmiechałam. Rozpoznałam także parę plus minus w moim wieku osób, które kiedyś widziałam w trakcie tornad.
Z całego harmidru wyciągnęła mnie dopiero Sabrina. Czarna kotka złapała mnie za rękę i wyrwała dosłownie z uścisku starego kolegi- Boba. Psy pobiegły za mną. Wtrąciła nas do mojej starej komnaty.
– Mów co się stało. W pewnym momencie zerwało mi dostęp do twoich myśli, więc nijak nie mogłam ci pomóc.
– Eh, Sabrinaaaaa. Spokojnie, nic się nie stało. Wszystko ci powiem, ale...
– Ze szczegółami?
– Ze szczegółami. Ale najpierw daj jakieś bandaże.
W parę sekund przedmiot pojawił się w jej ręce. Podała mi go.
– Więc... Na którym momencie ostatnio skończyłam?
– Na tym, kiedy wtrącili was do ośrodka i przyprowadziłaś do nas psy.
Przekrzywiłam głowę. Nic się nie zmieniła. Zielone, przenikliwe oczy oznaczone wydłużonymi, ni to kocimi, ni to wężowymi, czarnymi źrenicami; ciemnoszary ogon, zwężający się ku końcowi i uszy, jaśniejsze w środku. Ciemny warkocz spływał po jej ramieniu.
Już zaczynałam mówić, gdy do pokoju wparował Bob. Zawiesił się, widząc mordujący wzrok Sabriny, jednak potrząsnął głową i powiedział na jednym wdechu:
– Atakują zamek. Francis cię prosi, Sabrino.
Westchnęła i wstała, by podążyć za nim. Zostałam sama. Atak? Ale kto? Tornada na pewno już przeszły, bo miasto było takie jak dawniej. Zmieniłam bandaże i ruszyłam korytarzem.
Zawsze myślałam, że to jeden z tych spokojniejszych światów, ale teraz myślę, że wraz z upływem lat się to zmienia. 
Odbezpieczyłam broń i przesunęłam drzwi. Niemal od razu w moją stronę runęła postać. Jej oczy świeciły neonową czerwienią, a twarz była blada. Mężczyzna miał płowe włosy, spięte z tyłu w kucyka jasnoniebieską wstążką ze złotym dzwonkiem. Z kącika jego ust ciekła krew.
Wampir?
Skoczyłam w bok, zamykając jednocześnie twierdzę. Chciałam w niego strzelić. Ten jednak rozpłynął się w powietrzu. Zrobiłam krok w przód i obkręciłam w koło, szukając go wzrokiem.
***
Uśmiechnęłam się, siadając na białym śniegu. Wampiry znikły po dniu walk. Oczywiście, nie obyło się bez ofiar. Właśnie dlatego zostałam chwilową opiekunką dzieci, które w tym momencie kłębiły się wokół ogniska, uganiały się za Ashley i jej synem. Koło mnie siedziała tylko dwójka, którą ochraniałam przed wiatrem skrzydłami.
– Dobrze się czujesz? – szepnęłam do małej Rose. Kiwnęła główką, łapiąc moją rękę, przypadkiem zsuwając kawałek bandażu. Miała tylko trzy lata a już...
Potrząsnęłam głową. Ciał nie znaleziono, być może się znajdą. Na pewno jej rodzice żyją.
Rozległy się kroki. Nie zwróciłam na nie specjalnej uwagi, myśląc, że to któreś z dzieci lub strażnik. Jednak, gdy wyczułam na swoim ramieniu dotyk pazurów...
Nawet się nie odwracając, wystrzeliłam w jego stronę. Ręka się cofnęła.
– Rose, Geo, uciekajcie. – szepnęłam. Przerażone kotołaki uciekły, wraz z resztą i psami.
Zerwałam się z ziemi, odwracając i celując. Ten sam, co wcześniej. Tylko już bez tych krwistych oczu. Zastąpiły je barwy zachmurzonego nieba.
Znajome oczy...
Osłupiała wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą stał. Właśnie... Stał. Bo teraz czułam jego oddech na swojej szyi. Przestraszona załopotałam skrzydłami, jednak nijak nie mogłam go nimi uderzyć. Broń wypadła z mojej dłoni, przetrzymywanej przez niego. 

< Xer? Shawn? 😏 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic