czwartek, 12 października 2017

Od Corrinne cd Kevin

Boli...
Czemu to tak cholernie boli...
Tępym wzrokiem wpatrywałam się w rozmazaną sylwetkę i próbowałam zrozumieć jej słowa.
– Gdzie jest baza klanu? – zrozumienie tego bełkotu zajęło mi kilka minut.
– Nie wiem. – mruknęłam tylko. Kłamałam, ale póki nie zrobili mi całkowitego prania mózgu nie chciałam im podać tych informacji. Sama zniszczę klan ciotki. Bo to wszystko... To wszystko to jej wina.
Coś zimnego zetknęło się z moją skórą. Może bym krzyczała, gdyby nie brak sił.
To trwało już... Tydzień? Dwa? Na pewno nie było to parę godzin czy dni.
Od czasu do czasu czułam przestawianie kości, operacje i igły wbijające się w skórę.
***
Słodka ciemność. Bez bólu, bez tych treningów z jakimiś sadystami i ścigającymi, którzy zachowują się jak zboczeńcy, pożerając mnie wzrokiem.
Otaczała mnie tylko piękna pustka.
Nie wiem, ile już tak trwałam w tej czerni bez skrawka światła, zanim zamigotał przede mną obraz.
– Shawn... – mruknęłam cicho.
Usłyszał mnie. Odwrócił głowę, ale po chwili znów szedł jakimś bogato zdobionym korytarzem. J...jak to? Nie widzi mnie?
– SHAWN! – wrzasnęłam, nie mogąc zrobić ani kroku.
Zatrzymał się i obrócił wokół własnej osi.
– Corrinne? To ty? Gdzie jesteś?
Cicho załkałam.
– To ja! Gdzie przebywasz?
– W jakimś dworku czy tam willi. A ty?
– Ja jestem w ośrodku. – skłamałam – Zajmuję się Flurry i jakoś dajemy radę. Nie przejmuj się mną, dobrze? Wiesz przecież, że nie chciałabym, żebyś sobie niszczył życie tylko przeze mnie.
– Corr... Ale jak ty to robisz? Że...
– Żebym to sama wiedziała. Po prostu... Nie pamiętaj o mnie. Zapomnij. Proszę.
***
Cicho syknęłam, ocierając krew, która spływała po moim policzku. Dlaczego oni to robią? Powoli otworzyłam prawe oko, brak lewego zasłaniając grzywką, wciskając się głębiej w klatkę. Jak najdalej od drzwi.
    Czuję się... Jak zwierze. Traktują mnie, jakbym nim była, o czym świadczyła między innymi obroża i te cholerne więzienie.
Dodatkowo... Moja magia... Nie czuję jej. To... To jest... Straszne. Jakby... Ktoś wyrwał kawałek mnie. Zadygotałam. Boli... Cholernie boli... Z mojego oka poleciały łzy. Z pozycji siedzącej nagle leżałam bokiem na ziemi, zwijając się z małą kulkę.
Chcę. Zdechnąć.
Czy proszę o tak wiele?
     Ktoś stał przy klatce.
Jestem jakimś okazem w zoo? Kukiełką w cyrku? Okazem w muzeum?
Trzęsłam się w strachu, próbując skurczyć się jak najmniejszych rozmiarów. By zniknąć. By nikt mnie nie widział. Nikt nie patrzył.
Znowu mnie pobiją? Wydłubią drugie oko i odetną ręce? Czy zaciągną na jakąś arenę, stawiając na pewną śmierć w cierpieniu? Zimno... Czy tu zawsze było tak zimno?
Kroki. Ktoś idzie w moją stronę.
Skuliłam się, chowając głowę w ramiona.
– Jeszcze tylko kilka godzin... – dłoń przeczesała moje włosy.
Xerxes? On... Żyje?
Otworzyłam oko. Białe włosy, czerwone oko... Nawet rozmazane, łatwo je rozpoznałam.
Na parę sekund widok się wyostrzył na tyle, że mogłam dostrzec w co się wpatruje.
Szybko zasłoniłam grzywką puste miejsce w czaszce, którą jakimś cudem przesunął chwilę temu przy macaniu mojej głowy.
– Czasami na ten okropny świat, lepiej spoglądać tylko jednym okiem. – mruknął, unosząc moją głowę.
Mrugnęłam jedynie powieką.
I tak się wstydzę.

Xer?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic