sobota, 12 sierpnia 2017

Od Vane "Targnąć się na własne życie" cz. 1

Wyjrzałam za okno... Kiba właśnie wsiadał do swojego samochodu. Jechał na zakupy. 
Tak, tak, wiem. Mogłam to zrobić sama i wreszcie ruszyć się z domu, lecz... Nie chciałam oglądać świata. Przez moją głupotę zginęło dziecko, a ja sama o mało nie otarłam się o śmierć. Jak się okazało, mała N mogłaby już w tej chwili leżeć w łóżeczku na dole. Ta cholerna wojna pozbawiła ją życia... Zamknęłam się w domu. Nie wychodzę z niego od kilkunastu dni i na razie - nie mam takiego zamiaru.
***
Przetarłam dłonią oczy... Chyba już nigdy nie zasnę. Może to i lepiej - przynajmniej nie będą mnie męczyć koszmary. Podniosłam się na łokciach. "Dzień zły" - mruknęłam do siebie w myślach, cicho ziewając. Już miałam zamiar się podnieść, gdy nagle... Chwyciła mnie czyjaś dłoń... Taa... To była jego ręka.
- Wyspałaś się? - wyszeptał w moją stronę niebieskowłosy.
Dobre pytanie... Niestety, już wcześniej sobie na nie odpowiedziałam.
- Dawałbyś radę spać na moim miejscu? - westchnęłam cicho, nawet nie mając odwagi patrzeć mu w oczy.
Podniosłam się z łóżka... Boże, jak ja nienawidzę poranków. Po całej nieprzespanej nocy, trzeba wstać i iść do pracy. Zeszłam po schodach na dół. Przy stole czekał chyba równie niewyspany szop.
- Dzień dobry... - mruknął na powitanie, przeżywając w pyszczku jakieś jedzenie.
- Idziesz dzisiaj ze mną? - zapytałam, zasiadając przed nim na drugim krańcu stołu.
- Nie mam zamiaru znowu cały dzień gnić w domu. Zdecydowanie bardziej podoba mi się wizja darcia się na ludzi, którzy źle składają pistolety - uśmiechnął się pod nosem.
- Rocket, obudź się... W zeszłym tygodniu  otwarta została fabryka... - westchnęłam, delikatnie unosząc swoje kąciki ust.
- To... Ale ktoś tam musi pracować! - odpowiedział niemal od razu. - Więc...
- Tak, tak... Będziesz mógł się na nich dreć, za wszystko co robią... - sięgnęłam ręką po jabłko, które leżało w koszyczku na stole.
Ugryzłam mały kęs... Zgniłe w środku!
- Boże! Czy faceci naprawdę nie potrafią robić zakupów?! - warknęłam, celnie rzucając nadgryzionym owocem w stronę kosza. - Nie mam najmniejszej ochoty pokazywać się na mieście, lecz w przeciwnym wypadku wszyscy pozdychamy z głodu - podniosłam się z krzesła.
Wróciłam na górne piętro. Już chciałam chwytać za klamkę od łazienki, gdy nagle wyczułam tą samą dłoń na swoim nadgarstku. Przeskanowałam chłopaka wzrokiem. Nie wydusiłam z siebie ani słowa, Kiba od razu przyciągnął mnie do siebie.
- Nie mam ochoty... - szepnęłam pod nosem, starając się wyrwać.
Uniósł rękę, po czym nakierował mój wzrok na siebie. Byłam zmuszona wpatrywać się prosto w jego żółte oczy.
- Jeżeli nie masz siły, nie idź... Zrobię wszystko za ciebie, a ty sobie odpocznij...
- Kiba, nie. Za długo siedziałam w domu... Muszę w końcu... - nie zdążyłam dokończyć, wpił się w moje usta.
Niemal od razu usłyszałam po swojej lewej stronie głośny śmiech szopa. Oderwaliśmy się od siebie, zmierzając zwierzaka zabójczym wzrokiem.
- Zazdrosny? - chłopak stojący obok, wyszczerzył się szeroko.
Korzystając z jego nieuwagi, wytrwałam się i delikatnym truchtem zbliżyłam się do miejsca za krzesłem, na którym siedział pluszak. Uśmiechnęłam się złośliwie w stronę Kiby, przy tym gładząc sierść na czaszce zwierzaka. Oparłam się o krzesło jedną z rąk.
- Zazdrosny? - uniosłam delikatnie brwi.
Za dobrze się zgadali. Mieszkanie z dwoma facetami pod jednym dachem jest naprawdę chore... Gdy trzeba, zajmują się mną jak dzieckiem, zakazują wielu rzeczy i mówią co mam robić w danej chwili. Tak stało się właśnie w tej chwili - zgodnie stwierdzili, że mam zostać w domu, podczas gdy oni załatwią wszystko. Wręcz zajebiście...
- I tak ktoś musi zrobić zakupy... - mruknęłam pod nosem, zamykając za sobą drzwi.
Rozglądnęłam się po salonie, który był połączony z kuchnią... Wzięłam krótki wdech. Przeniosłam wzrok na swoje z lekka pokołtunione, białe włosy. "Zaniedbujesz się, Vane..." - mruknęłam do siebie w myślach.
***
Stałam w samej bieliźnie przed dużym lustrem. Na moim brzuchu dostrzec można było same blizny. Jedna po postrzale, druga po usunięciu dziecka i trzecia... Utworzyła się ona po tym całym procesie kurczenia wszystkich narządów w moim ciele. Podczas ciąży dziecko musiało mieć trochę miejsca... Przetarłam łzy napływające mi do oczu. To moja wina... Podeszłam do szafy, po czym wybrałam jeden z biało-czarnych kąpletów.
Photo
Przyznam, lubiłam ten "outfit". Rozczesałam swoje długie włosy. Nie należało to do najmilszych czynności, lecz zdaję sobie świadomość, że nikt za mnie tego nie zrobi. Tym razem we włosy wpięłam dwie, czarne wstążki. Idealne pasowały do całości. Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze... Nie chciałam zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, więc do wszystkiego dodałam jasno-brązowe soczewki. Tylko one dawały radę zakryć mój prawdziwy kolor włosów. Z szafki kilka metrów dalej dorwałam telefon, który niemalże od razu wylądował w kieszeni, ukrytej pośród falbanek czarnej spódnicy w kratkę. Weszłam do prywatnej łazienki przydzielonej tylko do tego pokoju. Wyciągnęłam z szafki swoją kosmetyczkę w czarno-białe paski. "Przydałoby się kilka poprawek na mojej widocznie zmęczonej twarzy, żeby nie straszyć przechodniów" - mruknęłam do siebie, biorąc korektor i kilka innych kosmetyków do rąk.
Po niespełna piętnastu minutach zeszłam na dół, prawie gotowa do wyjścia. Z ukrytej półki przy drzwiach wyjściowych wyciągnęłam portfel i klucze od domu. Wylądowały w tym samym miejscu co telefon.  Ubrałam buty, po czym wyszłam na zewnątrz... Powiew delikatnie chłodnego powietrza od razu otulił całe moje ciało. Włosy delikatnie zaczęły falować na wietrze, podobnie jak większość elementów mojego ubrania. Drzwi zamknęły się, dzięki mechanizmowi, który umożliwiał samozatrzaśnięcie. Przeszłam do samochodu, który... W bardzo zły sposób prezentował się przed wjazdem do garażu. Został ubrudzony przez dobrze znane, latające mi zwierząta.
- No i teraz samochód trzeba myć - powiedziałam do siebie pod nosem, zasiadając za siedzeniem kierowcy.
Wycofałam maszynę do tyłu, żeby następnie z rozbiegiem ruszyć przez pustą ulicę. Ludzie o tej godzinie dawno są w pracy, co się dziwić...
Zajechałam na strzeżony parking. Miałam tam wykupioną licencję, więc bez przeszkód ominęłam strażnika, który za swoim stolikiem pił kawę. Wymieniliśmy się spojrzeniami, tak, on też był on jednym z odmieńców.
- Jak tam? - zapytał, jak zwykle skanując mnie wzrokiem.
Bardzo chciałam odpowiedzieć "źle", nie kłamać, lecz ostatecznie z moich ust wypłynęło ciche:
- Wszystko dobrze... - zganiłam samą siebie w myślach. - A u ciebie? - dodałam do całości krótkie pytanie.
- Ach... Jakoś leci! Osiem godzin na służbie za jakieś marne grosze... No cóż, trzeba jakoś przetrwać - uśmiechnął się delikatnie, wstając z plastikowego krzesła.
- No... Jakoś trzeba przetrwać... - przytaknęłam głową, odwzajemniając mały gest.
- Miłego dnia i... Do zobaczenia - otworzył przede mną szlaban.
Nie odpowiedziałam, tylko przeszłam dalej - w stronę chodnika, na którym ludzi było od groma. Parking znajdował się bardzo blisko galerii, co zdecydowanie ułatwiło mi dojście do niej.
***
- Co na obiad... - mruknęłam pod nosem, ciągnąc za sobą koszyk z małymi kółkami.
Przeskanowałam wzrokiem półkę z przyprawami i gotowymi mixami... Ostatecznie zdecydowałam się na makaron z sosem i kurczakiem. Wrzuciłam saszetkę do plastikowego pojemnika.
- Makaron, 300 g piersi z kurczaka... - rozejrzałam się, po czym wybrałam kierunek, w który miałam się wybrać.
Nie mam pojęcia co... Jakaś siła zaciągnęła mnie do tamtego działu z rzeczami do higieny, chociaż żadne z takowych nie były mi potrzebne. Przeskanowałam wzrokiem produkty, które zostały równo poukładane na półce. W oczy rzucił mi się jeden przedmiot - żyletki. Takie, którymi niegdyś mężczyźni golili swoje brody... Lecz jak wiadomo, coraz częściej nastolatkowie sięgają po nie, aby ulżyć w swoich cierpieniach. Na początku tylko przyglądałam się przedmiotowi, po czym w końcu wyciągnęłam w jego stronę rękę. Kolorowa etykietka dobrze znanej całemu światu marki, każdemu rzuciłaby się w oczy... Wrzuciłam pudełeczko do koszyka, po czym odjechałam w stronę kasy. Wszystko było gotowe.
***
- Grat! - krzyknęłam w stronę piekarnika, którego za nic w świecie nie potrafiłam uruchomić.
Zdecydowanie za dużo było na nim przycisków. Każdy służył do czegoś innego. "Pewnie muszę wcisnąć dwa na raz..." - naszła mnie myśl. Zmrużyłam oczy, wybierając czerwony guzik. Po chwili przekręciłam jeden z wihajstrów i... Nareszcie! Płyta zaczęła się nagrzewać.
Lubiłam gotować, pod warunkiem, że gdzieś obok mnie była puszczona muzyka. Dopóki nie zostaną spełnione te warunki - naczyń się nie chwycę.
Całość była gotowa po niespełna godzinie. Zadowolona z siebie spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie. "Za pół godziny powinni być..." - mruknęłam w myślach, przy okazji obmywając ręce wodą. Przysiadłam na kanapie, gdzie leżała reszta zakupów. W oczy ponownie rzuciło mi się to samo pudełko... Otworzyłam je, a ze środka wyłoniła się mała, metalowa żyletka. Obróciłam ją w palcach, po czym podniosłam się i weszłam do łazienki. Przybliżyłam się do umywalki... Ręce zaczęły mi się trząść.
- Zabiłaś dziecko... - szepnęłam do siebie.
Mimowolnie łzy przypłynęły mi do oczu... Pierwsza kreska... Nie czuję bólu.. Kilka kolejnych, cholera, szczypie... Przyglądałam się krwi, która małym strumyczkiem spływała w głąb odpływu w zlewie.
- Ty wtedy prosiłaś o spotkanie... Przez ciebie wybuchła wojna... - wyszeptałam, policzki mając całe we łzach - Wszystko co robisz... Nic ci nie wychodzi! - wykrzyczałam do swojej osoby w lustrze.
Wypuściłam przedmiot z dłoni... Moja ręka była cała we krwi... Przeklęłam pod nosem, drugą ręką umożliwiając wodzie opłukanie umywalki.
- VANE! WRÓCIŁEM! - wydarł się głos zza drzwi
- Powinieneś powiedzieć "wróciliśmy" - dodał Rocket.
"DLACZEGO TAK WCZEŚNIE?!" - warknęłam pod nosem. Nie miałam pojęcia co robić. Spanikowałam. Drzwi zostawiłam uchylone, więc łatwo można było się domyślić gdzie jestem. Jeszcze bardziej zostały uchylone przez rękę chłopaka...
- Vane...? - spojrzał na mnie z widocznym nie dowierzaniem.

<C.D.N>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic