poniedziałek, 6 marca 2017

Od Peter'a

Za młodu opuściłem rodzinny dom w poszukiwaniu konkretnego celu w swoim życiu. Z początku byłem szkolony w armii Kree, a później dołączyłem do Nasa. Za sprawą Yondu, przyjaciela mojego ojca (którego nie znam) przeniosłem się do zupełnie innego wszechświata. Technologia którą tam obsługiwano była przynajmniej 200 lat do przodu od tej, którą posługiwano się na ziemi. Ja, jednak wciąż pozostawałem przy starym walkmanie z lat 80-tych... W każdym razie, poznałem tam kilka innych, ciekawych osób. Z którymi jak później się okazało, ocaliłem galaktykę. Właśnie to wydarzenie zapoczątkowało naszą przyjaźń. Jeszcze wiele razy udało nam się pokonać zło... Heh, gdy teraz sobie o tym przypominam, uśmiech sam wpływa na moją twarz... Po kilku kolejnych latach spędzonych wraz z nimi, doszły do mnie informacje o śmierci rodziców mej przyrodniej siostry - Vane. Mamy wspólną matkę, lecz innych ojców. Nie zdążyłem jej ani razu zobaczyć podczas swego dorosłego życia, lecz wiedziałem, że potrzebuje pomocy. Właśnie wtedy "zesłałem" na ziemię Rocket'a, żeby się nią zaopiekował. Szop zrobił to z niechęcią, lecz gdy Vane osiągnęła pełnoletność - nie chciał jej opuścić. Wracając...
Niestety, pewnego dnia ja, Gamora, Drax i Groot chcieliśmy osiągnąć niemożliwego - pokonać swego rodzaju "imperatora" galaktyki - Thanos'a. Jak można się domyśleć, polegliśmy, lecz mi jako jedynemu udało się uciec. W tej sytuacji nie miałem innego wyboru. Wróciłem na ziemię...
***
Nie zapamiętałem takiego widoku. Kiedyś, ziemia wyglądała zupełnie inaczej. Teraz... Po prawie połowie wieku wszystko się zmieniło (Czas w tamtym wszechświecie mija wolniej). 
- Może NASA się nie zorientuje, że niezidentyfikowany obiekt wylądował na ziemi - wzruszyłem ramionami, włączając osłony w statku.
Wylądowałem na budynku, który podobno był siedzibą klanu mojej siostry. Nigdy nie sądziłbym, że dorobi się czegoś takiego... W pewnym momencie zza drzwi wyłoniła się grupka uzbrojonych ochroniarzy. Rozejrzałem się dookoła, wypatrując potencjalnego zagrożenia.
- Nie, nikogo nie ma. Chyba, że pobiegli na dół - uśmiechnąłem się złośliwie, patrząc jak celują we mnie.
Po chwili z grupy ubranych na czarno ochroniarzy, wyłoniła się smukła, srebrnowłosa kobieta. Wszędzie mógłbym rozpoznać te krwistoczerwone oczy...
- Kim jest - urwała, unosząc wzrok na mnie.
Skrzyżowałem ręce, wciąż głupio się uśmiechając. Vane, wciąż wpatrywała się we mnie nie wykonując żadnego ruchu.
- Peter Jason Quill - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Hm... Nie znam nikogo takiego - uśmiech wpłynął na jej twarz, podczas robienia kolejnych kroków do przodu.
- A ty jak się nazywasz? - zapytałem, śledząc każdy jej ruch.
- Vane Whisper Strange - stała około metr ode mnie.
- Uh... Też nie kojarzę - pokręciłem głową.
- Ta jasne! - krzyknęła, przytulając się do mnie.
Również odwzajemniłem uścisk.
- Tęskniłem za tobą siostrzyczko - powiedziałem z uśmiechem.
- A ja za tobą...
***
Nie wiem jakim cudem ten dzień minął tak szybko. Zdążyłem zaledwie zwiedzić bazę i pogadać z Vane. Po wykonaniu tych dwóch czynności, okazało się, że jest już dwudziesta. Można by było powiedzieć, że nasze rozmowy nie miałyby końca, gdyby nie dojście do domu. 
- Na pewno się ucieszy gdy Cię zobaczy - Vane przytaknęła głową, przekręcając klucz w drzwiach.
- No nie wiem... - uchwyciłem się za szyję.
- Dasz radę - otworzyła drzwi.
Wszedłem do domu, z podziwieniem obserwując nowoczesny styl umeblowania pokoju. Praktycznie żadnych zbędnych rupieci. Zupełne przeciwieństwo mojego mieszkania na statku...
- Rocket, chodź! - krzyknęła, odkładając torebkę na wieszak.
- Znowu kogoś przyprowadziłaś... - mruknął niezadowolony, wyskakując zza blatu.
Szczęka mu opadła, gdy mnie dostrzegł. Jakby nigdy nic, szedłem do przodu w jego stronę. 
- Wiesz, chyba znowu mam halucynacje - westchnął.
- A może jednak nie? - przykucnąłem, kilka metrów przed nim.
- P-Peter, ty w-wróciłeś? - zapytał nieco się jąkając.
- Hyhm - spojrzałem na swoje ręce i nogi. - Chyba tak!
***Tsa... Był melanż...***
Obudziłem się na czarnej kanapie w salonie Vane. "Chyba zasnąłem tutaj po hucznym przywitaniu..." - przeciągnąłem się, wstając. Od razu w oczy rzuciła mi się neonowa karteczka z ręcznie napisanymi słowami: "Jestem w biurze, wrócę wieczorem. Zostawiam Ci 50$ ~ Vane" - skierowałem wzrok na pieniądze, które leżały tuż obok.
- Jak ona uporała się z ogarnięciem tego syfu... - mruknąłem, wchodząc do łazienki.
Po niespełna piętnastu minutach byłem gotowy do wyjścia na miasto. Stałem przy drzwiach ubierając buty, gdy dostrzegłem Rocket'a, który szybkim krokiem zbiegł z góry.
- Idę z tobą. Jeszcze mi się zgubisz i będzie problem - powiedział, stojąc już przy mnie.
- Jak wolisz - westchnąłem lekko zaspanym głosem.
Zamknąłem za sobą drzwi, po czym klucz włożyłem do jednej z przegródek na pasku. 
- Wiesz gdzie można coś zjeść? - zapytałem, idąc w towarzystwie szopa.
- Wiem gdzie są bary. Nie wiem gdzie są restauracje - uśmiechnął się.
W idealnym momencie dostrzegłem jakąś postać. Zbliżyłem się w jej/jego stronę wraz z Rocket'em.
- Może te ktoś wie...
<Ktosiu? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic