piątek, 21 lipca 2017

Od Vane CD Gilbert

Jakaś śmierdząca melina... Cholera. Zostałam potraktowana nad zwyczaj łagodnie, tylko kilka razy oberwałam w głowę pięścią. Określając to grzecznie "naruszył mą przestrzeń osobistą" w dużym stopniu. Gdy tylko do tego zjebanego domku wparowała jakaś osoba, wcisnął mi na siłę do ust ( ͡° ͜ʖ ͡°) jakąś tabletkę. Miałam bardzo dużą ochotę splunąć mu nią w twarz, lecz przytrzymywał mnie rękami, do czasu, aż nie połknęłam. Tsa... Wyraźne nudności pojawiły się po kilku sekundach.
***
Wszystko dochodziło do moich uszu jakby przez mgłę. Z jednej strony mogłam rozpoznać charakterystyczny odgłos oddawania strzału, lecz i tak było to tylko zwykłe dudnienie, w ogóle nie przypominające oryginału.Gdy tylko wyczułam czyjeś dłonie na swojej twarzy, moje ciało przeszedł ciąg dreszczy, a serce przyspieszyło. Bałam się, że to znowu on, a osoba z nim walcząca mogła nie przeżyć. 
- No hej... - wyszeptał delikatnie stłumiony przez mój mózg głos. 
Czułam, że moje ręce oraz nogi nie są już skrępowane taśmą. Przetarłam oczy, na których wciąż pozostały resztki gazu. Wiedziałam, że dłonie również były umazane owym przedmiotem, lecz ten ruch wykonałam bez zastanowienia. 
- Gilbert? - zapytałam, dostrzegając niewyraźne rysy twarzy jakiegoś mężczyzny.
- Huh, na to wygląda - stwierdził, z tego co wywnioskowałam, skanując samego siebie wzrokiem.
- Jest tu tak ciemno, czy wciąż mam oczy zaklejone gazem? - zadałam kolejne pytanie, tym razem lekko podchodzące pod kiepski żart.
- Pewnie i jedno i drugie - odpowiedział, pomagając mi stanąć na równe nogi.
- Ugh... Jak tu mnie znalazłeś? - wypaliłam po kilku sekundach milczenia, chwiejnym krokiem podchodząc do ledwo widocznego zarysu schodów.
- Może pogadamy w bardziej... Bezpiecznym miejscu? - wykrztusił, zapewne dławiąc się nieprzyjemnym zapachem, który unosił się w całej tej spelunie.
- Racja, racja - skwitowałam, będąc już na górnym piętrze. - Ja pierodlę! - krzyknęłam, widząc na ziemi zakrwawionego mężczyznę.
Wlepiłam w niego swój wzrok... Dlaczego ja nie mogłam tego zrobić? Przecież ze mną skończyłby kilkanaście razy... Gorzej.
- Um... Lepiej wyjdźmy już stąd - wymamrotał.
Ani drgnęłam. Wciąż fantazjowałam o tym, jak zakończyłoby się jego życie, gdyby w tym momencie jeszcze zipał. Gilbert zapewne zauważając to, zrezygnowany pociągnął mnie za sobą. Ocknęłam się dopiero po wyjściu za drzwi.
- Masz telefon? - wyrwało mi się kolejne krótkie pytanie.
- Ach, prawie zapomniałem! Odbył się pogrzeb mojej małżonki jakieś cztery godziny temu - powiedział, sztucznie smutniejąc na wspomnienie o swoim telefonie.
- Szczere kondolencje - uśmiechnęłam się pod nosem. - Czyli nie pozostało nam nic innego, niż ruszenie przed siebie... - dodałam szeptem, skanując okolicę.
Drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa. Żadnego światła, czy chociażby wyrytej przez ludzi drużki. Zostaliśmy skazani na instynkt. Westchnęłam cicho, po czym przybrałam swą zwierzęcą formę. Mężczyzna po chwili zrobił to samo.
- A już myślałam, że przemienisz się w leniwca, czy inne tego typu zwierzę - uśmiechnęłam się złośliwie, wciąż przyglądając mu się ze swego rodzaju wyzywającym wzrokiem.
- Jak na osobę, którą kilka minut temu mogło spotkać najgorsze, humor za dobrze ci dopisuje - stwierdził, zbliżając swój pysk bliżej ziemi.
Pod postacią zwierzęcą nasz węch polepszył się kilkakrotnie, dzięki czemu odnalezienie drogi do najbliższej ulicy nie sprawiło większego problemu. Co prawda - była ona całkowicie pozbawiona samochodów, lecz w mgnieniu oka rozpoznałam okolicę.
- Kilka, no może kilkanaście kilometrów... - mruknęłam pod nosem ze skwaszoną miną.
***
Gdy tylko zobaczyłam dobrze znany dom przed sobą, w mgnieniu oka znalazłam się przy drzwiach. Chciałam odruchowo sięgnąć po klucz, lecz od razu zdałam sobie sprawę z tego, że musiał zostać w domu faceta. Przeklęłam pod nosem.
- Chyba nie... - odwróciłam się w stronę Gilberta, który z miejsca ruszył w stronę swojego domu. - Hej czekaj! Nie zdążyłam ci jeszcze podziękować - zaśmiałam się cicho, podchodząc do mężczyzny.
- Nie, nie musisz - odwrócił się w moją stronę. - Ja już muszę spadać - skrzywił się, przeczesując dłonią czarne włosy.
Zauważyłam jak wyraźnie się wzdrygnął, a na jego ręce pojawiła się krew. Skrzyżowałam ręce, widząc jak w ułamku sekundy chowa brudną od czerwonej cieczy dłoń za siebie.
- Dlaczego nie powiedziałeś!? - krzyknęłam, lecz była w tym nutka przejęcia. - Nie jestem pewna, czy dasz radę! - zmarszczyłam brwi.
- Ja bym nie dał? Spokojnie, nic mi nie będzie! To tylko zadrapanie - wypalił od razu.
- Tsa... A jutro w wiadomościach usłyszę o nad-człowieku, którego znalezionego nieprzytomnego na chodniku. Poza tym, miałeś mi odpowiedzieć na pytania! Załatwię ci nowe ubrania i opatrzę rany...  - zaproponowałam.
- Przykro mi Milady, lecz muszę się wybrać na poszukiwanie nowej żony. Poza tym, wątpię, czy pani towarzysz byłby zadowolony z mojej wizyty. Wszystko skwitujemy kiedy indziej - uśmiechnął się delikatnie.
- Dzięki za wszystko - odwzajemniłam gest. - Kiedyś się odwdzięczę - dodałam, odsuwając się o krok.
- Do zobaczenia - pożegnał się, przy tym robiąc obrót o 160 stopni.
Wróciłam do drzwi. Zapukałam kilka razy, przy tym waląc dłonią w dzwonek. Po kilku sekundach otworzył mi nad wyraz zdenerwowany szop, trzymając jedną ze swoich broni. Przymierzył do mnie, nawet nie sprawdzając kim jestem.
- Rocket, poj*bało cię!? - krzyknęłam, odsuwając się kilka kroków do tyłu.
- Vane!? Gdzieś ty się szlajała? - opuścił broń, przyglądając mi się jak wariatce.
- Może przestańmy się tak drzeć i wyjdźmy do środka, bo za chwilę ktoś tu przyjdzie!? - wróciłam na miejsce, które przed chwilą zajmowałam.
- Dobra... - odsunął się, dając mi wejść do środka.
Bez zastanowienia wparowałam do łazienki. Zamknęłam się od środka, po czym ściągnęłam z siebie zakrwawione ubrania... Przejrzałam się w lustrze. Moje włosy pod wpływem krwi, która sączyła się z ran, przybrały czerwony kolor w niektórych miejscach. "Dlaczego nie dostałam wstrząsu mózgu, czy innego gówna?" - mruknęłam sama do siebie, skanując wzrokiem swoje ręce oraz nogi... Mniejsze zadrapania szpeciły niektóre elementy mojej twarzy. Przeklęłam pod nosem, gdy zauważyłam na swoim lewym udzie niewielki "tatuaż" wyryty żyletką. Przedstawiał... Kucyka? Nie dość, że gwałciciel, to jeszcze jakiś pojebany psychopata.
***
Po porządnej kąpieli oraz przybraniu na siebie nowych rzeczy - w końcu - wyglądałam jak człowiek. Wysuszyłam włosy, po czym delikatnie przekręciłam zamek w drzwiach...
- Dłużej się nie dało?! - warknął pod nosem rozzłoszczony szop.
- Mogłam, bo jeszcze zapomniałam zrobić sobie makijaż... - prychnęłam.
Rocket wymruczał coś pod nosem, wciąż stojąc oparty o jeden z elementów kanapy.
- Więc, masz jakieś pytania? - aż ciarki mnie przeszły, gdy przez myśl przeleciały mi nie miłe wydarzenia sprzed kilku godzin...
- GDZIE BYŁAŚ? - zaczął.
- Jakiś gościu mnie porwał - powiedziałam, zgodnie z prawdą.
- Coo do cholery? Kto?! - zmarszczył nos, przy tym krzyżując ręce.
- Nie wiem... Jakiś idiota, a w zasadzie... Chyba grupka debili - przysiadłam na fotelu, który stał idealnie na przeciw niego.
- Co ci robili... - wyczułam jak zaczyna się gotować od środka. Pewnie zareaguje tak samo jak ja wcześniej... "Dlaczego, to nie ja go zaje*ałem?!"
- A jak myślisz!? Chyba nie grał ze mną w chowanego, czy berka?! - warknęłam, owijając się kocem, którego wcześniej dorwałam z podłogi. - Okay! Chcesz wiedzieć?! Nagle obchodzi cię mój los? - ostatnie zdanie bardziej wyszeptałam, niż powiedziałam na głos.
- Oczywiście, że tak! Zawsze mnie obchodził! 
- Więc, proszę k*rwa bardzo! Dostałam kilka razy z pięści, wkładali mi łapy pod koszulkę! A teraz się od*ierdol i daj mi w spokoju wypić herbatę! - krzyknęłam, biorąc łyk ciepłego napoju.
Czułam jak pod powieki nabierają mi się łzy. Zacisnęłam mocniej rękę na uchu kubka. Miałam dużą ochotę nim rzucić... Kubek był prezentem, od jak wiadomo BYŁYCH przyjaciół - przywódców klanów. Mimo ostrej kłótni, nie chciałam go niszczyć.
- Kto ci pomógł...? - dotarło do moich uszu kolejne pytanie.
Uniosłam na niego swoje zaczerwienione oczy.
- Gilbert - odpowiedziałam krótko, zbierając się z fotela.
Stworzyłam z koca swego rodzaju pelerynę, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Gdy już chwytałam za klamkę, usłyszałam ciche kroki za sobą.
- Mam zadzwonić do Bennetta?
- Do tego psychologa-psychopaty? - zaśmiałam się drwiąco. - Możesz tego szaleńca bardzo nieserdecznie pozdrowić.
- Jakbym słyszał samego siebie...
- W końcu... To ty mnie nauczyłeś takich pyskówek.
***Kilka dni później...***
Nocne spacerki... Dla niektórych może brzmieć to, jak próba samobójcza, lecz dla mnie? Codzienność! Nie zraziłam się do nich, nawet po porwaniu. Teraz, po prostu nosiłam przy sobie o wiele więcej różnych gnatów. Gdy do moich uszu dochodziły jakiekolwiek szmery - w moich dłoniach niemal od razu pojawiały się dwie spluwy. Nic prostszego...
- A ty... To samo co zwykle - wyczułam nieprzyjemną woń papierosa.
Niemal od razu wycelowałam w postać. Podczas gdy mnie otulało światło lampy, on stał na pograniczu cienia ze światłem. Odsunęłam się kilka kroków do tyłu, już mając zamiar strzelać. 
- Ostatnie życzenie?
- Pamiętaj o podlewaniu kwiatów przy grobie mojej małżonki - zrobił krok do przodu, dzięki czemu mogłam dostrzec jego charakterystyczne rysy twarzy.
- Mały Gilbercik! - uśmiechnęłam się złośliwie w jego stronę.
- Jestem wyższy od ciebie - podkreślił, przydeptując butem niedopałek papierosa, który chwilę temu upuścił na ziemię. - Tobie nigdy się nie znudzą samotne spacery, w środku parku... - zaczął wyliczać. - ...i do tego jesteś ubrana w... Grzecznie określając - wyzywające ubrania.
- Huh, rzeczywiście... Ale za to jestem dobrze uzbrojona - przeładowałam jeden z pistoletów.
- O Boże... - strzelił krótkiego facepalm'a.
- Dobra, dobra... A ty? Co tutaj robisz?
<Gilbercik?  ( ͡° ͜ʖ ͡°)  >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic