poniedziałek, 28 sierpnia 2017

-Egzekucja-

Perspektywa Kiby


   Wszędzie już było o tym głośno. Nigdy wcześniej rząd nie zdecydował się na coś tak drastycznego, więc zbiegły się tłumy. Cały plac zapełniony był ludźmi, jedynie prowizoryczne barierki i uzbrojeni żołnierze wokół pilnowali porządku.
   Dałem się głupio złapać. Nie udany skok na rzekomo niestrzeżony sklep z bronią palną. Mogłem uciec, mogłem po prostu spierdolić. Zostawić to wszystko, rzucić w cholerę jego, klany i tą durną hierarchię. To wszystko, co nigdy nie dotyczyło mnie osobiście.
   Mogłem przeżyć.

   A teraz stoję tutaj. Przez to, że sumienie nie pozwoliło mi nie spojrzeć do tyłu. Nie pozwoliło mi uciec. Wróciłem się po niego. Wróciłem się po Chu, który został otoczony. Był priorytetem jeśli chodzi o ochronę podczas tego skoku. Ale cała reszta zrobiła to, na co ja się nie odważyłem. Po prostu uciekli, zostawili go. Tego, który dał im dom, pracę, schronienie. Po prostu woleli ratować własny tyłek. No cóż, może jednak nie jestem egoistą.
  Ale nie przewidziałem jednej rzeczy. Nie przewidziałem tego, że mogą odciąć nam drogę na końcu kanału ściekowego. No cóż, los bywa stronniczy. Dwóch dorosłych facetów na dwudziestu uzbrojonych policjantów. Skończyło się to właśnie tym, że siedzę teraz w kajdankach w samochodzie i czekam, aż ktoś otworzy drzwi i powie, że już przyszedł na nas czas. Miałem czas na ostatnie przemyślenia, błaganie o to, żeby znalazło się dla mnie miejsce tam na górze. Czas na zastanawianie się nad tym, co robi teraz moja siostra, tych kilku kolesi którzy uciekli... I Vane. Nie widziałem jej już od dawna. Nie byłem w stanie podołać tym najbardziej banalnym obietnicom, przekonywaniem o tym, że się zmienię, ale tego nie zrobiłem. I życie kopnęło mnie za to w dupe. Mocno.
    Ktoś otworzył drzwi. Ujrzałem światło dzienne. Chu wstał, posłał mi tylko krótkie spojrzenie i skinął głową. Wziąłem głęboki wdech i postawiłem stopę na kostce brukowej. Zaprowadzili nas na sam środek placu i kazali klęknąć. Wszyscy ludzie w napięciu przyglądali się nam, tym odmieńcom, przed którymi tak dzielnie broni ich rząd. Ostatnio zdałem sobie sprawę z tego, że tak właściwie obie strony myślą, że są tą dobrą. Po prostu mamy inne metody, ale nikt nie widzi tego, co tak naprawdę niesie ze sobą ta wojna.
   Straty. Niezliczone straty, które ponosi każda ze stron. Nie da się ich wynagrodzić. Ludzkie życie nie jest czymś, co można po prostu spłacić jak dług. To coś czego nikomu jeszcze nie udało się odzyskać, i dopóki to się nie stanie, nigdy nie pogodzę się z tym, co się dzieje. Nie jestem święty. Nikt nie jest święty z osób, które są w to zamieszane.
Śmierć nie wybiera między grzesznikami a świętymi. Ciągle zabiera i zabiera...
Ale żyjemy mimo to.
   Donośny męski głos rozniósł się po placu.
- Wybiła godzina! Godzina, w której to dokona się długo wyczekiwana sprawiedliwość! - część osób z tłumu zaczęła wiwatować. Zmrużyłem oczy i westchnąłem.
- Cztery klany wchodziły w drogę porządku zbyt długo! Jeden z nich DZISIAJ POLEGNIE! - wiwaty zrobiły się jeszcze głośniejsze. - Nie przedłużajmy więc tej chwili! Dokonajmy tego, na co wszyscy czekaliśmy od dawna!
  Ktoś podszedł do mężczyzny, i wręczył mu czarne metalowe pudło. Usłyszałem kliknięcie, chwilę później dźwięk przeładowania pistoletu.
- Ci dwaj, stanowić będą przykład! To właśnie stanie się ze wszystkimi, KTÓRZY STANĄ NA DRODZE DO PORZĄDKU!
   Facet gadał z sensem. Trochę zbyt głośno, ale z sensem. No, powiedzmy. Podszedł do Chu i stanął za jego plecami.
- Ostatnie słowa, "Masked"?
   Kiedy Chu zaczął wypowiadać ostatnie zdania w jego życiu, zauważyłem znajomą postać stojącą w tłumie naprzeciw nas. Tsume stała za ludźmi, patrzyła na Chu. Nie patrzyła na niego jak na kolejny numerek w statystykach. Nie patrzyła na niego jak na sojusznika. Patrzyła na niego, jak na przyjaciela, którego nigdy więcej nie będzie jej dane zobaczyć. Usłyszałem strzał. Tsu zamknęła oczy i widziałem, jak zaciska zęby. Skierowała wzrok na ziemię. Kiedy w końcu spojrzała wyżej, przeniosła wzrok na mnie. Patrzyłem jej w oczy. Ten jeden ostatni raz. Przyłożyła dwa palce do czoła i zasalutowała. Skinęła głową. Ledwo zauważalnie powtórzyłem gest, jako nasze ostatnie, nieoficjalne pożegnanie. Następnie odwróciła się i odeszła kilka kroków dalej. Nie mam jej tego za złe, nie chcę żeby patrzyła na to, czego nie musi widzieć.
- Ostatnie słowa, "Huono"?
   Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, kiedy nagle odniosłem wrażenie, że czas stanął w miejscu. W tłumie, niedaleko miejsca gdzie stała moja siostra, zobaczyłem ją. Twarz, której jak sądziłem, nigdy więcej nie dane mi będzie zobaczyć. I jego, stał obok niej obejmując ją ramieniem. Zmarszczyłem lekko brwi próbując wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Spojrzałem w ziemię i nerwowo się zaśmiałem, jednak dźwięk który z siebie wydałem przypominał bardziej westchnięcie, niż śmiech. Pokiwałem głową sam do siebie przygryzając dolną wargę.
   Spokojnie podniosłem głowę biorąc przy tym głęboki wdech. Zamknąłem oczy i powoli wypuściłem powietrze. Spojrzałem jej w oczy. Wydaje mi się, albo przeżywam bardzo dziwne deja vu. Ten jeden ostatni raz nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Czas na chwilę się dla mnie zatrzymał, kiedy ponownie otworzyłem usta, żeby podzielić się ze światem moimi ostatnimi słowami.
Kocham cię, Vane.
   Wtedy poczułem rozrywający ból głowy. Trwało to sekundę, może nawet mniej, a potem już tylko upadek na ziemię, i wszystko wokół zmieniło się w czerń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic