sobota, 12 sierpnia 2017

Od Vane CD Gilbert

Cisza. Z jednej strony kochałam ją ponad wszystko, lecz z drugiej potrafiłam ją wyzywać od najgorszych suk. W tym przypadku korzystając z niej, zajęłam się wycieraniem szarego materiału chusteczką. W tej chwili nie miałam przy sobie lepszego przedmiotu, dzięki któremu mogłabym oczyścić element stroju. Niespodziewanie dostrzegłam ruch mężczyzny. Uchwycił mój nadgarstek jednym, zwinnym ruchem. Cholera! Za wszelką cenę starałam się wyrwać... Niestety moje starania szybko poszły na marne. Zasłoniłam oczy włosami... Teraz nie będę potrafiła spojrzeć mu prosto w twarz przez najbliższy czas... Zmarszczył brwi, przy tym przyglądając się moim oczom, które mimowolnie zostały spowite przez łzy.
- Co ty dziewczyno wyprawiasz?
Jego głos widocznie zmienił się. Był cichy i delikatny...
- Vane... Co się dzieje? - zapytał, wciąż trzymając moją rękę
Delikatnie uniosłam głowę, zaprzestając wyrywaniu się. Mimo że moje oczy były pełne łez, uśmiechnęłam się szeroko.
- Nic takiego! - wzruszyłam ramionami.
- Mnie nie oszukasz... - powiedział cicho, puszczając mój nadgarstek. - Co się stało? - dodał.
- Punkt dwunasta w nocy. W tym samym parku co kilka miesięcy temu... - wyszeptałam, unosząc głowę delikatnie do góry. - Teraz idź, a tamtemu chłopakowi powiedz, że jesteś z klanu Sprint of Shining Star i dostarczałeś wiadomość od przywódcy - podniosłam się z krzesła na którym dotychczas siedziałam.
Podeszłam do ekspresu, wciąż połowę twarzy mając zasłoniętą lekko przyszarzałymi włosami. Wybrałam przycisk "Moja kawa".
- Idź już...
- Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać tu i teraz... - stwierdził, również podnosząc się z krzesła.
- A mi się wydaje, że już nie powinno cię tu być... - mruknęłam praktycznie niesłyszalnie, przecierając oczy dłonią. - Do zobaczenia... - za pomocą telekinezy otworzyłam przed nim drzwi.
- Vane... - podszedł bliżej...
- Proszę... Wyjdź...
Chciał coś powiedzieć. Dostrzegłam ten charakterystyczny ruch ust. Lecz ostatecznie się powstrzymał się i posłusznie opuścił pokój. Westchnęłam cicho, biorąc do rąk kubek z rozgrzewającą cieczą. Wzięłam łyka, po czym odłożyłam go na wolne miejsce obok komputera.
Nie minęła minuta, a w moim pokoju znalazł się zielonooki. Z początku tylko przyglądał się, jak stoję mając wlepiony wzrok w rany i blizny na nadgarstkach.
- Tylko oblałam się kawą... - powiedziałam, odwracając się w jego stronę.
- Nie chcesz już jechać do domu...? - zapytał, podchodząc.
- Dam radę... - poprawiłam grzywkę. - Idę sprawdzić, czy Rocket pozabijał już wszystkich pracowników - cień uśmiechu pojawił się na moment na mojej twarzy.
***
Wieczór. Siedziałam przy stole, sącząc herbatę z kubka. Przyglądałam się ekranowi telefonu... Zdjęcia. Zarówno te stare, jak i te, które zrobiłam całkiem niedawno...
- Tłumaczę ci ty niespełna rozumu człowieku, że nie naprawisz tego grata! - kłótnia Rocketa i Kiby. Standard. Ciekawe o co tym razem...
- Zamknij się... - warknął rozzłoszczony głos chłopaka.
Podniosłam się z krzesła, po czym powolnym krokiem zbliżyłam się do dwóch, kłócących się panienek. Wyrwałam im przedmiot spod nosa. Przeskanowałam wzrokiem najwidoczniej zepsuty telefon. Odsunęłam go od siebie. Drugą ręką wykonałam w powietrzu kilka gestów, dzięki czemu telefon jakby zaczął cofać się w czasie, aż do stanu, gdy był jak nowy. 
- Jak ty...
- Nie wiem. Ojciec tak zawsze robił, gdy chciał przywrócić jakieś przedmioty do poprzedniego stanu - wzruszyłam ramionami. - Poza tym jest już późno i obydwoje powinniście spać... - uśmiechnęłam się złośliwie, odkładając urządzenie na stół.
- Ty również - sprostował chłopak.
- Haha... - wywróciłam oczami. - Ja muszę podjechać do bazy. Zostawiłam w swoim biurze dokumenty, które muszę mieć uzupełnione na jutro - wywinęłam się szybko, pierwszą lepszą gadką pt. "Dlaczego wychodzę z domu". - Jeżeli tak strasznie nie chce wam się spać, to zróbcie coś pożytecznego w domu. Pranie i prasowanie ubrań, oczekuje was! - podeszłam do wieszaka, z którego ściągnęłam czarny płaszcz. 
Jak na złość, na dworze zaczął padać deszcz. Wzięłam torebkę, żeby w następnej kolejności zniknąć za drzwiami. Truchtem zbliżyłam się do samochodu, który na całe nieszczęście stał na podjeździe. "Znowu nie chciało ci się wjechać do garażu..." - mruknął głos w mojej głowie.
***
Zaparkowałam na parkingu, który został wybudowany tuż obok parku. Zamknęłam kluczykami samochód, a następnie z miejsca ruszyłam na punkt spotkania. 
- Parasolki też nie chce ci się brać? - prychnęłam, czując kolejne krople deszczu na swoich włosach. 
W zaledwie dziesięć minut udało mi się dojść na miejsce. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu znajomej twarzy...  Aż w końcu wyłoniła się ona z mroku. Stałam sztywno w świetle lampy, nie wiedząc co powiedzieć... Od czego zacząć...
- Więc słucham... - przybrał postawę w stylu "rozzłoszczonego rodzica, który czeka na wytłumaczenia od swojego dziecka". Właśnie, dziecka.
Wciąż ze spuszczoną w dół głową, zaczęłam:
- Byłam w ciąży - powiedziałam prosto z mostu. Wymalowane zdziwienie pojawiło się na twarzy mężczyzny. - Tak, B Y Ł A M - przeliterowałam dla pewności, aby ta wiadomość dotarła do niego. - Nie wiem czy wiesz, ale wybuchła bitwa. Tak, przez tą cholerną wojnę, którą JA wywołałam, zginęło dziecko. Bezbronna duszyczka odeszła z tego świata, bo Vane zachciało się pogodzić wszystkich. Zabiłam ją... - czułam jak łzy nabierają mi się do oczu. - Jej malutkie ciało, obroniło mnie, przed pewną śmiercią poprzez wystrzał kulki z pistoletu...
Znowu cisza. Tym razem cieszyłam się, że zamiast jakichkolwiek słów mężczyzny, pojawiła się właśnie ona. Wpatrywałam się w ziemię, już zupełnie nie zwracając uwagi na deszcz. Kolejne minuty, gdy staliśmy przed sobą, nie wypowiadając ani słowa. Chyba właśnie ona była w tej chwili taka kluczowa... Czas, na przetworzenie tych myśli.
- Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego... - wyszeptałam, odsłaniając swoje przepełnione łzami, czerwone oczy.
<Gilbercik? Nooo, dawaj ten dramat B)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic